25 lat temu miałem naiwną nadzieję, że pozytywna rewolucja wessie większość polskich katolików i polskich Żydów. Tak się nie stało. Mimo to nie mam poczucia porażki.
Rozszerzona wersja wystąpienia wygłoszonego w Poznaniu 17 stycznia 2022 r., podczas obchodów 25. Dnia Judaizmu w Kościele katolickim. Skróty były poczynione przez autora ze względów czasowych.
Ćwierć wieku to dobra okazja do podsumowania. Dla mnie taka próba bilansu ma walor również osobisty, bo uczestniczyłem dość czynnie w spotkaniach 17 stycznia w całym tym okresie. A jego prehistoria to co najmniej czas od lat 1970., gdy odbywały się Dni Kultury Żydowskiej organizowane przez sekcję młodych warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej, zainicjowane przez niedawno zmarłego Krzysztofa Śliwińskiego – człowieka, który zasługuje na naszą pamięć i wdzięczność. Jednak Dzień Judaizmu to inna skala.
Może z mniejszą pewnością niż 25 lat temu, ale jednak powiem, że w podręcznikach historii za 500 lat zmiana relacji chrześcijańsko-żydowskich będzie ważnym punktem opisu dziejów z okresu naszego życia
W czasie inauguracyjnych obchodów w 1998 r. miałem zaszczyt wygłosić w synagodze Nożyków w Warszawie krótkie przemówienie. Podkreślałem, jak wspaniałe jest to, że spotkaliśmy się po to, aby afirmować, budować. Mówiłem o wspólnych źródłach i o pokrewieństwie, które stwarzają więź, aczkolwiek zarazem napięcie i opozycję. Wreszcie o zadaniu budowania wzajemnego szacunku i wzajemnej wrażliwości. Należy więc zapytać: Czy to się udało?
Do tego pytania muszę dołączyć jedno wyjaśnienie. Dzień Judaizmu to uroczystość kościelna, więc zasadniczo należałoby pytać, czy udało się osiągnąć te cele wśród katolików. Jednak ja pytam zarówno o wiernych Kościoła, jak i o Żydów, bo zależy mi i na tych, i na tamtych. Czy więc udało się zbudować wzajemny szacunek i wrażliwość na punkt widzenia drugiej strony?
Jest dla mnie jasne, że nie ma prostej odpowiedzi na to pytanie. Są co prawda tacy, którzy zdecydowanie stwierdzą „tak” lub „nie”. Na przykład jedni powiedzą, że prawie każdy się zgodzi, iż – jak to sformułował Jan Paweł II – „antysemityzm jest grzechem”, a współpraca rabinów z biskupami jest oczywistością zarówno w Watykanie, jak i w Warszawie czy Poznaniu. Inni stwierdzą, że w istocie nic się nie zmieniło, tylko używa się innego języka, a zresztą stary język powraca (np. niedawno w Kaliszu), a z kolei tradycjonalistycznie nastawieni Żydzi nadal nie zechcą wchodzić do kościoła. Ja uważam, że podsumowanie musi być subtelniejsze.
Podejmując się nawet najsubtelniejszego podsumowania, pamiętajmy, że uczestniczymy w procesie „długiego trwania”. Przemiana się dokonuje, ale zmiany w mentalności społecznej są powolne, utrwalone obrazy „innego” nie znikają tak łatwo. Jest naiwnością wyobrażanie sobie, że w kilka lat (czy 25 lub choćby 57 lat) fundamentalna zmiana podejścia do innej religii będzie udziałem wszystkich.
Muszę zarazem wyznać, że 25 lat temu miałem nadzieję – taką właśnie naiwną – że pozytywna rewolucja wessie większość chrześcijan i Żydów, w tym zwłaszcza polskich katolików i polskich Żydów. Tak się nie stało. Mimo to nie mam poczucia porażki, bo od początku zakładałem, że dialog wymaga cierpliwości, otwartości i determinacji.
