Zima 2024, nr 4

Zamów

Na czym polega sztuka dobrego umierania?

Sophie Marceau w filmie Françoisa Ozona „Wszystko poszło dobrze”. Fot. materiały prasowe Aurora Films

Narracja Françoisa Ozona subtelnie rezonuje z pytaniami, które rodzą się nie tylko w głowie widza, ale i od lat komplikują naukową debatę wokół szeroko pojętej eutanazji – czy pragnienie śmierci nie jest czasem rozpaczliwym wołaniem o przywrócenie sensu życia?

W raporcie WHO z 2014 roku „Zapobieganie samobójstwom. Imperatyw ogólnoświatowy” dyrektor generalna dr Margaret Chan tak kończy swoją przedmowę: „Każdy przypadek utraty życia wskutek samobójstwa to o jeden przypadek za dużo. Jedyną drogą jest wspólne działanie, a najwyższy czas, by zacząć działać, jest właśnie teraz. Wzywam wszystkich interesariuszy, by uznali zapobieganie samobójstwom za bezwzględną, pilną konieczność”. Jak pogodzić ten apel z postulatem „prawa do decydowania o własnej śmierci”, wysuwanym przez co raz więcej państw?

Budowanie na grząskim gruncie

Posłuszeństwo wobec paragrafów przypomina nieco perwersyjną grę. Zawierzamy definicjom, chociaż wiemy, że ich granice mogą być właściwie dowolnie przesuwane. Niespójność regulacji prawnych uderza jednak najbardziej, gdy próbujemy arbitralnie zakreślić znaczenia takich pojęć jak życie, śmierć czy wolność. Czas lubi rozmywać miękkie linie naszych konceptów i filozofii.

Ozon rezygnuje, na szczęście, z czarno-białych odpowiedzi na pytanie o słuszność legalnej eutanazji. Pozostawia natomiast przestrzeń dla gry odcieni

Alicja Chwieduk

Udostępnij tekst

Plastyczność systemu wartości doskonale obrazuje historia zmieniającego się podejścia do eutanazji i wspomaganego samobójstwa w nowoczesnej Europie. Dzisiaj obie praktyki są ostatecznie zalegalizowane przez: Niderlandy (od 2001 r.), Belgię (od 2002 r.), Luksemburg (od 2009 r.), Hiszpanię (od 2021 r.). Z kolei Szwajcaria, jeden z popularniejszych kierunków tzw. turystyki samobójczej, od 1942 roku zezwala jedynie na wspomagane samobójstwo.

Wszystkie wymienione państwa dopuszczają do zabiegu osoby cierpiące na zaburzenia psychiczne. Najbardziej jednak liberalna pozostaje Belgia: dostęp do procedury otwiera każdemu, bez względu na wiek i zaawansowanie choroby. I tak na przykład w latach 2014–2017 głównym powodem składania wniosków o eutanazję ze względów psychiatrycznych (oraz przeprowadzonych zabiegów) były zaburzenia nastroju. „Nieznośne cierpienie” – którego skali żadne prawo nie jest w stanie określić – staje się przepustką do szybkiej śmierci przy błogosławieństwie państwowych instytucji. 

Procedury krajów Beneluksu, Szwajcarii i Hiszpanii wymagają oczywiście spełnienia określonych warunków, ale – mimo to – stopień subiektywności stosowanych kryteriów wzbudza poważne zastrzeżenia w międzynarodowym środowisku lekarskim. Brakuje nam choćby uniwersalnej koncepcji nieuleczalności choroby. Nie ma też jasnego sposobu oceny, czy wszystkie opcje leczenia zostały wyczerpane (bo też co w praktyce oznacza „wyczerpanie opcji leczenia”). Te i inne wątpliwości znalazły się w centrum zainteresowania posiedzenia Europejskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, które odbyło się w Brukseli w styczniu 2020 roku. 

Jednocześnie, gdzieś na drugim krańcu rozmów o eutanazji, puszcza do nas oko dr Philip Nitschke – twórca przenośnej kapsuły Sarco i założyciel proeutanazyjnej organizacji Exit International. W wizji Nitschkego projekt urządzenia miałby być dostępny na zasadzie licencji, aby każdy mógł stworzyć kapsułę przy pomocy przemysłowej drukarki 3D. Szybkie samobójstwo w stylu glamour w ulubionym zakątku świata i to bez żadnych formalności – Nitschke w upiorny, choć efektowny sposób pożenił dramat śmierci z nienasyceniem zamożnego Zachodu.

Jakkolwiek jego misja budzi niepokój, nie jest jeszcze najgorszym, co może nas spotkać w międzynarodowej debacie nad dobrowolnym zakończeniem życia. Największą grozę w kwestiach etyczno-prawnych budzi dopiero niezachwiana pewność i brak krytycznego dystansu wobec stanowionych praw i definicji.

