Zima 2024, nr 4

Zamów

Czy można odbudować przestrzeń porozumienia wokół ustroju?

Głosowanie w Sejmie. Warszawa, 9 grudnia 2020. Fot. Rafał Zambrzycki / Kancelaria Sejmu

Nie potrafię dostrzec na to sposobu. Odczuwam gniew.

Trudno uciec od własnych ograniczeń kompetencyjnych i skojarzeń, jakie przychodzą mi na myśl, kiedy rozważam nową koncepcję demokracji, zaproponowaną przez Jakuba Wygnańskiego w tekście „Inny pomysł na demokrację”. W moim przypadku są nimi wykształcenie i przede wszystkim doświadczenie prawnika zaangażowanego w pracę administracji parlamentarnej i rządowej w latach 2006–2015.

Rozwiązania ustrojowe zostały zdezaktywowane, doszło do wulgaryzacji wzorców konstytucyjnych

Michał Królikowski

Udostępnij tekst

Jak wiemy, w 1997 roku została uchwalona Konstytucja, przyjęta w referendum. Pamiętam ten czas, bo uczyłem się wtedy prawa konstytucyjnego, a później w życiu zawodowym zająłem się dojrzewającą interpretacją przepisów konstytucyjnych i powstawania kultury orzeczniczej najwyższych organów sądowych, takich jak Trybunał Konstytucyjny, oraz kultury funkcjonowania administracji publicznej.

Sam wyrosłem z administracji parlamentarnej, gdzie ideą była bezstronność w stosunku do partii politycznych, a kultura legalizmu, odczytywania wzorców konstytucyjnych, szukania porozumienia i dobra wspólnego wypowiedzianego w założeniach ustrojowych państwa była wyznacznikiem myślenia o decyzjach, o doradztwie i o sposobie limitowania władzy.

Pamiętam takie myślenie w czasach, kiedy sam mogłem z bliska obserwować zdarzenia z życia politycznego czy publicznego; wówczas wielokrotnie zastanawialiśmy się w gronie najbliższych współpracowników, co jest dopuszczalne prawnie w perspektywie możliwości, jakie ma władza publiczna. Chodziło o konkretne sprawy i konkretne decyzje.

Pytania te stawialiśmy sobie w momencie konsultowania organów Sejmu czy rządowego procesu legislacyjnego. Czy, na przykład, zasada legalizmu pozwoliłaby nam na zaproponowanie konkretnych rozwiązań albo skorzystanie w określony sposób z posiadanej władzy? Odpowiadaliśmy sobie, że pewne rzeczy nie są możliwe, ponieważ nie mieszczą się w schemacie ustrojowym i konstytucyjnym. Tak po prostu.

Kilka miesięcy temu spotkałem się ze współpracownikami z tamtych czasów i towarzyszyło nam wszystkim przekonanie o pewnej naiwności – naprawdę nie mieliśmy poczucia, że dzisiaj te same problemy byłyby rozwiązywane w ten sam sposób.

Podobnie było z Trybunałem Konstytucyjnym, gdzie przez lata wypracowano określoną metodologię czytania Konstytucji. Wzorce kontroli, czyli założenia ustrojowe wypowiedziane w Konstytucji, Trybunał czytał bardzo ambitnie, pojemnie i wnikliwie, czyniąc z nich punkt odniesienia i kontroli rozwiązań ustawowych i nadając im żywotność.

Jednocześnie Trybunał Konstytucyjny pełnił funkcję czynnika władzy, czyli takiego, który był w stanie przy legitymacji demokratycznej, ale przede wszystkim ekspercko kontrować konkretne zamysły polityczne czy też wolę polityczną środowiska, jakie w danym momencie posiadało większość. Oczywiście i tu należy unikać naiwności – nigdy nie było tak „czysto” ekspercko, zawsze jakiś kontekst polityczny pozostawał.

Ten świat się skończył – dla mnie, jako dla kogoś, kto przez dziesięciolecia był związany z demokracją liberalną, stworzoną na konserwatywnej Konstytucji, która została zawiązana wokół koncepcji dobra wspólnego, społeczeństwa obywatelskiego, godności człowieka i całego systemu wolności i praw jednostki i obywatela. Myślę jednak bardziej o moich przyjaciołach, starszych ode mnie, znanych osobach życia publicznego i prawnego, których dorobek życia zawodowego i społecznego to zaangażowanie w budowanie ustroju i zasad jego funkcjonowania. Patrzę, jak ich świat się rozsypuje, jak – parafrazując Andrzeja Zolla – czytamy historię Bilbo Bagginsa: „Here and Back Again”.