Zmiany są więc powolne, nie przebiegają bez zawracania i meandrowania. Zważmy zatem, jakie konteksty – zarówno ogólnoświatowe, jak i polskie – należy brać pod uwagę, oceniając dorobek Dni Judaizmu.
Kontekst
Najogólniejszym kontekstem polskich Dni Judaizmu jest historia relacji chrześcijańsko-żydowskich ostatnich 2000 lat. Z tej perspektywy obecne stosunki są więcej niż dobre, a Dzień Judaizmu jest niemal cudem. Bo choć bywały różne okresy, nie tylko te tragiczne, naznaczone – jak to określił Jules Isaac – „nauczaniem pogardy” i prześladowaniami, to nawet czasy najlepszego współżycia raczej nie osiągały dzisiejszego poziomu. A Dzień Judaizmu był nie do pomyślenia.
Bliższym kontekstem jest ewolucja postaw chrześcijan wobec Żydów, a zwłaszcza przemiana nauczania Kościoła katolickiego, wyrażona w iście rewolucyjny sposób w soborowej Deklaracji Nostra aetate z 1965 r., a następnie potwierdzona w watykańskich dokumentach z 1974 r. i 1985 r. oraz w innych oświadczeniach.
Może nie bez sensu będzie streszczenie głównych elementów tego nowego nastawienia, bo to one stanowią bazę ideową Dnia Judaizmu. Otóż Żydzi pozostają narodem wybranym (wbrew dawniejszej tezie o zastąpieniu Żydów przez Kościół); na swój sposób okazują wierność Stwórcy (wbrew dawniejszemu poglądowi o zatwardziałości, zaślepieniu i potępieniu); korzenie chrześcijaństwa są powiązane z judaizmem (a nie tylko ze Starym Testamentem); a ponadto żydowska suwerenność w Ziemi Obiecanej jest nie bez związku z obietnicami biblijnymi (wbrew dawniejszemu przekonaniu, że z powodu niewierności Izraela to już jedynie historia).
W Polsce to nowe nauczanie zakorzeniało się powoli. A przecież dla nas wszystkich tu obecnych ważny jest polski kontekst Dni Judaizmu. Określa go z jednej strony fundamentalnie ważna rola Kościoła katolickiego w Polsce, a z drugiej – wielowiekowa, intensywna obecność Żydów na ziemiach polskich. Do tego dochodzą dwa niedawne wydarzenia: Zagłada wojenna dokonana przez niemieckiego okupanta w dużej mierze właśnie na polskiej ziemi, a ponadto powojenne dzieje Żydów w Polsce – od emigracji ocaleńców z Polski, która stała się cmentarzem i miejscem pełnym zagrożeń, po odrodzenie życia żydowskiego właśnie w ostatnim ćwierćwieczu, w okresie funkcjonowania Dnia Judaizmu.
To odrodzenie jest tworzone przez ludzi mojego pokolenia i młodszych, w znakomitej większości Polaków wychowanych bez żydowskich kompetencji, a nieraz bez poczucia żydowskiej tożsamości; uzyskali oni wiedzę i identyfikację w procesie, który nazywam dezasymilacją. Polega on na odzyskiwaniu żydowskości, ale bez tracenia polskości, co najmniej kulturowej. Należy podkreślić, że ważnym czynnikiem wspomagającym ów proces odkrywania korzeni jest życzliwe zainteresowanie kulturą żydowską – a w tej kategorii mieszczą się także obchody Dnia Judaizmu. To zainteresowanie jest dla tych przemian świadomościowych niemal tak ważne jak antysemityzm.
Przy okazji: ktoś mógłby spytać: jest Dzień Judaizmu, a czy Żydom nie byłby potrzebny Dzień Chrześcijaństwa? Otóż nie, przynajmniej w Polsce. Są dwa powody. Jeden ogólny: podczas gdy chrześcijanie muszą odnosić się do Żydów, gdy chcą określić, kim są, to my nie potrzebujemy odniesienia do Kościoła, żeby się zdefiniować. Drugi powód jest polski: nasze społeczności są złożone głównie z ludzi, którzy wychowali się w środowisku zupełnie spolszczonym (a także – należy dodać – z niedużej liczby osób wychowanych w USA lub Izraelu, zresztą niezwykle dla nas ważnych, bo odgrywających kluczowe role). Chrześcijaństwo, a głównie katolicyzm, jest więc nam znane, bo całe nasze otoczenie, cała kultura jest nim przesycona. Wszyscy wiedzą, kiedy jest Święto Trzech Króli, a kto wie, jakie święto żydowskie było dzisiaj? Wyjaśnię to pod koniec wystąpienia.