Cichy komentarz Françoisa Ozona

 
We Francji temat eutanazji powrócił na pierwsze strony gazet w kwietniu ubiegłego roku. Zgromadzeniu Narodowemu został przedstawiony projekt ustawy gwarantującej prawo do decydowania o sposobie zakończenia życia. Jej celem, jak czytamy w „Le Figaro”, było zapewnienie „aktywnej pomocy medycznej w umieraniu dla każdej osoby zdolnej i pełnoletniej, w zaawansowanej lub terminalnej fazie poważnej i nieuleczalnej choroby, której nie można uznać za do «zniesienia» lub jej załagodzić”. Ustawy nie udało się przegłosować, chociaż francuska opinia publiczna już od dłuższego czasu domaga się rozszerzenia tzw. prawa Claeys-Léonetti z 2016 roku. Zgodnie z nim pacjent może zażądać od lekarza nie tylko zaprzestania uporczywej terapii, ale też zastosowania głębokiej, ciągłej sedacji prowadzącej do zgonu. 

Francuski dyskurs medialny co prawda nie unikał tematu wspomaganej śmierci, ale od kwietnia gwałtownie nasycił się sporami wokół legalizacji eutanazji. Lawiruje między nawoływaniem do walki o „ostateczną wolność” i „podstawowe prawo człowieka” a ostrzeżeniami przed niebezpieczną „etyczną transgresją” i „legalizacją morderstw”. Najnowszy film Françoisa Ozona, „Wszystko poszło dobrze”, pojawia się zatem w szczególnym dla Francji momencie (premierowy pokaz odbył się w lipcu na festiwalu w Cannes). Z niezwykłą siłą rozbraja argumenty przeciwników i zwolenników szeroko rozumianej eutanazji. Co jednak ważne – jest to siła pozbawiona rewolucyjnego impetu czy szokującej krzykliwości. Drąży myśl widza zupełnie spokojnie, wręcz leniwie, ale nie daje chwili wytchnienia od mnożących się pytań.

Niespektakularna codzienność

Opowieść Ozona, czerpiąca z autobiografii francuskiej powieściopisarki Emmanuèle Bernheim, nie dostarcza sensacji, nie konfrontuje z brutalnością fizycznego cierpienia, którego nie może znieść nasze oko. Pozostawia jednak brzydką rysę na gładkich, medialnych frazesach: „mam prawo do godnej śmierci”, „moja śmierć to moja prywatna sprawa”… Ozon przypomina, że rzadko kiedy (jeśli w ogóle!) podejmujemy decyzję o sobie samym w społecznej próżni, a z głębokiej potrzeby sprawczości i godności nie powinniśmy sklejać populistycznych haseł, które tylko niebezpiecznie redukują ich złożoność.

85-letni André, ojciec dwóch córek, Emmanuèle i Pascale, organizuje własną śmierć niczym kolejną perwersyjną i elegancką rozrywkę. W całym procesie przyznaje sobie dobrze oswojoną rolę, którą w życiu przywykł odgrywać: przekornego, chłodnego dyktatora wydającego rozkazy. Ucieka się do emocjonalnego szantażu, aby zmusić Emmanuèle do przygotowania wyjazdu do Szwajcarii i zadbania o wszystkie formalności niezbędne w procedurze wspomaganego samobójstwa. Wie przy tym, że naraża córkę na konfrontację z francuskim wymiarem sprawiedliwości. Częściowy paraliż ciała oczywiście utrudnia mężczyźnie wzięcie sprawy we własne ręce. Obarczenie córki odpowiedzialnością za własną śmierć nie ma jednak w sobie nic przypadkowego. Zdaje się kolejną odsłoną okrutnej, psychologicznej gry, w którą uwikłał Emmanuèle, gdy była jeszcze dzieckiem. 

Stan zdrowia André poprawia się z każdym tygodniem. Mężczyzna otoczony jest opieką najlepszych specjalistów i, co chyba najważniejsze, czułą miłością rodziny oraz przyjaciół. To wszystko jednak nie przywraca koloru jego codzienności, bo przez całe życie to on sam był dla siebie punktem odniesienia. André to wpływowy, wręcz charyzmatyczny kolekcjoner sztuki. Jakikolwiek uszczerbek na tym obrazie unieważnia argument za życiem. W przypadku bohatera moment kryzysu nie stał się więc impulsem do rozrachunku z przeszłością i pretekstem, by zrewidować priorytety (choć taki scenariusz byłby jak najbardziej do wyobrażenia). Wyzwolił natomiast silne mechanizmy obronne, które podsunęły mu myśl o jedynej możliwości ratunku, czyli samobójstwie. 