Odwołując się do tego, co proponuje Jakub Wygnański, mając w pamięci perspektywę osoby, która przez lata myślała o państwie i demokracji przez pryzmat zgody wokół założeń ustrojowych czy walki o treść tych założeń ustrojowych – walki, którą często prowadzili prawnicy – odczuwam gniew, bo nie potrafię dostrzec sposobu na odbudowanie przestrzeni porozumienia: na odbudowanie myślenia o tym, że może istnieć objęty porozumieniem konsens ustrojowy, który zawiera określoną aksjologiczną wizję państwa.

Oczywiście, nigdy nie było tak, że wszyscy się z nią łączyli, ale kiedy popatrzymy na pracę Zgromadzenia Narodowego, na to, w jaki sposób powstawały określone zapisy, to widać wyraźnie, że dzisiaj – po pierwsze – nie ma tak wyjątkowych ludzi, którzy potrafiliby tak rozmawiać w miejscu, gdzie taka konstrukcja mogłaby powstawać. A po drugie, nie ma zdolności komunikacyjnej do tego, aby to robić – zarówno z rzeczywistością z otoczeniem społecznym, jak i między sobą.

Przewidziane wówczas rozwiązania ustrojowe zostały dziś istotnie zdezaktywowane, doszło do wulgaryzacji wzorców konstytucyjnych i przekonania, że państwem można zarządzać i można realizować cele polityczne bez zgody, która jest źródłem kontroli i limitowania władzy.

Nie wiem, w jaki sposób w zaproponowanej idei demokracji deliberatywnej, czyli związanej z wysiłkiem obywateli, można prowadzić dyskusję na temat skomplikowanych zagadnień związanych z kwestiami ustrojowymi, kontrolą prawa, optymalizacją wartości i zgody aksjologicznej na wysokim poziomie. W tej perspektywie nie da się ograniczyć demokracji czy też sprowadzić dialogu do rozmowy na temat rozwiązań w zakresie nowej energii. Ale jestem przekonany, że potrzebujemy pomysłu na zbudowanie płaszczyzny porozumienia i na twórczy dialog między środowiskami eksperckimi – bo to one naprawdę współtworzą ten rodzaj komunikacji wokół zasad ustrojowych państwa – a obywatelami, którzy będą to rozumieć.

Są takie przestrzenie demokracji i takie aspekty założeń ustrojowych, których nie da się omówić w dyskursie spłaszczonym. Nie da się ich wprowadzić skutecznie w dyskusję nieprofesjonalną. To udało się w latach dziewięćdziesiątych XX wieku głównie dzięki wielkim postaciom, które miały taką umiejętność przekazywania swoim życiem określonego systemu wartości i którym wówczas zaufano.

***

Kiedy obserwowałem „czarne marsze”, za każdym razem przychodziły mi na myśl zdjęcia demonstracji z lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, z marszów w Łodzi, gdzie tłumnie szły kobiety z dziećmi. One domagały się jedzenia i po prostu pieniędzy na to, aby godnie żyć. Myślę o tych dwóch rzeczach, bo one są zarazem różne, ale jednocześnie bardzo podobne: są wyrazem gwałtownych życiowych potrzeb i spraw związanych z codziennością, z określaniem swojej tożsamości i tego, czego najbardziej potrzeba w stosunku do środowiska, będącego dysponentem władzy politycznej. Dialog musi być prowadzony, bo on ma siłę do zmian.

W tym kontekście zastanawiam się nad demokracją wysiłkową, o której pisze Jakub Wygnański w tekście „Inny pomysł na demokrację”. Zastanawiam się, czy jest to opowieść o otoczeniu rozstrzygnięć tworzących zmiany w rzeczywistości, czy też jest to sposób na ich wywołanie? Tworzenie prawa i podejmowanie decyzji w dyskursie w ramach Unii Europejskiej jest realne, stanowi twarde administrowanie celami politycznymi i państwem, co odbywa się w różnych miejscach, gdzie się optymalizuje interesy. To jest rzeczywistość czasem bardzo techniczna i odporna na uczciwy dialog obywatelski.

