Zima 2024, nr 4

Zamów

Noc skruszenia

Opowieść o narodzeniu Jezusa z Nazaretu jest silniejsza niż słabość tych, którzy mienią się jej strażnikami, silniejsza niż słabość Kościoła.

W pierwszych rozdziałach Ewangelii wg św. Łukasz znajdujemy wiele chronologicznych odniesień. Zapowiedź narodzenia Jana Chrzciciela miała miejsce „za czasów Heroda, króla Judei” (Łk 1, 5), wystąpienie Jana „w piętnastym roku rządów Tyberiusza. Gdy Poncjusz Piłat był namiestnikiem Judei, Herod tetrarchą Galilei, brat jego Filip tetrarchą Iturei i Trachonitydy, Lizaniasz tetrarchą Abileny, za najwyższych kapłanów Annasza i Kajfasza” (Łk 3, 1-2). Natomiast narodziny Jezus św. Łukasz umiejscawia w chwili, „gdy wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym świecie” (Łk 2, 1).

Ewangelia o Jezusie Chrystusie rozpoczyna się więc trochę jak kronika historyczna. Łukasz osadza opisywane przez siebie wydarzenia w czasie, w topografii, w historycznych – choć momentami mylących – okolicznościach. Czyni tak nie bez powodu. Jakby chciał nam przypomnieć, że chrześcijaństwo jest religią historyczną, zrodziło się z prawdziwych, realnych wydarzeń.

Fakt, że w wieczór wigilijny spotykamy się razem przy stole, choince, szopce, a przede wszystkim – przy ołtarzu, aby wspominać narodziny Boga jako człowieka, sprawia, że ta opowieść wciąż tworzy swoisty kosmos sensów, któremu pozwalamy się ogarnąć

ks. Andrzej Draguła

Udostępnij tekst

Kiedy chrześcijaństwo wkroczy w świat kultury grecko-rzymskiej, będzie prowadziło apologetyczny spór z pogaństwem zbudowanym na mitach. Jednym z elementów tego sporu będzie kwestia historyczności Jezusa, jego prawdziwości. Salustiusz, starożytny pisarz i historyk (+ 34 p. Ch.), tak oto definiował mity: „Te rzeczy nigdy się nie wydarzyły, ale zawsze istnieją”. Z opowieścią o Jezusie jest zupełnie inaczej, ale w pewnym sensie podobnie. Św. Piotr napisze: „Nie za wymyślonymi bowiem mitami postępowaliśmy wtedy, gdy daliśmy wam poznać moc i przyjście Pana naszego Jezusa Chrystusa, ale [nauczaliśmy] jako naoczni świadkowie Jego wielkości” (1 P 1, 16).Parafrazując Salustiusza, w ten oto sposób można by powiedzieć o Jezusie i jego życiu: „Te rzeczy wydarzyły się raz, ale zawsze istnieją”.

Fakt, że w ten wieczór wigilijny spotykamy się razem przy stole, choince, szopce, a przede wszystkim – przy ołtarzu, aby wspominać narodziny Boga jako człowieka, którego „sprawę” (por. Dz 10, 38) będą opiewać i przekazywać sobie z usta do ust kolejne pokolenia, świadczy, że „te rzeczy […] zawsze istnieją”, że ta opowieść wciąż tworzy swoisty kosmos sensów, któremu pozwalamy się ogarnąć. „Owe sensy – pisze Olga Tokarczuk – tworzą cudowną tkaninę opowieści, pojęć, idei i można ją uznać za jeden z żywiołów – jak powietrze, ziemia, ogień i woda – które fizycznie determinują nasze istnienie i nas kształtują. Opowieść jest więc piątym żywiołem, który każe nam widzieć świat w taki, a nie inny sposób, rozumieć jego nieskończone zróżnicowanie i skomplikowanie, a także porządkować nasze doświadczenie i przekazywać je z pokolenia na pokolenie, z jednego istnienia w drugie”[1].

Od dwóch tysięcy lat taką funkcję makroopowieści, wielkiej narracji spełniała sacra historia, opowieść o Dziecku z Betlejem, które – już jako ponadtrzydziestoletni mężczyzna – zakończy swój żywot w okrutny sposób, bo zaznając śmierci krzyżowej za murami niedalekiej Jerozolimy, owego „miasta z kamienia”, jak pisał ks. Janusz St. Pasierb.

