Jesień 2024, nr 3

Zamów

Studia teologiczne w Polsce. W którą stronę kierować oburzenie

Inauguracja roku akademickiego 2016/2017 na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, 16 października 2016 r. Fot. episkopat.pl

Biblista oprócz Pisma Świętego wykłada również katolicką naukę społeczną, pastoralista dodatkowo liturgikę, a homileta socjologię religii. W której z wymienionych dziedzin mistrz pozostawi mądrego następcę?

Z ogromnym zaciekawieniem przeczytałem tekst księdza profesora Marka Starowieyskiego „Zagłaskana teologia” z 2000 roku, przypomniany w ostatnich dniach przez „Więź”.

Ta dość długa, wnikliwa wypowiedź ks. Starowieyskiego jest bardzo surowa wobec teologicznego środowiska w Polsce. Trudno mi się z nią całkowicie zgodzić, choć należy przyznać rację przy opisie wielu problemów. Skupię się na kilku kwestiach, poruszonych w artykule.

Słusznie ks. Starowieyski zwracał uwagę na różnice w jakości zdobywanego wykształcenia teologicznego na studiach zaocznych i dziennych. To zresztą problem nie tylko kierunków teologicznych. Nie chodzi oczywiście o usprawiedliwienie tego zjawiska, ale: czy w samej idei studiów zaocznych nie jest wkalkulowana ograniczona ich jakość? Dlatego wątpliwości w tym względzie należy kierować wprost do organizatorów tego typu studiów.

Od lat ogromnym problemem jest możliwość kontynuowania pracy naukowej przez doktorów teologii. Ilu z nich nie ma i nie będzie miała w najbliższym czasie takich możliwości? Nie dlatego, że są słabi, ale z powodu tego, że w wielu profesorskich elitach nazbyt mało jest myślenia o kształceniu następców

ks. Tomasz Szałanda

Udostępnij tekst

Rozumiem oburzenie ks. Starowieyskiego faktem, że na studiach teologicznych „pisze się artykuł nie z potrzeby rozwiązania problemu, ale dla bibliografii potrzebnej do kolejnych awansów (czy wystarczy do habilitacji?), a książki – dla osiągnięcia profesury. A więc teologia służy nie rozwiązywaniu problemów Kościoła czy człowieka, lecz wspinaniu się po kolejnych szczeblach kariery naukowej”.

Tego rodzaju sprzeciw i oburzenie powinny zostać skierowane po pierwsze do ministerialnych pomysłodawców zdobywania punków koniecznych do doktoratu, habilitacji i profesury. Wszelkiego rodzaju parametryzacje rządzą każdą uczelnią, a czas na pisanie rozpraw naukowych jest ściśle ograniczony i dosyć krótki. Na przygotowanie habilitacji doktor ma bodaj osiem lat. Kto nie zdąży na czas – wylatuje z uczelni. Taka jest obecnie rzeczywistość, która dotyczy również teologii. Mamy prawo „od teologów wymagać nieco więcej”, i naturalnie powstaje zgrzyt od strony moralnej w postaci uprawiania teologii „sobie śpiewanej a muzom” – tzn. skupiającej się na zbieraniu „bibliografii potrzebnej do kolejnych awansów”, czyli „pisaniu na punkty”. W obecnie panującym systemie kształcenia wyższego innej drogi jednak nie ma. Po prostu.

Sprzeciw i oburzenie powinny zmierzać także ku kierującym osoby duchowne na studia doktoranckie. Cel owego skierowania jest jasny: napisać pracę doktorską i wrócić do diecezji, by swoją wiedzą dzielić się z innymi. Czy zawsze jako wykładowcy na kierunkach teologicznych? Nie. I tu wydaje mi się leży sedno sprawy, które umknęło ks. Starowieyskiemu.

Owszem, istnieje pewna grupa doktorów teologii, która pójdzie dalej w kierunku naukowym, o ile znajdzie się dla nich miejsce na uczelni. Ale jest, i to w większości, taka grupa, która będzie dzielić się swoją wiedzą teologiczną w parafiach jako wikariusze czy proboszczowie. Ich bardzo potrzebują lokalne wspólnoty wiernych.

