Walka partyzantów miała znaczenie nieprzemijające. Budziła opinię publiczną, była krytyką systemu, przeprowadzoną środkami ostatecznymi – bronią i własną krwią. Fragmenty nowego zbioru reportaży Ryszarda Kapuścińskiego „Latynoafryka”.
„Ekwador. Narodziny el dorado”
„Kontynenty” nr 9/1973
Velasco zbierał chłopów na wsi i mówił: – Zbuduję wam most. Chłopi na to: – Kiedy tu nie ma rzeki. Velasco odpowiadał: – To zrobimy wam rzekę! Jakoś na rok przed przewrotem pojechał otwierać nową drogę: – Otwieram – powiedział do zebranych – nową drogę długości 180 kilometrów: 90 kilometrów w jedną stronę i 90 kilometrów w drugą. W ostatniej kampanii wyborczej obiecywał po wsiach, że jeśli chłopi wybiorą go prezydentem rozda wszystkim maszynki do drukowania pieniędzy. Chłopi głosowali na niego masowo. Największe wrażenie wywoływał w czasie wieców w dzielnicach biedoty miejskiej, gdzie przemawiając jako prezydent, wybuchał płaczem, kiedy mówił o nędzy, w jakiej ta biedota żyje. Ale, oczywiście, nigdy nie tknął żadnego bogacza. Bogaczom żyło się w Ekwadorze dobrze – nawet wspaniale.
Zdobywanie terenu
„Kontynenty” nr 3/1973
…Chilijczycy żyją zajęci sobą, pogrążeni w swoich sprawach. Reszta świata jest gdzieś daleko – za niebotyczną ścianą gór, za nieprzebytym obszarem oceanu. Tak odgrodzone i odcięte Chile miało od chwili zdobycia niepodległości inną historię niż pozostałe kraje Ameryki Łacińskiej. Co prawda – podobnie jak Brazylia, Argentyna i Urugwaj – Chile otrzymało silny zastrzyk emigracji europejskiej, zwłaszcza Anglików, Niemców, Jugosłowian i Szwajcarów. Karol Darwin wspomina, że kiedy przyjechał do Valparaíso miał wrażenie, że znalazł się w mieście angielskim. Kapitał brytyjski dominował w gospodarce Chile przez cały wiek XIX. A także tradycje brytyjskiej demokracji. W niektórych miasteczkach południowego Chile słyszy się mowę niemiecką częściej niż hiszpańską. A lista rządu byłego prezydenta Freia mogłaby przypominać brzmieniem nazwisk listę rządu Jugosławii.
Potrzeby reform ustrojowych, demokratyzacji życia, sprawiedliwości są zbyt silne, aby mogły zaniknąć i zostać zarzucone
A jednak z tej mozaiki złożył się jeden naród, który potrafił uniknąć wyniszczających wojen domowych, jakie rujnowały życie innych krajów Ameryki Łacińskiej przez cały wiek XIX i nawet przez pierwsze dekady naszego stulecia. Armia chilijska, zamiast zajmować się organizowaniem kolejnych przewrotów i zamachów stanu, czemu z zapałem poświęcały czas i energię bojową inne armie latynoamerykańskie, toczyła wojny na frontach, między innymi podbijając część Boliwii i zajmując Peru aż po Limę. W tym czasie cywile mocno usadzili się u władzy, stworzyli silny system demokracji burżuazyjnej i dynamiczne, dobrze zorganizowane partie polityczne. Kiedy wojsko powróciło z wypraw wojennych, zastało już w Santiago rządy silnej ręki cywilnej i musiało uznać tę sytuację za naturalny stan rzeczy. Odtąd po dzień dzisiejszy armia chilijska – mimo że podobnie jak inne armie latynoamerykańskie odgrywa rolę najwyższego arbitra życia wewnętrznego – stara się pozostawać na drugim planie, pojawiać się na scenie politycznej tylko w sytuacjach ostatecznych i działać raczej jako dyskretna grupa nacisku niż brutalna i żądna władzy siła uderzeniowa.