Z mojego doświadczenia wiem, jak wiele z tych decyzji podejmuje się, bazując na często błyskotliwej intuicji albo wręcz sondażowym próbowaniu odbioru konkretnych decyzji politycznych. Zawsze zdumiewa mnie, a jednocześnie trochę zachwyca, warsztat wybitnych polityków, posiadających niezwykłą umiejętność odczytywania tych samych problemów, które sam próbuję zdefiniować – oni to robią na podstawie kilku skojarzeń związanych z tym, jak coś będzie odebrane albo jak coś zostanie rozegrane. To jest po prostu inny warsztat pracy, inna technicyzacja pojęć. Ci ludzie grają w szachy, ale na innej szachownicy; na tej szachownicy układają decyzje, wpływające na losy ludzi, którzy próbują uczciwie o tych rzeczach rozmawiać.

Jeśli chodzi o istniejące u nas podziały, to są one tak głębokie i tak emocjonalne, że nie nadają się do przezwyciężania. Nie wiem, czy dwoje małżonków w głębokim kryzysie jest w stanie spokojnie rozmawiać o pralce, którą trzeba kupić, a następnie na bazie rozmowy o pralce odbudować małżeństwo. To może być trudne. Małżonkowie nie są na siebie skazani – a my jesteśmy skazani na współdecydowanie we wspólnocie. Zastanawiam się, jak daleko sięga potencjał koncepcji demokracji, zarysowanej w tekście Jakuba Wygnańskiego. Widzę tu próbę zbudowania konkretnego otoczenia, być może z czasem prowadzącego do tego, że decydenci inaczej będą odczytywali rzeczywistość oczekiwań społecznych. Natomiast ta koncepcja nie ma w sobie potencjału implikującego zmiany decyzyjne na poziomie wyższym.

Wracam raz jeszcze do kwestii Konstytucji. Rozmawiałem z jednym ze swoich dawnych wychowanków, który mocno kibicuje temu, co się teraz dzieje. Dowiedziałem się, że Konstytucja 1997 roku nie była legitymizowana, a była pomysłem kilku osób i wiązała się z odrzuceniem projektu solidarnościowego.

Nie wiem, jak to możliwe, że słyszę coś takiego po tylu latach. Dlaczego tak głęboko się nie rozumiemy? Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, skąd ta głęboka intelektualna i osobowościowa niezgoda między dwoma przyjaciółmi i współpracownikami naukowymi, jeśli przez kilkanaście lat rozumieliśmy się w pół zdania. Te podziały są tak głębokie, że nawet na poziomie osób zdolnych do komunikowania w sposób ściśle intelektualny kończy się płaszczyzna komunikacji. Bliskość wyrastająca ze wspólnoty idei się kończy, gdy te tak radykalnie się oddalają.

Wesprzyj Więź

Z całym szacunkiem odbierając „Inny pomysł na demokrację” Jakuba Wygnańskiego na demokrację wysiłkową, sądzę, że nie ma tutaj potencjału odbudowy płaszczyzny porozumienia ustrojowego. Po prostu ta pralka nie uratuje małżeństwa, ale może pomóc w podziale obowiązków w opiece nad dziećmi. Zawsze to jakiś początek, choć czasem to program maksimum.

Tekst ukazał się na stronach Forum Idei Fundacji im. Stefana Batorego i powstał w oparciu o głos w debacie „Inny pomysł na demokrację”, zorganizowanej wspólnie z Laboratorium „Więzi”.

Inspiracją do debaty była analiza Jakuba Wygnańskiego „Inny pomysł na demokrację”, wydana przez Laboratorium „Więzi”, Komitet Dialogu Społecznego KIG i Fundację Stocznia.

Podziel się

1
Wiadomość

Wracam raz jeszcze do kwestii Konstytucji. Rozmawiałem z jednym ze swoich dawnych wychowanków, który mocno kibicuje temu, co się teraz dzieje. Dowiedziałem się, że Konstytucja 1997 roku nie była legitymizowana, a była pomysłem kilku osób i wiązała się z odrzuceniem projektu solidarnościowego.

Porzadek jest taki: Okragly Stol, Nocna Zmiana, potem Konstytucja. Wszystko oparte na jednym wielkim klamstwie. Zmieniono tylko etykiete, zawartosc zostala z PRL. To takie typowo polskie. Zeby bylo jak bylo, karuzela stanowisk tych samych ludzi, a spalonym dali dobre emerytury, teraz PiS im to zabral i burza na prawie cala Polske.