Warto również zwrócić uwagę, o czym ks. Starowieyski nie wspomniał, że naprawdę ogromnym problemem od wielu lat (i to pewnie nie tylko na polskich wydziałach teologicznych) pozostaje możliwość kontynuowania pracy naukowej przez doktorów teologii. Ilu z nich nie ma i nie będzie miała w najbliższym czasie takich możliwości? I nie dlatego, że są słabi, ale z powodu tego, że w profesorskich elitach nazbyt mało jest myślenia o tzw. uczniostwie, myślenia o kształceniu swoich następców. Efekt? Wraz z odejściem danego profesora na zasłużoną emeryturę nie ma specjalisty w danej dziedzinie, a dziedzictwo mistrza przejmuje osoba – w najlepszym razie – wykształcona w zbliżonej dziedzinie wiedzy. Choć i z tym różnie bywa. Tego rodzaju sytuacje są bardziej widoczne w mniejszych ośrodkach teologicznych (i nie tylko teologicznych).

Wesprzyj Więź

Brak kształcenia uczniów przez mistrza to również efekt łatania etatu profesorskiego przez prowadzenie zajęć różnych od zdobytej specjalizacji. Jaki tego skutek: biblista oprócz Pisma Świętego wykłada również katolicką naukę społeczną, pastoralista dodatkowo liturgikę, a homileta socjologię religii. W której z wymienionych dziedzin mistrz pozostawi mądrego następcę?

I jeszcze jedna sprawa. Zarówno ogólnopolska mnogość wydziałów teologicznych, jak i pozapolska ich mniejszość, pokazują, że wśród absolwentów teologii (i nie tylko) raz na jakiś czas zdarzają się wybitni. Ostatecznie Rahner był tylko jeden. Podobnie Congar, von Baltasar, de Lubac czy Ratzinger.

Przeczytaj też: Teologia nie może się odciąć od popkultury

Podziel się

2
1
Wiadomość

A nauki humanistyczne można?
Kolego, tylko wtedy zanegujesz teologię, gdy wykażesz, że albo Boga nie ma, albo jeśli nawet jest, to się nie objawia. Bo teologia to namysł rozumu nad Bożym Objawieniem przyjmowanym w wierze. No popróbuj zatem, tylko pamiętaj, że dowód musi być niezbity, inaczej bowiem teologia zachowa swoją żywotność…

Nauki humanistyczne mówią o tym, o czym wiemy że istnieje: o historii, o języku, o społeczeństwie… Trudno tu postawić zarzut rozprawiania o sprawach, o których nawet nie wiemy, czy istnieją.
A dowodów negatywnych niestety nie da się przeprowadzać, chyba że w matematyce.

W teologii – np. w biblistyce, również mamy również mamy do czynienia z historią, językiem, społeczeństwem. Mamy konkretny tekst „wyjściowy” – Biblia, który pod różnym względem możemy odczytywać, interpretować i opisywać. Podobnie jak to się czyni naukowo z literaturą starożytną, średniowieczną itd.

To potraktuj teologie jako nauke o Bibili, bo taka defimicja tez jest akceptowalna. A skoro nie masz dowodow negatyenych, to przynajmniej pozwol Innym byc otwartymi na cala rzeczywistosc, bez negowania z gory czehpkolwiek. Bo moze maja racje w sprawach niezwykle waznych dla czlowieka. Niech wiiec naukowy badaja…

Np. Zeus istniał? Zagłoba też? Protazy i Gerwazy? Pan Cogito? A jeśli nie chcesz parać się dowodami negatywnymi, to wykaż pozytywnie, że świat dostępny zmysłom wyczerpuje całą rzeczywistość? Powodzenia…

Nikt nie wykazał, że jednorożce nie istnieją. Nie stwierdzono ich istnienia, więc traktujemy je jako legendę. Analogicznie powinniśmy postępować w przypadku bogów.

