Jesień 2024, nr 3

Zamów

Kozłowska: Osoby, które nie godzą się na patologie w kościelnej wspólnocie, są pozostawione same sobie

Dominika Kozłowska. Fot. Adam Walanus / adamwalanus.pl

Samotność ludzi przyzwoitych bliska jest samotności tych wszystkich, którzy w ostatnich latach zostali z Kościoła wykluczeni lub którzy zdecydowali się z niego odejść, aby ocalić wiarę – pisze Dominika Kozłowska w „Znaku”.

W listopadowym edytorialu w miesięczniku „Znak” poświęconym samotności Dominika Kozłowska pisze o tych, którzy czują się samotni w Kościele oraz o tych którzy zostali przez ludzi Kościoła zranieni.

Odwołując się do publikacji raportu komisji Tomasza Terlikowskiego, badającej sprawę dominikanina Pawła M., redaktor naczelna „Znaku” pyta: „Ile raportów jeszcze nie powstało? Ile historii czeka na ujawnienie? Ile osób nadal w samotności musi się zmagać z doznanymi krzywdami?”.

Przyznaje też, że często rozmawia z osobami, które czują się samotne w Kościele. „Są pozostawione same sobie w niezgodzie na patologie od lat przyczyniające się do dewastacji katolickiej wspólnoty. Pamiętam te wszystkie ataki ze strony osób sprawujących w Kościele władzę na ludzi, którzy ponad korporacyjną lojalność stawiają uczciwość, prawdę i przyzwoitość. Spotkały się z oskarżaniem o działanie na szkodę Kościoła, niszczenie go czy o złą wolę” – pisze Kozłowska.

Wesprzyj Więź

„Samotność ludzi przyzwoitych bliska jest samotności tych wszystkich, którzy w ostatnich latach zostali z Kościoła wykluczeni lub którzy zdecydowali się z niego odejść, aby ocalić wiarę. Samotność geja, lesbijki i osoby trans, feministki i feministy od lat walczących o prawa przynależne każdej osobie. Samotność zakonnicy, która zdecydowała się odejść, i księdza, który jest szykanowany przez swojego biskupa” – czytamy.

DJ

Przeczytaj też: Dobro, które zawstydza chrześcijan

Podziel się

21
5
Wiadomość

Ci którzy patologie negują mają za sobą koncern o. Rydzyka plus cały Episkopat.
Ci którzy przyjmują ich istnienie do wiadomości mają na swe poparcie tylko niszowe czasopisma lub portale terroryzowane zarzutami antykościelności, żydowskości, promasoństwa i zdrady.
Widać po prostu taki jest układ sił w polskim katolicyzmie i inny nie jest większości wiernych potrzebny. Ci, którym byłby potrzebny inni widać w większości odeszli lub stracili wszelką nadzieję. I milczą.

Zgadzam się. Patrząc na siebie, nie tyle odszedłem, co pauzuję. Ciągle mam jeszcze resztki nadziei. Ostatnimi czasy doczytałem o roli i pozycji KK w Polsce na przestrzeni wieków. Wygląda ze tak jak teraz, lub bardzo podobnie, KK działał praktycznie przez cały czas. Okres PRL`u był pod wieloma względami wyjątkowy dla Kościoła. Było, minęło i „se ne vrati”.

Trzeba sobie zadać pytanie: co mnie z taką „wspólnotą” (w socjologii zwaną „brudną wspólnotą”) jeszcze łączy i wyciągnąć wnioski. Można wykorzystać proces synodalny i zobaczyć co z Pani wypowiedzi / stanowiska pozostanie w raportach przekazanych „wyżej”. Obawiam się, że NIC. Wszystkie sznurki trzyma korporacja i nie ma co liczyć na cud. Kongres katoliczek i katolików też – jak już widać – nic nie wskóra. To wołanie na opuszczy. Przeczekają, bo chcą mieć święty spokój i ocalić pełnię władzy (i pieniędzy).

