Szopka z kościoła św. Macieja we Wrocławiu nie formułuje oskarżeń, nie atakuje i nie wyklucza. Zamiast tego, stawia nam przed oczami ludzkie dramaty i próbuje na nie uwrażliwić.
Ostre światło reflektora odcina trzy postaci na tle gęstego, świerkowego lasu. On i ona ubrani w grube kurtki z naciągniętymi kapturami. Kobieta siedzi na ziemi, trzymając na ręku owinięte kocem termicznym dziecko; mężczyzna stoi przy nich, również okryty złotą folią koca.
To nie kadr z interwencji Straży Granicznej ani z akcji wolontariuszy Grupy Granica, lecz opis bożonarodzeniowej szopki, jaka stanęła w akademickim kościele św. Macieja we Wrocławiu. Maria, Józef i Jezus są przedstawieni w sposób nawiązujący do obrazów, które docierają do nas z polsko-białoruskiej granicy. Spod stóp postaci wypływa złota kaskada folii NRC. Całość otaczają równe stosy złożonych ubrań.
Autorką projektu szopki jest Marianna Syska z wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych. Według jej zamysłu szopka ma kierować myśli ku tym, którzy są najbardziej potrzebujący. Kontekst uchodźczy staje się oczywisty, jednak nie wyczerpuje możliwych interpretacji. Wykorzystane w instalacji ubrania pochodzą ze zbiórki darów dla schroniska św. Brata Alberta. Chodzi zatem nie tylko o migrantów, ale również o osoby w kryzysie bezdomności, a może też szerzej – o każdą ludzką biedę i uwikłanego w nią człowieka.
Niebezpieczeństwo związane z wrocławską szopką polega na tym, że pokiwamy głowami, zatrzymamy się chwilę nad cudzym cierpieniem (z naciskiem na „cudze”), po czym wrócimy do swoich zajęć
To o tyle ważne, że istnieje spore ryzyko odczytywania tego dzieła na sposób publicystyczny i ideologiczny – na podobieństwo różnych szopkopodobnych tworów, głoszących przesłania antysemickie, homofobiczne itp., które co jakiś czas pojawiają się w polskich kościołach. Czy bowiem wrocławska szopka rzeczywiście różni się od tamtych, próbujących narzucać osobiste upodobania i uprzedzenia ich twórców?
Mimo pozornych podobieństw, różnice są wyraźne. Po pierwsze (rzecz wcale niebłaha), w jakości artystycznej: w przypadku opisywanej instalacji mamy do czynienia ze starannie przemyślanym i precyzyjnie wizualnie skomponowanym dziełem. Po drugie, ważne jest, co się mówi: szopka z kościoła św. Macieja nie formułuje oskarżeń, nie atakuje i nie wyklucza. Zamiast tego, stawia nam przed oczami ludzkie dramaty i próbuje na nie uwrażliwiać (na ile skutecznie, to osobna kwestia, którą rozważymy dalej). Po trzecie, dzięki swej prostocie i symboliczności, pozostaje otwarta na różne odczytania, żadnego nie narzucając w sposób nachalny.
Z głębi nocy wyłania się ich pusta twarz
Ta otwartość na poziomie znaczeń wyraża się choćby w sposobie przedstawienia Świętej Rodziny. Józef, Maria i Jezus pozbawieni są twarzy. Stają się jedynie zestawem ubrań nawleczonych na jakiś umowny znak człowieka. Takie rozwiązanie tworzy przestrzeń dla odmiennych interpretacji.
Z jednej strony brak twarzy oznacza, że w ich miejscu mógłby znaleźć się każdy. Każdy, ze swoją własną biedą, może się z nimi utożsamić. Czytam to również jako zachętę do uświadomienia sobie, że tym migrantem, bezdomnym, człowiekiem zagubionym w lesie życia mógłbym być ja. Ja również, gdyby moja historia potoczyła się nieco inaczej, mógłbym teraz błąkać się wśród zimnych drzew w obcym kraju, w sytuacji bez wyjścia: potrzebując pomocy drugiego człowieka, a jednocześnie ukrywając się ze strachu przed nim. Ja również mógłbym teraz szukać jakiegoś schronu na zimę w zdewastowanej altance działkowej albo w bramie kamienicy.
