Jesień 2024, nr 3

Zamów

Spotkałem tu Chrystusa, ale nie Kościół nauczył mnie dostrzegać Go w uchodźcach. Reportaż z przygranicznych lasów

Migranci spotkani w lesie przy polsko-białoruskiej granicy, listopad 2021. Fot. Dawid Gospodarek

Niektórzy byli okradzeni, zdarzało się, że niszczono im telefony. Czasem trzeba było ich opatrywać po pogryzieniach przez psy białoruskich funkcjonariuszy.

Czy jesteśmy odpowiedzialni za nielegalnie przebywających w Polsce ludzi, którzy w przygranicznych lasach bez wsparcia narażeni są na choroby i śmierć? Jak udzielana jest im pomoc i czy to zgodne z prawem? Oprócz okolicznych mieszkańców z profesjonalną pomocą do migrantów wychodzą wolontariusze Grupy Granica. Jeden z punktów interwencyjnych zorganizował natomiast warszawski Klub Inteligencji Katolickiej.

Oszukani

Przez granicę polsko-białoruską udaje się przechodzić grupom migrantów. Nierzadko przy pomocy lub po prostu brutalnym przymusie ze strony białoruskich służb mundurowych. Las nazywają dżunglą, to dla nich zazwyczaj nowe doświadczenie, podobnie jak budzące lęk napotkane żubry czy zimowe temperatury i śnieg.

– Spotykamy w lasach migrantów z bardzo różnych stron świata, zarówno z Bliskiego Wschodu, miejsc objętych wojną jak Syria i Afganistan, ale i z Afryki czy z Kuby. Wielu z nich opowiada nam straszliwe historie. To uchodźcy uciekający przed prześladowaniami, których życie lub życie ich rodzin jest zagrożone w kraju pochodzenia. Są to kobiety, dzieci, mężczyźni, osoby starsze, często całe rodziny. Podróż jest kosztowna, więc wiele osób, które się na nią decyduje, miała dobre prace, wykształcenie, było zamożnymi w swoich krajach – opowiada Marysia Złonkiewicz, którą poznałem w przygranicznym Punkcie Interwencji Kryzysowej założonym przez warszawski Klub Inteligencji Katolickiej.

W przypadku kryzysów humanitarnych, jak ten na granicy z Białorusią, najprostszą i najbardziej podstawową formą realizowania miłości bliźniego jest podanie spragnionemu butelki wody, jedzenie, przyodzianie go czy opatrzenie ran. To właśnie robimy w Punkcie Interwencji Kryzysowej – mówi Jakub Kiersnowski, prezes warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej

Udostępnij tekst

Wśród migrantów spotkaliśmy również jezydów. To mniejszość religijna, prześladowana przez irackich ekstremistów. W 2014 r. Państwo Islamskie w Iraku zamordowało 10 tys. jezydów. „Nie zapominamy o ciężkim losie społeczności jezydów, mordowanych i wypędzanych ze swoich rodzinnych ziem” – apelował podczas 70. Zgromadzenia Ogólnego ONZ prezydent Andrzej Duda.

Marysia Złonkiewicz, od lat zaangażowana w pomoc uchodźcom i imigrantom, podkreśla, że ci ludzie zostali oszukani przez reżim Łukaszenki i przemytników: – Obiecano im, że będą mogli dostać się do Unii Europejskiej i złożyć wnioski o azyl. Nie są świadomi sytuacji przy granicy ani przygotowani na taką podróż. Nie znają takich temperatur, lasów, bagien. Znaleźli się w pułapce. Bez naszego wsparcia wielu z nich może umrzeć.

Wiedzą o tym również okoliczni mieszkańcy. Gdy w miejscowości Narew na Podlasiu kupowałem wodę na jedną z interwencji dla osób ukrywających się w lesie, zaczepiła mnie w kolejce do kasy starsza kobieta, która przyjęła za oczywistość cel moich zakupów, podziękowała za zaangażowanie, mówiąc z żalem, że jej nogi nie pozwalają już chodzić po lasach i sama może tylko namawiać swoją rodzinę do pomagania. Opowiadała, jak długie godziny tłumaczyła zięciowi, że ci ludzie w lesie nie są naszymi wrogami, tylko Łukaszenka. A oni są ofiarami jego strasznej polityki. I nie można im nie pomagać, bo karmienie głodnego nie może być nielegalne w chrześcijańskim kraju.