Wiemy, że istnieje? Zapewniam, że gramatyka jest dużo bardziej dogmatyczna od teologii. Najczęściej potrafi powiedzieć jedynie „taka forma jest poprawna, bo jest…”, bez żadnego rozsądnego wytłumaczenia.

Nie sposób udowodnić, że Boga nie ma, bo skoro już znamy Jego imię to znaczy, że już powołaliśmy go do istnienia. Problem nie w tym, czy istnieje, ale jak istnieje, Czy jako twór ludzkiej kultury na równi z bohaterami literackimi czy pozakulturowo, jako byt w jakiś sposób ponadmaterialny.
Określenie „Boga nie ma” jest pojęciem z dyskursu podwórkowego, a nie bardziej refleksyjnego.
Oczywiście nad Bogiem rozumianym i tak i tak można się zastanawiać i pisać na ten temat prace naukowe z teologii, socjologii, psychologii, estetyki itp. Zresztą ile z prac „teologicznych” traktuje o Bogu i jego przymiotach, a ile jest pracami literaturoznawczymi pod ogólnym tytułem „coś tam i coś tam w pismach kogoś i kogoś?”

Bądźmy poważni…. Można wymyslec nieskończenie wiele tworów i trudno twierdzić, że wszystko co ma nazwę istnieje… Nie wykładamy na studiach biologicznych że istnieją jednorożce choć takie słowo, koncept istnieje.

Ktoś w końcu po prostu NAUKOWO wykazał, że jednorożce to tylko dawne mity. Niech żyje więc nauka! Ty wykaż to samo wobec Boga. Powodzenia!
(PS. To słowo „Powodzenia!” nie jest ironią, tylko zachętą do badań naukowych, przywołania argumentów, by nie bazować tylko na potocznej WIERZE, że Boga nie ma).
PS2. Jeszcze parę wpisów i zobaczysz, że Cię nawrócimy, Łukaszu.

Zdziwilbym się, gdyby w Biblii było inaczej napisane. Ale tekst Biblii to nie jest dowód na nic…

~ Lukasz: W tym wypadku sie z Panem nie zgodze. Bo ja chetnie bym przeczytal jakies rozsadne dzielo teologiczne, ktore tlumaczyloby na jezyk dzisiejszy co to znaczy konkretnie „odkupienie”, „zmaza grzechu pierworodnego” czy „kaplanstwo powszechne”. Ciekaw jestem, jak teolodzy dzis potrafia sie uporac z tymi pojeciami w obliczu obecnych odkryc w obszarze psychologii czy psychoterapii. Przeciez nasz obraz Boga, ktory w sobie nosimy jest nierozerwalnie zwiazany z naszym wychowaniem i naszych bagazem doswiadczen, zebranym w ciagu zycia. I to jest dla mnie konkretna, fascynujaca i ciekawa teologia!

Jeżeli nie potwierdziliśmy że coś istnieje to działajmy tak, jakby to nie istniało. A swoją drogą jak słaba jest teologia jeżeli przez ponad tysiąc lat nie wykazała istnienia głównego obiektu swojego zainteresowania…

Nie tyle na złudzeniu, co na niepewności. Ci co parają się statystką, wiedzą: hipotezę o istnieniu Boga można obalić jedynie poprzez udowodnienie, że nie istnieje. A to też, jak dotąd, nikomu się nie udało.
Z osobistego doświadczenia niewiary w Boga nie da się wyprowadzić wniosku o Jego nieistnieniu, jak również z doświadczenia wiary, zresztą 🙂 Tyle, że wierzący są tego świadomi, a przynajmniej to deklarują: fundamentalny tekst chrześcijan zaczyna się od wyrazu „wierzę”, a nie „stwierdzam”.

Wiara to prywatna sprawa każdej osoby. Natomiast artykuł jest o teologii, która uzurpuje sobie prawo do bycia nazywaną nauką. A nauka musi mówić „stwierdzam” a nie „wierzę”.