W Polsce pamięć zagłady Żydów i następstwa tej zbrodni pozostają niezmiernie ważne. Mierzenie się z dziedzictwem owego czasu nie jest łatwe. Istotną rolę w uświadamianiu powojennym pokoleniom Polaków grozy Szoa odegrał Jan Paweł II. Chcę jasno stwierdzić, że o ile wiele osób przewartościowuje oceny jego pontyfikatu, to w zakresie relacji chrześcijańsko-żydowskich jego dokonania są bezsporne. Na wiele sposobów umocnił dialog – zwłaszcza dzięki wizycie w synagodze w Rzymie, w której wygłosił słynne słowa o Żydach jako („w pewnym sensie”) starszych braciach. Ponadto spowodował nawiązanie oficjalnych stosunków watykańsko-izraelskich oraz wszędzie, gdzie mógł, spotykał się z Żydami. Również w Polsce.
Miałem zaszczyt brać udział we wszystkich trzech spotkaniach papieża z delegacją polskich Żydów – w latach 1987, 1991 i 1999. To pierwsze odbywało się w atmosferze uniesienia i nadziei, a drugie, w 1991 r., miało miejsce niestety nie w synagodze warszawskiej, choć taka była propozycja strony kościelnej, albowiem rabin, którego zapytano, odmówił. Dlaczego? Bo był zbyt tradycjonalistyczny: powiedział, że nie będzie Żydów do posadzenia w ławkach. Nie uważał widać za odpowiednich ani wracających do synagogi komunistów, ani młodych, którzy pojawili się w rezultacie dezasymilacji. Gdyby zapytano jakiegokolwiek innego lidera, odpowiedź byłaby odmienna. Gminą żydowską kierują bowiem nie tylko rabini – to jest fakt wciąż niezrozumiany w naszym katolickim kraju.
To wszystko jest o tyle istotne, że Dzień Judaizmu pojawił się jako rezultat procesu, który miał miejsce na skutek zarówno ogólnych przemian posoborowych, jak i aktywności papieża-Polaka. Najważniejszym momentem tego procesu było powołanie 35 lat temu specjalnego ciała Episkopatu Polski do dialogu z Żydami. Przewodniczyli mu kolejno: abp Henryk Muszyński, abp Stanisław Gądecki, bp Mieczysław Cisło, bp Rafał Markowski. Dzięki nim powstały kolejne dokumenty, ukazujące więź łączącą chrześcijaństwo z judaizmem w duchu Deklaracji Nostra aetate, a ponadto wskazane zostały wyzwania wynikające z XX-wiecznej historii.
Jeśli chodzi o ogólnożydowski wkład w nowe relacje chrześcijańsko-żydowskie, najważniejsze jest oświadczenie Dabru emet z roku 2000. Wskazuje ono na pozytywne cechy chrześcijaństwa, pozytywne nie tylko w ogóle, ale właśnie z żydowskiej perspektywy. Chrześcijaństwo jawi się – pomimo różnic, które „nie mogą być przezwyciężone siłami ludzkimi” – jako sprzymierzeniec Żydów i judaizmu. Potem pojawiły się i inne godne uwagi zbiorowe oświadczenia żydowskie w podobnym duchu, również w Polsce. To reakcja na nową atmosferę, w tym również na Dzień Judaizmu.
Postęp?
Wspomniane fakty świadczą o postępie, o znaczącej poprawie kontekstu, w którym funkcjonuje Dzień Judaizmu. Gdy jednak przyjrzymy się sytuacji bliżej, optymizm słabnie. Właściwie chce się zapytać: skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? Oto przykłady.
