Mamy do czynienia z bezpodstawną zmianą składu sądu oraz z powołaniem do składu osób osobiście zainteresowanych określoną treścią rozstrzygnięcia.
Wśród licznych reform sądownictwa, jakie przeprowadziło PiS, jedna nie budziła kontrowersji. Było to wprowadzenie zasady losowego przydziału spraw. Sprawy wpływające do sądów wpisywane są do systemu informatycznego, który przydziela je poszczególnym sędziom. Nie ma więc żadnej dowolności, ślepy los decyduje o tym, jaki sędzia dostanie daną sprawę.
Dlaczego jest to takie ważne? Wpływanie na skład sądu to jeden z możliwych sposobów uzyskiwania oczekiwanej treści wyroku. Ktoś, kto chce, by zapadł określony wyrok – czy to będzie przedstawiciel władzy wykonawczej, czy osoba składająca propozycję korupcyjną – może próbować zadbać o to, by sprawę dostał „odpowiedni” sędzia.
Nie należy przypuszczać, że wcześniej sprawy przydzielano dowolnie. Przydzielanie wyglądało najczęściej się w ten sposób, że ustalano dla danego wydziału sądu obowiązujące w tym zakresie zasady – np. pierwsze trzy sprawy przypadały jednemu sędziemu, kolejne trzy drugiemu, następne trzy trzeciemu itd. Był to więc również system w pewnym sensie losowy, jednak teoretycznie możliwe były manipulacje, bo osoba wpisująca sprawy mogła do pewnego stopnia ustalać kolejność ich wpisywania, zwłaszcza w dużych wydziałach, w których każdego dnia wpływa wiele spraw. Wprowadzony system eliminuje te potencjalne możliwości.
Tak się jednak składa, że owego systemu informatycznego nie wprowadzono ani w Trybunale Konstytucyjnym, ani w Sądzie Najwyższym. Ustawa o Trybunale Konstytucyjnym mówi, że sędziów do składu orzekającego wyznacza prezes trybunału według kolejności alfabetycznej (art. 38 ust. 1). Też więc nie ma dowolności, a każdy powinien otrzymać tę samą liczbę spraw.
Jak to wygląda w praktyce? W latach 2017 i 2018, gdy w Trybunale zasiadali jeszcze sędziowie powołani przed objęciem władzy przez PiS, sędziowie Piotr Tuleja i Marek Zubik byli wyznaczani do składów orzekających pięć razy, sędzia Piotr Pszczółkowski sześć razy, natomiast sędzia Andrzej Zielonacki 17 razy, sędzia Zbigniew Jędrzejewski 16 razy, a sędzia Grzegorz Jędrejek 14 razy. Piotr Tuleja i Marek Zubik zostali sędziami trybunału jeszcze za rządów koalicji PO-PSL, Piotra Pszczółkowskiego powołała wprawdzie PiS, jednak z chwilą gdy wykazał się niezależnością w orzekaniu, liczba przydzielanych mu spraw spadła. Trzeba przy tym dodać, że sędziowie ci dostawali sprawy drobniejsze, nie mające znaczenia politycznego.
Ostatnie tygodnie pokazały, że praktyka wprowadzona w ostatnich latach w Trybunale Konstytucyjnym zaczyna przenosić się do Sądu Najwyższego. W Sądzie Najwyższym toczy się sprawa, w której pojawił się problem statusu nowych sędziów tego sądu – powołanych na podstawie wniosków wydanych przez nową Krajową Radę Sądownictwa powołaną z kolei niemal w całości przez Sejm. Siedmioosobowy skład Izby Cywilnej rozpatrujący odwołanie od decyzji „nowego” sędziego zadał pytanie Trybunałowi Sprawiedliwości Unii Europejskiej, czy tegoż sędziego można uznać za prawidłowo powołanego.
Trybunał, przypominając że sądy mają być niezawisłe, bezstronne i ustanowione zgodnie z prawem, stwierdził że orzeczenie wydane przez sędziego należy uznać za niebyłe, jeżeli powołanie tego sędziego nastąpiło z rażącym naruszeniem podstawowych norm dotyczących ustroju i funkcjonowania rozpatrywanego systemu sądownictwa. Wyrok TSUE ostateczną decyzję pozostawił sądowi, który zadał pytanie, wskazując jednak na istotne kryteria, które należy wziąć pod uwagę.
Spośród siedmioosobowego składu Sądu Najwyższego, który zadał pytanie, trzech sędziów w międzyczasie przeszło na emeryturę. Zaszła więc potrzeba uzupełnienia składu. 26 stycznia br. Joanna Misztal-Konecka, nowa Prezes Izby Cywilnej Sądu Najwyższego, nie tylko jednak uzupełniła skład o trzech sędziów, ale dodatkowo usunęła z niego poprzedniego prezesa Izby Cywilnej Dariusza Zawistowskiego. Tym samym w siedmioosobowym składzie znalazło się czterech nowych sędziów. Co więcej, owi nowi sędziowie, mający rozstrzygnąć status sędziów powołanych na wniosek nowej Krajowej Rady Sądownictwa, zostali powołani dokładnie w ten sposób. Mają więc orzec o swoim własnym statusie.
Nemo est iudex in propria causa, „nikt nie może być sędzią we własnej sprawie”, to jedna z fundamentalnych zasad praworządnego sądownictwa, wywodząca się jeszcze z czasów rzymskich. W konstytucji wydanej przez cesarzy Walensa, Gracjana i Walentyniana w 376 roku orzekanie przez sędziego we własnej sprawie uznano za sprzeczne z zasadą słuszności. Paremia Nemo est iudex in propria causa znajduje się na jednym z filarów gmachu Sądu Najwyższego przy Placu Krasińskich 2/4/6 w Warszawie. – Przez całe lata w gmachu, który był nie tylko miejscem mojej pracy, ale także i moim drugim domem, respektowano tę zasadę z żelazną konsekwencją – mówił były prezes Izby Karnej Sądu Najwyższego Stanisław Zabłocki. – Bardzo wiele się ostatnio zmieniło i dziś już nie potrafiłbym tego gmachu określić moim drugim domem.
Mamy więc do czynienia z podwójnym naruszeniem zasad – po pierwsze z bezpodstawną zmianą składu sądu, po drugie z powołaniem do składu osób osobiście zainteresowanych określoną treścią rozstrzygnięcia.
Warto sobie przy tym uświadomić, że każda sprawa rozstrzygana w sądach może trafić do Sądu Najwyższego – jeśli nie inaczej to w trybie skargi nadzwyczajnej wniesionej przez ministra sprawiedliwości. Cały więc szumnie wprowadzany system losowego przydziału spraw może mieć w efekcie niewielkie znaczenie, jeśli w Sądzie Najwyższym będzie można dowolnie dobrać skład, który ostatecznie rozstrzygnie sprawę.
Przeczytaj także: Bez niezawisłych sędziów członkostwo w Unii traci moc
Zgadzam się. Mam nadzieję, że Autor i redakcja nie będą milczeć, jeśli wrócą stare porządki sprzed 2015, w sprawie których samotnie alarmowała wtedy prof.Ewa Łętowska.