Z tej racji, że świat jest nitetrwały, znaczy według logiki naszego umysłu (no chyba, że jest on zawirusowany, tak twierdzi Dawkins, ale wtedy niczego pewnie nie pomyślimy) musi mieć rację swego istnienia – Byt Konieczny, Absolut, Bóg. On z kolei tak ten świat zmysłowy stworzył, by mógł się w nim objawić, w Jezusie. Teologia to bada. Tymczasem Łukasz chce zredukować całą rzeczywistość do zmysłów, a człowieka niemal do… Pytanie o to, co pozazmysłowe, jest nieusuwalne z naszego umysłu. Dlatego filozofia i teologia będą istniały zawsze. Nauka szuka racjonalnych odpowiedzi na nasze pytania egzystencjalne.

Świat mógł istnieć od zawsze, mógł powstać z niczego… Nie musi mieć racji istnienia. A czemu akurat w Jezusie świat ma się objawiać, a nie w Krishnie, Ra, Piratach?

Nauka również może powiedzieć „zakładam, że”. Jest dużym uproszczeniem oczekiwanie, że zadaniem teologii jest udowadnianie istnienia Boga. Teolog może spokojnie przyjąć założenie istnienia Boga i zgodnie z tym założeniem poprawnie rozumować. Otrzymamy analizę obciążoną niepewnością, a nie błędem. Przypomnę przy tym, że aksjomaty stanowią podstawę nowożytnej matematyki, nie teologii – przyjęcie założeń wstępnych wcale nie oznacza, że zaczynamy snuć opowieści o jednorożcach. A fakt, że nikt dotąd nie wykazał nieistnienia Boga oznacza, że teologia ma rację bytu jako nauka.

Nauka musi udowadniać swoje założenia. Stawiamy hipotezę i ją udowadniamy albo obalamy – na tym polega praca naukowca. Nic takiego nie zachodzi w teologii.

Etyka rozpatruje zło i dobro, a to są istniejące odczucia każdego człowieka. Problem z teologią jest taki, że nie wiemy, czy główny obiekt jej zainteresowania – bóg (albo bogowie) istnieje.

Łukaszu, przy całym szacunku dla Ciebie jako człowieka. Jesteś najprawdopodobniej uczniem szkoły średniej, może jakimś początkującym studentem? Założeń się nie udowadnia, tylko właśnie „zakłada” , a potem ewentualnie modyfikuje wraz z postępem wiedzy. Dobro i zło to nie są odczucia (przecież na tym poziomie to samo ktoś Ci powie o wierze i niewierze). Najważniejsze założenie nauki brzmi, że świat jest racjonalny i dlatego możliwy do badania. A Bóg (absolut, byt konieczny, tajemnica) to racjonalna podstawa świata zmysłowego, bez tej podstawy świat zmysłowy byłby absurdalny. I wtedy nasz umysł nie mógłby go w ogóle badać.

Zacznę od końca, pisze Autor: „raz na jakiś czas zdarzają się wybitni. Ostatecznie Rahner był tylko jeden. Podobnie Congar, von Baltasar, de Lubac czy Ratzinger.”

Jeżeli Autor tekstu uważa, że nie jest w stanie nic istotnego odkryć w nauce, to po co w niej jest? Naukowiec, który nie został nim przez przypadek, dąży do odkrycia spraw i rzeczy nowych, fascynujących, nieznanych, pięknych, albo przerażających, ale na zawsze definiujących jego samego i jego pozycję w nauce. Za co w takim razie otrzymał pan habilitację, bo mają to być znaczące osiągnięcia w nauce, a więc wyróżniające naukowca? Jeżeli kogoś nauka męczy i z góry założył, że on będzie tylko nauczał, to kto chciałby takiego znudzonego i nie wierzącego w naukę, bez pasji nauczyciela? Nauka jest tożsamością, życiem i codziennym przeżywaniem doskonałości, której trzeba mieć siłę duchową codziennie szukać.
Jak to jest, że zanim kleryk wyjdzie z seminarium to już jest wypalony, przemielony i „zużyty”, zmęczony życiem na amen, o dalszym formacjach nie wspomnę. Jak to jest, że wykładowca teologii nie jest zafascynowany nauką dla niej samej, a jedynie dla tytułu? Kompleksy? Niedowartościowanie? Uzupełnianie innych braków….
Myślę, że mamy nadmiar teologów nic nie wartych, utytułowanych, ale bez osiągnięć naukowych, którzy poglębiają tylko kryzys dyscypliny, dlatego w teologii jest marazm i przerażająca pustka, karmią tą pustką przyszłych odbiorców, publikując bez umiaru nic nie wnoszące grafomańskie teksty, byle pisać, byle drukować, byle w byle jaki sposób istnieć…
Pisze pan, „wypowiedź ks. Starowieyskiego jest bardzo surowa wobec teologicznego środowiska”, nie zgodzę się, prof. Starowieyski, potrafił ponazywać problemy ówczesnego środowiska teologicznego, które obecnie ugrzęzło w marazmie, absurdach i pustce. Nauki tam nie ma od dawna, co wiadać i w pana tekście [ w odróżnieniu od prof. Starowieyskiego].

