Angela Merkel uznała, że w kraju już raz uwiedzionym przez grającego na emocjach i archaicznych instynktach przywódcę, dystans i rzeczowość muszą uchodzić za niepodważalne atuty.
Fragment książki „Angela Merkel. Cesarzowa Europy”, której nowe, poszerzone wydanie ukazuje się nakładem Wydawnictwa Agora
„Kiedy zaczynałem karierę polityczną, były dwa kanały telewizyjne – wspominał Michael Glos, weteran niemieckiej sceny politycznej, od 1976 roku poseł CSU dziewięciu kolejnych kadencji i minister w pierwszym rządzie Merkel. – Nie dyskutowało się, czy założyć garnitur w pasy, czy może jednolity. I jaki dobrać do niego krawat. Nie kusiło mnie, by wygrywać konkursy na właściciela najlepszego krawata. A dziś w polityce zbyt dużo kręci się wokół show”. Choć już w latach 70. kanclerz Helmut Schmidt zauważył wzrost znaczenia mediów w polityce w porównaniu z czasami Konrada Adenauera sprzed dwóch dekad: „Wtedy nie było telewizji i stary wyga nie musiał przez cały dzień uganiać się uśmiechnięty”.
Przez większą część kanclerstwa Angela Merkel rządziła jak algorytm Google’a
Merkel uśmiechała się rzadko i w dobie „skolonizowania polityki przez media” od początku grała rolę „politycznego sfinksa”. Nim jeszcze zasiadła w Urzędzie Kanclerskim i tylko z gabinetu przewodniczącej sterowała chadecką partią, naturalną dla siebie powściągliwością tuszowała niepewność i brak politycznego doświadczenia. Przy tych deficytach, świadoma ryzyka popełnienia błędu, jak ognia unikała fanfar przy podejmowaniu kolejnych decyzji. Na wszelki wypadek minimalizowała ich negatywny rezonans, gdyby miały okazać się chybione. A skoro strategia sfinksowej powściągliwości już raz się sprawdziła, nie zrezygnowała z niej i praktykowała ją do końca kanclerstwa. (…)
Polityka jako doradztwo wellness? Poszukiwanie przez Urząd Kanclerski szczęścia dla Niemców przypadło na okres rosnącej obcości między polityką a obywatelami, spadkiem członkostwa w partiach politycznych. A prezydencki styl rządów Merkel wzmacniał kulturę konsensusu.
Skromne zdolności retoryczne i brak charyzmy widoczne w „ubogich w ekspresję wystąpieniach” osadzały kanclerz w praktyce kalwińskiej powściągliwości. Co przekuła w atut w politycznej inscenizacji, kładąc nacisk na rzeczowość wywodów. Błyszczała kompetencją i znajomością zagadnienia. To tu tkwiło źródło jej wiarygodności jako polityka. (…)
Należny dystans zachowywała wobec wszystkich polityków. Z elitarnego kręgu światowych liderów tylko trzech dopuściła bliżej serca: Baracka Obamę, Nicolasa Sarkozy’ego i papieża Franciszka. Nie od razu też zapałała miłością do Francuza. Na przeszkodzie stanęła najpierw szczypta nostalgii za dystyngowanym poprzednikiem ze starej szkoły francuskiej dyplomacji. (…)
Poza wiekiem i wzrostem Merkel i Sarkozy’ego dzieliło wszystko. Prezydenta irytowała powolność podejmowania decyzji przez Merkel, która (z jego punktu widzenia) musiała znaleźć się nad przepaścią, żeby zacząć działać. „Podczas gdy Francja pracuje, Niemcy się zastanawiają”, rzucił sarkastyczną konstatację podczas kryzysu finansowego w 2009 roku. W miarę upływu czasu zaczął jednak rozumieć subtelności związane z ograniczeniem władzy każdego niemieckiego kanclerza, konieczność konsultacji Merkel z koalicjantami i z drugim centrum władzy w CDU, Wolfgangiem Schäublem. Ona z kolei dla lepszego funkcjonowania niemiecko-francuskiego tandemu w Unii studiowała osobowość prezydenta, analizując filmy z Louisem de Funèsem. (…)
