Jesień 2024, nr 3

Zamów

Dominikański raport to vademecum dla pracowników kurii czy sądów kościelnych

Aleksandra Brzemia-Bonarek. Fot. archiwum prywatne

Jest mi wstyd jako kanonistce, że w sprawie Pawła M. tak mało zostało zrobione, aby zająć się zarzutami pod kątem prawnym – mówi dr Aleksandra Brzemia-Bonarek z Wydziału Prawa Kanonicznego Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II.

Mija miesiąc od publikacji dominikańskiego raportu, przygotowanego przez komisję pod kierownictwem Tomasza Terlikowskiego. Ten bezprecedensowy dokument stał się już symbolem – a jednocześnie wyzwaniem – przejrzystości nie tylko dla Zakonu Kaznodziejskiego, ale i całego Kościoła w Polsce.

Tylko jedna część raportu spotkała się z publicznymi krytycznymi uwagami ze strony niektórych dominikanów. Chodzi o część prawną. Aneks do raportu zawiera ostrą polemikę pomiędzy prawnikiem polskiej prowincji dominikanów, Mirosławem Sanderem OP,  a komisją, która – na zlecenie tejże prowincji – przygotowała obszerne i już historyczne opracowanie.

Poprosiłam o komentarz niezależnego eksperta od prawa kanonicznego. Dr Aleksandra Brzemia-Bonarek jest adiunktem w Katedrze Kanonicznego Prawa Procesowego na Wydziale Prawa Kanonicznego Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie, kanonistką cenioną także w Watykanie – od trzech lat, wraz z mężem Piotrem, są członkami watykańskiej Dykasterii ds. Świeckich, Życia i Rodziny.

Paulina Guzik: Jak Pani skomentuje argumenty dominikańskie: nie mieliśmy kompletnej dokumentacji, w związku z tym nie mogliśmy pójść dalej ze sprawą…

Dr Aleksandra Brzemia-Bonarek: Nie przekonują mnie tłumaczenia zawarte w aneksie do raportu. Jeśli prawnicy prowincji nie widzieli kompletnych dokumentów sprawy Pawła M., to powinni się byli ich domagać, a następnie starannie i wnikliwie je przeanalizować, bez submisyjności względem przełożonych. 

Gdyby w sprawie Pawła M. rozpoczęto proces kanoniczny, złamanie tajemnicy spowiedzi i solicytacja byłyby zapewne pierwszymi przestępstwami, które w sposób pewny wyszłyby na jaw w tym procesie

Aleksandra Brzemia-Bonarek

Udostępnij tekst

Jaki jest w takim razie charakter tego sporu pomiędzy prawnikami prowincji a Komisją?

– To nie jest spór merytoryczny. Sposób, w jaki o. Mirosław Sander odpowiada prawnikom zasiadającym w komisji, nie nosi znamion dysputy. Jest tam wiele emocji i tłumaczenia się z działań, które nie były zasadne i z tego, co nie zostało podjęte. Niektóre zarzuty sformułowane wobec komisji są próbą obrony swojego stanowiska, co zrozumiałe w tych okolicznościach, ale charakteryzują się one niską refleksją nad podstawowymi zasadami prawnymi.

Jakie były podstawowe działania, które powinni byli podjąć dominikanie w sprawie Pawła M.?

– Prowincja polska dominikanów powinna była zacząć dochodzenie wstępne według dyspozycji kanonu 1717 Kodeksu prawa kanonicznego. Gdyby rozpoczęto proces kanoniczny, złamanie tajemnicy spowiedzi i solicytacja byłyby zapewne pierwszymi przestępstwami, które w sposób pewny wyszłyby na jaw w tym procesie. Tyle że takie postępowanie nigdy nie zostało uruchomione. A wszczęcie go w przypadku wiedzy, którą od ponad 20 lat posiadają dominikańscy prowincjałowie i prawnicy, jest podstawową sprawą, której można by wymagać od studenta ostatniego roku prawa kanonicznego.

Jest Pani kanonistką, z podobnym wykształceniem co prawnik prowincji dominikańskiej. Czy dziwi się Pani takim działaniom?

– Jest mi wstyd jako prawnikowi. Czuję zażenowanie jako przedstawicielka tego zawodu, że w tej sprawie – po złożeniu pisemnych świadectw przez członków duszpasterstwa Pawła M. – tak mało zostało zrobione, aby zająć się zarzutami pod kątem prawnym, by przeprowadzić dochodzenie wstępne według norm prawa kanonicznego.

