Gdy przez lata mijaliśmy się na korytarzu w redakcji, zawsze witał mnie dyskretnym „Cześć, Panie Adamie!”. Dziś to ja odprowadzam go do wyjścia: „Cześć, Panie Danielu!”.
Żegnać na zawsze Kolegę redakcyjnego to smutek, ale i zaszczyt. Różne drogi prowadziły Daniela Passenta i mnie do „Polityki”, lecz kiedy się przecięły, to graliśmy w jednej drużynie. W niepodległej i demokratycznej Polsce czytałem jego teksty w poczuciu, że w sprawach zasadniczych się rozumiemy.
Od 2006 roku był nie tylko kolegą redakcyjnym, ale też moim sąsiadem w sekcji blogów autorskich naszego tygodnika. Podziwiałem go za dowcip, ironię i autoironię, klarowność, dyscyplinę i kulturę słowa, trzymanie tempa, regularność i pracowitość, czyli za cnoty dziennikarskie. Reprezentował świetną tradycję zaangażowanej świeckiej polskiej inteligencji. Z ostrą świadomością, że nie wszystko pójdzie z płatka, a upiory naszej historii nie zostały przegonione raz na zawsze.
Lubiłem słuchać Pana Daniela, gdy na zebraniach redakcyjnych i w studiu Radia TOK FM czy w „Loży Prasowej” w TVN, komentował sprawy bieżące. Nie celebrował siebie, a jednak przyciągał uwagę i do ostatnich dni jego opinie ciekawiły publiczność, a to nie byle co w tym fachu. Gdy przez lata mijaliśmy się na korytarzu w redakcji, zawsze witał mnie dyskretnym „Cześć, Panie Adamie!”. Dziś to ja odprowadzam go do wyjścia: „Cześć, Panie Danielu!”.
Przeczytaj także: Latynoafryka. Nowy zbiór reportaży Ryszarda Kapuścińskiego
Dziś rano w Tok FM rozmówcy wspominali Daniela Passenta i udało się im przekazać jego ciepło, to że szanował drugiego człowieka, był nim zainteresowany nawet ludźmi z innych bajek. Wierzę temu. Ja poznałem go z dyskusji rodziców w latach ’70 o jego publicystyce – nie wiedziałem o co chodzi, ale nazwisko zapamiętałem. Był dla nich ważny, a więc i dla mnie. Ale nie mogę przejść do porządku dziennego nad jego brakiem rozliczenia się z okropnych publikacji o więźniach politycznych w stanie wojennym. Nie przypominałbym tego, gdyby Adam Szostkiewicz z tupetem nie napisał “W niepodległej i demokratycznej Polsce czytałem jego teksty w poczuciu, że w sprawach zasadniczych się rozumiemy.” Nie, Daniel Passent nie nawrócił się na niepodległą i demokratyczną Polskę, on ją w 1981 roku (inaczej niż wielu jego przyjaciół z redakcji Polityki) porzucił, bo wiedział, jaka była prawda. “Marsz filozofów” Jacka Kaczmarskiego kapitalnie oddaje symptomy tego stanu ducha. Przyjaciele mają prawo oczekiwać że o umarłych nie będziemy przypominać złych rzeczy, jeśli sami zachowują umiar.