Z drugiej strony, taki sposób przedstawienia postaci jest jednocześnie aktem depersonalizacji. Przestaje liczyć się konkretny człowiek, z własną osobowością, historią, własną twarzą, a zamiast niego ważniejsze okazują się abstrakcyjne kategorie, do których możemy go zaliczyć: imigrant, uchodźca, muzułmanin. Syryjczyk, bezdomny, niepełnosprawny, narkoman.
Celujemy w tym procederze odczłowieczania zwłaszcza wtedy, kiedy zaczynamy wykorzystywać człowieka do własnych politycznych celów. Pisał o tym Czesław Miłosz w wierszu „Dziecię Europy” z 1946 roku w odniesieniu do tych, którzy zginęli:
Jakie zapragniesz, możesz im przypisać czyny,
Ich odpowiedzią zawsze będzie milczenie.
Z głębi nocy wynurza się ich pusta twarz.
Nadasz jej rysy takie, jakich ci potrzeba.
W kontekście kryzysu migracyjnego widać to szczególnie ostro: dochodzi do utożsamienia osób próbujących przedostać się przez granicę z ogólnie pojętym „zagrożeniem”. A zarazem traktuje się ich tak, jakby to oni byli aktorami wielkiej polityki, a nie jej ofiarami: uwikłanymi w jej tryby, z których nie sposób znaleźć wyjścia. Obcego i imigranta zawsze przecież wygodnie jest pozbawić indywidualności i wykorzystać do dowolnych celów.
Nie miej czułości dla ludzi: ludzie łatwo giną
Czy jednak akt pozbawiania indywidualnych rysów jest domeną wyłącznie gier politycznych? Czy nie w podobny sposób traktujemy nieraz nawet tych, którym próbujemy pomagać? Kiedy „z głębi nocy wynurza się ich pusta twarz”, dostrzegamy w nich jedynie problem do rozwiązania: kurtkę, parę butów i śpiwór, które trzeba przekazać. Jeszcze prościej: przelew blikiem dla kogoś, kto się nimi zajmie.
We wrocławskiej szopce widać ten problem w postaciach Marii, Józefa i Jezusa, widać jeszcze mocniej w kupkach ubrań i pościeli zebranych wokół nich. W intencji twórców mają one symbolizować słupki graniczne. Mi jednak przywodzą na myśl także krążących po lesie ludzi, jeszcze bardziej umownie potraktowanych, jeszcze bardziej odczłowieczonych pod moim spojrzeniem. Potraktowane w ten sposób, te stosy ubrań budzą nieokreślony niepokój. Kim są ci, którzy kryją się za nimi? Co chcą mi powiedzieć swoim milczeniem? Być może to ci, którzy już na zawsze pozostaną w tym przygranicznym lesie, bo nie znaleźli z niego drogi wyjścia. Ludzie – słupy, ludzie – kupki ubrań.
Jest jednak jeszcze inna możliwość. Być może ci, którzy gromadzą się wokół Dzieciątka, to współcześni pastuszkowie: wolontariusze, aktywiści, ludzie dobrej woli. Oddający hołd Bogu-człowiekowi, ukrytemu w potrzebujących pomocy. Przypomnijmy: wszystkie ubrania pochodzą ze zbiórki dla potrzebujących. Za każdą zatem zebraną tu sztuką odzieży czy kołdrą stoi konkretny człowiek, który ją ofiarował. Każdy taki stos to równocześnie namacalny znak ludzkiego dobra, które ujawnia się wraz z cierpieniem.