Narracja Ozona subtelnie rezonuje z pytaniami, które rodzą się nie tylko w głowie widza, ale i od lat komplikują naukową debatę wokół szeroko pojętej eutanazji – czy pragnienie śmierci nie jest czasem rozpaczliwym wołaniem o przywrócenie sensu życia? Czy wyniesienie samobójstwa do rangi dowodu na „posiadanie słusznej kontroli nad sobą” nie daje cierpiącemu jasnego komunikatu, że jego życie faktycznie nie ma szansy na lepszy smak?

Etykieta godności

Ozon rezygnuje, na szczęście, z czarno-białych odpowiedzi na pytanie o słuszność legalnej eutanazji. Pozostawia natomiast przestrzeń dla gry odcieni. Dzięki temu może przyjrzeć się momentowi „godnej śmierci” z zaskakującej perspektywy – przez pryzmat życia. 

Wesprzyj Więź

Świat dostarcza precyzyjnych narzędzi, aby odejść bezboleśnie, ale istota „spokojnego umierania” (które funkcjonuje niemal jak reklamowy slogan) sięga raczej poza technologiczny postęp i liberalizację praw. Pojęcie „godnej śmierci” Ozon nasyca całym spektrum doświadczeń i stanów wypełniających nasze życie: to metafizyka codzienności, jakość relacji, w jakich byliśmy ze światem, który opuszczamy. Na dobrą śmierć pracujemy zatem długie lata i żadna atrakcyjna forma odejścia nie wypełni egzystencjalnej pustki.

Francuski reżyser subtelnie przenosi dyskusję wokół eutanazji na filozoficzny poziom – mało medialny, ale niezbędny, jeśli nie chcemy zamknąć jej w paragrafach i uznać za ostatecznie rozpracowaną. Czy tuż przed śmiercią, patrząc wstecz, bylibyśmy w stanie spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć, że „wszystko poszło dobrze”? 

Przeczytaj także: „Belfast”. Wracając do korzeni, Branagh tworzy swój najlepszy film

Podziel się

3
Wiadomość

Rzeczywiście, wołanie o śmierci, może być przywoływaniem rangi sensu życia. Nie na własnym smaku, ale tym po co zostało dane. Nie ma chyba odejść całkowicie bezbolesnych. Nawet gdy spokojnie się umiera. A godność w tym wszystkim, to jak jedna kropla w oku. Umrzeć to zbyt mały powód, żeby przestać kochać.

Mam spore wątpliwości, czy prowokowanie dyskusji o eutanazji w oparciu o czyjeś artystyczne wizje jest dobrym kierunkiem. Każdy z nas umrze, a o umieraniu najwięcej wiedzą ludzie zajmujący się opieką nad tymi, którzy odchodzą. Dajmy na to w hospicjach. często modlimy się – od nagłej i niespodziewanej śmierci… . Ktoś kto do końca towarzyszył bliskiej osobie w opuszczaniu tego łez padołu, z pewnością wie, że cierpienie nie uszlachetnia. Jakiekolwiek cierpienie, nie tylko fizyczny ból. Osobiście chciałbym mieć możliwość taką do dyspozycji, chciałbym aby spalone szczątki spoczęły tam gdzie sobie tego życzę. Mam w zanadrzu sporo chciejstw, lecz wiem, ze wszystko kręci się wokół pieniądza. Leczymy beznadziejnie chorych, wbrew ich woli bo to się tak czy inaczej opłaca. Gdy już wykorzystamy wszystkie możliwości, wywozi się delikwenta w jakiś zakamarek szpitalnego oddziału, by nie drażnił innych pacjentów i by sobie w samotności umarł, nikogo nie rusza jego cierpienie.

Tak. To prawda. Cierpienie nie uszlachetnia… Jestem przeciwniczką uporczywego leczenia. Nie chciałabym by kilka razy ktoś mnie ratował tylko po to, abym żyła i cierpiała. Mam wrażenie, że to my żegnający nie umiemy odpuścić i puścić wolno osoby umierającej. Moja przyjaciółka miała bardzo chora matkę i uporczywie trzymała ja przy życiu, walczyła z wszystkimi, aby tylko życie jej mamy trwało. A życie to było totalną udręka, bez szans na poprawę jakąkolwiek. Zapytałam przyjaciółki dlaczego to robi. Dlaczego nie pozwolić po prostu odejść. I ona właśnie powiedziała: póki mama żyje ja nie mam wyrzutów sumienia, że źle ja traktowałam jako córka. I to był dla mnie szok. Totalny. I zaczęłam się zastanawiać ile z naszych uporczywych terapii względem naszych bliskich jest motywowanym egoistycznymi zapędami, a ile umiłowaniem człowieka i jego życia?