Wyjść do potrzebującego

– Kiedy zdarza się sytuacja, że Ewangelię trzeba konkretnie wdrażać w życie, staramy się to robić, realizując ją w praktyce. To przejawia się też w naszych wcześniejszych inicjatywach, np. w zorganizowaniu Inicjatywy „Zranieni w Kościele” – chcieliśmy nie tylko mówić, ale konkretnie zaangażować się dla potrzebujących wsparcia. W przypadku kryzysów humanitarnych, jak ten na granicy z Białorusią, to najprostsza i najbardziej podstawowa forma realizowania miłości bliźniego, gdy podaje się spragnionemu butelkę wody, jedzenie, przyodziewa się go czy opatruje rany. To właśnie robimy w ramach funkcjonowania naszego Punktu Interwencji Kryzysowej przy granicy – wyjaśnia Jakub Kiersnowski, prezes warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej.

Do zaangażowania się w takiej formie KIK został zaproszony przez Grupę Granica poprzez jednego z wychowanków. – Wśród członków Klubu była duża potrzeba udziału w takiej inicjatywie, szybko okazało się, że znalazły się osoby, które zdecydowałby się zaangażować. Dzięki niesamowitym koordynatorkom i koordynatorom w niecałe dwa tygodnie udało się zorganizować nasz punkt – opowiada prezes KIK, zwracając uwagę na to, że w niezwykle sprawnym zorganizowaniu całego przedsięwzięcia ważną rolę odegrała kilkudziesięcioletnia formacja członków Klubu, która właśnie w takich kryzysowych sytuacjach pozwala konkretnie działać. Tak było już w innych kryzysowych sytuacjach, związanych np. z Pomarańczową Rewolucją, wydarzeniami na Majdanie czy powodzią w Polsce.

Profesjonalna pomoc

Poznałem funkcjonowanie działających w ramach łączącej 14 organizacji pozarządowych oddolnej inicjatywy Grupa Granica punktów interwencyjnych, organizowanych m.in. przez warszawski KIK oraz Salam Lab z Krakowa. Wziąłem udział w specjalnym szkoleniu dla wolontariuszy.

Na każdym kroku bardzo mocno zwraca się uwagę na to, by działać w zgodzie z obowiązującym prawem. Podkreślano, że pomoc humanitarna jest legalna, można więc i trzeba potrzebującym ludziom – nawet jeśli przebywają na terenie Polski nielegalnie – dostarczać jedzenie i napoje, udzielać pomocy medycznej, przekazać ubrania czy porady prawne. Działania prowadzone są poza strefą stanu wyjątkowego. Wolontariusze nie pomagają w transporcie, nawet nie wskazują drogi, nie mogą proponować schronienia pod dachem.

Z punktami współpracują prawnicy, inicjatywa Medycy na Granicy (aktualnie – Medyczny Zespół Ratunkowy Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej), tłumacze języków bliskowschodnich (całą dobę w razie potrzeby można zadzwonić, by uzyskać pomoc w tłumaczeniu np. z arabskiego).

Interwencje przebiegają bardzo profesjonalnie, trwają kilka godzin. Po ustaleniu potrzeb osób zgłaszających się po pomoc, ma miejsce pakowanie dużych plecaków. Zawsze są m.in. termosy z gorącą, słodką herbatą i zupą (przygotowane posiłki są halal – by mogli je spożywać wyznawcy islamu), pieczywo. Poza tym odpowiada się na zapotrzebowanie, dostarczając ciepłe, suche buty i odzież w odpowiednich rozmiarach, śpiwory, płachty do ochrony przed deszczem. Są też podstawowe pakiety przetrwania dla każdego: proteinowe batony, woda, odpowiednie konserwy, czekolady, ciepłe rękawiczki, czapka. Chemiczne ogrzewacze, czasem jakieś wyposażenie apteczki, powerbanki, artykuły higieniczne, zwłaszcza dla kobiet. Zdarza się jakaś drobna maskotka dla dziecka czy szminka dla dziewczyny.