Pisze pan „od teologów[ należy] wymagać nieco więcej”, przeciwnie, nastąpiła samodegradacja tego środowiska do tego stopnia, że omija się to środowisko z daleka [ w projektach, badaniach], wiedząc, ze niczego nie można od niego wymagać, w tym zasad etycznych obowiązujących w nauce. A tytuł? Nie mówi nic, zwykle im wyższy, tym bardziej rozczarowuje. Wspomina pan o elitach profesorskich teologii? Powiem krótko: nie znam. Komunizm tak ich nie przetrzebił, jak one same i kościół w Polsce.

Pozwolę sobie tylko podjąć polemikę z ostatnią tezą o nieistniejących elitach: otóż ja znam. Jako świecki fascynujący się Biblią doceniam prace xx. profesorów Chrostowskiego, Lemańskiego, Paciorka, Witczyka. Doceniam komentarze tzw. Biblii Paulistów i tłumaczenie Biblii Nawarskiej. Otrzymaliśmy niedawno Biblię Pierwszego Kościoła, czyli opus vitae ks. Popowskiego, ukończono Nowy Testament serii Nowy przekład Dynamiczny. Podkreślam więc, że jako świecki mam w czym wybierać. Dla bardziej zaawansowanych powstaje seria Nowy Komentarz Biblijny, seria KUL została w końcu ukończona. Nie jestem oczywiście w stanie ocenić jakości w/w prac. Mam świadomość, że ocena w dużej mierze zależy od oczekiwań: dla mnie prace J. Gnilki są po prostu niestrawne z powodu absurdalnej selekcji tekstów na wiarygodne, wymagające rekonstrukcji i wymyślone wskutek „doświadczenia popaschalnego” (np. życie i działalność Jana Chrzciciela, po fakcie „wrobionego” w rolę proroka poprzedzającego).

Podzielam opinię w sprawie komentarzy do „tzw. Biblii Paulistów i tłumaczenie Biblii Nawarskiej, Biblię Pierwszego Kościoła.” Prace lingwistyczne i przekładów, przede wszystkim z uwagi na wysiłek Tłumaczy, należy docenić.
Co do wskazanych nazwisk „elit”, nie chcę polemizować. Ma Pani prawo ich cenić, mnie do lektury nie zachęcają, zwłaszcza ten ostatni.

Chociaż nie, osoby przez panią wymienione, w mojej opinii, utrzymują się przede wszystkim w granicach polskiej nauki [to wiele mówi…], a przecież są to osoby z tytułem profesora, ale ma Pani prawo je cenić. Gdybym miał wskazać na profil osoby wyjątkowej w naukach teologicznych, to jest nią Prof. Michał Heller…. Takich nam trzeba mistrzów! NIestety, dalej pustka.