Dziedzicu gotyckich katedr i synagog
Złota folia to najpiękniejszy, a zarazem najbardziej ikoniczny element instalacji, która poza tym unika nadmiernej estetyzacji. Złoto uobecniane jest tutaj przez folię NRC, jednocześnie jednak stanowi nawiązanie do tradycyjnego symbolu Ducha Świętego i Bożej łaski.
To niezwykły związek, który także daje się odczytać na co najmniej dwa sposoby. Z jednej strony, nasuwa się myśl, że to sam Bóg, przez ręce konkretnych ludzi – niekoniecznie i nie zawsze wierzących – przychodzi z pomocą potrzebującym. Jak pisała Agnieszka Kosowicz w kontekście kryzysu humanitarnego na granicy: „Opatula Bóg (tak myślę) rękami anarchistów i niepokornych ludzi wszelkiej maści dygocących z gorączki i wychłodzenia chłopaków w koce termiczne. Zakłada suche skarpety na wpół przytomnym ludziom rękami lokalnych mieszkańców, którzy wcale nie zaglądają do «kościółka». Ich rękami migrantów przytula, gładzi, pociesza. Ich rękami wynosi dzieci z lasu”.
Z drugiej strony, patrząc z perspektywy nas – sytych, ogrzanych, bezpiecznych – Bóg przychodzi do nas właśnie w tych najsłabszych i potrzebujących pomocy. Józef-uchodźca i Jezus-bezdomny, obaj owinięci kocami termicznymi, są więc obrazem Boga, o którym Księga Psalmów mówi, że jest „światłem spowity jak płaszczem”, a który w ich osobach staje się Emanuelem, Bogiem między nami. Najmocniejszym wizualnie elementem całej instalacji jest przecież właśnie kaskada złota: rzeka łaski, „strumienie wody żywej”, która płynie od przedstawionych postaci w naszą stronę. Czy po raz kolejny św. Jan będzie zmuszony powtórzyć – tym razem o nas – że „przyszedł do swojej własności, a swoi go nie przyjęli”?
My, którym słodycz dnia przenika do płuc
Ostatecznie na tym właśnie polega największe niebezpieczeństwo związane z wrocławską szopką, jak i z każdym docierającym do nas obrazem ludzkiej biedy: niezależnie, czy pochodzi ono z granicy, czy z dowolnego innego miejsca. Że pokiwamy głowami, zatrzymamy się chwilę nad cudzym cierpieniem (z naciskiem na „cudze”), po czym wrócimy do swoich zajęć. Co więcej, przekonamy samych siebie – nie do końca świadomie – że skoro to nam, a nie im, przypadło w udziale być „dziećmi Europy”, to widać taki jest właściwy porządek rzeczy. Odwołajmy się raz jeszcze do Miłosza, który poświadcza to przekonanie:
My, którym słodycz dnia przenika do płuc
I widzimy gałęzie rozkwitające w maju
Jesteśmy lepsi od tych, co zginęli.
My, którzy smakujemy, długo żując, jadło
I oceniamy w pełni igraszki miłości
Jesteśmy lepsi od nich, pogrzebanych.
To poczucie bycia lepszym, choć prawie nigdy nie wypowiadane wprost, rodzi się w nas naturalnie: skoro to właśnie my mamy możliwość oglądać gałęzie rozkwitające w maju, skoro możemy smakować jadło, to przecież takiego losu nie mogliśmy otrzymać zupełnie bezpodstawnie. Właśnie to przekonanie stoi często za naszą obojętnością. Ależ tak, u wielu z nas jest to obojętność pełna zrozumienia, szacunku i współczucia: a wszystkie one bezzębne i jałowe. Poeta podkreśla przecież:
Umysł masz wyćwiczony, umiejący rozpoznać natychmiast
Złe i dobre strony każdej rzeczy.
Zarazem jednak jest to umysł „sceptyczny a wytworny”, zajęty głównie samym sobą. Pełen zachwytu dla własnej przenikliwości i wrażliwości. Ta przenikliwość pozwala mu rozpoznać „złe i dobre strony” sytuacji. Pozwala nawet z uznaniem spojrzeć na nietypową szopkę. Ludzi o „pustej twarzy” porzuca jednak ich własnemu losowi.