Po raportach niczego przełomowego się, niestety, nie spodziewam, podobnie jak po samych spotkaniach synodalnych.
Świeccy i przedstawiciele wikariuszy selekcjonowani są na poziomie dekanatów – to dziekan zaprasza ich do udziału w Synodzie.
Ilu dziekanów zaryzykuje zabranie ze sobą kogoś spoza kręgów BMW (jeśli w ogóle mają z takimi kontakt), kto mógłby zaburzyć „nieodpowiedzialną wypowiedzią” sielski obraz życia wspólnot i funkcjonowania instytucji? Ilu odważy się narazić na opinie: źle się tam u niego dzieje, czy on w ogóle nadaje się na „szefa”?

W jakiej diecezji Pani mieszka? W którym dekanacie? Bo np. w archidiecezji warszawskiej na pierwsze spotkanie zaproszeni są wszyscy, którzy się zgłoszą (synod.mkw.pl/jak-przygotowac-sie-do-pierwszego-spotkania-konsultacyjnego/). Notabene, nie przewiduje się chyba dużego zainteresowania, skoro spotkanie ma mieć miejsce w pałacu arcybiskupim. Tym niemniej w Warszawie nikt nie jest wykluczony, a Pani uogólnia swoje doświadczenie na cały Kościół polski.

