Zima 2024, nr 4

Zamów

„Niefortunny numerek lub szalone porno” to film o Rumunii, ale też o Polsce

Katia Pascariu w filmie „Niefortunny numerek lub szalone porno”, reż. Radu Jude. Fot. Materiały prasowe

Szkoda tylko, że w dziele uhonorowanym Złotym Niedźwiedziem obrywa się wyłącznie prawicy. Krytyczne ostrze powinno przeszyć wszystkich.

Radu Jude zaczyna mocno. Na ekranie pojawia się zapis wideo wyuzdanego seksu pewnego małżeństwa. Fragment ich łóżkowych zabaw, obfitujący w fellatio i świńskie odzywki, trwa dobre trzy minuty. To ostatni przyjemny moment dla uczestniczki tego umieszczonego później w sieci nagrania – Emilii (Katia Pascariu), historyczki z renomowanej szkoły, która musi teraz walczyć o utrzymanie posady. Dla widza natomiast to początek niecodziennej jazdy przez ulice Bukaresztu, historię Rumunii oraz światopoglądowe tyrady.

Reżyser zmyślnie tworzy konstrukcję „Niefortunnego numerka lub szalonego porno” (filmu, który przyniósł mu Złotego Niedźwiedzia na festiwalu w Berlinie), dzieląc go na trzy części. Pierwsza ogniskuje się wokół miasta.

Film Jude to niecodzienna jazda przez ulice Bukaresztu, historię Rumunii oraz światopoglądowe tyrady

Radosław Góra

Udostępnij tekst

Owszem, towarzyszymy Emilii załatwiającej swoje sprawy i nerwowo wyczekującej wieczornego spotkania z rodzicami swoich uczniów i uczennic, ale przewijający się w jej rozmowach temat sekstaśmy jest jedynie dodatkiem. Odnosi się wrażenie, że kamera nie uczyniła z samej bohaterki centralnego obiektu zainteresowania. Czasami ją odprowadza, by się zatrzymać i spojrzeć na przechodniów i remonty drogowe. Innym razem zauważa ją, gdy ta wchodzi w kadr.

Wychwytuje natomiast wdzierający się do Bukaresztu kapitalizm, ale także socjalistyczne pozostałości. Widzimy zseksualizowaną reklamę na billboardzie, wytarty plakat sztuki o mieszczańskich wakacjach all inclusive, zrujnowane kamienice.

Kamera przygląda się również ludziom „z poprzedniej epoki” – trudniącym się ulicznym handlem i tym, którym już na niewiele starcza – oraz studentom kierunków ścisłych pokazujących, jak marne miejsce zajmują humaniści w zaawansowanym technologicznie społeczeństwie.

Dzisiejszy świat – jak pisał teoretyk kultury wizualnej, Nicholas Mirzoeff – jest „młody, miejski, usieciowiony i – ze względu na zmieniający się klimat [R.G.] – gorący”. A ci, którzy nie zdążyli na pociąg o nazwie „współczesność”, stają się ofiarami przemocy symbolicznej. Dobitnie pokazuje to scena w supermarkecie. Zniecierpliwiona klientka pogania przy kasie biedną kobietę, której kartki nie są już honorowane. Wydziera się też na ekspedientkę, wyrzucając, że straconego czasu już nikt jej nie zwróci.

Do dyskusji włącza się jeszcze młody chłopak przebrany za Supermana. Jego osoba może budzić skojarzenie ze sztuką rumuńskiego dramatopisarza, Pecy Ştefana, wystawioną przed kilkoma laty w warszawskim Teatrze Współczesnym. Jednym z elementów scenografii spektaklu „Bucharest Calling” był Superman, tyle że postawiony na głowie – obietnice zachodniego modelu można było włożyć między bajki.

Ştefan i Jude patrzą w podobny sposób. Bohaterami sztuki dramatopisarz uczynił ludzi, którzy nie załapali się po ustrojowej transformacji, a stolicę Rumunii pokazał jako miejsce niejednoznaczne: odpychające i przyciągające zarazem, żywe, ale jakby zastygłe, goniące Zachód, lecz wciąż z widocznie nadgryzionym zębem czasu. Choć od powstania sztuki minęło 15 lat, niewiele się zmieniło.

