Najbardziej prawdopodobne, że Łukaszenka, widząc słabe reakcje polityczne Zachodu, przygotował się na zaostrzenie kryzysu. A Putin może postrzegać obecną sytuację jako ciąg wygranych partyjek – mówi prof. Paweł Kowal.
Dominika Tworek: Obecnie białoruskie służby straszą migrantów, oddając w ich obecności strzały w powietrze. Co się stanie, kiedy z broni żołnierzy na polsko-białoruskiej granicy zaczną ginąć ludzie?
Paweł Kowal: W tego rodzaju kryzysie sytuacja zawsze może się wyrwać spod kontroli. Jestem pewny, że dziś zarówno polskie, jak i białoruskie służby zakładają także taką możliwość rozwoju wydarzeń. Wygląda jednak, że teraz sytuacja jest pod kontrolą. Nie mamy do czynienia z wojną. Chyba że z wojną informacyjną – nasi wschodni sąsiedzi liczą na wywołanie paniki i poczucia zagrożenia na Zachodzie, a nie na konflikt zbrojny. W związku z tym kluczem do opanowania kryzysu są rzetelna informacja i unikanie paniki.
Od miesięcy jesteśmy świadkami prowadzonego przez Aleksandra Łukaszenkę procederu sprowadzenia i przewożenia przez naszą granicę migrantów z Bliskiego Wschodu, Afryki i innych regionów. Nie ma wątpliwości, że to atak polityczny na Polskę i Unię Europejską. Jak pan ocenia tę sytuację?
– Głównym aktorem w tej rozgrywce jest prezydent Rosji Władimir Putin, który dąży do tego, by pomóc Łukaszence w rozpoczęciu negocjacji z Unią Europejską. Uważne słuchanie Kremla wskazuje na to, że optymalny wariant dla Rosji to powtórzenie – w relacjach Białorusi z Unią – modelu tureckiego sprzed kilku lat. Recep Tayyip Erdoğan zmusił Unię do ustępstw i wypłat finansowych w zamian za powstrzymywanie fali migracyjnej. W kontekście kryzysu na granicy z Białorusią chodziłoby także o to, by rosyjski prezydent stał się pośrednikiem w rozmowach. Obecna sytuacja musi być widziana także w kontekście ogólnych planów konfrontacji Kremla z Zachodem. Putin pokazuje, że jest gotów na wszystko, nawet na wojnę. I na pewno bierze pod uwagę także lokalny kryzys, w którym będą ofiary śmiertelne, ale średnioterminowo chodzi o wojnę informacyjną i zmuszenie Zachodu, by wszedł w grę dyplomatyczną z Łukaszenką.
Aby dobrze zrozumieć działania Putina, trzeba pomyśleć o nich w kategoriach równoległego prowadzenia kilku projektów: zarówno tego dotyczącego ściśle sztucznie wywołanego kryzysu migracyjnego, jak i szerszego planu rozgrywki prowadzonej z Zachodem, co ma bardziej strategiczne znaczenie. Żeby pojąć ten szerszy plan, trzeba dostawić do tego politykę amerykańską. Zainteresowanie Stanów Zjednoczonych sytuacją w Azji Południowo-Wschodniej i tlącym się konfliktem z Chinami spowoduje mniejsze zainteresowanie sytuacją w Europie Środkowej. Dodatkowo USA zależeć będzie na względach Rosji, więc łatwiej przyjdzie im – być może – „odpuścić” w sprawach Ukrainy czy tym bardziej Białorusi.
Dlaczego Putin chce walczyć z Zachodem?
– Nieustannie jednym z najważniejszych jego celów jest stworzenie trzeciego imperium (pierwszym było imperium Romanowów, drugim Sowieckie), na którego czele mógłby stać. Chce rewanżu za rozpad Związku Sowieckiego. Żeby doszło do restytucji Imperium Rosyjskiego potrzebne są mu Ukraina i Białoruś, aby przesunąć granicę z Zachodem na linię Bugu, czyli na wschodnią granicę Polski i Litwy. W jego percepcji prawdopodobnie realizacja tego planu poważnie się przybliżyła.