Jan Paweł II jest w Polsce uwielbiany, idealizowany, a nieraz idolizowany. I każdy przeciąga go na swoją stronę. Jego niewątpliwe poglądy dotyczące Żydów i religii żydowskiej zostały zakwestionowane przez wpływowego teologa, który wskazuje, że gdy papież mówił o Żydach jako starszych braciach, powiedział: „w pewnym sensie”, czyli chodziło mu o to, żeby naprawdę wcale tego starszeństwa nie stwierdzić. A przecież Jan Paweł II powtórzył to kilkakrotnie. Trudno więc nie zapytać: czy poglądy tego papieża, którego kult w Polsce trwa, choć jest stopniowo podmywany, mają u nas jakiekolwiek znaczenie?
Jeśli chodzi o świadomość sytuacji Żydów w trakcie II wojny światowej, to pracują w Polsce znakomici specjaliści, a na szczególne wyróżnienie zasługują naukowcy związani z Centrum Badań nad Zagładą Żydów IFiS PAN. Jednak wyniki ich badań są podważane przez ludzi, którzy za cel stawiają sobie obronę honoru poprzez likwidację nauczania o niechlubnych zjawiskach, nazywanego „pedagogiką wstydu”. Ataki są wspierane przez różne instytucje rządowe i prorządowe media.
A był okres, kiedy Polska mogła dawać przykład rzetelnego podejścia do trudnej historii. Najlepiej widać to po kolejnych etapach opisywania masowych morderstw symbolizowanych przez pogrom dokonany przez sąsiadów w Jedwabnem w 1941 roku. Ponad 20 lat temu miała miejsce imponująca debata, która wprawdzie podzieliła kraj, ale spowodowała, że w tej kwestii nie ma już tabu. Od tego czasu nastąpił raczej regres: co prawda można obejrzeć spalenie stodoły z ludźmi nawet na niedawnym filmie (fabularnym), ale zarazem umacnia się polityka „pedagogiki dumy”, wedle której obwiniać należy tylko Niemców i kryminalistów.
Wszystkie te sprawy są kontekstem Dnia Judaizmu, zwłaszcza że w prawnych i propagandowych projektach uczestniczą nie tylko politycy i władze państwowe, ale też powiązani z nimi ludzie Kościoła. Ewolucję polskiego Kościoła najlepiej zilustruje porównanie znanych osobistości. Otóż na początku istnienia Dnia Judaizmu miałem wrażenie, że ks. Józef Tischner reprezentuje główny nurt, a ks. Tadeusz Rydzyk – margines; w międzyczasie okazało się, że jest dokładnie na odwrót. A ten Kościół konserwatywny ma bliskie związki z władzą polityczną, która z kolei flirtuje ze skrajną prawicą. Ta zaś jest zawsze skłonna do tradycyjnej retoryki antyżydowskiej.
Liczba Żydów okazuje się nie mieć znaczenia: straszenie Żydami bywało wyrażane w 2021 r. niemal tak jak w 1921 r. Taka postawa była widoczna w przekazach medialnych wspomnianego nurtu Kościoła na początku obecnego stulecia. Potem uległo to najwyraźniej stonowaniu, choć nigdy nie pojawiła się sugestia, że poprzednio mówiono coś niewłaściwego. Pojawiła się jednak nowa tendencja. Można ją określić jako zabieganie o Żydów. Wedle słów ks. Rydzyka: „Mamy dobre kontakty z dobrymi Żydami”.