Śródtytuły pochodzą z utworu Czesława Miłosza „Dziecię Europy”
Przeczytaj też: Bóg już się nie rodzi, ale umiera
Pamiętam szopkę u franciszkanów na wrocławskich Karłowicach po powodzi 1997 r. Wtedy Święta Rodzina to byli powodzianie – na ścianach szopki widać było ślad linii, do której doszła woda, wokół były worki z piaskiem .
Szopek obejrzałem sporo, jest zawsze, może prawie zawsze figurka Jezusa leżąca w żłobie na sanie, anioł kiwający głową w podzięce za złożony datek, wrzucony pieniążek i budynek kościoła przeraźliwie kontrastujący z tym dzieciątkiem na sianku położonym. Są jeszcze pięknie przystrojeni kapłani ze spasłymi brzuchami. Po mszach ogłoszenia o kolędzie z instrukcjami dla wiernych jak mają się zachować podczas wizytacji. Pamiętam też instalacje na inne okoliczności i święta. Rzadko pochylają się one nad ubogim. Ten segment jest mocno eksploatowany propagandowo, ale niekoniecznie popierany własnym świadectwem kapłanów. Jaki pan taki ponoć kram.
Autor pisze, że ta instalacja nazwana „bożonarodzeniową szopką” nikogo nie wyklucza i rzeczywiście, kogo tam w opisie autora nie ma – i imigranci ekonomiczni, nazwani nie wiedzieć czemu „uchodźcami”, pewnie wojennymi?, naśladujący Świętą Rodzinę, i anarchiści, i aktywiści grupy Granica, i wolontariusze okrywający kocami ludzi w lesie, i okoliczni mieszkańcy, którzy wbrew zapowiedziom A.Holland nie wyłapują imigrantów po lasach i nie odstawiają ich na posterunek. Skoro instalacja nikogo, zdaniem autora, nie wyklucza to gdzie podział się choć jeden człowiek ze Straży Granicznej czy Polskiej Armii, których funkcjonariusze stoją 24 godz na dobę w deszczu, zimnie, mrozie pilnując granicy zewnętrznej Polski i zarazem Unii. Stoją i chronią granicy polskiej gdzie są obrzucani przez owych imigrantów – to może też Ci w szopce – granatami domowymi, oślepiani światłem lasera. Przypomnę autorowi, że wszystkie kraje z kręgu naszej cywilizacji mają granice zewnętrzne których chronią i że nielegalne ich przekraczanie w polskim KK jest przestępstwem za które grozi do 8 lat więzienia. To tylko przeoczenie ? Autorce instalacji, nie wiem czy przypadkiem, wyszła jeszcze jedna rzecz – anonimowość tychże imigrantów, czego odzwierciedleniem jest brak twarzy u postaci w „szopce” – to jest właśnie to o czym mówił minister spraw wewnętrznych Niemiec – całkowite rozpłynięcie się w społeczeństwie ponad 170 tys., 1.8 mln, niezydentyfikowanych imigrantów. Autor też chciałby wpuścić tysiące muzułmanów, „którym zginął paszport”, do swojego kraju ? A przecież chętnych do osiedlenia się w Europie w samej Afryce Środkowej jest pewnie 500 mln, ich też chciałbym autora wpuścić? No i ostatnia uwaga. Autor lamentuje nad siedzącymi w lesie imigrantów zapominając dodać że siedzą tam z własnej woli, mogą w każdej chwili wyjść do pierwszych zabudowań, tylko wtedy nie dostaną już azylu w RFN czy Szwecjim więc siedzą tam i czekają na kurierów.
Szopka w kościele św. Macieja nie wyklucza, nikogo nie pomija ani nie stygmatyzuje. Nie jest anonimowa. Jest solą w oku ludzi, którym nie po drodze z brakiem wyjątków w Ewangelii.