Putin szuka również w prowadzeniu tych działań dodatkowej legitymizacji władzy w swoim kraju. Przez lata obiecywał modernizację i inne wielkie rzeczy, których nie udało mu się zrealizować. Teraz chce pokazać Rosjanom, że prowadzi politykę obrony granic, obrony interesu Rosji. Już tylko to mu zostało.
Jest duża szansa, że osiągnie swoje cele?
– Krótko i średniookresowo to realny plan. Dla niego obecny moment jest szczególny, bo w sprawie Nord Stream 2 wyegzekwował właśnie mnóstwo ustępstw, spotykając się tym samym ze słabością ze strony Unii Europejskiej. Z jego punktu widzenia to duże osiągnięcie. On może sam postrzegać tę sytuację – Nord Stream i stan na granicy z Białorusią – jako ciąg wygranych partyjek. Dla niego ten konflikt jest konfliktem zastępczym (tzw. proxy war), który daje mu ogromne możliwości manewru. A gdyby coś mu nie poszło, zawsze może rozmawiać z zachodnimi partnerami i dowodzić, że to wszystko zostało zorganizowane przez Łukaszenkę, bo Białoruś to przecież „suwerenne państwo”.
Dlaczego Putin atakuje akurat teraz?
– To dla niego dość wygodne. Amerykanie wyraźnie zmniejszają zainteresowanie sytuacją w naszej części Europy, koncentrując się na rozgrywce z Chinami, co daje Kremlowi możliwość do naciskania i negocjacji z Unią Europejską.
Łukaszenka ma w tym swoje poboczne cele czy jest marionetką w rękach Putina?
– To jest jedna z największych zagadek. Niektórzy sądzą, że Łukaszenka jest w stanie na jakimś poziomie prowadzić politykę autonomiczną w stosunku do Putina, że jest jego, powiedzmy, niesfornym podopiecznym. Inni uważają, że tylko wykonuje jego polecenia.
Pańskim poglądom bliżej do tej drugiej wersji.
– Łukaszenka przez sfałszowanie wyborów, czego konsekwencją był rok demonstracji na Białorusi, utracił legitymizację. Myślę, że zdaje sobie sprawę, że nie jest możliwe odzyskanie poparcia w swoim narodzie. Jego władza oparta jest o łaskę Kremla, w związku z czym staje się Asadem Europy. Co prawda, przetrwał opór społeczny, ale nie wiadomo na jak długo. Cała jego władza jest oparta na zewnętrznej sile. Poza tym, wyraźnie irytuje Putina, który tymczasem nie ma innego lepszego wariantu działania na Białorusi niż podtrzymywanie Łukaszenki.
Jak nasz rząd powinien reagować na ich prowokacje?
– Na odpowiednią reakcję składa się wiele elementów. Przede wszystkim, powinien wkomponować opozycję do procesu współdecydowania o tych strategicznych w polityce kwestiach, a wspólnie można byłoby korzystać z różnych instrumentów, jak Rada Bezpieczeństwa Narodowego czy komisje sejmowe.
Jeśli chodzi o politykę europejską, ważne, by rząd zdał sobie sprawę, że jednym z głównych celów Putina jest odizolowanie Polski. Powinien więc za wszelką cenę uruchomić wszystkie unijne mechanizmy, przede wszystkim Frontex, ale też inne agendy. I nie chodzi o to, że na tym etapie kryzysu Polska technicznie potrzebuje wsparcia funkcjonariuszy Fronteksu. Trzeba wysłać polityczny komunikat na Zachód, że czujemy się zagrożeni. Wciągnąć w to naszych zachodnich partnerów, których granice de facto też bronimy.
Dlaczego rząd nie chce prosić o pomoc Unii Europejskiej, nie chce współpracować z Fronteksem?