Słuszna uwaga: powinnam była sprecyzować, że to refleksja wywołana m.in. lekturą Okólnika Kurii Diecezjalnej Płockiej. Choć nie wyłącznie tą lekturą.
Nasza kuria 29 października poinformowała, że pierwsze spotkanie diecezjalnego zespołu synodalnego odbędzie się 3 listopada – czyli 5 dni (w tym 3 „nierobocze”) po upublicznieniu terminu. Uczestnicy pewnie wiedzieli wcześniej, ale… Skład osobowy tego gremium jest określony precyzyjnie. To rejonowi koordynatorzy procesu synodalnego – księża wskazani przez „górę”, którzy zbiorą się w siedzibie kurii.
Wierni nieprzypisani odgórnie zostali zaproszeni – jako „wszyscy ludzie dobrej woli” – jedynie na liturgiczną inaugurację Synodu (7 listopada), czyli na Mszę św. w Katedrze Płockiej i prelekcję szefa KAI (będzie też „Agapa w Opactwie Pobenedyktyńskim). Poza „ludźmi dobrej woli” w inauguracji uczestniczyć mają głównie duchowni i świeccy zaproszeni przez dziekanów – spośród tych wiernych zapewne zostaną wybrani uczestnicy fazy rejonowej (o czym niżej).
Może dalej będzie lepiej i powszechniej? Mamy 8 rejonów Procesu Synodalnego, obejmujących swym zasięgiem po kilka dekanatów. Do pracy na szczeblu rejonowym zapraszać będą konkretnych wiernych księża koordynatorzy (muszą sobie dobrać po jednym współprzewodniczącym świeckim). Innych się nie zaprasza, a tylko informuje, że „Każdy może CZUĆ SIĘ ZAPROSZONY do  wejścia w  skład rejonowego zespołu Procesu Synodalnego”. Jeśli ktoś „się poczuje”, powinien wysłać maila (owszem, podano adres).
Tylko że tu się zaczyna wyścig z czasem. Kuria 29 października informuje, że „od  października do  grudnia br. w  każdym z  rejonów (…) zostanie zorganizowane JEDNO spotkanie synodalne, podczas którego uczestnicy (…) podejmą refleksję i  słuchanie zgromadzonych”. Niby trzy miesiące, ale tak naprawdę niespełna dwa, bo spotkanie inaugurujące pracę koordynatorów wyznaczono przecież na 3 listopada. A do 31 grudnia „rejon” ma przedstawić kurii podsumowanie swych prac: konkretne rekomendacje do  diecezjalnego dokumentu finalnego.
Zejdźmy niżej, z rejonu do parafii. Może tam się spotkamy i porozmawiamy? No nie bardzo. Kuria do organizowania takich spotkań nie zobowiązuje, nie zachęca nawet. W zamian będziemy mieć – w kaplicach i świątyniach – skrzynki (klasyczne, estetyczne, z synodowym logo). Do tych skrzynek „można wrzucać przekazane na  piśmie sugestie, propozycje i  komentarze na  temat Kościoła katolickiego i  jego tożsamości, działania parafii i  pomysłów duszpasterskich na ożywienie i rozbudzenie wiary”. Kartki proboszczowie przekażą koordynatorom diecezjalnym nie później niż 31 grudnia. Żeby w samej parafii jakoś to przeanalizować, omówić, podsumować – o tym w Okólniku mowy nie ma.
Później, na szczeblu diecezji, właściwe gremium to przejrzy, przeanalizuje, coś uwzględni, czegoś nie uwzględni, podsumuje, sporządzi szkic diecezjalnego dokumentu diecezjalnego.
Klikam w zakładkę „synodalną” na stronie mojej diecezji (wierny zainteresowany procesem synodalnym na pewno tam zajrzy). Jest logo, modlitwa, pieśń, prof. Andrzeja Bańki tekst i wywiad z nim, biogramy obu koordynatorów diecezjalnych, zapis debaty KAI („Po co nam ten Synod”), tekst z KAI „O co chodzi w nowej formule Synodu Biskupów”. To wszystko. Żadnej informacji czy relacji lokalnej, żadnych wypowiedzi/sugestii koordynatorów diecezjalnych czy rejonowych. Pod tą „dedykowaną” zakładką nie ma nawet mapki podziału diecezji na rejony, nazwisk koordynatorów rejonowych, terminów itp.
No można wysłać tym e-mailem swój głos. Nawet ponamawiać proboszcza, by zorganizował okołosynodalne spotkanie (może gdzieś się uda), ewentualnie – zebrać kilkoro mniej czy bardziej znajomych wiernych i prywatnie pogadać „na temat”.
Ale wciąż mam wrażenie, że – w niełatwym dla Kościoła czasie – jednak tracimy szansę na umocnienie wspólnoty i wyprostowanie jej ścieżek. Widzę opracowaną dość późno – i nie do końca chyba przemyślaną – swego rodzaju procedurę administracyjną, mającą umożliwić sporządzenie w terminie (tu u nas – krótkim) wymaganych dokumentów. Nie widzę zachęty do spotkania, do wspólnego namysłu tam, gdzie Kościół „się dzieje” (w parafiach), do wzięcia osobistej odpowiedzialności za to, jakim Kościołem jesteśmy.
Tak, będą dokumenty końcowe, wypowiedzi biskupów i papieża, będzie wielki Synod, będzie mnóstwo tekstów (cytowanych i przywoływanych przy każdej okazji). Niektórzy wierni oczywiście poczytają, obejrzą w telewizji jakieś relacje. Ale czy poczują, że w TYM uczestniczyli, czy to ich to naprawdę obejdzie, coś zmieni w ich życiu?
Przypuszczam, że złe skutki rozmaitych niedociągnięć/usterek opisanej wyżej płockiej koncepcji mogłaby – w jakimś stopniu – ograniczyć starannie przemyślana akcja upowszechnienia, przedyskutowania choćby w parafiach efektów pracy gremiów rejonowych i diecezjalnych. Na razie chyba na nic takiego się nie zanosi.

Mam nadzieję, że nie zrealizują się Pani uprawnione przeczucia. Problemem synodu jest to, że zwykłym wiernym Kościół zobojętniał, nie budzi emocji. Dla wielu parafia przestała być ważnym centrum życia. Obawiam się, że nawet gdyby stworzyć bardziej zachęcające warunki do zabierania głosu, niewielu wiernych zechce zabrać głos. A spośród nich niewielu powie coś nowego. Hierarchia, począwszy od papieża nie wie co robić, i lud nie wie co robić. Ja też nie wiem. Dołóżmy starań by synod się powiódł, niech ludzie się ośmielą, ale jakiegoś przełomu się nie spodziewam.

