Wyjścia z labiryntu, w którym od dekad żyją społeczeństwa Afganistanu, nie widzi żadna nawet najtęższa głowa polityczna na ziemi.
W ocenie ostatnich wydarzeń w Kabulu i upadku systemu Islamskiej Republiki Afganistanu stworzonej dzięki interwencji Zachodu w 2001 roku nie ma większego sensu uprawianie stricte politycznego ping-ponga i przerzucanie się argumentami w stylu „gdyby Trump był w Białym Domu, sprawa wyglądałaby inaczej” / „gdyby rządziła Platforma, wszyscy Polacy i ich współpracownicy byliby już ewakuowani”. Warto spojrzeć głębiej.
Obce modele
Stany Zjednoczone, NATO, a nawet Chiny i Rosja od dekad nie mają pomysłu na to, co zrobić z „cmentarzem wielkich mocarstw”. Ani na to, jak podejść do – w dużej mierze jeszcze przednowoczesnego – społeczeństwa afgańskiego, do sumy tworzących go społeczności plemiennych. Do tradycyjnych i konserwatywnych Pasztunów, bardziej postępowych i skłonnych do współpracy z Zachodem Tadżyków, rozrzuconych w kilku państwach regionu Uzbeków, szyickich Hazarów (nie mylić z używanym przez pewne środowiska w Polsce pojęciem pisanym przez „ch”), Turkmenów, Persów, Kurdów, Ajmaków, Beludżów i innych.
Źródeł nowoczesnego terroryzmu islamskiego należy doszukiwać się w polityce Ronalda Reagana, który podczas radzieckiej interwencji w Afganistanie udzielił znacznej pomocy organizacjom fundamentalistycznym powiązanym z Arabią Saudyjską
Od wieków ziemie dzisiejszego Afganistanu – leżącego na ważnych szlakach handlowych, łączących Bliski Wschód i Półwysep Arabski z Indiami, Krajem Środka i Dalekim Wschodem – były jedną z kart przetargowych w rywalizacji i koncercie wielkich mocarstw. I każdy, kto przejmował władzę w Kabulu, musiał się prędzej czy później układać. Kiedyś – z Imperium rozciągającym się od Dublina do Singapuru lub z władcami mandżurskiej dynastii Ming władającej przez wieki Chinami. Później – z rosyjskimi carami. W końcu – z I sekretarzami KC KPZR oraz przywódcami komunistycznymi w Pekinie, z Waszyngtonem, Rijadem i Islamabadem.
W tej skomplikowanej geopolitycznej układance, Afganistan z oporami przyjmował obce mu modele społeczne, wymyślone przy biurkach filozofów, w gabinetach polityków oraz głowach ideologów żyjących tysiące kilometrów od Kandaharu i Mazar– i–Sharif. Nowoczesne systemy polityczno-społeczne XX wieku – nacjonalizm, socjalizm Trzeciego Świata, komunizm, demokracja liberalna, a nawet obecna populistyczna demokracja nieliberalna – najwyraźniej nie są w stanie uszczęśliwić mieszkańców Doliny Pandższiru i górali z Hindukuszu.
Królewska modernizacja
Nawet jeśli tym systemom udało się na jakiś czas zainstalować u władzy w Kabulu, ich moment historyczny przemijał szybciej lub wolniej, ale zawsze kiedyś się kończył. Być może paradoksem jest, że najdłużej w XX wieku utrzymała się w Afganistanie monarchia, która nastała po zdjęciu protektoratu brytyjskiego w 1926 roku. To ona odniosła najwięcej sukcesów w modernizacji społeczeństwa i państwa, utrzymując się aż do 1973 roku.
To właśnie z tej epoki pochodzi najwięcej zdjęć pokazujących Kabul i społeczeństwo afgańskie, które w większych miastach zaczynało żyć jak w innych unowocześniających się krajach. Zdjęć, które dziś stały się wiralami w sieciach społecznościowych.