Dialog międzyreligijny ma szansę osiągać głębię, gdy się całkowicie zrezygnuje z oczekiwań dotyczących religijności drugiej strony
Warto dodać, że od czasu do czasu – począwszy od Mahometa i Lutra – dawało się spotkać zabiegi o to, ażeby mieć Żydów po swojej stronie. Co o tym sądzę? Przyznaję, że jest to o wiele lepsze niż antysemityzm. Jednak pamiętam o tym, że niezadowalająca odpowiedź Żydów prowadzi do jadowicie antyżydowskiej reakcji – tak było np. z Lutrem. Co więcej, takie zaproszenie do sojuszu nieraz łączy się z ustawianiem Żydów jako aktorów w sztuce napisanej przez kogoś, kto nie dba ani o fakty, ani o wrażliwość Żydów, ani o to, jak my się sami określamy. Istnieje długa tradycja, również chrześcijańska, definiowania tego, czym są Żydzi i na czym polega nasza religia. Nie sposób się pogodzić z takim ustawianiem nas dla swoich celów. I mam nadzieję, że Dni Judaizmu pomagają w zrozumieniu dlaczego.
Każdy ma sam określać, jak siebie rozumie. To ogólna fundamentalna zasada dialogu międzyreligijnego, która oczywiście obowiązuje obie strony: ja ją stosuję do mojego postrzegania Kościoła. Bo wiele osób, również Żydów, ustawia sobie Kościół. I krytykuje. Są i Żydzi, którzy mówiąc o Kościele wyrażają się w taki sposób, jakby był on głownie źródłem zła. Ubolewam nad tym. Jest to nierzetelne i nieuprawnione. Nie chodzi mi oczywiście o zamykanie oczu na zbrodnie czy nadużycia, ani o zgodę na nieograniczony wpływ na prawodawstwo.
Chodzi o coś innego: o uznanie tego, jak katolicy sami się definiują (a również zresztą sami się krytykują) oraz o widzenie wartości, które Kościół wnosi do życia społecznego. Jednym słowem chodzi o życzliwe podejście. To jest dla mnie punkt centralny dialogu żydowsko-chrześcijańskiego, nauka z aktywności w Polskiej Radzie Chrześcijan i Żydów, wreszcie rezultat związków z tymi wysiłkami, których odzwierciedleniem są Dni Judaizmu.
Kryzys Kościoła, odpływ wiernych, zwłaszcza młodych ludzi w miastach, wpisuje się w znacznie szersze zjawisko, jakim jest kryzys religijności w ogóle, a zwłaszcza odrzucanie instytucji religijnych postrzeganych jako anachroniczne. My Żydzi mamy z tym do czynienia od dawna – może dlatego, że religia żydowska jest tak wymagająca i tak mocno zagrożona interpretacjami tradycjonalistycznymi, które są anachroniczne. Ale problem mamy wszyscy.
W każdej z naszych tradycji religijnych kryzys może wzmocnić chęci, aby odrzucić współczesność, okopać się w tym, co znane, i mieć pretensje do świata. Wszelako ponoć ten sam chiński znak, który oznacza kryzys, może także mieć znaczenie „szansa”. Trudności dla religii (w liczbie mnogiej) wynikające z rozwoju wiedzy naukowej, z atrakcyjności kultury masowej, z umacniania się postaw indywidualistycznych mogą być potraktowane jako szansa. Na co? Na głębszą religijność. To jest wyzwanie, które jest w znacznej mierze wspólne. I trudne. Wymaga twórczego podejścia, nowych interpretacji, pogłębienia duchowości. Może Dzień Judaizmu jest w stanie to wspomóc?
Co dalej?
Myśląc o Dniu Judaizmu, możemy wskazać powody do narzekania. Jedną z przyczyn frustracji, którą widzę u moich przyjaciół katolików, są zawiedzione oczekiwania. Oczekiwania co do widoczności Dnia Judaizmu były większe. Tymczasem ta okazja jest zaznaczana tylko w niewielu z 10 000 parafii, a zresztą nieraz, jak słyszę, jest jedynie „odbębniana”.
Rozumiem to, ale ja nie jestem sfrustrowany. Nie oczekiwałem bowiem wiele więcej. Samo istnienie Dnia Judaizmu to i tak sukces. Bo ten dzień stał się uznanym elementem życia katolickiego. Ogólniej mówiąc, z reguły nastawienie na konkretny rezultat prowadzi do rozczarowania. A dialog międzyreligijny ma szansę osiągać głębię, gdy się całkowicie zrezygnuje z oczekiwań dotyczących religijności drugiej strony.