Dryfowanie między przeszłością i teraźniejszością Jude podkręca jeszcze bardziej w drugim segmencie filmu. To metatekst, nawias dostarczający poręcznych narzędzi, osobliwy słownik. Czujemy się jak na przyspieszonym kursie z historii i kultury Rumunii. Przewijające się slajdy opatrzone są zaledwie kilkuzdaniowym komentarzem. Jeśli rodzina, to wiadomo, że skatowane dziecko. Jeśli kuchnia, to oczywiście miejsce pracy kobiety. Praca wiąże się zaś z mobbingiem i szantażowaniem pracowników. Do tego dochodzi rola Cerkwi w czasach totalitaryzmu, osoba Nikolae Ceaușescu, a także bieżące bolączki społeczeństwa, jak choćby zmiany klimatyczne.

Chcielibyśmy, by prezentowane elementy były wyłożoną na użytek odbiorcy „małą narracją” (określenie francuskiego filozofa, Jeana-François Lyotarda) – z możliwością interpretowania ich po swojemu. Reżyser przestrzega jednak, że polityczne elity zagarniają te pojęcia, czyniąc z nich „wielkie narracje” – narzucone wzorce myślenia i postępowania. Jude umieszcza więc w swoim dziele hasła, które każdy chce przeciągnąć na swoją stronę. W końcu stawka toczy się o objaśnianie świata.

Obraz tego widzimy w trzeciej części filmu. Podczas spotkania z rodzicami, w rytuale społecznego dawania upustu gniewowi, najgłośniej krzyczą „prawi” i „sprawiedliwi”. Uprzywilejowani w końcu mają się na kim wyżyć, sprowadzając historyczkę do roli kozła ofiarnego.

Właśnie w tym segmencie ujawnia się to, co najbardziej ciekawi rumuńskiego twórcę. W jednym z wywiadów przyznał on, że niezrozumiałe jest dla niego społeczne przyzwolenie na przemoc i jednoczesne wypieranie nagości. Adwersarze wprost zarzucają nauczycielce jej sposób uprawiania seksu i język, którego przy tym używa, podczas gdy sami bez wahania nazywają ją „szmatą” i „lachociągiem”.

Purytańska społeczność nie potrafi rozmawiać o seksie, bo i niby gdzie miała się tego nauczyć? Przecież nie w szkole, w której – jak punktuje sama historyczka – ksiądz zakazał edukacji seksualnej. Po drodze gubi się podstawowe pytanie: czy był to tytułowy niefortunny numerek, czy jednak szalone porno? To już dla rodziców nieistotne. Emilii dostaje się bowiem niemal za wszystko, w tym za to, że nie tylko jest nieobyczajnym belfrem, lecz także niebezpieczną rewolucjonistką, która od ocen wyżej ceni u swoich podopiecznych „nieszablonowe myślenie”.

Wesprzyj Więź

Stający w jej obronie lewicowy intelektualista, dowodzący, że nauka – na którą tak chętnie powołują się agresywni rodzice – z biegiem czasu zmienia podejście do różnych kwestii, i przekonujący, że szkoła stanowi odzwierciedlenie kapitalistycznych mechanizmów, nie zdobędzie posłuchu. Na nic zda się tu merytoryka. Okopana na swoich pozycjach część rodziców ani myśli kogokolwiek słuchać. Finał może być tylko… no właśnie. Reżyser i tym razem nas zaskakuje, rozsadzając skumulowane napięcie w nieprzewidywalny sposób.

Radu Jude nakręcił film o Rumunii, ale też o Polsce. Wszak linia demarkacyjna światopoglądowych sporów przechodzi u nas w tym samym miejscu. I szkoda tylko, że w „Niefortunnym numerku…” obrywa się wyłącznie prawicy. Krytyczne ostrze reżysera powinno przeszyć wszystkich.

Przeczytaj też: Triumf „Wszystkich naszych strachów” cieszy i nie cieszy

Podziel się

5
Wiadomość