Zima 2024, nr 4

Zamów

Marcin Wicha: Nie lubię pisania, z którego humor całkiem znika

Marcin Wicha. Warszawa, wrzesień 2019. Fot. Albert Zawada / Agencja Wyborcza.pl

Sztuka jest dziś narzędziem emancypacji albo krytyki społecznej. Sposobem protestu i działaniem politycznym. Ten wywrotowy potencjał najpierw ujawnił się na płótnie. Malarstwo może zmieniać świat – mówi Marcin Wicha.

Krzysztof Katkowski: Dlaczego napisałeś książkę o Rosji?

Marcin Wicha: Mój rocznik miał w szkole rosyjski. Wtedy to jeszcze nie był całkiem obcy język ani nie była to całkiem obca kultura. Po 1989 roku Rosja zniknęła z mojego horyzontu, bo dla naszego pokolenia najczęstszym kierunkiem zwiedzania była Ameryka, Anglia czy Niemcy. Dopiero po dobrych kilku latach poczułem, że tej Rosji brakuje, że właściwie nie wiem, co tam się dzieje, co się pisze i myśli.

Potem pisałem książkę „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”. To było o moich rodzicach i trochę o latach 50. i 60., czasach polskiej odwilży. Zaskoczyło mnie, ile znalazłem w kulturze tego okresu odniesień do rosyjskiej literatury, wierszy, piosenek, do tych smutnych filmów o żurawiach i żołnierzach itp.

Więc powody, żeby się tym zainteresować, to z jednej strony ciekawość, a z drugiej – jakaś nostalgia.

Malewicz to na wpół bajkowa postać, która nie podporządkowuje się regułom, przekracza granice. Chce oszukać bogów, żeby nakarmić i ogrzać swój awangardowy lud. Nie ma dość siły, więc ucieka się do różnych sztuczek

Marcin Wicha

Udostępnij tekst

No i sprawy zawodowe. Jestem grafikiem, a prace Malewicza, Lissitzkiego i Rodczenki po prostu stworzyły współczesny design. Myślę, że wszystko, co interesujące i żywe w projektowaniu, od nich bierze początek. Jest jeszcze niezwykle ciekawa scena współczesna, współczesne projektowanie w Rosji. To zresztą ogromny biznes: niesamowite wystawy, wydawnictwa, świetne uczelnie.

Mówisz o pewnej determinacji pokoleniowej. Ale czy ona nie powinna być właśnie twoim bagażem? Jesteś rocznikiem ’72, w chwili śmierci Grzegorza Przemyka miałeś 11 lat. Dorastałeś w czasach rozkwitu „Solidarności”. To raczej od Rosji powinno odrzucać, a tym bardziej – od tej komunistycznej karty w jej dziejach, o której sporo piszesz w „Kierunku zwiedzania”.

– Przemyka nie zabili Rosjanie. Naprawdę nigdy mi nie przyszło do głowy, żeby utożsamiać rosyjską kulturę z polityką radzieckich władz, a tym bardziej ich sojuszników czy podwykonawców.

Dziwnie byłoby nie czytać francuskich książek z powodu wojny w Algierii. Albo nie oglądać amerykańskich filmów z powodu segregacji rasowej. Pytanie brzmi, jak kultura sobie z takimi sprawami radzi. Jak literatura i język sobie radzą z tym, co wyprawia dany kraj.

No ale w Polsce to i tak chyba Rosję widzi się nie jako ojczyznę Błoka, ale „imperium zła”, stolicę światowego komunizmu, gdzie miano normalizować ludobójstwo w imię „wyższych celów”.

– Akurat Malewicz bardzo szybko zrozumiał, czym jest państwo, które powstało po rewolucji. Próbował oporu, próbował przechytrzyć system (on mówił „Gosbaala”, państwowego Baala; „gos-” od „gosudarstwiennyj” – czyli „państwowy”). Szukał własnych ścieżek i płacił cenę: zamykali go do więzienia, wszystkie instytucje, które zakładał, zostały zniszczone, on sam trafił na margines życia kulturalnego. Zapewne zginąłby w kolejnej czystce, gdyby wcześniej nie umarł.

Rosyjska kultura, wszystko co w niej wartościowe, było przez władze potwornie prześladowane. Więc odpowiadając na twoją wątpliwość: mówiąc o jakimś państwie, powinniśmy myśleć o więźniach, nie tylko o straży więziennej. Ofiarach, nie tylko o sprawcach. 

A teraz czytasz tę Rosję poprzez postać Malewicza. Kim on jest dla ciebie?