– Kryzys na granicy polsko-białoruskiej jest jeszcze na tyle ograniczony i sama polska Straż Graniczna daje sobie z nim radę, a rząd z całą pewnością uważa, że może politycznie na nim wygrać w kraju. Kryzys pozwala rządzącym konsolidować wokół siebie opinię publiczną. Korzystają z tego wojennego napięcia, które do tego podsycają, co pozwala im ukryć ogromne problemy, wynikające z drożyzny i inflacji. Rząd zatem prowadzi, szczególnie wobec Fronteksu, politykę uników: utrzymuje kontakt z tą agencją, ale nie formalizuje próśb o wsparcie i tym samym nie korzysta z możliwości wywarcia politycznej presji.
Czy Straż Graniczna radzi sobie z tą sytuacją? Wywożenie migrantów z powrotem na białoruską stronę doprowadziło do kryzysu humanitarnego i nie powstrzymuje działań Białorusi.
– Stosunek do migrantów to skomplikowana sprawa. Należy rozróżnić dwie kwestie: humanitarna pomoc osobom, które już są na terenie Polski oraz obrona granicy. Bo Straż Graniczna ma obowiązek chronić granice. A przy tym zagadnieniu potrzeba chłodnego podejścia, które wykracza poza czysto emocjonalne. Oczywiście, należy podkreślić, że rząd powinien zgodzić się na pomoc świadczoną przez medyków, choćby pod patronatem Naczelnej Izby Lekarskiej, czy ma aktywność kilku wybranych organizacji społecznych, z którymi by współpracował, tak żeby ich działania nie przeszkadzały funkcjonariuszom.
Ale?
– Musimy mieć świadomość, że sytuacja migrantów, którzy przybywali tu na początku, różni się od sytuacji kolejnych grup napływowych. Ci, którzy przyjechali w pierwszej turze, byli zdezorientowani, nie mieli informacji, co się dzieje na zachodniej granicy Białorusi. To ludzie oszukani przez białoruskie instytucje, linie lotnicze, biura podróży itd. Jeśli znajdują się w Polsce, naszym obowiązkiem jest, aby pomóc im humanitarnie i umożliwić im powrót do kraju, z którego przylecieli lub wejście na drogę legalnych procedur pozwalających pozostać w Unii.
Z kolei ci, którzy są teraz dowożeni, można założyć, że najczęściej wiedzą, iż ich poprzednicy mają kłopot z przejściem granicy z UE. Przyjeżdżają tu z intencją, aby przekroczyć ją z sekatorem, zamiast wizy i paszportu. Nie możemy wziąć za tych ludzi pełnej odpowiedzialności. Bo oni wiedzą, na co się piszą i nie powinno się im pomagać w tym procederze. Tu powinna decydować zasada, że wsparcie humanitarne trafia do tych, którzy już faktycznie są po naszej stronie, ale nastawiamy się na ich powrót do krajów skąd pochodzą. I mówię to, choć jestem zwolennikiem aktywniejszej polityki migracyjnej Polski co do zasady, przyjmowania migrantów itd. Jednak nasz kraj nie może funkcjonować jak bezwolne państwo, którego granica jest traktowana z taką dezynwolturą.
Duża część migrantów deklaruje, że chce przedostać się przez nasz kraj dalej, na Zachód.
– Należy zwrócić uwagę także na to, że ewentualne błędy w ochronie granicy na pewno obrócą się przeciwko Polsce, jeśli chodzi o relację z naszymi sojusznikami na Zachodzie. Nikt w Niemczech nie będzie tolerancyjny wobec tego, że Polska, mająca bronić wspólnej granicy – przykładowo – narusza procedury i w imię jakiejś decyzji o charakterze humanitarnym wpuszcza do Polski duże grupy migrantów, którzy chcą nielegalnie dostać się do Niemiec. Nie bądźmy w tej sprawie dziecinni.
To, że Polska nie chce prosić o pomoc Unię Europejską, to jedno, ale nie widać, żeby Unia sama garnęła się z tą pomocą.