Dynastia Barakzai, z której pochodzili dwaj ostatni władcy: Mohammad Nader Szah i Mohammad Zaher Szah, miała oczywiście swoje na sumieniu, a jej pierwszy król zginął w zamachu, na oczach własnego syna, z rąk przedstawiciela plemion hazarskich w zaledwie dwa lata po podpisaniu przez Kabul układu o wzajemnej nieagresji ze Stalinem. Jednakże cztery dekady rządów Mohammada Zahera Szaha był niespotykanym dla tego kraju czasem pokoju i stabilizacji, wprowadzenia zalążków równouprawnienia kobiet i religii oraz wielkich inwestycji przemysłowych i infrastrukturalnych, jak wielka tama na rzece Helmand. Był to także czas umiejętnego balansowania między światowymi potęgami podczas drugiej wojny światowej.
Afgańską monarchię, która od połowy lat sześćdziesiątych przyjmowała coraz bardziej model zachodniego konstytucjonalizmu, wykończyły podobne czynniki, co system cesarstwa i władzę Hajle Sellasje w Etiopii – głód i susza na początku lat siedemdziesiątych. Inteligencja i wojsko coraz bardziej się radykalizowały i w końcu doszło do upadku systemu i proklamowania republiki przez świecki reżim Mohammada Daud Chana w 1973 roku.
Ślepa uliczka
I Republika Afganistanu stanęła przed podobnym dylematem jak państwa Trzeciego Świata, zrzucające zależność kolonialną. W realiach zimnowojennego podziału świata jej nowe elity musiały próbować dokonać wyboru pomiędzy Moskwą i Waszyngtonem, a także odgrywającym coraz większą rolę Pekinem. W czasach obowiązywania doktryny Breżniewa nie było to łatwe, a republika dążąca do utrwalenia utrzymywanego w czasach monarchii sojuszu z Zachodem nie miała w sobie wiele sił, by przeciwstawić się rosnącej ofensywie ideologicznej ze strony ZSRR i ChRL.
Po kilku latach Daud Chana zaczął tracić orientację i zachowywał się coraz mniej racjonalnie, podobnie jak Sellasje czy szach Reza Pahlawi w Iranie. Próbował wprowadzić rządy jednopartyjne, zaczął forsować laicyzację w nieco ataturkowskim stylu, coraz bardziej tłumił aspiracje wybijającego się, w większości młodego, społeczeństwa.
To właśnie wtedy w Pandższirze wybuchło pierwsze powstanie islamskie, w którym karierę rewolucjonisty i powstańca zaczynał legendarny Ahmad Szah Masud, późniejszy „Lew Pandższiru”, stawiający heroiczny opór armii ZSRR, a pod koniec życia (zginął w zamachu na dwa dni przed atakami na WTC ) Talibanowi – jako lider prozachodniego, ale też stawiającego na alians z Rosją, Sojuszu Północnego.
Można więc powiedzieć, że to od ślepej uliczki, w którą skręcił reżim I Republiki, zaczęła się większość problemów współczesnego Afganistanu. Daud Chana obalili jednak nie islamiści, ale rosnąca w siłę partyzantka komunistyczna.
Piarowe wydmuszki
Rewolucja kwietniowa w 1978 roku nie doprowadziła mimo to do stabilizacji w Kabulu. Rywalizacja między frakcjami w łonie nowej, rewolucyjnej ekipy Ludowodemokratycznej Partii Afganistanu, której ukoronowaniem stał się konflikt pomiędzy Mohammadem Tarakim i Hafizullahem Aminem, była tylko wstępem do agresji ZSRR.
Prezydentura Tarakiego, już jako głowy kolejnej formy państwowej – Demokratycznej Republiki Afganistanu – trwała niecałe półtora roku i zakończyła się zamordowaniem go z rozkazu głównego rywala. Rządy po rewolucji kwietniowej pogrążały się chaosie i sekciarskich sporach, próbując odnaleźć się na forum międzynarodowym w ramach Ruchu Państw Niezaangażowanych oraz oprzeć się na sojuszu z Moskwą i kierownictwem chińskim, które chciało wyjść z globalnej izolacji po śmierci Mao. Zamiast jednak tworzyć nową formę narodowego, socjalistycznego ruchu islamskiego w rodzaju arabskiego baasizmu, kontynuowało straceńczą politykę Daud Chana, zwalczając islam i miejscowe tradycje narodowe.
