Zima 2024, nr 4

Zamów

Oksana Zabużko: Sto lat naszej samotności

Oksana Zabużko. Fot. Agnieszka Rayss / Agencja Forum

Nawet kiedy pojawiamy się teraz na arenie międzynarodowej, jesteśmy skazani na bycie na wpół tylko zrozumiałymi.

„W ciągu ostatnich kilku miesięcy Ukraina i jej nieznany Zachodowi naród znalazły się w centrum uwagi całego świata. Większość, jak sądzę, zgodzi się, że nie wie o niej nic albo prawie nic. Nie trzeba winić się za taką ignorancję. Są ku temu poważne powody. Ci, którzy zniewolili Ukrainę, zadbali o to, aby pozostała nieznana, a nawet zaprzeczali samemu jej istnieniu. Trudno wyobrazić sobie większą niesprawiedliwość niż takie poniżenie nacji, która według dawnych praw należy do europejskiej rodziny narodów. Ale teraz niekontrolowane wydarzenia wyprowadziły Ukrainę na arenę międzynarodową”.

To nie jest cytat z dzisiejszych mediów – te słowa wypowiedziano siedemdziesiąt pięć lat temu. Ich autor, brytyjski dziennikarz Lancelot Lawton, który w latach trzydziestych, kiedy nad Europą gęstniał smog totalitaryzmu, starał się otworzyć oczy brytyjskiej publiczności na decydującą rolę tak zwanej kwestii ukraińskiej w nadciągających (i w jego przenikliwej ocenie nieodwracalnych w skutkach) bitwach o wschodnią Europę.

Dziś ukraińska literatura łamie sobie głowę, jak ubrać w słowa najbardziej palące ludzkie doświadczenie na Ziemi – rzeczywistość wojny. I wychodzi na to, że w tej naszej walce nasza kiedyś zatopiona w krwi stuletnia Atlantyda znowu wyłania się przed nami z całym swoim nieznośnym, tragicznym pięknem

Oksana Zabużko

Udostępnij tekst

I chociaż Lawtonowi udało się nawet wystąpić ze specjalną odezwą na ten temat w Izbie Gmin, nie został usłyszany. Zachód puścił mimo uszu jego „ukraiński wykład” i na długie dziesięciolecia wykreślił Ukrainę z pola widzenia. Nawet pojawienie się ukraińskiego państwa na mapie politycznej w 1991 roku nie przysłużyło się bliższemu poznaniu: na „ukraińskie” story w europejskiej narracji po prostu nie było miejsca – tak długo, jak niezrewidowane pozostawało story radzieckie (The Soviet Story wedle tytułu słynnego filmu Edvīnsa Šnorego).

Kłopot z historią polega jednak na tym, że wagarowicz, który nie przyswoi w porę jej lekcji, wcześniej czy później nieuchronnie wraca do tej samej klasy, aby ponownie zaliczać oblany egzamin. I właśnie to obecnie przeżywamy – ze wszystkimi naszymi nieodrobionymi lekcjami z XX wieku i naszą kompletną niezdolnością do rozpoznania w materiale reportaży z „problematycznych regionów” (których liczba, notabene, ciągle wzrasta) odradzania się – a nawet, częściej, bezpośredniej kontynuacji – tych samych historycznych scenariuszy, które przez kilka pokoleń zatarły się w naszej pamięci kulturowej. Stoimy przed nimi ślepi i głusi, niezdolni pojąć: co tu się, do cholery, dzieje…?

Pisarza zawsze kusi zabawa w historię alternatywną, przerabianie w wyobraźni minionych wydarzeń w trybie przypuszczającym – gdyby nie wydarzyło się to i tamto. Przez lata moim własnym natrętnie powracającym pomysłem – muszę przyznać, dość masochistycznym – było wyobrażenie sobie świata, w którym Ukraińska Republika Ludowa nie uległaby bolszewickiej nawale i Ukrainie udałoby się, tak jak Polsce i Finlandii, obronić swoją państwową niepodległość i tożsamość kulturową, a nie rozmyć się w „europejskiej nieświadomości” jak zatopiona Atlantyda. Jedno można powiedzieć na pewno: świat byłby wtedy inny – i zupełnie prawdopodobne, że lepszy.

Bo zagubiony kraj to wszak rzecz poważniejsza niż motyl Bradbury’ego; niezliczone ubytki, które zieją we współczesnej europejskiej świadomości tam, gdzie powinny w niej być „ukraińskie komórki”, czynią ją w moich oczach podobną do rezonansu magnetycznego osoby chorej na miażdżycę: ryzyko udaru jest niebezpiecznie wysokie. Problem w tym, że aby zauważyć te „puste miejsca na zdjęciu”, trzeba być Ukraińcem. A Ukraińcy niespecjalnie potrafią mówić o sobie – przez całe dziesięciolecia, żeby przeżyć, musieliśmy się uczyć nie tyle mówienia, ile milczenia. 