– Jest interes nasz i interes innych. Z korzyścią dla Polski jest na pewno zaznaczenie, że potrzebujemy wsparcia, bo jeśli sytuacja się pogorszy, to będziemy go potrzebowali w większym stopniu i wtedy ktoś może powiedzieć, że nie informowaliśmy zawczasu. Interesem urzędników niejednej instytucji jest więcej spokoju. Ale my nie jesteśmy od tego, żeby zapewniać spokój naszym sojusznikom, sojusze zawiera się także na trudne czasy. Jesteśmy pełnoprawnymi członkami tych sojuszy i możemy starać się uruchomić działanie naszych partnerów w pełnym wymiarze. Polska racja stanu wymaga, by z tego skorzystać.
Mówił pan, że Polska radzi sobie z fizyczną ochroną granicy. W jaki sposób sojusznicy mogliby nam obecnie pomóc?
– Uruchomienie rozwiązań prawnych NATO, Fronteksu, dyplomatyczne wsparcie nas w negocjacjach z państwami, z których pochodzą migranci – to jest wsparcie polityczne i dyplomatyczne, którego potrzebujemy natychmiast. Rząd polski nie tylko może, ale z mojego punktu widzenia ma obowiązek o to zabiegać.
Polska podjęła decyzję o postawieniu na granicy z Białorusią 180-kilometrowej zapory w postaci stalowych słupów zwieńczonych drutem kolczastym. Czy taka bariera to dobry pomysł i czy będzie w stanie spełniać swoje zadanie?
– Odpowiedzialnością polityków wybranych w Polsce w demokratycznych wyborach jest chronienie interesów ludzi, którzy powierzyli im swój los, a to czasami oznacza również fizyczną ochronę granicy. Budowa takiej zapory nie tylko chroni przed nielegalnymi przejściami przez granicę, ale jest także barierą „psychologiczną”, bo jeśli ktoś wie, że jest taka przeszkoda, to mniej chętnie decyduje się na jej przekroczenie.
Jedna rzecz to konieczność profesjonalnej ochrony granicy. Inna to kiepska ustawa w tej sprawie złożona przez władze w Sejmie. Głosowałem przeciwko niej. Nie przekonały mnie argumenty rządu, że to jest dobrze przygotowane. Kiedy politycy PiS przyszli z projektem do Sejmu, nie byli przygotowani, żeby nawet ogólnie powiedzieć, co dokładnie będą robić. Pokazali tylko jakieś wizualizacje. Jedyne, co na pewno chcą zrobić, to wydać wielkie pieniądze. Nawet w tak trudnych sytuacjach jak kryzys migracyjny, musimy się chronić przed korupcją i marnotrawstwem.
Trzy kwestie tytułem podsumowania. Po pierwsze to, jak chronić granicę zależnie od ukształtowania terenu, jest zagadnieniem fachowym i technicznym, a nie politycznym. Po drugie nie ma mowy o żadnym „chińskim murze”, raczej powinien to być rodzaj płotu, a czasami tylko „wirtualnej bariery”, więc warto też, żeby na poziomie języka pilnować opisu rzeczywistości, a wielu ludzi mówi „mur”. Po trzecie każda zapora chroni tylko do pewnego stopnia, gdyby na granicę nacierało 10 tys. migrantów, to są w stanie sforsować każdy płot. Nie ma co zatem absolutyzować żadnego rozwiązania, trzeba ostudzić emocje i eksperci powinni podejmować decyzję, jak chronić konkretne fragmenty granicy.
Z podobnym problemem na granicy mierzy się Litwa. Jak sobie radzi?
– Gorzej, nie jest w stanie kontrolować tej sytuacji, bo ma bardzo długą granicę o charakterze lądowym, w związku z czym jest bardzo łatwa do przekroczenia, w zasadzie nie do upilnowania. Jednak są też aspekty, w których nasi sąsiedzi wypadają lepiej. Ponieważ ich sytuacja z ochroną granicy jest poważniejsza, ich rząd nie traktuje aż tak bardzo sytuacji jako „szansy” na konsolidację społeczeństwa „wokół flagi”, czyli wzmożenia propagandy. W naszym rządzie widać ścierają się dwa żywioły: walczą z kryzysem na granicy, ale też chcą „skorzystać”, czyli walczą o własne poparcie. Na Litwie ten drugi element jest słabszy, zatem łatwiej jest pozyskać wsparcie opozycji, szerszych kręgów społecznych itd.