Ameryka Łacińska – ciągle w marszu
„Kontynenty” nr 10/1977
Zwycięstwo rewolucji kubańskiej stwarza nową sytuację w Ameryce Łacińskiej. W szeregach lewicy latynoskiej budzi się wiara w możliwość powtórzenia zbrojnego czynu partyzantów z Sierra Maestra W wielu krajach powstają oddziały partyzanckie. Tworzy się partyzantka w Gwatemali i w Nikaragui, w Panamie i w Kolumbii, w Wenezueli i w Brazylii, w Peru i w Boliwii. W końcu
1962 powstaje w Urugwaju Ruch Wyzwolenia Narodowego – partyzancki ruch Tupamaros, którego przywódcą jest Raúl Sendic. Przywódcami partyzantki peruwiańskiej są Luis de la Puente, Javier Heraud, Héctor Béjar i Hugo Blanco. Na czele ruchu partyzanckiego w Wenezueli stają Douglas Bravo i Luben Petkoff. W Gwatemali – Yon Sosa i Turcios Lima. W roku 1967 zaczyna walczyć w Boliwii oddział dowodzony przez Che Guevarę.
W żadnym z tych krajów partyzanci nie zdobyli władzy, ale ich walka miała znaczenie nieprzemijające. Budziła opinię publiczną, była krytyką systemu, przeprowadzoną środkami ostatecznymi – bronią i własną krwią. W odpowiedzi na ruch partyzancki, który zagraża panowaniu oligarchii i obcego kapitału, lokalne elity władzy wspierane przez Departament Stanu i Pentagon (w których rządzi już obawa przed powstaniem „drugiej Kuby”), kierują swoje wysiłki na rozbudowę latynoamerykańskich armii i olbrzymiego aparatu represji. Zabiegi te jednak nie zawsze okazują się skuteczne. Potrzeby reform ustrojowych, demokratyzacji życia, sprawiedliwości są zbyt silne, aby mogły zaniknąć i zostać zarzucone. Rzecznikami koniecznych przemian stają się w poszczególnych wypadkach armie: w 1968 roku dochodzą w Peru i w Panamie do władzy wojskowi, którzy głoszą hasła reform społecznych i niezawisłości narodowej. Ale przede wszystkim jesienią 1970 roku zwycięża w wyborach w Chile koalicja partii lewicy – Front Jedności Ludowej – na której czele stoi doświadczony polityk socjalistyczny Salvador Allende. W tym samym roku w Urugwaju koalicja partii lewicowych zajmuje w wyborach trzecie miejsce.
Powstają – zdawałoby się – szanse dla lewicy politycznej w Ameryce Łacińskiej podjęcia przebudowy społeczeństwa i zaprowadzenia w nim sprawiedliwego ładu bez uciekania się do metod przemocy rewolucyjnej. Ta właśnie perspektywa budzi jednak największy niepokój reakcji. Z jej inspiracji następuje seria wojskowych zamachów stanu, skierowanych przeciwko rządowi Allende w Chile, przeciw lewicowej koalicji w Urugwaju, przeciw grupie reformistów wojskowych w Peru. Są to dotkliwe porażki dla sił postępu na tym kontynencie. Ale rewolucja latynoamerykańska znowu podejmuje swój marsz, świadoma wszystkich trudności, ale i przekonana o historycznej racji prowadzonej walki.
Afryka. Dwadzieścia lat niepodległości
Głos Ryszarda Kapuścińskiego w dyskusji redakcyjnej, publikowanej w „Kontynentach” nr 9/1980
Byłem w Afryce po raz pierwszy dwadzieścia dwa lata temu, a więc przed tą cezurą roku 1960. Trzeba przypomnieć ten wielki entuzjazm polityczny, jaki istniał w tym czasie na kontynencie, to znaczy jak wielkie nadzieje wiązano z procesem dekolonizacji, niezależnie, jak to się potoczyło później. Dla społeczeństw afrykańskich było to szalone przeżycie, rozbudzenie się świadomości, poczucia godności, cech, które można określić jako podniesienie grzbietu, poczucie się członkami tej wielkiej wspólnoty zamieszkującej nasz glob. To był okres, w którym Afrykanie po raz pierwszy zaczęli myśleć o sobie, że mają szansę uzyskać niepodległość i mieć udział w tym, co się na świecie dzieje. Wierzono w wielkość tego, co się dzieje w samej Afryce. To był bardzo ładny okres w historii Afryki, krótkotrwały, ale mający duże znaczenie. Można go nazwać obudzeniem African personality – afrykańskiej osobowości, jeszcze bardzo mało ukształtowanej, bardzo niejasnej.