Sto lat naszej samotności – naszego kulturowego nieistnienia w oczach zewnętrznego świata – odbiło się na moim pokoleniu pisarzy nieodżałowaną stratą: nawet kiedy pojawiamy się teraz na arenie międzynarodowej, jesteśmy skazani w najlepszym przypadku na bycie na wpół tylko zrozumiałymi, jak jąkały z wadą wymowy, ponieważ kontekst kulturowy, do którego należymy, dla nieukraińskiej publiczności nadal pozostaje niewidzialny.

Planeta piołun
Oksana Zabużko, „Planeta piołun”, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2022

Kiedy w ankiecie dla autorów Amazon prosi mnie o wymienienie pisarzy i utworów, którymi się zachwycam i które uważam za swoich poprzedników, decyduję się ograniczyć do Roberta Musila („Człowiek bez właściwości”), Lawrence’a Durrella („Kwartet aleksandryjski”) i Wasilija Grossmana („Życie i los”), ale nie mogę wskazać Iryny Wilde (1908–1982) z jej tetralogią „Siostry Riczyńskie”, pierwszej, od której uczyłam się malować historyczne płótno przez pryzmat kobiecego doświadczenia – moich ukraińskich „literackich matek” nie ma w międzynarodowych informatorach i bez sensu byłoby starać się wyjaśniać jedno nieznane za pomocą drugiego.

A potem, czytając pełną zachwytów recenzję amerykańskiego krytyka o „Muzeum porzuconych sekretów”, mimo woli wzdragam się, natrafiając na takie, wydawać by się mogło, komplementy: „Dawno nie czytałem takiej mistrzowskiej i wstrząsającej historii i jest to tym dziwniejsze, że na ile pozwala mi sądzić moje słabe rozeznanie, wszystko to wyrosło w pustej przestrzeni”. I w takich momentach można odnieść wrażenie, jakby mówiło się do uśmiechniętych widzów przez szklaną ścianę. 

A teraz po naszej stronie ściany wkraczają rosyjskie wojska, żeby na oczach całego świata nas zabijać – tak samo jak robili to sto lat temu. I świat w oszołomieniu spogląda, gubiąc się w domysłach: może mimo wszystko jest tam jakaś racja, choćby częściowa, dla usprawiedliwienia takich poczynań? W końcu rosyjskie, a właściwie radzieckie, story jest wszystkim znane i opiera się na pełnym wyborze rozpoznawalnych obrazów i memów, podczas gdy po stronie ukraińskiej nie ma absolutnie nic w tym rodzaju…

A zwycięstwo zawsze należy do tego, kto opowie lepszą historię – wszystko jedno, prawdziwą czy zmyśloną. Tak oto powoli uświadamiamy sobie, że dla wolnego narodu strategią przetrwania nie jest milczenie, lecz mówienie. Dziś ukraińska literatura łamie sobie głowę, jak ubrać w słowa najbardziej palące ludzkie doświadczenie na Ziemi – rzeczywistość wojny. I wychodzi na to, że w tej naszej walce nasza kiedyś zatopiona w krwi stuletnia Atlantyda znowu wyłania się przed nami z całym swoim nieznośnym, tragicznym pięknem – ze swoimi prorokami i męczennikami, poległymi geniuszami i zapomnianymi bohaterami, nadając drugi wymiar zbliżeniom współczesnej historii, które w przyśpieszonym tempie migają przed oczyma – i wymaga nowych przedstawień i nowych przemyśleń.

Wygląda na to, że przywracając sobie tożsamość w wojnie o niepodległość, Ukraińcy nareszcie, po raz pierwszy, zobaczyli, jak wiele mają światu do opowiedzenia.

Wesprzyj Więź

Jeśli tylko tym razem świat posłucha.

2016

Fragment książki „Planeta piołun” Oksany Zabużko, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2022

Podziel się

6
2
Wiadomość

Piszmy, czytajmy, interesujmy się kulturą, literatura i sztuką ukraińską. Poznajmy kulturę naszych sąsiadów, dzisiaj uchodźców w Polsce. Putin mówi, że nie ma narodu ukraińskiego i jego samodzielnego państwa, zatem zróbmy wszystko, aby go pokazać i zrobić miejsce dla niego w naszej przestrzeni intelektualnej. Ukraina walczy nie tylko o terytorium, ale także o swoją tożsamość w przyszłości.