Napisałem „spełniała”. Celowo użyłem czasu przeszłego. Czy ta opowieść wciąż spełnia tę funkcję organizującej świat narracji? Czy z tą samą siłą? Trzeba przyznać, że ta opowieść z czasem zinstytucjonalizowała się, przekształciła się w system, który – niestety – często tę opowieść sobą zasłania, ukrywa, zawłaszcza, a nawet deformuje. Jestem jednak przekonany, że ta opowieść jest silniejsza niż słabość tych, którzy mienią się często jej strażnikami, silniejsza niż słabość Kościoła. Noblistka pisała: „Wierzę, że nasze życie jest nie tylko sumą zdarzeń, lecz skomplikowanym splotem sensów, które tym zdarzeniom przypisujemy”[2]. Przyjmując to zdanie za swoje, przypisuję tej wierze znaczenie religijne. Ten skomplikowany splot sensów ujawnia się bowiem dla mnie właśnie w „sprawie Jezusa z Nazaretu”.

Czy jest to opowieść zmieniająca świat, odmieniająca kolejne pokolenia? Myślę, że niestety nie. Żyjąc w wieku XXI, dobrze wiemy, że człowiek jako człowiek wcale nie staje się lepszy z pokolenia na pokolenie, że wcale się nie doskonali. Być może nawet staje się gorszy. „Miał być lepszy od zeszłych nasz XX wiek” – pisała z goryczą Wisława Szymborska. Nie był. Fabrice Hadjadj powie nawet: „W przeciwieństwie do upadku aniołów upadek ludzi nie jest ostateczny. Wciąż ociera się o dryf, opieszałość, śmieszność”[3]. A ja dodam: upada coraz bardziej doskonale. Nie, nie wierzę w opowieści przemieniające narody na lepsze. Historia poucza nas, że istnieją takie opowieści, które – owszem – porywają narody, ale raczej odmieniając je na gorsze. Trzeba też przyznać z pokorą, że niejednokrotnie ludzie cierpieli także „w imię świętych i bogów”[4]. Historia Dziecka z Betlejem nie zawsze służyła dobrym celom.

Wesprzyj Więź

Ta opowieść, która nas dzisiaj gromadzi, ma jednak siłę odmieniać pojedynczego człowieka, który zdobędzie się na odwagę, by pozwolić się jej ogarnąć. Pięknie to wyraził ks. Janusz St. Pasierb w wierszu pt. „wigilia”: „tej nocy nie my / łamiemy się opłatkiem / ten kruchy chleb tej nocy / kruszy twardość / łamie nas / w sobie”[5]. Język polski ma dwa podobne do siebie związki frazeologiczne: „łamać się opłatkiem” i „dzielić się opłatkiem”. Wydaje się, że współczesnej wrażliwości bliższe jest „dzielenie się” opłatkiem niż „łamanie”. A szkoda, ponieważ „łamanie” niesie w sobie o wiele więcej znaczeń „mocnych”: metaforycznych, teologicznych, ale także społecznych. „Dzielenie” ewokuje wspólnotowość, braterstwo, bliskość, współodpowiedzialność, a także obdarowanie się i miłość. Dzielić się bowiem można dobrem. Ale chlebem można nie tylko się dzielić, lecz także połamać.

Pandemia skutecznie nas powstrzymuje przed wykonaniem tego gestu. Każe nam zachować dystans, unikać bezpośredniego, fizycznego kontaktu. Kto wie, czy to nie jest szansa, by skupić się na tym drugim łamaniu: wewnętrznym? Na kruszeniu w nas wszelkiej twardości, wszystkiego, co w nas staje się skałą, kamieniem, obrasta mchem obojętności, taje na kształt lodu wzajemnej nienawiści? Czy nie tego powinniśmy sobie życzyć? Aby nam kruszały serca w tym twardym czasie? Wszak „Bóg się rodzi, moc truchleje”. Także moc odradzającego się w nas zła.


[1] O. Tokarczuk, „Ognozja”, w: tejże, „Czuły narrator”, Wydawnictwo Literackie: Warszawa 2020, s. 23-24.
[2] Tamże, s. 23.
[3] F. Hadjad, „Raj za drzwiami. Esej o kłopotliwej radości”, tłum. J. Nowakowska, Państwowy Instytut Wydawniczy: Warszawa 2021, s. 198.
[4] LP, „Churches”, Magic Records 2021.
[5] J.St. Pasierb, „wigilia”, w: tenże, „Wiersze zebrane”, Bernardinum: Pelplin 2021, t. IV, s. 155.

Podziel się

2
2
Wiadomość