Do AD.
Niestety, ale sięgnął Pan Autora tylko emocjonalnie, nie zaś merytorycznie. Jeden jest Balthasar, ale i jeden Newton, Einstein. To prawda nie do zakwestionowania, że wybitni naukowcy w każdej dziedzinie są nieliczni. Ale inni uczeni mają dawać przynajmniej przyczynki do nauki. Reforma Gowinowa z jednej strony wymusza punkty, z drugiej promuje dydaktyków. Co do ks. MS, jest to na pewno gwiazda naukowa, ale w jakim sensie? Jako lingwista. On tak siebie określał. Trzeba korzystać ze źródeł starożytnych, ale trzeba także być na bieżąco ze współczesna literatura. Wydaje mi się, że dzisiejsza punktacja czasopism sprzyja pisaniu tekstów na wyższym poziomie. Teksty Polaków muszą być w miarę odkrywcze, bo inaczej pismo opublikuje teksty zagraniczne. W wielu polskich czasopismach dziś jest tyle tekstów teologów zagranicznych ilu piłkarzy zagranicznych np. w Legii. To jest często ok. 80 proc. Na wydziałach powinni być rotacyjne pracownicy tylko badawczy. Inaczej też trzeba szkolić doktorantów. Oni muszą znać języki, pisać granty i poznawać metodologię od wybitnych profesorów. Często proseminarium prowadzi zwykły doktor, bo brakuje mu do etatu. Co do tych kleryków, coraz słabszych intelektualnie, to ich nie tyle zafascynuje badacz, ile dydaktyk. Problem, że oni potem niewiele czytają, ale to już sprawa nie profesorów, ale stylu formacji permanentnej, za którą odpowiada biskup, rzadko kiedy z pasją naukowa.

Szanowny Panie Mekam,

1. „Wydaje mi się, że dzisiejsza punktacja czasopism sprzyja pisaniu tekstów na wyższym poziomie.”
Czy pan napisał chociaż jeden tekst naukowy? Czy pisanie tekstów naukowych zależy od punktów? Czy od badań, od aktywności badawczej, tj. udziału w projektach naukowych? Od tego, co ma Pan do napisania, a nie od tego, ile pan. Cz. przyznał podrzędnemu, nie liczącemu się w nauce czasopismu punktów? Badania odpowiadają za poziom publikacji, udział w wielkich projektach naukowych i to, czy Pan ma w ogóle coś w nauce do powiedzenia.
2. Teksty Polaków muszą być w miarę odkrywcze, bo inaczej pismo opublikuje teksty zagraniczne.
Co do tekstów „w miarę odkrywczych”, widać Autorowi nie chodzi o przełom [ bo świat by się niepotrzebnie przekręcił, a Kopernik … nie z Lublina…?], chodzi o teksty tylko w miarę odkrywcze]
A kogo na Uniwersytecie w Oksfordzie obchodzi polska punktacja? Myśli pan, że na Czarnka punkty rzucił się łakomie cały świat? Tak jak Lublin…Sądzi Pan, że ludzie którzy robią badania wiele lat, pracują nad dużymi projektami zechcą publikować w lubelskich czasopismach, bo zamiast prezentowania wiarygodnych i rzetelnych badań, mają one punkty? Czy naprawdę pan robi coś w nauce, czy tylko pisze komentarze?
Naukowcy polscy publikują za granicą również z tego powodu, że czasopisma te zyskały prestiż nie ilością punktów, ale dzięki etycznym zachowaniom, rzetelnością publikacji, rzetelnym procesem weryfikowania, recenzowania badań. Praca nad zyskiwaniem prestiżu trwa wieki.
Czasopisma, w dużej mierze teologiczne, które otrzymały punkty w procesie budzącym zastrzeżenia, właśnie się samodegradowały. Nie ma ich. Podobnie jak i środowisko.
3. „Niestety, ale sięgnął Pan Autora tylko emocjonalnie, nie zaś merytorycznie”
Sięgnąć Autora merytorycznie można wówczas, gdy w takim zakresie popełni tekst. Niestety, ani Pana ocena, ani Autora wypowiedź taka nie jest. Panów wypowiedzi nie są także skarbnicą wiedzy i doświadczenia wyniesionego z prowadzenia badań naukowych. Po prostu, mam wrażenie, że pisze Pan o jakiś marginesach w nauce. Mam nadzieję, że Pan się z niego wydostanie.

