Pewnego dnia możemy usłyszeć, że Władimir Władimirowicz musi przyjść z pomocą prześladowanym przez „faszystowskich Polaków i Litwinów” mieszkańcom Kaliningradu.
W czwartek późnym wieczorem, kiedy moi przyjaciele w Kijowie i Charkowie spędzali noc w tunelach metra, szefowie Unii Europejskiej zgodzili się na drugi pakiet sankcji wobec Rosji – i wydają się z niego zadowoleni. Podkreśliła to zarówno szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, jak i premier Mateusz Morawiecki, który powiedział, że „udało się zbudować i utrzymać jedność wokół najdalej posuniętego pakietu sankcji na Rosję w historii Unii Europejskiej”.
Specjaliści twierdzą jednak, że Unia wydała z siebie raczej miauknięcie niż rzeczywisty sygnał ostrzegawczy. Oczywiście, w połączeniu z sankcjami przyjętymi przez Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone, działania europejskich przywódców stają się czymś więcej niż miauczeniem, nie więcej jednak niż lekkim powarkiwaniem. Okazało się niestety, że świat nie chce umierać za Kijów. Choćby nawet gospodarczo – bo nikt nie mówi przecież, że mielibyśmy wysyłać na Ukrainę własnych żołnierzy.
Rosyjski gaz dociera do Niemiec, podobnie zresztą jak węgiel z Donbasu czy białoruskie sole potasu i beton do Polski
Wprowadzone sankcje są oczywiście dla Moskwy nieprzyjemne, ale raczej nie zmienią dramatycznie sytuacji. Mimo że Niemcy zdecydowały się zawiesić na czas nieokreślony certyfikację gazociągu Nord Stream 2, to podnoszona przez niektóre europejskie państwa kwestia wyłączenia gazociągu Nord Stream 1 nie została podjęta. Rosyjski gaz dociera do Niemiec, podobnie zresztą jak węgiel z Donbasu czy białoruskie sole potasu i beton do Polski.
Pamiętajmy także, że w czasach kryzysu energetycznego, kiedy ropa osiągała najwyższe ceny w XXI wieku, Rosja zgromadziła potężne rezerwy walutowe i tylko pozbawienie jej tych rezerw mogłoby zachwiać pewnością siebie Władimira Putina. Aby to zrobić, należałoby wyłączyć Rosję z sytemu SWIFT. Nie zgodzili się jednak Niemcy, Włosi, Węgrzy i Cypryjczycy. Biznes jeszcze raz okazał się ważniejszy niż wolność suwerennego państwa i śmierć niewinnych ludzi.
To jednak nie koniec, ale początek wojny. Tymczasem dziennikarze na całym świecie, w tym w Polsce, wydają się bardzo zdziwieni determinacją ukraińskiego Dawida. Wciąż informują nas, że Kijów „jeszcze się broni”, „jeszcze broni się Charków” czy „jeszcze broni się Mariupol”. Fraza ta budzi oburzenie nie tylko w moich uszach. To nie miasta się jeszcze bronią. To zdeterminowani i gotowi na śmierć ludzie bronią swoich domów i swoich rodzin. I – podobnie jak nałożenia sankcji gospodarczych na Rosję – potrzeba im ze strony świata uznania dla ich heroizmu oraz wiary tegoż świata w ich ostateczne zwycięstwo. Nie jestem naiwna. Wiem, że będzie to niezwykle trudne. Nie jest jednak niemożliwe.
Ze wzruszeniem obserwuję gotowość moich rodaków do przyjścia z pomocą tym Ukraińcom, którzy uciekają przed wojną. Myślę, że lepiej niż wielu światowych przywódców – z ustami pełnym i frazesów o solidarności i wsparciu – wiedzą, że to nie jest tylko wojna Ukrainy z Rosją. Że Putinowi chodzi o coś znacznie więcej.
Mój rosyjski znajomy Andriej Czerkizow tłumaczył mi 30 lat temu w Moskwie, jak należy rozmawiać z Rosjanami: „Podejdź, podaj rękę, wykręć ją, rzuć na kolana i zapytaj uprzejmie: Nu szto, pogoworim?”. Taki właśnie język rozumie Władimir Putin. I jak długo świat Zachodu (o czym pisała niedawno Anne Applebaum) nie zrozumie i nie przyjmie w kontaktach z nim analogicznego języka, będziemy w Polsce, państwach bałtyckich czy Rumunii żyć w oczekiwaniu na jego kolejny krok. Bo przecież imperium, o którego odbudowie marzy Putin, nie kończyło się na Bugu.
Pewnego dnia możemy usłyszeć, że Władimir Władimirowicz musi przyjść z pomocą prześladowanym przez „faszystowskich Polaków i Litwinów” mieszkańcom Kaliningradu. Czy możemy być tak naprawdę, do końca przekonani, że mimo wszystkich traktatowych artykułów ktoś na świecie będzie chciał umierać za przesmyk suwalski?
Przeczytaj także: Oksana Zabużko – Sto lat naszej samotności
Wybitny sowietolog, Alain Besancon, wskazuje na zbieżność Rosji z prawosławiem oraz jej misyjność – w tym sensie, że Rosja nie ma naturalnie określonych granic, a w zakresie jej zainteresowania leży cały świat. W szczególności, Putinowi zależy na Kijowie również z tego względu, że Święta Ruś jest Rusią Kijowską, a nie Moskiewską. Dopiero, gdy Kijów będzie w granicach Rosji, osiągnie ona swą mistyczną pełnie, i stanie się zdolna do wielkich dzieł…