Dialog chrześcijańsko-żydowski jest istotny, naprawdę ważny dla niewielu tylko osób. Jest tak po obu stronach. A ponieważ katolików jest w Polsce co najmniej 1000 razy więcej niż Żydów, proszę się nie dziwić, że wśród żydowskich uczestników tak często powtarzają się te same osoby i nazwiska (w tym moje). Jeśli chodzi o Żydów, to większość nie ma raczej poczucia, że dialog z Kościołem jest potrzebny. Poprawne stosunki – tak, najlepiej dobre, bo Kościół to potęga, ale głębszy dialog jest celem dla nielicznych tylko Żydów.
Mimo to twierdzę, że wielu jest takich, którzy wiedzą lub wyczuwają, iż to chrześcijanie – i może poza Żydami głównie właśnie chrześcijanie – są w stanie zrozumieć tradycję żydowską, np., ujmując rzecz hasłowo, że mówiąc „Bóg prawdziwy”, mówimy zarazem „Bóg Izraela”. Wedle mojego doświadczenia Dzień Judaizmu to rezultat procesu głębokiej przemiany i zarazem – mimo wszelkich słabości – dobry wyraz tej nowej postawy: wśród osób zaangażowanych w dialog pojawiło się wzajemne zaufanie. To jest może najcenniejszy „produkt” ćwierćwiecza Dnia Judaizmu – zaufanie, które umożliwia budowanie więzi. Z żydowskiej perspektywy obejmuje to poczucie, że po tamtej stronie nie ma zamiaru nawracania Żydów.
Owszem, możemy pytać o reprezentatywność osób, które sobie nawzajem ufają, a czasem się przyjaźnią. Widzimy jednak, że są to nieraz ważne osobistości z obu stron. Mimo wszystko są powody do optymizmu. Może z mniejszą pewnością niż 25 lat temu, ale jednak powiem, że w podręcznikach historii za 500 lat zmiana relacji chrześcijańsko-żydowskich będzie ważnym punktem opisu dziejów z okresu naszego życia.
Co dalej? Więź należy rozwijać nadal, budować braterstwo i siostrzeństwo. Dążyć wspólnie do świata bez postaw antyżydowskich i antychrześcijańskich. Nie bez samokrytycyzmu, bo tak wiele w naszych instytucjach religijnych i w naszych postawach może i musi być krytykowane. Wierzymy zarazem, że chodzi nie tyle o odrzucenie tradycji, ile o jej reinterpretację, o dotarcie do czystych źródeł i czerpanie z nich w sposób godny naszej epoki. Jest złudzeniem, że można zlikwidować religie i oprzeć się po prostu na podstawowych wartościach ludzkich. One są, owszem, niezbędne, ale gdy głębsze tradycje zanikają lub więdną, zaczynają rozkwitać quasi-religie, postawy magiczne, zaufanie do wróżek i czarowników, absolutyzowanie różnych sił świata fizycznego i mentalnego.
Wyzwaniem jest rozwijanie naszych tradycji w kierunkach, które odpowiadają na potrzeby duchowe naszego czasu. Ale uwaga: określenie „duchowe” nie oznacza odwrócenia plecami od świata materii. Przykład: dziś właśnie (o zmierzchu) skończyło się święto żydowskie – kto o tym wie? „Tu biszwat” przypada w pełnię księżyca w miesiącu szwat; nazywane jest też „nowym rokiem drzew”. To pomniejsze święto, ale coraz bardziej widoczne. Czas, gdy w Ziemi Izraela zaczynają płynąć soki w drzewach, jest okazją do rytuałów, które są coraz bardziej rozbudowywane i wyrażają naszą rosnącą wrażliwość ekologiczną i aktywizm dotyczący wyczerpywania się zasobów Ziemi.
Wyzwaniem dla nas wszystkich jest to, jak uczynić kroki ku światu godnemu nadziei mesjańskiej. Chodzi o lepszy świat, bardziej sprawiedliwy, a może – żeby użyć wzniosłego słowa, które bywa bardzo nadużywane – świat taki, w którym może się uwidoczniać świętość.