Zawsze pakowane są też duże worki na śmieci, żeby posprzątać miejsce przebywania migrantów. Oni sami w miarę możliwości też sprzątają po sobie, a przynajmniej zostawiają rzeczy w jednym miejscu, by sprzątanie ułatwić. Wracając za dnia po interwencji z workami ze śmieciami, przy okazji zbieraliśmy butelki, puszki i inne śmieci pozostawione raczej przez innych spacerowiczów. Mokre ubrania czy śpiwory, które zostały wymienione na suche i czyste, też są zabierane do Punktu, gdzie zostają porządnie wyprane i przekazane kolejnym potrzebującym.

W interwencjach bierze udział odpowiednia liczba osób – nie więcej niż oczekujących na pomoc migrantów, nigdy też nie działa się pojedynczo. Gdy migranci chcą ubiegać się o azyl w Polsce, angażuje się czasem także prawników, przedstawicieli Rzecznika Praw Obywatelskich, działających na miejscu parlamentarzystów czy mogących nagłośnić dany przypadek celebrytów lub dziennikarzy.

Ratunek

Migranci, którzy przebywają w lasach po polskiej stronie granicy, są w różnym stanie fizycznym i psychicznym, mają różne potrzeby. Poważnym problemem jest hipotermia, zdarzają się też zatrucia spowodowane np. piciem zanieczyszczonej wody. Często mieli za sobą kilku lub kilkunastokrotne doświadczenie push-backów, czyli przepychania przez polskie służby na stronę białoruską. Niektórzy zostali okradzeni, zdarzało się, że niszczono im telefony. Czasem trzeba było ich opatrywać po pogryzieniach przez psy białoruskich funkcjonariuszy lub po prostu po pobiciu przez nich, połamaniu żeber. Prawie zawsze osuszenia, oczyszczenia i opatrywania wymagały stopy.

– Sam uczestniczyłem w interwencji, w której spotkaliśmy trzech migrantów z Syrii. Dwóch z nich było chrześcijanami, jeden muzułmaninem. Jeden z nich w dniu spotkania miał urodziny. Byli przemarznięci, mokrzy, głodni i spragnieni. Prosili o azyl w Polsce, bardzo nie chcieli wracać na Białoruś, już doświadczyli kilku push-backów i byli przemocowo traktowani przez białoruskich funkcjonariuszy. W związku z tym przygotowaliśmy im interim, dokument prawny wydawany przez Europejski Trybunał Praw Człowieka mający zabezpieczyć ich sytuację prawną na terenie Polski. Dzięki temu uniemożliwione było wywiezienie ich np. na stronę białoruską przez 30 dni. Potem przed Strażą Graniczną mogli złożyć wnioski azylowe i aktualnie przebywają w jednym z ośrodków dla migrantów – opowiada Jakub Kiersnowski.

W innej interwencji brała udział Marta, wolontariuszka z KIK. Wsparcie uzyskała wtedy szesnastoosobowa, wielopokoleniowa rodzina Kurdów z miasta Dohuk w irackim Kurdystanie, wśród której było 9 dzieci. Najmłodsze dziecko miało pięć miesięcy. Uciekli 24 października, zastraszeni przez Państwo Islamskie. Do tej pory już osiem razy byli przerzucani przez polskich funkcjonariuszy na białoruską stronę. Również doświadczyli przemocy od białoruskich strażników.

Zgłosili zapotrzebowanie na jedzenie i ubrania. Wolontariusze po dwugodzinnych poszukiwaniach w ciemnym lesie znaleźli ich tylko dzięki zapachowi niemytych od dawna ciał i ubrań przesiąkniętych dymem ogniska. Zastali ich mocno przylgniętych do siebie. Częstowali ciepłą herbatą, zupą, dziecko dostało mleko.

– Pierwszy raz robiłam wśród liści mleko dla dziecka. Szybkie wymieszanie wrzątku, wody i mleka w proszku. Maleńka płakała, uspokoiła się, gdy dostała ciepłe mleko. Kiedy ostatni raz takie piła? Nie wiem. Pozostali jedli zachłannie, dziękowali, próbując całować dłonie. W ich oczach wdzięczność przeplatała się z przerażeniem. Cieszę się, że choć w taki sposób możemy im pomóc przetrwać kolejne godziny – relacjonowała Marta.

