Zima 2024, nr 4

Zamów

„Nie chodziło o sztukę, chodziło o życie”. Śmierć Mariana Stachurskiego

Marian Stachurski, jedno z ostatnich zdjęć, 1980. Fot. Dorota Stachurska

Dopiero ta decyzja to odkryła. Jak już popełnił samobójstwo, wtedy do wszystkich dotarło, że to była depresja. Już wcześniej jednak wysyłał sygnały do otoczenia.

Fragment książki Janusza Górskiego i Elżbiety Pałasz „Słyszałem, jak sowa woła moje imię. Opowieść o Marianie Stachurskim”, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Więź

Dorota Stachurska / Janusz Górski

JG: W którym roku urodził się pani tata?
DS.: W 1931.
JG: A umarł?
DS: W 1980.
JG: Czyli żył 49 lat?
DS: Tak.
JG: Strasznie krótko. Choroba?
DS: Odebrał sobie życie.
JG: A wie pani dlaczego?
DS: Nigdy nie ma jednej przyczyny, prawda?
JG: Czasem jest jedna przyczyna.
DS: Nie wiem.
JG: Ale nie chodziło o sztukę?
DS: Myślę, że nie chodziło o sztukę, chodziło o życie.

Dorota Stachurska: Zrobił to tak, że odprowadził Olę na muzykę jak zwykle przez park. Po drugiej stronie parku Ola miała lekcje gry na pianinie. Odprowadził ją i już nie wrócił. Ola, która miała dwanaście lat, wracała sama przez ciemny park. Wpadła do domu zdyszana, zapłakana i mówi, że tata po nią nie przyszedł. A to się stało w tym parku. Ona go minęła, nie wiedząc na szczęście o tym.

Potem poszłyśmy razem z Olą na komendę milicji i pamiętam, jak któryś z milicjantów powiedział: „A, to córki tego nieboszczyka”. I ja się zerwałam, doskoczyłam do tego okienka i spytałam: „Jakiego nieboszczyka?”. To było wszystko absurdalne.

Aleksandra Stachurska: Tata zostawił mnie na lekcji muzyki, pożegnał się i poszedł. Lekcja się skończyła, a ja czekałam. Zeszłam do kawiarni i spytałam, czy widzieli mojego ojca. „Tak, był, pił kawę i poszedł”. To dziwne, prawda? Nie miałam wyboru, zbiegłam na dół i wróciłam do domu. Ojca nie było, pewnie gdzieś poszedł.

Następnego dnia rano zadzwonili do nas z komisariatu i razem z Dorotą tam poszłyśmy. Dowiedziałyśmy się o śmierci taty. Przeżyłam to strasznie, zaczęłam agresję wyrzucać na zewnątrz. Nauczyciele się na mnie skarżyli.

Pamiętam do dziś pogrzeb ojca w Wilanowie i to, że trumnę nieśli jego przyjaciele. Na pogrzebie ojca się śmiałam, ale to była histeria. Po śmierci taty zamieszkałam z mamą i ojczymem, który był jego całkowitym przeciwieństwem. Bardzo tęskniłam za tatą, siostrami i babcią Janinką. W ciężkich chwilach uciekałam do Doroty i babci i często u nich nocowałam, wdychając zapach dzieciństwa, a przede wszystkim taty.

Projekt ilustracji do tekstu „Ćma” Anki Kowalskiej
Projekt ilustracji do tekstu „Ćma” Anki Kowalskiej, „Nowa Kultura”, 1960

Dorota Stachurska / Janusz Górski

DS: Ojciec cierpiał na depresję, ale „na zewnątrz” to było coś, co można nazwać: dobrze funkcjonująca depresja. Robił wszystko jak zawsze i nie dawał po sobie poznać.
JG: Dopiero ta decyzja to odkryła. Jak już popełnił samobójstwo, to wtedy do wszystkich dotarło, że to była depresja. Czy może wcześniej były jakieś zapowiedzi, sygnały?
DS: Ale on wysyłał sygnały do otoczenia. Kilka lat wcześniej mówił mi, że jego zdaniem seppuku, japoński sposób pozbawienia się życia, jest wspaniałe. Przekonywał mnie, że samobójstwo nie zawsze jest aktem tchórzostwa, że to jest właśnie obrona swojego honoru, bo tak to funkcjonuje w Japonii. Że to świadome zadanie sobie bólu po to, żeby się wyzwolić, i to jest świadectwo odwagi, a nie tchórzostwa. I w tym duchu popełnił swoje samobójstwo.

Aleksandra Stachurska: Tamtej jesieni nie przychodziło do nas już zbyt wiele osób. Mieszkanie ziało pustką i chłodem. Ojciec bardzo często siedział przy zgaszonym świetle, w ciemności. Dorota zrobiła mu zdjęcie jakoś tydzień przed śmiercią: on w swetrze stoi w dużym pokoju, patrzy w okno i na jego twarzy widać ból i cierpienie

Dorota Stachurska: Wtedy już dobrze nie zarabiał, miał po prostu zwykłe długi. Skończył pracować w PAX-ie w kwietniu, dostał wypowiedzenie. Powiedział, że nie będzie w ogóle projektował, że go to mierzi. Gwałtownie zakończył tę współpracę, podobno kogoś uderzył w twarz. Kiedy kilka miesięcy po śmierci taty poszłam tam w sprawie praw autorskich, czułam nieżyczliwą atmosferę, chciałam wyjść jak najszybciej.