Jako ostatniego z kręgu światowych polityków silniej do piersi przycisnęła papieża Franciszka. Bez tej poufałości nie odważyłaby się podczas swojej piątej (2017) w ciągu czterech lat wizyty w Watykanie sprezentować głowie Kościoła specjalnie dla niego przywiezionych z Buenos Aires tamtejszych specjałów, za którymi argentyński papież przepada: trzech słoiczków, każdy po osiemset trzydzieści gramów, argentyńskiej nutelli (Dulce de leche), i czekoladowych ciasteczek Alfajores. Dopiero między te słodkości włożyła prezent, który mogła podarować bez zarumienienia się każdemu przywódcy państwowemu – komplet dzieł Ludwika van Beethovena. (…)
Odrzuciła modelowy wzorzec charyzmatycznego polityka, który gra emocjami. Co wymaga pewnego doprecyzowania. Bo w istocie to nie emocjonalna autoprezentacja decyduje o sukcesie polityka, ale jego autentyczna osobowość. A w przypadku Merkel jej kwintesencją były rzeczowość i pragmatyzm. W jej przekazie wolny od emocji język i kontrola uczuć stawały się nie wadą, lecz atutem i znakiem firmowym (…) uznała, że w kraju, który już raz został uwiedziony przez grającego na emocjach i archaicznych instynktach „romantycznego cygana”, jak Paul von Hindenburg nazwał Hitlera, analityczny dystans i rzeczowość muszą uchodzić za niepodważalne atuty (…)
Bo „Mateczka” wszystkim Niemcom przypadła do gustu, głównie dzięki temu, że nie chciała radykalnie zmieniać kraju. Bez zapału misyjnego, jaki charakteryzuje partyjnych ideologów, praktykowała metodę małych kroków. Raz do przodu, raz w bok, a gdy trzeba, to i do tyłu. Będąc zwolenniczką energii jądrowej zupełnie zmieniła front, gdy po katastrofie w Fukushimie niechęć Niemców do energii jądrowej zamieniła się w fobię. Merkel uważała, że nikt w Niemczech nie powinien się bać, niezależnie od tego, czy lęk jest uzasadniony, czy nie. Była gotowa zaoferować wyborcy każdy towar, jaki ten zechce. Płaca minimalna – nie ma problemu. Wprawdzie nie w radykalnym wariancie, jak chciała tego SPD, bo godziłoby to w rynek pracy, ale w złagodzonej formie czemu nie? Nie wahała się przed politycznym piractwem. Jeśli na przykład SPD postulowała, żeby zahamować gwałtowny wzrost opłat czynszowych, to kanclerz przeprowadzała „abordaż” tematu i sprzedawała go jako swój. (…)
W przypadku Merkel [dziedzictwo] na pewno nie [jest] epokowe jak Adenauera czy Kohla. Nie każdy kanclerz może być ojcem założycielem albo twórcą nowego porządku. Ale godne szacunku epitafium polityczne innych kanclerzy, Brandta, Schmidta czy Schrödera, opierało się na ich gotowości do zaryzykowania utraty urzędu dla swoich przekonań. Brandt w realiach zimnej wojny starał się o pokój z komunistycznym wschodem Europy, Schmidt o światowe rozbrojenie, Schröder o modernizację Niemiec w zglobalizowanym świecie. Wszyscy trzej nierzadko szli pod prąd partyjnej aksjologii. W niemieckiej kulturze politycznej zakorzeniła się bowiem praktyka, że kanclerz może forsować cele obce swojej partii.