Uchodźcy zostali poinformowani o prawnych możliwościach w ich sytuacji i poprosili o ochronę międzynarodową w Polsce. Tu przy wsparciu zastępczyni Rzecznika Praw Obywatelskich udało się zorganizować przyjęcie ich do placówki Straży Granicznej. Dzień po tej interwencji wolontariusze prowadzonego przez KIK Punktu Interwencji Kryzysowej przywieźli i przekazali rodzinie ubrania, zapas jedzenia, butelki i mleko dla pięciomiesięcznego dziecka, pieluchy, kredki i blok papieru, zabawki, itp.

Interwencje zdarzają się w ciągu dnia i nocy. Gdy jest ciemno, nie używa się latarek. Sama droga do osób potrzebujących pomocy nie jest łatwa – wędrówka przez nieznane lasy, z mapą na smartfonie, która czasem też nie wskazuje drogi bardzo dokładnie. Tereny bywają podmokłe, zdarzają się bagna, pogoda nie zawsze sprzyja. To wszystko z ciężkimi plecakami i dużymi torbami.

Wolontariusze

Migrantom w lasach na własną rękę pomagają również okoliczni mieszkańcy, np. wybierając się na spacery do lasu z prowiantem czy zostawiając specjalnie oznaczone pakunki na drzewach.

Wśród wolontariuszy działających w ramach punktów Grupy Granica wielu nie jest związanych z Kościołem, są osoby o różnym światopoglądzie, zawodach i pasjach. Spotykałem studentów, psychologów czy przedsiębiorców.

– Mam ten przywilej, że mogłam tu przyjechać. Jestem silna, mam doświadczenie w pomocy humanitarnej, byłam harcerką. Było dla mnie naturalne, że skoro w lasach ledwo ponad godzinę drogi od mojego domu są ludzie potrzebujący pomocy, to zadanie dla mnie. Dla katolików powinno to być jeszcze bardziej oczywiste, bo mają Ewangelię i papieża Franciszka. On zresztą mnie też inspiruje, np. jak mówi, że trzeba wychodzić na peryferia, szukać ludzi cierpiących niesprawiedliwość, a nie czekać, aż ktoś sam zgłosi się po pomoc – opowiada mi Monika, na co dzień aktywistka społeczna w jednym z ruchów kojarzonych z lewicową wrażliwością.

Poważnym problemem wśród migrantów jest hipotermia, zdarzają się też zatrucia spowodowane np. piciem zanieczyszczonej wody. Często mieli za sobą kilku lub kilkunastokrotne doświadczenie push-backów, czyli przepychania przez polskie służby na stronę białoruską

Dawid Gospodarek

Udostępnij tekst

W punkcie KIK poznałem m.in. Janka Kiliańskiego, studenta matematyki, filozofii i nauk społecznych na Uniwersytecie Warszawskim. – Nie miałem ochoty jechać na granicę, ale trudno mi znaleźć temat, na który Chrystus i Kościół w oficjalnym nauczaniu wypowiadałby się tak jasno: jesteśmy odpowiedzialni za los uchodźców. Przede mną przyjechało tu też kilkoro odważniejszych ode mnie znajomych, których historie słyszałem. W końcu Bóg „zaciągnął mnie tu za uszy” i przyjechałem na kilka dni – uzasadniał mi swoją decyzję o zaangażowaniu się w tę inicjatywę.

Sam od lat udziela się jako wychowawca w warszawskim Klubie Inteligencji Katolickiej. – W działalności grupy przypominają drużyny harcerskie – chodzimy wspólnie po górach, gramy w gry terenowe w lesie, itd. Te doświadczenia okazały się niezwykle przydatne – od sprawnego pakowania plecaków górskich i orientacji w terenie, po opatrywanie stóp uchodźcom. Przyjechali tu też ze mną inni znajomi wychowawcy, na których w każdej chwili mogłem polegać – opowiadał Janek Kiliański.

– Najtrudniejsze było dla mnie poczucie braku realnego wsparcia ze strony Kościoła katolickiego w Polsce. Z przyjaciółmi udawaliśmy się do księży, rozmawialiśmy z wierzącymi znajomymi i wielu z nich nie chciało nas nawet wysłuchać, umniejszało powagę sytuacji albo ograniczało się do wypowiedzenia kilku banałów. Tak, nie mam wątpliwości, że spotkałem tu Chrystusa. Niestety to nie Kościół, lecz w wielu przypadkach niewierzący działacze Grupy Granica uczyli mnie dostrzegać Go w osobach uchodźców, których życie też jest święte – stwierdził, nie ukrywając rozżalenia.