Do Ad. Ostatnie zdanie: „z niego”. Czyli z czego, bo wcześniej była nauka (r. żeński) i „marginesy” (liczba mnoga rodzaju meskiego). Poproszę o link do Pana przełomowego artykułu. Wielkie projekty są ważne, ale to nie jedyne kryterium. W nauce ważne są także przyczynki.

Do Mekam.„ Z niego” – z „ marginesu”. W nauce ważne są przyczynki, o ile są etapem do badań z dużym potencjałem. „Poproszę o link do Pana przełomowego artykułu”. Forum jest anonimowe, nie może mnie pan o to prosić, ale powiem, co było ważne w mojej ścieżce naukowej.
1) pewność, że chcę być naukowcem ( bez żadnych wątpliwości); 2) o badaniach myślę globalnie, wyznaczam punkty krytyczne, źródłowo nieopracowane [ mam do tego szczęście]; 3) warto tworzyć zespoły badawcze, pisać projekty, zdobywać granty, zdobywać opinię zespołów badawczych i nie bać się odrzucenia, ale próbować w nieskończoność; 4) nie publikuję w żadnym czasopiśmie naukowym, które w sposób nieprzejrzysty uzyskało punkty, jakąkolwiek gratyfikację naukową, postępuje nieetycznie, czy prowadzone jest przez zespoły redakcyjne, które swoich własnych badań porządnie nie zweryfikowały poza własnym ośrodkiem ( mają byle jakie publikacje). Punkty mają znaczenie przy rozliczeniu polskich uczelni, ale to wszystko traci znaczenie kilka kilometrów od Lublina. Świat naukowy ma zupełnie inną parametryzację, warto się trzymać uniwersalnych i uczciwych kryteriów. Nauka daje wielką wolność, warto z niej skorzystać. Daje też szczęście.

Myślę, że problemem, który uciekł w pierwotnym tekście ks. prof. Starowieyskiego był fakt, że w poprzednich dekadach wystąpiły dwa zjawiska: ekspresowe kształcenie katechetów (konieczny tytuł magistra) oraz organizacja wydziałów teologicznych w każdej stolicy metropolii (WT Uniwersytetu Szczecińskiego nie spełniał wymogów, osobistą zgodę wydał św. Jan Paweł II) i seminarium duchownego w każdej diecezji. Przy okazji prezbiterzy pisali prace magisterskie (katecheza!). Ilość i pośpiech nie mogły przełożyć się na jakość.
Bilans jest więc taki, że pęd ku katechezie był typową parą w gwizdek. W sprawie jedynego konfliktu kard. Wyszyńskiego z Wojtyłą Prymas miał rację – ilość nie przełożyła się na jakość. Przed poświęcaniem mnóstwa energii duszpasterskiej przestrzegał zaś pół wieku temu ks. Blachnicki.
Obecny kryzys jest oczywiście szansą – likwidacja wydział teologicznych i części seminariów duchownych jest nieuchronna co powinno zoptymalizować kadry zreorganizowanych instytucji.

To tylko ambicja boli. Są plusy i są minusy. W polsce nie ma teologii i dzięk itmu nie ma herezji, która jest konsekwencją rozwoju teologii i jej metodologii zależnej od osobistej więzi z Bogiem.

Do Wow! (nie mogę skomentować bezpośrednio pod postem).
Nie ma to jak argument at hominem, i to w dodatku nietrafny. Ja wiem, jak działa nauka, bo się nią zajmuję. Ale taką prawdziwą, a nie teologią. Weźmy chociażby przykład autora tego artykułu: ma taki sam stopień naukowy jak ja, a publikuje m.in. z demonologii. Państwowy stopień naukowy jest przyznawany za pisanie bajek o demonach! To jest właśnie teologia…

W takim razie powinieneś poprawniej myśleć. Prawdopodobnie nie ma masz wykształcenia filozoficznego. A to jest minimum, by zajmować się całością bytu. W przeciwnym razie trzeba zachować powściągliwość. Richard [czytaj Ryczyd, broń Boże Riczard] Dawkins wspaniale pisze o biologii (klasa światowa), ale filozoficznie się kompromituje nawet wtedy, gdy chce tylko zreferować św. Tomasza z Akwinu.
Nauki nie wolno zredukować do spraw materialnych, bo człowiek ma głębsze pytania. Pierwsze uniwersytety (jeśli nie od razu, to tylko z tej racji, że czekano na decyzje papieskie) miały teologię na samym szczycie. Bo universitas znaczyło mieć wiedzę o wszystkim. I o ile Platon domagał się od wiedzy pewności, teraz istotne jest już wysokie prawdopodobieństwo. A racjonalność teizmu i teologii jest tej miary. Inaczej absurd i pustka.