Merkel natomiast przez większą część kanclerstwa rządziła jak algorytm Google’a. Przed oczami miała pozyskiwanie większości wyborców, a nie tworzenie politycznych wizji. Nie stawiała na przedsięwzięcia, które układałyby się w spójną całość, opierały na spójnym światopoglądzie bądź zapewniały najlepsze dalekosiężne rozwiązania problemów. Jej cel sprowadzał się do reagowania na bieżące problemy poprzez zawieranie kompromisów. Gwarantowały one stabilność w kraju i chadecką większość w parlamencie. Na tym polega ideowa istota merkelizmu. Gładko i sprawnie przychodziło jej rządzenie w zależności od aktualnych słupków poparcia, z wyeliminowaniem prowadzącej do konsensusu dyskusji, bez preferowania lewicowego czy prawicowego programu. Nie uformowały ją przecież ani chadeckie DNA, ani kultura polityczna RFN. (…)
Po dziesięciu latach rządzenia, kiedy Europę nawiedzały kolejne tajfuny, zaczęła zrywać z pragmatyczną bezideowością. Poczuła się na tyle odpowiedzialna za Europę, że w jej obronie zaryzykowała kapitał swojej popularności. Po raz pierwszy z chwilą, gdy konflikt Rosji z Ukrainą groził wybuchem globalnego pożaru, ona gasiła jego zarzewie. Nie chciała samotnie negocjować z nieobliczalnym Putinem, by spotkaniem w cztery oczy nie wskrzesić na wschodniej flance Unii złowieszczego ducha Rapallo. Do towarzystwa zaprosiła francuskiego prezydenta Françoisa Hollande’a. W rolę mediatora weszła, nie pogardzając dla dobra sprawy pośrednictwem białoruskiego dyktatora niższej rangi. (…)
Swoją popularność w kraju jeszcze bardziej wystawiła na szwank, a jednocześnie wstrząsnęła unijną jednością i przyśpieszyła brexit, kiedy azyl na niemieckiej ziemi zaoferowała tym, którzy uciekali przed ubóstwem i wojną. Gdy zorientowała się, jak obrazy przyjmowania uchodźców w Monachium oddziałują na światową opinię publiczną, wzmocniła ten przekaz zdjęciami selfie z uchodźcami i obietnicą, że prawo azylowe nie zna limitu przyjęć. Ponownie, jak w konflikcie rosyjsko-ukraińskim, swój program osadziła na fundamencie uniwersalnych wartości. Jeśli jednak liczyła na to, że polityką prouchodźczą przyczyni się do humanizacji Europy, to poniosła klęskę. Najpierw bowiem sprowadziła uchodźców do Niemiec, a w chwili, gdy sama nie dała rady, zwróciła się do europejskich partnerów o pomoc. Ci w obawie przed utratą władzy na rzecz populistów kolektywnie odmówili.
Dookoła Niemiec „zacisnęła się obręcz” państw, od krajów wyszehradzkich przez Austrię, Szwajcarię i Włochy, po Francję, Holandię, Danię i Grecję, w których narodowi konserwatyści i populiści jeśli jeszcze nie doszli do władzy, to deptali rządzącym po piętach. Na Wyspach Brytyjskich rządzący konserwatyści wykorzystali prouchodźcze zaangażowanie Merkel, przecierając drogę dla brexitu.
Jeśli w 2017 roku raz jeszcze wystartowała w wyścigu do fotela kanclerza, to dlatego, by zapewnić Niemcom stabilizację, a Europę uchronić przed populistami, Trumpem, Putinem i widmem rozpadu Unii. Wprawdzie wyścig wygrała, ale w Niemczech rosła od tej pory polityczna niestabilność. Dowodem było wejście AfD jako największej partii opozycyjnej do parlamentu, dalsza degrengolada socjaldemokratów i nieustanne wojny podjazdowe prowadzone przez chadeckich Bawarczyków.
W tych warunkach formułowała Merkel dekalog politycznych wartości. Umieściła w nim ochronę liberalnej demokracji, Unii Europejskiej i praw człowieka. To dlatego w 2020 roku sprowadziła Aleksieja Nawalnego do Berlina. By zachować europejską jedność, zrezygnowała z pomysłów prezydenta Macrona na stworzenie silnego unijnego jądra. Do lamusa odłożyła ideę relokacji uchodźców, pojawiając się w europejskich stolicach z gałązką oliwną. Także w Warszawie, gdzie „nie wypowiadała się krytycznie o rządzie PiS”, choć „rządząca w Polsce partia odwróciła się od Niemiec, uznawanych dotąd za najważniejszego partnera w Unii”.
Zamiast tego wskazała na Wielką Brytanię oraz Stany Zjednoczone jako partnerów strategicznych. Już „nie Trójkąt Weimarski, lecz Grupa Wyszehradzka i wizja międzymorza z polskim przywództwem opanowały wyobraźnię elit rządzących w Warszawie”. Merkel, zawsze pragmatyczna i elastyczna, choć rządziła krajem między Renem i Odrą, to ostatecznie położyła na szali swój prestiż dla dobra tych, którzy w Polsce, Hiszpanii i we Francji jej nie wybierali, i przed którymi nie składała kanclerskiej przysięgi. A tego nie uczynił żaden z jej poprzedników. Dla ratowania solidarności i jedności Unii przekroczyła czerwoną linię: zgodziła się na euroobligacje, inwestując w nie potencjał ekonomiczny Niemiec oraz ich wysoką zdolność kredytową.