Jakie scenariusze rozwoju sytuacji na granicy możemy sobie wyobrazić?
– Najbardziej prawdopodobne, że Łukaszenka początkowo, widząc słabe reakcje polityczne Zachodu, przygotował się na zaostrzenie kryzysu. Natomiast ostatnie dni przyniosły trochę bardziej stanowczą politykę Zachodu i to z kolei będzie go powstrzymywało, a szczególnie wizje kolejnych sankcji przede wszystkich personalnych, ale też gospodarczych. W przypadku tak zintegrowanego organizmu, jak Białoruś i Rosja trudno powiedzieć, na ile sankcje gospodarcze są realną przeszkodą, a na ile mogą być bez problemu zniwelowane pomocą ze strony Rosji.
Czy w grę wchodzi konflikt zbrojny? Albo, podobnie jak na Ukrainie czy Kaukazie, wojna hybrydowa?
– Zakładam, że nie dojdzie do zbrojnego konfliktu. Natomiast prawdopodobna jest próba straszenia Ukrainy, zresztą wielu Ukraińców boi się, że agresja Mińska cicho wspieranego z Kremla będzie skierowana na granicę z Ukrainą. Choć nie jest żadną tajemnicą, że w różnych rosyjskich doktrynach pod uwagę była brana taka mała lokalna wojna, jako jeden z wariatów w rozprawie z Zachodem. Jedno chcę podkreślić – tego kryzysu nie da się zrozumieć ani zinterpretować bez szerokiego kontekstu polityki rosyjskiej. Więcej, można łatwo popełnić błąd, nie zwracając uwagi na ten aspekt.
Rozmawiała Dominika Tworek
Paweł Kowal – politolog, historyk, profesor Instytutu Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk, poseł Koalicji Obywatelskiej, były wiceminister spraw zagranicznych (2006-2007) i eurodeputowany (2009-2014)
Po pierwsze, z wypowiedzi P.Kowala, który sam nie stawia kropki nad „i”, można wyciągnąć bardzo nieciekawe wnioski na temat kondycji elit europejskich. Dlatego słusznie rząd nie korzysta z pomocy Frontexu, bo Bruksela by jeszcze dogadała się z Putinem jak w sprawie Nord Stream i oddała naszą granicę w zamian za np. tańszy gaz. Przypomnijmy, że w Srebrenicy kontyngent holenderski wydał na mord 8 tys. Bośniaków Serbom, bo ci zagrozili, że będą strzelać. Kto by chciał Szwejków do wartowania na naszej granicy?
Po drugie, z wywiadu wnioskuję, że opozycja nie-lewicowa nie widzi alternatywy dla działań rządu PiS. Co najwyżej by je upiększała wizerunkowymi akcentami, że komuś incydentalnie się pomoże. No to może
Po atakach osób publicznych z których obecności w mediach korzysta opozycja do walki z PiS, na polskich żołnierzy i funkcjonariuszy Straży Granicznej przy co najmniej „neutralnej” postawie D.Tuska i innych liderów, nie ma mowy o współpracy ponad podziałami w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego. Polityków PiS atakujcie, ale atakowanie żołnierzy wykonujących polecenia legalnych władz jest dyskwalifikujące. Nie chodzi mi tu o retorykę typu „bezczeszczenie munduru”, ale o to, że wywieranie presji na żołnierzy, co mimo wsparcia drugiej strony nie pozostanie bez konsekwencji na ich morale, jest robotą par excellence antypaństwową.
Rozmówczyni mogłaby docisnąć rozmówcę o te sprawy, ale nie, oszczędziła rozmówcę.
Na marginesie, Paweł Kowal jest czynnym politykiem. Czy Redakcja zaprosi kogoś do rozmowy na drugą nogę? A może zaprosiłaby obu, najlepiej nie-polityków, reprezentujących oba bieguny na moderowaną dyskusję? Myślę, że prof.Zybertowicz przyjąłby zaproszenie. Przyznawanie nagrody budowniczego mostów do czegoś zobowiązuje.