Angola. W czas wojny
„Kontynenty nr 3/1976
W tym kraju wojna nie jest niczym nowym. Wystarczy poczytać historię Angoli. „Dokumenty znajdujące się w archiwach portugalskich – pisze amerykański historyk Douglas L. Wheeler – dowodzą, że w ciągu ostatnich 350 lat było zaledwie pięć takich, które upłynęły w pokoju, bez wypraw wojennych organizowanych w Angoli przez Portugalczyków”. Celem tych wypraw było zdobywanie niewolnika. Angola dostarczała niewolniczej siły roboczej dla plantacji cukrowych Brazylii, Kuby i Dominikany. Przodkami milionów chłopów brazylijskich i kubańskich są Angolańczycy i nie jest dziwne, że Brazylia i Kuba były pierwszymi państwami, które uznały Ludową Republikę Angoli i że Fidel Castro nazwał Kubę krajem ,,latynoafrykańskim”. Podobnie można nazwać również Angolę, ponieważ jej język i kultura oficjalna pochodzą z tego samego Półwyspu Iberyjskiego, który dał język i wzbogacił kulturę Ameryki Łacińskiej. W tym wypadku obszar Atlantyku bardziej łączy, niż dzieli kontynenty Afryki i Ameryki.
Znowu w Ugandzie. Zakopane czaszki
„Kontynenty” nr 11/1989
Wystarczy wyjechać za miasto, a już w powietrzu czuje się zapach prochu. Ot, wczoraj rebelianci zrobili zasadzkę na wyjeżdżający z miasta land rover, zginęło kilku ludzi. Miejscowi mówią, że była to zasadzka na nas, bo mieliśmy tamtędy jechać. Nie tak dawno rebelianci zabili w okolicy piętnastu nauczycieli. Przyczyna? Umieli pisać.
„Umieli pisać – tłumaczyli potem rebelianci – a więc mogli donieść rządowi o naszych ruchach”. Zawsze tam, gdzie panuje przemoc, coś potrafić, coś mieć w głowie jest kalectwem, jest nieszczęściem. W tej wojnie podjazdowej, w której wszyscy robią na siebie zasadzki, w tej wojnie, która nie wiadomo, gdzie zaczyna się i gdzie kończy, na jednym z frontów toczy się walka między „Jezusem” a „Hitlerem”. To dowódcy dwóch skłóconych ze sobą oddziałów rebelianckich, zdaje się, że poszło, jak to zwykle w tej okolicy, o stada bydła. Konflikt zaostrzył się jeszcze z chwilą, kiedy „Jezus” przeszedł ze swoim oddziałem na stronę rządu. „Hitler” poprzysiągł „Jezusowi” zemstę. I rzeczywiście, któregoś dnia „Jezus” z uzbrojoną po zęby obstawą wpadł do naszego hotelu i woła: „Znowu »Hitler« zabił mi kilku ludzi! Musicie mi pomóc, moi ludzie nie mogą ginąć przez to, że opowiedziałem się po stronie rządu”. Młody, szczupły, rozdrażniony, wskoczył do jeepa i ruszył z piskiem opon – ścigać „Hitlera”.
O książce
„Latynoafryka” to przygotowany przez Oficynę Wydawniczą Kontynenty nowy zbiór reportaży Ryszarda Kapuścińskiego z Ameryki Łacińskiej i Afryki. Wszystkie były publikowane w magazynie „Kontynenty” w latach 1971-1989. Niektóre do tej pory ukazały się drukiem tylko raz. Inne były – jak we wstępie pt. „Inedita” pisze Krzysztof Mroziewicz – wprawkami, z których, po doszlifowaniu, wyrastały dzieła kanoniczne.
Dziś te teksty można czytać dwojako: jako wnikliwy, uważny zapis wydarzeń tamtych lat kreślony piórem światowej sławy reportera, ale też jako uszlachetnione upływem czasu, zuniwersalizowane studium ludzkiej natury i nieuchronności procesów społecznych – dzieło wrażliwego i czułego ich obserwatora.
Można jednak, jak w posłowiu pt. „Brakujące ogniwo” podpowiada Rene Maisner, córka Ryszarda Kapuścińskiego, widzieć w nich element wyrafinowanej gry z cenzurą, sprawdzoną metodę unikania lub przynajmniej łagodzenia jej ingerencji. „Czytając ten zbiór reportaży, odniosłam wrażenie, jakbym odkryła brakujące ogniwo łączące »Czarne gwiazdy« i »Gdyby cała Afryka« z »Cesarzem« lub »Busz po polsku« z reportażem ze strajków w Stoczni Gdańskiej w 1980 roku, kiedy powstawała Solidarność” – pisze Maisner.
Powyższy wybór ukazał się w magazynie „Kontynenty” nr 2/2021
Przeczytaj także: Podróże z Kapuścińskim