Był wybornym aktorem. Trzeba to przyznać, niezależnie od oceny jego wyborów ideologicznych.
Zmarł Ryszard Filipski. Żył 87 lat.
Powiedzmy to od razu – był aktorem wybitnym. Zanim przejdę do spraw trudnych, napiszę o tym, co kontrowersyjne nie jest. Filipski jako początkujący artysta zagrał u boku Zbyszka Cybulskiego w „Końcu nocy” (współscenarzystą filmu był Marek Hłasko). Świetny był też w telewizyjnym „Przekładańcu” Andrzeja Wajdy według Stanisława Lema z 1968 roku, stworzył tam genialny duet z Bogumiłem Kobielą.
U Wajdy zagrał jeszcze epizody w „Kanale” i w „Popiołach”. Znakomicie wypadł w kryminałach: „Zbrodniarzu, który ukradł zbrodnię” Janusza Majewskiego i w „Tylko umarły odpowie” Sylwestra Chęcińskiego. Grał w znanych filmach Henryka Kluby (m.in. „Chudy i inni”). Świetny w jednym z odcinków „Stawki większej niż życie”.
No i major Dobrzański, tytułowy „Hubal” z filmu Bohdana Poręby. Nie lubię tego filmu, bo według mnie to apoteoza bezsensownej walki straceńczej. Ale Filipski był wyśmienity, a całość miała swoją siłę przekazu.
W „Potopie” Jerzego Hoffmana genialnie zagrał wachmistrza Sorokę, moim zdaniem to jego najlepsza rola w karierze. Soroka Filipskiego jest sługą wiernym, pozornie obojętnym, spokojnym, jakby zdystansowanym wobec świata, a jednocześnie całkowicie poddanym woli „pana pułkownika”, emanowała z niego siła i wiarygodność. Potwierdził swój kunszt aktorski, co trzeba obiektywnie stwierdzić, niezależnie od krytycznej oceny jego szokujących wyborów ideowych czy wręcz ideologicznych.
Koniec lat sześćdziesiątych, potem lata siedemdziesiąte i kolejne – to czas, kiedy aktor związał się z grupą reżysera Bohdana Poręby, w swoim teatrze „Eref – 66” występował w monodramach Ryszarda Gontarza, osoby kojarzonej z najgorszą propagandą narodowych komunistów, którzy pokazali złowieszczą twarz w Marcu ‘68. Całe to środowisko określane jako „pomarcowe”, związane było frakcyjnie z PZPR (tzw. moczarowcy), a oskarżane było słusznie m.in. o antysemityzm.
Zmianę u Filipskiego można było zauważyć po raz pierwszy w 1968 roku w telewizyjnym monodramie „Raport z Monachium” według Andrzeja Brychta.
Znakomity pisarz i scenarzysta „Hubala” Jan Józef Szczepański wycofał swoje nazwisko z czołówki filmu, m.in. z powodu obsadzenia Filipskiego w roli głównej. Sam aktor zaczął występować w produkcjach porębowego zespołu „Profil”. Miał ambicje reżyserskie, stworzył epicki „Zamach stanu”, zagrał Józefa Piłsudskiego, jak zawsze bardzo dobrze. Niestety film ten nakręcony jest nie kamerą, a ideologicznym cepem.
Filipski aktorem był wybornym, jednym z najlepszych, najbardziej filmowych, „amerykańskich” aktorów, jacy pojawili się kiedykolwiek w Polsce. Niestety, ideologia ma siłę niszczycielską, szczególnie w sztuce.
Lata mijały i oto w 2008 roku Filipski pojawił się w świetnym, niedocenionym filmie Michała Rosy „Rysa”, obok Jadwigi Jankowskiej-Cieślak i Krzysztofa Stroińskiego. Kapitalnie zagrał starego, zgnuśniałego ubeka, który po wielu latach od upadku komunizmu, pomimo przegranego życia, miał świadomość swojej jedynej, diabolicznej siły, którą była niszczycielska wiedza o ludziach uwikłanych we współpracę w czasie minionego systemu. Wielka rola i znakomity film.
Na koniec powróćmy do pięknych lat sześćdziesiątych. Poniżej fragment filmu Janusza Morgensterna „Potem nastąpi cisza”. Ryszard Filipski śpiewa, obok Daniel Olbrychski i Marek Perepeczko:
Za komuny byli aktorzy. Każdy inny, osobna osobowość, charakterystyczni, reprezentujący sobą różne historie i opowieści. Wystarczy popatrzeć na ten filmik.
Dzisiaj aktorzy są dorodni, ładni, wysocy, tylko jak z wtryskarki. Identyczni. Nie do odróżnienia.
Ech, demokracjo, cóżeś ty uczyniła. A przed 1989 tyle sobie po tobie obiecywano. Myślano że po odzyskaniu wolności nastąpi eksplozja tłamszonych przez komunę talentów. A stało się odwrotnie.
Bez przesady. Ani teraz nie ma identycznych aktorów, ani za komuny nie wszyscy aktorzy byli osobowościami, ani nikt nie myślał o eksplozji talentów w 1989 roku, ani też komuna nie eliminowała wszystkich talentów.
Oj myślano, myślano. Po upadku komuny wszystko miało być lepsze, bo wolne. Ale okazało się że ograniczona wolność zmusza do większego wysiłku.