Marta z KIK mówiła mi, że dla niej pobyt na granicy polsko-białoruskiej był również dotknięciem granicy człowieczeństwa: – Szukanie ludzi w lasach, a potem konkretna pomoc w postaci gorącej herbaty i zupy, którą pili trzymając w zziębniętych rękach, była dla mnie doświadczeniem egzystencjalnym, ale również spotkaniem człowieka z człowiekiem, gdzie nie rozdzielał nas żaden mur.

Edukacja

Innym zaangażowaniem wolontariuszy jest wsparcie mieszkańców terenów przygranicznych. Rozwieszono plakaty i rozdawano ulotki. Indywidualnie rozmawiano z mieszkańcami, informując ich o sytuacji na granicy, sytuacji migrantów, możliwościach pomocy im. Wskazywano miejsca, w których można uzyskać rzeczową pomoc. Chodzi przede wszystkim o uspokojenie nastrojów, umożliwienie uzyskania rzetelnych informacji, ale również o stworzenie przestrzeni do dialogu, danie mieszkańcom możliwości wypowiedzenia się.

– Bardzo często najstarsi mieszkańcy wsi opowiadali o sytuacji na granicy z wielką empatią. W swoich wypowiedziach nawiązywali oni do wojennych wydarzeń, które nigdy nie będą wyparte z ich pamięci i świadomości. Bardzo utkwiła mi w głowie historia 85-letniej kobiety nie mogącej pogodzić się z obecną sytuacją, która każdego dnia wywoływała u niej ogromne wzruszenie – mówi Błażej Tatarek, wolontariusz z Salam Lab.

Wyjaśniano również, na czym polega pomoc migrantom, w jaki sposób można się w nią włączyć. Odpowiadano na fałszywe zarzuty, np. że wolontariusze karmiący migrantów są zwolennikami likwidacji granic albo wspierają reżim Łukaszenki.

Ważnym elementem jest też reakcja na skierowaną przeciw migrantom kampanię dezinformacyjną, również w mediach społecznościowych. Zaangażowane osoby cierpliwie wyjaśniają wszelkie wątpliwości i kontrowersje – np. dlaczego migranci są poszkodowanymi w tej sytuacji, dlaczego mają telefony, skąd czerpią prąd, skąd mają wyglądające na markowe ubrania, dlaczego są z nimi małe dzieci, czy rzeczywiście stanowią niebezpieczeństwo, itd.

Narracji dehumanizującej i uwłaczającej godności migrantów obecnej nawet w przekazie publicznych mediów i polityków sprzeciwiali się też biskupi. „U nas kryzys wciąż trwa, a nawet się pogłębia. Zdaje się, że społeczeństwo zaczyna coraz bardziej wierzyć prowadzonej przez publiczne media narracji odczłowieczającej uchodźców, czego efektem jest fakt, że nie widzi się w nich zziębniętych, przestraszonych, głodnych i chorych ludzi, ale jakieś abstrakcyjne zagrożenie” – pisał krakowski biskup pomocniczy Damian Muskus.

2 listopada kard. Kazimierz Nycz był gospodarzem spotkania przedstawicieli katolickich środowisk niosących pomoc migrantom. Był na nim obecny również delegat KEP ds. imigracji, bp Krzysztof Zadarko. W komunikacie opublikowanym po spotkaniu napisano: „Rodzi się wyraźnie potrzeba zmiany społecznej w postrzeganiu migrantów i uchodźców. Nie mogą oni być widziani jako zagrożenie dla bezpieczeństwa, ale powinni być postrzegani jako bliźni, których należy przyjąć z miłością i szacunkiem należnym każdemu człowiekowi”.

Wsparcie

Punkty interwencyjne i działalność wolontariuszy funkcjonujących w ramach Grupy Granica możliwa jest m.in. dzięki finansowemu wsparciu uzyskanemu w ramach społecznych zbiórek, a także zbiórkom rzeczowym.