Prawdopodobnie nie tylko u dominikanów tak się działo. W wielu miejscach w Kościele można usłyszeć tłumaczenie, że kiedyś nie było takich przepisów jak dziś…

– Rozumiem, że mogła tu zaistnieć pewna zależność pokoleniowa, poczucie władzy autorytetu prowincjała. Ale od prawnika doradzającego jakiejś instytucji oczekuje się roztropności, autokrytycyzmu, samodzielnego myślenia, umiejętności prezentacji i obrony swojego stanowiska, a nie uległości wobec przełożonego.

To w szczególności zarzut do prawników z początku XXI wieku. Polemikę z komisją pisał natomiast o. Mirosław Sander, który nie był jeszcze wówczas dominikaninem. Ale w 2019 r. to właśnie on wydał kolejną opinię, że nie ma już Pawła M. za co karać…

– Choć przecież kwestia przestępstwa solicytacji była dość jasna od wieków.

Przypomnę, że solicytacja to nakłanianie osoby w akcie spowiedzi, przy okazji spowiedzi lub pod jej pretekstem do czynności seksualnych z samym spowiednikiem. Może ona przybrać różne formy i polegać na nakłanianiu, zachęcaniu, grożeniu, stymulowaniu.

– Solicytacja zawsze była uznawana za jedno z najcięższych przestępstw w Kościele. Niezbadanie zeznań pod tym względem jest poważnym prawniczym zaniedbaniem, tym bardziej, że od 2001 r. przestępstwo solicytacji jest zarezerwowane dla Kongregacji Nauki Wiary. A wystarczyło przeczytać świadectwa osób pokrzywdzonych, aby dojść do wniosku, że mogło dojść do solicytacji.

Zatem co mógł zrobić prawnik prowincji w 2019 r., gdy był proszony o opinię w tej sprawie?

– Sprawę odpowiedzialności przełożonych zakonnych na poziomie prowincji można było rozpatrywać i nadal można rozpatrywać według norm dokumentu papieża Franciszka „Come una madre amorevole” z 2016 roku. Zgodnie z przepisami art. 1 i 2 tego dokumentu prawnego należy zgłosić zaniedbanie lub zaniechanie przełożonego, które wyrządził poważne krzywdy (fizyczne, moralne, duchowe, majątkowe) innym lub wspólnocie.

Gdy chodzi o przestępstwo solicytacji, to w całości przemawia do mnie stanowisko komisji, że już w 2000 r. przełożeni mieli obowiązek zgłosić podejrzenie o dokonanie tego właśnie przestępstwa (lub nawet przedstawić wątpliwości) bezpośrednio do Kongregacji Nauki Wiary.

Nie wiadomo zresztą, czy do dziś przestępstwo to zostało zgłoszone, a przecież każdy dzień zwłoki to odpowiedzialność nie tylko moralna, ale i prawna. Odsuwanie w czasie  tego koniecznego, choć przykrego działania to szkolny błąd. I nie jest to tylko wina przełożonych zakonnych, lecz także ich prawników, którzy nie zdołali podjąć się rzetelnej analizy sprawy.

Co pod kątem prawnokanonicznym zmienił raport w stosunku do wiedzy, jaką posiadaliśmy już wiosną po publikacji w Więź.pl? I co powinno zostać zrobione?

– Gdy chodzi o część prawną raportu, to z pewnością ogromnie wartościowe jest „odkrycie” dużego prawdopodobieństwa popełnienia przestępstw przeciwko sakramentowi pokuty dokonanych przez ojca Pawła M. Mówię „prawdopodobieństwa” z celową ostrożnością, gdyż sprawa, z tego co mi wiadomo, nie trafiła jeszcze do Kongregacji Nauki Wiary, nie znamy więc rezultatów (potwierdzenia czy wykluczenia) takiego przyszłego postępowania. W raporcie komisja kilkakrotnie zwraca uwagę na konieczność wszczęcia postępowania związanego z tymi przestępstwami także w aspekcie odpowiedzialności ciążącej na przełożonych, którzy w tym momencie na pewno są skonfrontowani z faktami. Naprawdę nie ma na co czekać.  

Od prawnika doradzającego jakiejś instytucji oczekuje się roztropności, autokrytycyzmu, samodzielnego myślenia, umiejętności prezentacji i obrony swojego stanowiska, a nie uległości wobec przełożonego

Aleksandra Brzemia-Bonarek

Udostępnij tekst

Jakie wnioski płyną z raportu dla środowiska prawniczego i Kościoła w ogóle?

– Dla środowiska prawniczego cenną lekcją jest ujawnienie w raporcie błędów związanych z wymierzaniem kar przez przełożonych bez wcześniejszego postępowania sądowego lub administracyjnego. Niestety, mylenie arbitralności z dyskrecjonalnością i nieliczenie się z koniecznością dochowywania zasad proceduralnych (które służą przecież realizacji sprawiedliwego procesu) jest zbyt częstą praktyką w sprawach związanych z dyscyplinowaniem podwładnych (księży, zakonników, zakonnic). Mówię to z praktyki zawodowej. Stąd uważna lektura raportu może stać się swoistym vademecum dla pracowników kurii (diecezjalnych, prowincjalnych) czy sądów kościelnych. Pod tym względem raport ma spory potencjał pedagogizujący.