Jedno ważne zastrzeżenie: wspólne wyzwanie, jakim jest pogłębianie tradycji i unikanie idolatrii, wedle mojego najgłębszego przekonania nie powinno oznaczać jakiegoś wspólnego frontu wierzących chrześcijan i religijnych Żydów przeciw ateistom. Ateiści to nasi bliscy, ludzie, którzy mają się przeciwko czemu buntować: nie chcą takiego wątpliwego Boga, jaki wyłania się nazbyt często z naszych słów i czynów. Zwłaszcza czynów.
Niemal 200 lat temu litewski rabin Izrael Salanter, nauczał: „Moje potrzeby duchowe to potrzeby materialne mojego bliźniego”. Tę wskazówkę chciałbym zilustrować. Jest to zarazem komentarz do, skądinąd dość zdroworozsądkowej, maksymy zawartej w Talmudzie: „Kto jest w stanie zapobiec popełnieniu grzechu przez członka rodziny i nie czyni tego, odpowiada za grzechy swej rodziny. Gdy dotyczy to ludzi jego miasta, odpowiada za ludzi swojego miasta. Gdy całego świata, odpowiada za cały świat”.
Wspomniałem, że biorąc udział w Dniu Judaizmu, uczestniczymy w procesie długiego trwania; a przecież obok nas pojawiają się sytuacje, w których chodzi o obecną chwilę, bo od niej zależy zdrowie i życie. Niedawno warszawski Klub Inteligencji Katolickiej otworzył (poza strefą stanu wyjątkowego) Punkt Interwencji Kryzysowej, aby pomagać migrantom. Wolontariusze działają w porozumieniu z Grupą Granica, zgodnie z prawem, oferując elementarne wsparcie zdezorientowanym, przerażonym, przemarzniętym ludziom. W połowie grudnia policja dokonała w tym Punkcie przeszukania, konfiskując komputery i telefony, również prywatne. Rządzący, zamiast podziękować, prześladują osoby, które z odruchu serca chcą pomóc nieszczęśnikom.
Gdy wspomnimy werset z Tory o miłowaniu przybysza, bo „byliście obcymi przybyszami w ziemi egipskiej”, nie zdziwi nas, że tydzień spędził w tym punkcie przewodniczący warszawskiej Gminy Żydowskiej Lesław Piszewski. Podkreśla on, że niezależnie od problemów, które wyczuwamy, patrząc na migracje, musimy przede wszystkim reagować na kryzys humanitarny; nasze żydowskie doświadczenia historyczne każą nam utożsamić się z uchodźcami.
Jemu zawdzięczam opowieść o pewnej wiosce na Podlasiu, gdzie mieszka staruszka, mająca w swojej pieczy drugi domek, który stoi pusty. Codziennie napala tam w piecu, zostawia jedzenie i zapalone światła oraz niezamknięte drzwi… To przykład, który ma nas pocieszyć w tym Dniu Judaizmu. A może to wskazówka, jak w życiu codziennym dostrzec przebłysk tego, co najwznioślejsze – świętości?
Przeczytaj także: Dzień Judaizmu – nie tak bardzo upragniony?
Postęp czy nie?
A może po prostu odwrócenie znaczenia słów?
Przed wojną antysemici mówili o swoim antysemityzmie z dumą.
Ks. Henryk Hilchen, niezwykła postać, twórca najbardziej antyklerykalnych pamiętników wydanych kilka lat temu jakie mógł napisać ksiądz 🙂 otwarcie mówił o swojej głębokiej niechęci do Żydów, nawet tłumaczy się w pamiętniku z tego iż wzruszony nędzą dał żebraczce-Żydówce jałmużnę.
Dzisiaj niewielu się przyzna otwarcie do tego że są antysemitami. Postęp?
Niekoniecznie. Często jest to odwrócenie znaczenia terminów.
Dziś na prawdziwiepolskich forach udowadnia się, że żaden Polak nie może być antysemitą, że są nimi tylko Żydzi. Że żaden Polak nie brał udziału w holocauście, a Żydzi masowo.