Pogrzeb był okropny. Przyszło dużo ludzi, ale nie było wielu przyjaciół. Cały czas chodziła mi po głowie taka myśl: „Pełen notes pieprzonych telefonów, a gdzie ci przyjaciele teraz są?”. Nie było. Z tego wszystkiego zaczęłam myśleć, że ojciec był człowiekiem, którego nikt dobrze nie wspomina.

Władysław Brykczyński: Później coś z Marianem zaczęło się dziać nie w porządku. Pewnego razu wróciłem z urlopu i dowiedziałem się, że Marian zmarł. Popełnił samobójstwo, więc to był szok, bo nikt nie wiedział, z jakiego powodu. Marian bywał depresyjny, miał bardzo zmienne nastroje. Od euforii po skrajne przygnębienie, może po prostu miał depresję, a może była to choroba dwubiegunowa, jak to się teraz nazywa. W każdym razie w momencie depresji, bo nie wyobrażam sobie innych powodów, popełnił samobójstwo. Ja do dziś nie rozumiem, co to się mogło Marianowi stać, że doszło do takiej tragedii. Zupełnie tego nie pojmuję.

Józef Wilkoń: Ze Stachurskim się przyjaźniłem. Z nim, z rodziną jego byliśmy w relacjach przyjaznych. Odwiedzaliśmy się i spotykali. Bardzo dużym dla mnie dramatem była wiadomość o jego śmierci samobójczej. Zaskoczyło mnie to wszystko. To się stało za czasów mojego drugiego wyjazdu do Paryża, kiedy tam byłem osiem miesięcy. Wtedy nie mieliśmy kontaktu. Potem się dowiedziałem o tym i rozmawiałem z jego bliskimi. Mówili o bardzo dużej depresji Stachurskiego. Gdzie były źródła, trudno mi powiedzieć. 

Dorota Stachurska / Janusz Górski

JG: Wszyscy, z którymi rozmawiałem o pani tacie do tej pory, byli strasznie zaskoczeni jego samobójstwem. Władysław Brykczyński mówił, że nie miał w ogóle podejrzeń, że coś takiego się zdarzy, mówię o śmierci. To samo Józef Wilkoń, że jak grom z jasnego nieba, bo gdyby jeszcze zmarł w wypadku samochodowym, to jest los, zdarza się, ale tu nic nie wskazywało na kryzys czy na jakiś rodzaj depresji.
DS: Bo oni znali jego wersję eksportową.
JG: A pani znała wersję krajową i tam się na to zanosiło?
DS: Tak. To były sygnały, które otoczenie ignoruje.
JG: Ale nie podejmował prób wcześniej?
DS: Nie. Ale samobójstwo było tematem z jego inicjatywy omawianym w domu. On mi opowiedział kiedyś o arystokracie, który szlifował gałkę z cukiernicy. Myśmy mieli cukiernicę z taką szyszką. Pokazał mi ją i sprawił, że moja wyobraźnia się uruchomiła w tym kierunku. A jeszcze byłam wtedy dzieckiem. Znajomi myśleli, że on był królem życia, szczęśliwym człowiekiem, lecz to w ogóle nie jest ten przypadek. To świadczy tylko o powierzchowności tych kontaktów.

Aleksandra Stachurska: Kiedy miałam dwanaście lat, ojciec już nie dbał o siebie, a wcześniej był mężczyzną bardzo schludnym, elegancko ubranym. Nadal wywiązywał się z opieki nade mną i Dorotą, ale pozostawał jakby nieobecny. Po jego śmierci przechodziłam przez różne fazy rozpaczy, ale też agresji – wobec siebie i wobec niego. Miałam żal do ojca i poniszczyłam wiele jego prac, zdjęć. Teraz, kiedy jestem dorosła i sama przechodzę przez depresję, wiem, jak bardzo musiał cierpieć i walczyć. Człowiek już wtedy niczego nie widzi, nic go nie interesuje. Jednak mając własne dzieci, do tej pory nie potrafię zrozumieć, jak można tak odejść. Mam wspaniałych synów i zawsze, nawet w najczarniejszych momentach, ich obecność chroniła mnie przed zrobieniem tego samego co tata. Mam ten żal w sobie i pewnie do końca będę miała, że nie mogłam mu pomóc. Poza tym to nie były czasy, kiedy o depresji mówiło się otwarcie.

Dorota Stachurska: Wysyłał do mnie różne sygnały. Przyniósł mi swoje farby w pudełeczku, nie te najczęściej używane, ale jednak to było niepokojące, postawił je na stole ze słowami: „Nie będą mi już potrzebne”. A na tydzień przed śmiercią powiedział do mnie nagle: „Ty sobie poradzisz”. Nie wiedziałam, co w ogóle ma na myśli, dlaczego to mówi. Kiedy go spytałam, w milczeniu wyszedł z pokoju.

Wesprzyj Więź

Aleksandra Stachurska: Tuż przed śmiercią ojca miały miejsce dwa zdarzenia, które teraz odczytuję jako jej zapowiedź. Pierwszy sygnał dostałam w lipcu, kiedy zmarła babcia Regina. Tata bardzo to przeżył. Przyszedł do mnie i powiedział, że trzeba zapalić świeczkę za babcię i się pomodlić, bo za zmarłych trzeba się modlić. Drugi sygnał miał miejsce podczas okropnej burzy. Obudziłam się, przybiegłam do taty i powiedziałam: „Tato, boję się”. A on odpowiedział: „Ola, ja umrę”. Mam żal do siebie, że wtedy nie potrafiłam dobrze odczytać tych zapowiedzi i mu pomóc.

Tytuł od redakcji Więź.pl

Przeczytaj też: „Być albo nie być” według Thomasa Manna

Podziel się

1
Wiadomość