Myślę też, że dzięki wskazówkom zawartym w raporcie w prowincjach zakonnych zwiększy się świadomość i odwaga w obrębie inicjowania postępowania administracyjnego dotyczącego wydalenia z instytutu życia konsekrowanego. Owszem, jest to decyzja ostateczna, bolesna dla wspólnoty zakonnej, dlatego powinna być podejmowana po bardzo dobrym rozeznaniu. Kazus Pawła M. ukazał jednak – i to wypunktowała komisja w raporcie – że przedłużające się utrzymywanie gorszącego status quo przy nakładaniu na niego kolejnych ograniczeń (o różnej skuteczności) było szkodliwe, także dla realizacji zasad prawa kościelnego i promowania kultury prawnej w Kościele.

Jako wspólnota wierzących jesteśmy naczyniami połączonymi. To, jakie kroki prawne podejmuje się względem Pawła M., odnosi się i wpływa nie tylko na samych dominikanów. Na należne działania przełożonych wyczekują także osoby pokrzywdzone i ich rodziny. One też odliczają czas. I słusznie.

Wesprzyj Więź

Wywiad został przygotowany dla portali Więź.pl i Crux

Inicjatywę „Zranieni w Kościele” można wesprzeć poprzez Patronite tutaj

Przeczytaj też: Osoby skrzywdzone przez dominikanina Pawła M.: Raport komisji to początkowy akt elementarnej sprawiedliwości

Podziel się

9
5
Wiadomość

Zbliża się kapituła dominikanów. Może by tak dać im szansę na chwilę refleksji i wstrzymać się z jednostronną krytyką, a wrócić do niej jeśli nie zostaną wyciągnięte wnioski przez nowe władze? Bo to już zaczyna mi wyglądać na nagonkę.

Rzeczowej analizy dokonanej przez kompetentnego prawnika nie nazwałabym „elementem nagonki”. Myślę, że ten materiał może – jeśli go ktoś zechce wykorzystać – pomóc w korygowaniu powyginanych i zapętlonych ścieżek kościelnych procedur. Gdyby dziennikarzom, ekspertom czy komentatorom (także zakonnikom) zależało na poniżeniu władz prowincji, dyskusja okołoraportowa wygasłaby dwa tygodnie temu, po ukazaniu się kilku nokautujących tekstów. Dziennikarze, w naszym imieniu i dla nas – bo chcemy zrozumieć, próbują odkryć przyczyny tego, co się zdarzyło i nadal zdarza nie tylko w konkretnym zakonie. Fakt, dominikanie prześwietlani są teraz z każdej strony, ale i doceniana jest ich decyzja o powołaniu komisji. W jakimś sensie poświęcają się dla całego Kościoła.
Wielu z nas ma wśród osób konsekrowanych swoich bliskich czy znajomych. Chcemy, by realizowali powołania w „czystym” środowisku. Sami w takim właśnie Kościele chcemy funkcjonować. Póki wszyscy nie rozpoznamy, co i dlaczego się stało, na normalność nie ma szans.
A czas ucieka. Nie każdy to czuje.
Dziś przeczytałam wypowiedź abp. Gądeckiego dla KAI (cytaty za deon.pl): „Ja starałem się korygować ten obraz lansowany przez media liberalne, który panuje od jakiegoś czasu, jakobyśmy byli powiązani z jedną partią polityczną. Odpowiedzialni watykańscy nie zdają sobie sprawy, że Kościół w Polsce kieruje się zasadą, że nie utożsamiamy się ani z lewicą, ani z prawicą, ani z centrum, ale pragniemy być z Ewangelią i wnosić w świat świeże spojrzenie, którego polityka mieć nie może” i: „Metropolita poznański zauważył, że w kręgach watykańskich dominuje dość krytyczne spojrzenie na Kościół w Polsce, a zwłaszcza na politykę polską, a znajduje to odzwierciedlenie we włoskiej prasie katolickiej, która często cytuje tendencyjne relacje agencji zachodnich”.
No jakbym słyszała T.Love – Jest super, jest super, więc o co ci chodzi?

Jestem tego samego zdania. Zwróciłam już uwagę na agresywną postawę dziennikarzy Więzi po serii wrześniowych artykułów tutaj.
A dodatkowo przykre jest, że w tej medialnej naparzance biorą udział sami bracia dominikanie.
Ojciec Biskup dowala własnym braciom na łamach Więzi, w mediach społecznościowych wyzywa od miernot własnego przełożonego.
Wstyd.