– Człowiekiem, który nigdy nie zmieści się w jednej formułce, nawet bardzo kwiecistej i wzniosłej. Trochę filozofem, myślicielem religijnym, trochę naukowcem, ale przede wszystkim: malarzem. Dla mnie „Kierunek…” to historia o sile malowania. Malarstwa, które może – co jednak jest dość niesamowite – zmieniać świat. 

Miałeś tutaj okazję do kolejnego patetycznego polonicum (wszak Malewicz wywodził się z polskiej szlachty), twój Malewicz jest jednak raczej hochsztaplerem, charyzmatycznym działaczem – na pewno nie wieszczem.

– Raczej tricksterem, lisem Przecherą. Na wpół bajkową postacią, która nie podporządkowuje się regułom, przekracza granice. Chce oszukać bogów, żeby nakarmić i ogrzać swój awangardowy lud. Nie ma dość siły, więc ucieka się do różnych sztuczek. 

Malewicz czasem pozuje na naukowca: chodzi w kitlu, tworzy teorię, która ma przedstawiać sztukę jako dziedzinę badań ścisłych. Chwilę wcześniej jest mistykiem i kaznodzieją albo zadzierzystym rewolucyjnym publicystą. W korespondencji widzimy artystę próbującego zdobyć uznanie w świecie oficjalnej sztuki. 

Kierunek zwiedzania
Marcin Wicha, „Kierunek zwiedzania”, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2021

Często przesadza, koloryzuje, przechwala się, ale to nieważne. Myślę, że hochsztapler to ktoś, kto przyjeżdża do miasteczka i podaje się za dentystę, chociaż nie ma pojęcia o wyrywaniu zębów. Malewicz nie udaje kompetencji w istniejącej dziedzinie. On tworzy własną sztukę i własny świat przy okazji.

A co z narodowością? W książce piszesz głównie o Rosji, bo z nią jest kojarzony. Ale był to również polski szlachcic, wychowany na obecnej Ukrainie. W „Kierunku zwiedzania” zestawiasz nawet kilkukrotnie „Czarny kwadrat” z ukraińskimi czarnoziemami.

– Dla mnie ten czarnoziem był ważny, ale nie z przyczyn geograficznych czy narodowych. Bardziej przez skojarzenie z powierzchnią obrazu, techniką malarstwa olejnego. A także dla kontrastu, bo Malewicz był tym artystą, który chciał się oderwać od ziemi, pokonać grawitację. Jego kierunkiem był kosmos, inne planety. To go interesowało. Temu służyły obrazy i kompozycje przestrzenne.

No, ale oczywiście jest w tej historii wątek ukraiński. Malewicz był Polakiem urodzonym na Ukrainie, obywatelem Imperium Rosyjskiego. Formalnie nie należał do ziemiaństwa, bo jego ojciec nie potwierdził szlachectwa w rosyjskich urzędach. Żył w wielonarodowym państwie i był częścią rosyjskiej sztuki, podobnie jak Rosjanie, Żydzi, Łotysze, Ukraińcy, Polacy i inni. 

Pytam, bo ciekawi mnie, czy można stwierdzić, że w Polsce wykształcił się jakikolwiek język awangardy. O samym pojęciu awangardy w Rosji piszesz: „Przyszło z Zachodu”. Z Zachodu, ale jednak było. A u nas, mam wrażenie, że nawet jeśli awangardyści byli, to mało wpłynęli w sensie społecznym, nawet architektonicznym. Symboliczne, że w Rosji Malewicz wciąż jest wystawiany, komentowany, a w Polsce Brunon Jasieński został ostatnio zdekomunizowany przez IPN.

– Pewnie, że język awangardy się wykształcił. I to bardzo szybko. Już w latach dwudziestych rosyjska awangarda miała wpływ – i sam Malewicz miał gigantyczny wpływ na polską sztukę, projektowanie, architekturę. Pod wieloma względami ten wpływ ciągle jest widoczny. Wystarczy wspomnieć o Strzemińskim czy Kobro i ich roli. Na ile ich sztuka była popularna, zrozumiana, to już inna sprawa.

Najważniejsze, że awangarda to nie zawody drużyn narodowych: awangarda to sieć kontaktów, współpraca i rywalizacja artystów z różnych krajów, ponad granicami.

A także, jak przedstawiasz, awangarda wyzwala, przełamuje wcześniejsze struktury społeczne.

– Abstrakcja, malarstwo bezprzedmiotowe jest – no właśnie – wolne od przedmiotów i uprzedmiotowienia. Odrzuca całą tradycyjną ikonografię: odrzuca wszystkie „Sądy Parysa”, „Zuzanny w kąpieli”, wyobrażenia narzucone przez tradycyjne role, oczekiwania, normy społeczne. To było ważne. Dlatego taka niesamowicie ciekawa jest fala kobiet, artystek w pierwszej fali suprematyzmu i w ogóle nowatorskiego malowania.