W istocie razem z Macronem wykorzystała pandemię, by leczyć słabość Wspólnoty. Helmut Kohl i François Mitterrand sprezentowali bowiem Unii wspólną walutę, ale nie zabezpieczyli jej poduszką ochronną wspólnej polityki finansowej, w tym koordynacją podatków i zadłużenia. Założyli, że jest to zbędne, gdyż wspólna waluta szybko ujednolici gospodarki Europy. Za ich nietrafne założenia zapłaciła Merkel. (…)
Od pierwszego wyłomu, jakim były koronaobligacje europejskie w dobie pandemii, zawsze znajdą się dobre powody do zaciągnięcia wspólnych pożyczek. Precedens przetarł ścieżkę dla kolejnych podobnych rozwiązań. Merkel lansowała ideę jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, czym w istocie torowała w UE drogę do unii politycznej. Nie zatrzasnęła drzwi przed wielokulturową Europą, jaka po raz pierwszy powstała w czasach Karola Wielkiego, a której powstanie po II wojnie światowej prorokował Winston Churchill.
Merkel odchodzi zostawiając wizję demokratycznej, zjednoczonej Europy wolnych społeczeństw, jedynej Europy, która może obronić się przed istniejącymi lub wstępującymi dopiero potęgami. Przede wszystkim przed totalitarnymi Chinami z ich turbokapitalizmem. I to jest największą spuścizną niemieckiej kanclerz. Dziedzictwo, które przekazuje następcy, prezydentowi Macronowi.
Przeczytaj także: Inny pomysł na demokrację
Zye w Niemczech 36 lat, uwielbialem Pana H.Kohla.Kiedys rozmawialem z Wokgadeutsche,dlaczego lubia Kohla? Odpowiedz: bo on nam pozwolio wrocic do Ojczyzny. Moja odpowiedz byla podobna, przyjal mnie Slazaka tez, poerwszy raz poczulem sie czlowiekiem, malo tego, inteligentynym czlowiekiem. Po porazce rzadow SPD i Zielonych, moze troche stracilem, jednak po odrjsciu Merkel nie bede rozpaczal, to byly rzady pos publike, homo malzenstwa, koniec z AKB, no i uciekinerzy. to zostanie mi w pamieci.Jednak Niemcy rzadza Europa, z tego jestem dumny, ednak oczekuje polityki Wielce Szanowanego H.Kohla.Europe Oczjczyzn. Mysle ze to sie zisci.Pieniadz bowiem rzadzi swiatem, ciesze sie ze Pan Prezydent Duda sie z nia nie spotka, to bylby szczyt arogancji, Polska jest suwerennym krajem, Jeszcze.
A propos Kohla. To jednak przereklamowana osobowość polityczna. Jeszcze na rok przed zjednoczeniem Niemiec nie miał tej strategii, ale postulował niezależność wschodnich Niemiec. Był chyba za to pierwszym zachodnioniemieckim politykiem, który właściwie rozeznał nastroje społeczne obu części Niemiec. Przecież jego rządy po zjednoczeniu bardzo rozczarowały Niemców z b. NRD. Czytałem, że jeszcze do niedawna (a może wciąż?) wszyscy mianowani rektorzy wschodnioniemieckich uczelni zostali ściągnięci z zachodnich uniwersytetów – to tylko drobny przykład.
Szanowny Panie tak sie sklada ze mialem krewnych i w NRD i RFN, Jednak moglem jezdzic do tych tylko z NRD. Dla mnie ze Slaska NRD byla juz Zachodem, mozna bylo wiele rzeczy kupic jakosciowe lepszych niz w Polsce, rowery, motorowery Simson, motocykle MZ, czy Wartburgi czy Trabanty byly moim marzeniem, pozniej poznalem RFN, to juz byla masakra, moglem zdac sobie sprawe o naszym zapoznieniu. Wracajac do uczelni, syn skonczyl elitarny UT w Niemczech, porownalem z UW. Ta sala liczba studentow, jednak profesorow jjuz nie, RFN niecale 600, na UW 1600, miejsca w rankingu, UW 500, UT 79, NRD uczelnie sa lepsze bo nie mamy Srody, Szenyszyn, Platek czy innych miernot.W Niemczech byla lustracja wszedzie, w Polsce niestety nie. Dlatego polska nauka szoruje po mule, dna jeszcze nie osiagla.