Suplement 😉 Pominęłam w opisie zawartości „zakładki” dokumenty Kościoła powszechnego dotyczące Synodu (publikowane już wcześniej), wywiad z bp. Liberą dość wielotematyczny i opisane wyżej synodalne zarządzenie z 29 października (są w nim nazwiska koordynatorów). Zdanie o nich mi się wykasowało podczas pisania. Zaglądając na stronę nie wypatrzymy w/w tekstów od razu, są w podzakładce oznaczonej jako Dokumenty.

Po pierwsze, tych ludzi krytycznych wobec wielu rzeczy które nie podobają się im w Kościele jest dużo, choć nie zapominajmy też o wielu którym nie podobają się też np „reformy” niszczące tradycyjne wartości. Najważniejsze żeby mówić o tym otwarcie, poczynając od rad parafialnych, a nie obgadywać za plecami swego proboszcza czy biegać z donosami do antykościelnej „gazety wyborczej”. Co do wymienionych osób to Kościół nikogo z nich nie wyklucza, żadna z tych odmienności nie jest stygmatyzowana przez Kościół, w końcu Jezus pochylał się nad ludźmi biednymi, odrzuconymi, chorymi. Każdy homoseksualista, każda lesbijka nie musi walczyć o prawa wspólne dla pozostałych osób w Kościele bo takie prawa ma zagwarantowane choć pod zasadniczym warunkiem nie wynikającej z jakiegoś kaprysu Kościoła tylko z Pisma Świętego. Tym warunkiem jest życie w czystości. Tylko tyle i aż tyle. Dokładnie takie same warunki dające dar przyjmowania Eucharystii mają np rozwodnicy – o ich „prawa” do życia w konkubinacie w nowych związkach też chcę walczyć Pani Kozłowska ?

~ Adam: No wlasnie o te reformy chodzi, panie Adamie. Bo to „zycie w czystosci” to nic innego jak dobrowolna kastracja duchowa. Ale przestajmy byc tak bardzo zafiksowani na punkcie seksu – to piekna sprawa, ale nie najwazniejsza. Jako Kosciol przestalismy byc dla swiata znakiem zbawienia. I to jest prawdziwy problem!

Panie Konradzie, to nie Kościół, a współczesna pop-kultura jest zafiksowana na seksie. Kościół właśnie chce przywrócić właściwe miejsce seksualności w hierarchii potrzeb człowieka. Jeśli nad nim nie zapanuje, powróci do zwierzęcości. I za to jest m.in. krytykowany.

Rzeczywiście, ta idea rzekomego wykluczenia z Kościoła geja, lesbijki, czy osoby negującej swoją tożsamość biologiczną staje się żenujące intelektualnie.
Wymagania moralne są takie same w stosunku do każdego.
Podstawowe głoszenie chrześcijańskie już od czasów Dziejów Apostoliskich polegało na wezwaniu do nawrócenia z grzechów i zwrócenia się do Boga.
A tu nagle próbujemy przekonywać, że powinniśmy czuć się dobrze trwając w postawie przeciwnej do ustalonego przez Boga porządku.
Jakaż to przewrotność.

Trwanie w postawie przeciwnej do Bożego porządku oznacza, że homoseksualizm jest wynikiem elementów zależnych od człowieka, wynikiem źle użytej wolnej woli od Boga otrzymanej.
Znaczy też, że homoseksualiści płci obojga są nimi bo chcą nimi być, bo sprawia im przyjemność obrażanie Praw Bożych. Gdyby się nawrócili to jednym prostym aktem woli stali by się heteroseksualistami.
Gdyby bowiem było to od nich niezależne to nie byłoby to obrażanie Praw Bożych tylko Dar Boży danym im nieodgadnionym Bożym wyrokiem aby w nim trwali i szukali swojej drogi przez życie.
A na Pana Boga i jego dary trudno się obrażać……