Zatem, jeżeli ma pan wykształcenie, zwłaszcza, jeżeli jest ono teologiczne, to proszę się zachować wedle własnej rady, powściągliwie. Upust wiedzy dać w nauce i publikacjach naukowych, które będzie można ocenić. W tzw. teologii jest pustka, absurd i grafomania, co jest najważnieszą przesłanką, by trzymać się od tego środowiska z daleka, bo z nauką niewiele ma wspólnego. Jestem naukowcem i infantylnych i absurdalnych prac oraz wywodów tzw. teologów mam dość! W Polsce nauki związanej z przedmiotem badań teologicznych nie ma! Oby miał pan setny procent, jak ten wspomniany przez pana „Richard [czytaj Ryczyd, broń Boże Riczard] Dawkins „

Co to jest „setny procent”? Może „ułamek procenta/jeden procent”? Wiedzy filozoficznej Dawkinsa się wstydzę, biologiczną podziwiam, a nawet kłaniam się nisko.
W dziedzinach innych niż filozofia lub teologia zachowuję się zawsze powściągliwie. Proszę dać kontrargument.
Niezależnie od tego, czy jestem uczonym, czy nie, mam prawo także odzywać się w publicystyce. Tutaj także podlegam ocenie. Ja zareagowałem na wpisy, a nie je inicjowałem. Żeby zbić argumenty (?) Łukasza/Agaty nie potrzeba wielkiej wiedzy, naprawdę.

Powodem, że np. Dawkins wypowiada się niezbyt składnie w temacie filozofii jest to, że w „dziełach” filozoficznych jest bardzo mało treści. Naukowcy są przyzwyczajeni do jasnych sformułowań, a nie do zaciemniania mętnym językiem. Oczywiście w „dziełach” teologicznych treści nie ma w ogóle…

Myli pan pojęcia, nie podawałam żadnych argumentów, tylko ocenę, więc nie miał pan czego zbijać [ tak wygląda Donkichoteria w nauce!]. Kłaniają się tak podstawowe sprawy, jak pojęcia! O czym pisać więcej… Nie dostrzegam w pana wpisach wiedzy ani teologicznej, ani filozoficznej, nie ma treści do stawiania kontrargumentu. W związku z tym, że pana wpisy przypominają popisy marnego belfra w szkole, który ma problem z własnym „ego”, odmawiam w nich udziału. I panu Łukaszowi też to radzę.

Oby miał pan setny procent osiągnięć, jak ten wspomniany przez pana „Richard [czytaj Ryczyd, broń Boże Riczard] Dawkins”
Na razie Pana nie znamy. A to, o czym pan pisze, jest dowodem, że nie ma pan szans i na ten wskaźnik.

Na pewno Ty lepiej myślisz…
Człowiek oczywiście ma pytania, które wymykają się nauce, ale to nie znaczy, że teologia daje jakiekolwiek wartościowe odpowiedzi na te pytania. Po prostu teologia nie ma jakiegokolwiek związku z rzeczywistością…

Niestety, filozofowie i teologowie często wykazują się pychą, twierdząc, że jedynie oni potrafią myśleć i poprawnie rozumować… A tak naprawdę filozofia nie odpowiedziała jeszcze na żadne ważne pytanie, pomimo kilku tysięcy lat, kiedy jest uprawiana.

Ale tak jest. Na każde ważne pytanie filozofowie dają mnóstwo sprzecznych odpowiedzi, brak jest konsensusu, jaki mamy w prawdziwej nauce. A sprzeczne odpowiedzi to tak naprawdę brak odpowiedzi na pytanie.