To mnie jakoś uderzyło: sztuka jest dziś narzędziem emancypacji albo krytyki społecznej. Sposobem protestu i działaniem politycznym. Ale zawdzięcza to także awangardzie, także Malewiczowi. Bo ten wywrotowy potencjał najpierw ujawnił się w malarstwie, ujawnił się na płótnie. Przewrót dokonał się dzięki pracy z formą.

A ta, choć emancypacyjna, powstawała często jako absurd, przypadkiem…

– U futurystów, później w poezji oberiutów, w rysunkach Malewicza, nawet w sposobie jaki tytułował obrazy, jest dużo humoru. Czasem są to nawiązania do jakichś wcześniejszych żartów. Niekiedy niewybrednych.

Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby utożsamiać rosyjską kulturę z polityką radzieckich władz

Marcin Wicha

Udostępnij tekst

Więc absurd tak, jak najbardziej, ale chyba nie powiedziałbym, że przypadek. Bo to jest taki humor, który pojawia się tylko w szczególnych czasach. Śmiech nad światem, który się przeobraża, gdzie stare formy umierają, rozpadają się w oczach. Nie lubię pisania, z którego humor całkiem znika.

Jeśli chodzi o postępowość, to w „Kierunku zwiedzania” zaciekawiła mnie również twoja interpretacja upadku ZSRR: piszesz, że miał upaść z nudy. Z braku innowacji, zmian w designie: utraty właśnie tego pierwiastka, które ciągle będzie napędzać fascynację tym systemem.

– Pewnie jest w tym przesada, ale jednak… W monografii architekta Józefa Sigalina historyk Andrzej Skalmowski przytacza poruszający dokument. Pod koniec życia, w 1983 roku, chory Sigalin zrobił sobie listę rzeczy, które w młodości pchnęły go do komunizmu. I na tej liście część pozycji to powieści, wiersze, filmy, sztuka awangardowa, Eisenstein, Majakowski i tak dalej. 

Początkowo kultura radziecka miała ogromną moc, siłę, która oddziaływała na ludzi. Komuniści bardzo świadomie z tego korzystali, to była ich soft power, cudowna broń. Ale pół wieku później, w czasach Susłowa, trudno już było w to uwierzyć. Został strach, nuda, niekończące się defilady i obwożenie rakiet po Placu Czerwonym.

Ten aspekt artystyczny – również z perspektywy designu – w pewien sposób „humanizuje” rewolucję. Nie jest to już „imperium zła, jak w marzeniach prawicy, rewolucjoniści nagle stają się ludzcy. To duży krok. Chciałbym zapytać cię, czy nie traktujesz swojej książki jako dowodu, że komuniści w XX wieku (chociaż po części) też mieli rację. Podobnie wnioskował ostatnio Andrzej Friszke w „Państwie i rewolucji”, książce o polskim ruchu komunistycznym na przełomie XIX i XX wieku.

– Malewicz padł ofiarą tego systemu, podobnie jak cała nowatorska sztuka. Wcześniej jednak uczestniczył w rewolucji. Brał udział w walkach w 1905 roku, a po 1917 był przez krótki czas delegatem, komisarzem i urzędnikiem od kultury. Politycznie pewnie sytuował się najbliżej anarchistów, z którymi bolszewicy rozprawili się jeszcze w 1918 roku.

Wesprzyj Więź

Mimo tego zastrzeżenia, uważam, że masz rację. Rytualny, nastroszony antykomunizm, który tak dobrze znamy, nie jest dobrym punktem wyjścia, żeby zrozumieć rewolucję, Rosję, sztukę. Chyba nie jest dobrym punktem wyjścia, żeby zrozumieć cokolwiek.

Marcin Wicha – ur. 1972, grafik. Projektował (i projektuje) okładki, plakaty i znaki graficzne. Jego teksty ukazywały się między innymi w „Autoportrecie”, „Literaturze na Świecie” i „Tygodniku Powszechnym”. Przez kilka lat publikował cotygodniowe rysunkowe komentarze w „Tygodniku Powszechnym”. Współpracuje z „Gazetą Wyborczą” i „Charakterami”. Wydał kilka książek dla dzieci. Laureat Paszportu POLITYKI, Zdobywca Nagrody Literackiej „Nike” oraz Nagrody Literackiej im. Witolda Gombrowicza za książkę „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”

Przeczytaj także: Leżysz na poprzek. Piety Marii Hiszpańskiej

Podziel się

2
1
Wiadomość