A na koniec clou: że nie jest się antysemitą tylko antychazarem, bo dobrzy Żydzi byli za Jezusa a potem zastąpili ich źli Chazarowie, a antychazarskość to nie grzech, gdyż Jana Paweł II o tym nie mówił.
Można pisać o tym z cwaniackim uśmieszkiem. Swoi pojmą.
I wszystko jest proste, jasne.
Żydzi/Chazarzy jak byli winni Wszystkiemu tak nadal są.
Tak mi się wydaje coraz częściej, że nie dojdzie wcale w takim ustawieniu do polsko-żydowskich ujednoliceń. I to nie dlatego, że nie widać dobrej woli. Owszem, nawet dużo z obu stron. Ale nie wiadomo, o co komu się rozchodzi. Tyle racji – ilu uczestników, i aspektów i dramatów, żalu, bólu i pamięci. I tyle bez mała woli przywrócenia pobratymstwa. Trzeba się uderzyć w piersi, napiętnować własnej nacji przewinienia. I nie wchodzić w szranki kto rozpoczął, kto mocniej uderzył. Niczyjego dobra w tych wyrzutach nie ma, bo by nie krwawiło, do dziś nie bolało. Tylko przebaczeniem obopólnym, między konkretnymi osobami (bo im bliżej aniżeli instytucjom), można nie zmarnować tego co się przecierpiało. Przez szacunek i uczynność nowe ewoluować więzi.
Mówiąc o antysemityzmie najczęściej mówimy o znanych ludziach czy instytucjach. Można i trzeba tych ludzi i te instytucje piętnować za zło, które rozsiewają, warto pozywać ich przed sąd, gdy naruszają obowiązujące prawo, ale jest też zło ukryte. Wystarczy wejść w lud, by zobaczyć koszmarną głupotę wyrażającą się w popularnym antysemityzmie. Kibole dwóch ważnych drużyn piłkarskich wzajemnie “dokumentują” w napisach zamieszczanych na ścianach bloków żydowskość tychże drużyn. Ksiądz na kazaniu w wiejskiej parafii stwierdza, że Żydzi to jeszcze nic, najgorsi są “judeochrześcijanie ” czyli przechrzty. W przestrzeni społecznej trwa ujawnianie “prawdziwych” nazwisk wielu znanych osób. Sam byłem świadkiem, gdy osoba autentycznie zasłużona dla Kościoła, krytykując (słusznie!) jakiś manifest proaborcyjny dodała:” Proszę zwrócić uwagę na brzmienie podpisanych pod tym manifestem nazwisk”. Nie muszę dodawać, że zmieniają się właściciele różnych firm w moim mieście, ale wieść gminna niesie, że są to zmiany w obrębie tej samej rodziny, wiadomo jakiej. Nieustannie słyszę w kazaniach o grzechach, których powinienem unikać (słusznie unikać), ale nie zdarzyło mi się usłyszeć, że podłe mówienie o naszych starszych braciach jest ciężkim grzechem z którego należy się spowiadać. A jak powszechne są te “racjonalizacje” typu- ja nie jestem antysemitą, ja mówię tylko prawdę. To tylko ułamek tego ludowego antysemityzmu, pozornie niegroźnego w czasach gdy obóz w Oświęcimiu jest” chwilowo nieczynny” (słowa publicysty radia toruńskiego). Wulkany tęż bywają nieczynne czy uśpione, ale lawa wre. Czy w nominalnie chrześcijańskim narodzie Kościół dobitnie i przede wszystkim głośno nie powinien nauczać o grzechu antysemityzmu, aby obozy zostały już na zawsze nieczynne, a nie tylko “chwilowo”? Napisałem o głupocie jako jednej z ważnych przyczyn antysemityzmu, głupota jawi się jako stosunkowo niegroźna przypadłość – czyżby? Chrześcijanom wypada przypomnieć, że Jezus głupotę umieścił w towarzystwie takich występków jak kradzież, zabójstwa czy nierząd. Głupota nie zmniejsza winy!