Szanowny Panie, juz w 1987 roku,JPII powiedzial kardynalowi Meissnerowi ktory nie chcial przyjac nominacji do Kolonii, Niedlugo Joachimie duzo Niemcow z Tachodu bedzie przenosilo sie do Niemiec wschodnich, czym bardzo zaskoczyl Meissnera, moge sluzyc linkiem z YT gdzie o tym mowi. potem duzo zahodnich politykow rzadzilo w landach bylej NRD,Bernhard Vogel dlugo rzadzil w Turyngii, 11 lat, tak samo z ludzmi z gospodarki i nauki, ostalo sie tylko niecale 30%, kims trzeba bylo uzupelnic miernoty z NRD. Polska nie miala skad brac takich ludzi, stad te zapoznienie, i poglebiajace sie zacofanie Polski, czy maja to uczynic ludzie z tytulami podpartymi legitymacja PZPR? To przeciez miernoty intelektualne, co madrzejsi to pouciekali z Polski na Zachod. Nie zanosi sie wiec na zmiane poziomu, brakuje kadr. Polska zacowana wiec zostanie, stad pozostaja tylko montownie i praca za marny pieniadz.
Przezylem zjednoczenie Niemiec w RFN, juz bylem tam 5 lat i ustawiony, po zjednoczeniu w ZDF dyskutowali uczeni, ludzie gospodarki na ciekawy temat: miegy Niemcy z NRD posiada mentalnosc ludzi z Zachodnich Niemiec, na koncu kazdy uczestnik mial podac liczbe lat, rozpietosc nyla znaczaca, od 60 do 120 lat, tyle szkody zrobilo w mentalnosci 40 lat komunizmu. Polska jest w gorszej sytuacji, bo 123 lata roznych zaorow no i 45 lat komuny, spustoszenia w glowach Polakow sa ogromne, no i jeszcze korupcyjne wladze ostatnich 30 lat, no i nieuksztaltowane zycie polityczne, ciagle nowe partie, nowi iluzonisci, W Niemczech to byla CDU, SPD, FDP, powstali Zieloni i AfD, jednak licza sie te dwie pierwsze partie, jakas stabilizacja polityczna jest, u nas moga rzadzic CDU i SPD razem, w Polsce jest niedopomyslenia zeby rzadzila PPO i PiS, to juz inna para kaloszy.
W niemieckiej Lewicy jest tylko jeden polityk ktory byl w SED, nazywa sie Modrow, nie pelni zadnyf znaczacych funkcji, w Polsce to macie multum, multum ludzi z PZPR, w polityce, nauce i gospodarce, Stefan Kisielewski kiedys zapytal, czy zepsuty zegarek ma reperowac ten kto go zepsul? W Polsce jak widac patologia z PZPR dalej usiluje naprawiac to co skutecznie zepsuli, nie dziw sie Pan ze Polska odstaje, polscy rzemieslnicy maja wiecej pomyslow niz polskie “elity” czy warszawski salon. Gdyby oddac Sluzbe Zdrowia w obce rece, mielibyscie za te same pieniadze lepsze swiadczenia, bo nie byloby korupcji, oszustw i zlodziejstwa, no i sadownictwo w obcych rekach zlikwidowaloby doktryne Neumanna. Sale szczescie ze polski przemysl, banki, prasa, handel jest w obcych rekach, czesc polskiego zycia gospodarczego moze funkcjonowac w zdrowy sposob. PiS probuje cos odwrocic, tylko wszystko sprzedane, gdyby rzadzila PO i PSL , nie byloby LTU, nie byloby Orlenu, ani ednego banku polskiego. W PiSie jedna nadzieja, czy zepsute moralnie polskie spoleczenstwo to rozumie, wszystko na to wskazuje ze nie.
Wnioskuję na podstawie powyższego fragmentu, że Autor nie słyszał anegdoty o odpowiedzi chińskiego polityka (niektórzy mówią, że Zhou Enlaia) na pytanie o skutki Rewolucji Francuskiej – “za wcześnie, by je oceniać”.