Pomoc spływała nawet zza granicy. Pomagałem przy rozładowywaniu dużego samochodu dostawczego z darami z Genewy. Silvana Mastromatteo, Kolumbijka żyjąca wraz z mężem w Genewie, jest prezesem fundacji La Caravane Sans Frontières. Wspierają zwłaszcza migrantów i ubogich. Zorganizowali duże zbiórki rzeczowe, przetransportowali je do Polski, wsparli inicjatywę również finansowo. Osobiście przyjechali, żeby pomagać m.in. przy magazynowaniu darów, organizowaniu punktów, skręcaniu regałów, sprzątaniu, gotowaniu. To ich pierwsza wizyta w Polsce. Bardzo budujące było ich pełne pasji zaangażowanie.

– Jestem zachwycona tym, jak działają w Polsce ci młodzi ludzie. My tu dużo nie znaczymy, jesteśmy kroplą wody, ale jak to mówimy po francusku: Les petits ruisseaux font les grandes rivières (małe strumienie tworzą wielkie rzeki) – mówiła mi Silvana.

Zbiórki rzeczowe i pieniężne organizowane są w całej Polsce. Są też przygotowywane zupy dla wolontariuszy i migrantów, które np. z Warszawy w słoikach dostarcza się do punktów przy granicy.

Przyszłość

Za zaangażowanie w pomoc migrantom dziękowali polscy biskupi, a także Komisja Episkopatów Wspólnoty Europejskiej. „Nie możemy pozwolić na to, aby na naszych granicach ginęli ludzie. Należy dołożyć wszelkich starań, aby uniknąć tych tragedii, a także łagodzić cierpienia ludzi, którzy opuścili swoje kraje z powodu wojny, przemocy lub braku perspektyw społecznych i gospodarczych” – napisali europejscy biskupi.

Nie wiadomo, kiedy przestanie być potrzebna pomoc Grupy Granica. Wszyscy liczą na to, że jak najszybciej.

Interwencji już jest mniej, m.in. przez zmianę polityki białoruskiej strony, która niedawno dużą część migrantów zgromadziła w halach oddalonych od granicy. Jednak do 22 listopada tylko wolontariusze z Punktu Interwencji Kryzysowej KIK przeprowadzili 68 interwencji, pomagając 428 osobom.

Wesprzyj Więź

Jakub Kiersnowski zapewnia, że działanie Punktu Interwencji Kryzysowej realizowane będzie aż do zakończenia kryzysu humanitarnego przy polsko-białoruskiej granicy.

Tekst ukazał się w serwisie Katolickiej Agencji Informacyjnej pt. „Pomoc jest legalna – jak wspierani są migranci w przygranicznych lasach”

Przeczytaj też: Zabiją Cię, Panie

Podziel się

22
2
Wiadomość

Przyroda lubi równowagę. Skoro polski kościół nie jest już Chrystusowy tylko PiSowski to my, ludzie niewierzący, przejmujemy role ewangelizacyjne :D. Nie ma w tym nic złego, chrześcijaństwo jest bardzo ciekawe i w teorii i w praktyce – może właśnie znacznie ciekawsze jako buntowniczy prąd kontrkulturowy niż jako konserwatywno-rytualny zestaw schematów wspierających władzę państwową i społeczny status quo. Znaczna część nauczania Jezusowego była przecież krytyczno-rewolucyjna w wymiarze społecznym, nieprzypadkowo został ukrzyżowany przez ówczesny kler i polityków.

Jeśli D. Gospodarek w muzułmańskich migrantach widzi twarz Chrystusa a nie Mahometa, to znaczy, że cierpi na zaślepienie ideologiczne i nie rozumie istoty hybrydowej inwazji islamskiej na Europę. Broń demograficzna polega nie tylko na tym co z ludźmi robią łukaszenkowcy ale na też na ekspansji poprzez zasiedlenie. Nie potrzeba armii, armat i czołgów, wystarczy przyrost naturalny do tego by znaczne kraje Europy zamienić na kalifaty. Przykład Kosowa pokazuje, jak demografia zmienia realia polityczne. Błędem Kościoła jest rezygnacja z ewangelizacji muzułmanów czyli zarzucenie podstawowej funkcji jaką jest działalność misyjna w tym kierunku. Ludzie tacy jak Gospodarek powinni wyjaśnić jak w migrantach napierających na granice odróżnić twarze Chrystusa od twarzy siepaczy Heroda.