Widzi Pan: wyjechał Pan dawno temu, o prawie i legislacji i nie ma Pan pojęcia, historii współczesnej Polski Pan nie zna ani nie pamięta (z autopsji) i tak Pan plecie, obrzucając błotem tych, których Pan postrzega jako wrogów. A wystarczy poczytać (ale obiektywne źródła wiedzy). Pracom nad projektem kwestionowanej Konstytucji RP towarzyszyły szerokie konsultacje społeczne oraz konsensus wszystkich sił politycznych ponad podziałami. Jest to dzieło, nad którym dyskutowano wspólnie ponad podziałami, przy udziale wszystkich grup społecznych i różnych środowisk naukowych przez wiele lat , praktycznie od 1989 r. Konstytucję przyjęto w referendum większością 53 % z kawałkiem, frekwencja wyniosła prawie 43 %, zatem przeciwko było +/- niecałe 20 % osób mających czynne prawo wyborcze. Przeciwko był, oczywiście kler katolicki , a Glemp pokazał focha, i pomimo zaproszeń, nie wziął udziału w żadnej oficjalnej uroczystości w Sejmie i Senacie czy u Prezydenta RP (administracyjny KRK walczył o zapisy w Konstytucji o prawie wyznaniowym, katolickim, oczywiście). Efektem próby pogodzenia różnych stanowisk (ech, dzisiaj rządzący nie muszą nawet słuchać innych stanowisk) jest pewne osłabienie urzędu Prezydenta RP przy jednoczesnym usytuowaniu tego urzędu b. wysoko w hierarchii organów władzy i pewnym dublowaniu niektórych zadań przez ten organ i rząd/premiera. Dlatego w sytuacji, kiedy prezydent jest w opozycji do aktualnego obozu władzy (premiera, rządu, większości parlamentarnej) następują spięcia. Konstytucyjne. Tyle. Założę się, że nawet Pan nie miał w ręku krytykowanej Konstytucji RP .

Niby to wszystko obserwujemy i wiemy (bo żyjemy „w tym” i „tego” doświadczamy), ale rzadko kiedy udaje się nam spojrzeć całościowo. To wymaga i wiedzy (często specjalistycznej), i specyficznego doświadczenia/praktyki w konkretnej dziedzinie, i głębokiego namysłu, i – powiedzmy uczciwie – woli, wypływającej choćby z poczucia odpowiedzialności i troski o sprawy wspólne.
„(…) doszło do wulgaryzacji wzorców konstytucyjnych i przekonania, że państwem można zarządzać i można realizować cele polityczne bez zgody, która jest źródłem kontroli i limitowania władzy”. Wydaje mi się, że w tym „grzechu pierworodnym” ma swe źródło lawina kolejnych grzechów i grzeszków, dewastujących rozmaite sfery funkcjonowania wspólnotowego, a z czasem też osobistego czy zawodowego.
Powszechność występowania takich zdarzeń i działania procesów/mechanizmów powoduje, że powoli przestajemy je postrzegać jako wadliwe, wymagające korekty. Wstępem do jakiejkolwiek korekty jest przecież skonfrontowanie czegoś zastanego/dziejącego się na naszych oczach z jakimś wzorcem, normą. One jednak, jak zauważa Autor, „zostały dziś istotnie zdezaktywowane”, nastąpiła ich „wulgaryzacja”.
To, co kiedyś (prywatnie) wypadało raczej ukrywać, teraz staje się – etapami – publicznie co najmniej akceptowane, jeśli nie wręcz nagradzane. Zatem: „czemu akurat ja miałbym się powstrzymać od konkretnego działania czy czegoś wstydzić?”.
Co do koncepcji „demokracji wysiłkowej”, ze smutkiem zgadzam się z konkluzją tekstu: ten „format” nie daje raczej szans na dogłębną analizę/rozstrzyganie zagadnień ustrojowych.
Rozumiem, że to nie jest pomysł obliczony na natychmiastowe efekty we wszelkich sferach i „na wszystkich szczeblach”. I, co oczywiste – nie zadanie dla jednego pokolenia. A ile mamy czasu?
Fakt, od czegoś zacząć trzeba. Dostrzegam w tej koncepcji niewątpliwy potencjał edukacyjny oraz szansę na upowszechnienie doświadczenia dialogu i wspólnych działań na rzecz różnych społeczności, państwa. Czyli – który to już raz? – będzie restart pracy od podstaw.