Rządy Amina trwały jeszcze krócej i zakończyły się agresją ZSRR w grudniu 1979 roku, w której Amin, niczym prezydent Allende w Chile, zginął w swoim pałacu szturmowanym przez sowieckich komandosów. Okupacja ZSRR i wojna narodowo-wyzwoleńcza przeciwko Kremlowi i proradzieckiemu reżimowi Babraka Karmala, podczas której Zachód poparł islamskich mudżahedinów, nie zakończyły afgańskiego dramatu. W 1987 roku Karmala zastąpił Mohammad Nadżib, który później przyjął imię Nadżibullah i rozpoczął afgańską pieriestrojkę oraz powrót do tradycji islamskich.
To jednak nie pomogło w zmianie systemu, który upadł ostatecznie już po końcu zimnej wojny i utorował drogę do władzy pasztuńskim talibom. Czteroletnie rządy mudżahedinów w latach 1992-96 okazały się bowiem nieudolne, za co trudno zresztą winić ich liderów, przez kilkanaście lat przyzwyczajonych do walki, a nie budowy nowego państwa. Islamska Republika Afganistanu znów nie przetrwała i nastała era Islamskiego Emiratu Afganistanu, zakończona po atakach z 11 września ustanowieniem nowej, Islamskiej Republiki Afganistanu z prezydentem Hamidem Karzajem i jego następcą Aszrafem Ghanim, którego ucieczka z Kabulu 15 sierpnia br. zakończyła 20-letni niemal eksperyment rządów pod opieką Stanów Zjednoczonych i Zachodu oraz długotrwałej wojny.
Podpisane przez administrację Donalda Trumpa porozumienie pokojowe z Talibanem było przedstawiane przez poprzednią ekipę rządzącą w Białym Domu jako sukces i ostateczne zakończenie wieloletniej afgańskiej tragedii. Miał być to zresztą jeden z kilku międzynarodowych sukcesów Trumpa, jak rzekome unormowanie relacji z Koreą Północną i zatrzymanie atomowych ambicji Kim Dzon Una oraz doprowadzenie do podpisania porozumienia pomiędzy Serbią i Kosowem we wrześniu ub.r. w obecności samego prezydenta USA.
Jak widzimy, te wszystkie sukcesy okazały się głównie piarowymi wydmuszkami. Taliban znów objął władzę, KRLD trwa, jak trwała, a kilka dni temu parlament Kosowa odrzucił ratyfikację ubiegłorocznego porozumienia z Belgradem.
Taliban 2.0
Być może brak pomysłów Zachodu na Afganistan najlepiej podsumował w kwietniu 2016 roku Hamid Karzaj, wówczas już były prezydent tego kraju. W obszernym wywiadzie dla jednej z globalnych stacji telewizyjnych ocenił, iż trwająca od czasów interwencji NATO przeciwko talibom w Afganistanie w 2001 roku wojna Zachodu z islamskim radykalizmem poniosła klęskę.
Jego zdaniem Afgańczycy i narody Bliskiego Wschodu początkowo wiązały wielkie nadzieje ze zmianą porządku politycznego panującego w ich krajach do początków XXI wieku, jednakże bardzo szybko przeżyły olbrzymie rozczarowanie i szereg frustracji. „Zamiast budować ogólnoświatową koalicję z udziałem wiodących potęg w rodzaju Chin, Rosji lub Indii, zamiast rozwiązać na poziomie globalnym kwestię finansowania międzynarodowego terroryzmu, USA i NATO wolały bombardować afgańskie wioski, gdzie w istocie żaden terroryzm nie występował” – tłumaczył Karzaj.
Polityk przypomniał również, że źródeł nowoczesnego, globalnego terroryzmu islamskiego należy doszukiwać się w polityce amerykańskiej z epoki Ronalda Reagana, który podczas radzieckiej interwencji w Afganistanie – zamiast konsekwentnie wspierać umiarkowanych i sprzyjających Zachodowi mudżahedinów Ahmada Szach Massuda – udzielił znacznej pomocy logistycznej, wojskowej i finansowej powiązanym z Arabią Saudyjską organizacjom i środowiskom fundamentalistycznym.
„To wtedy zasiano ziarna, z których teraz wyrosły krwiożercze rośliny, a my wszyscy staliśmy się ich ofiarami” – mówił Karzaj.
Niezależnie od tego, jaki będzie nowy rozdział afgańskiej epopei – tym razem pod tytułem „Taliban 2.0” – i czy nowy Islamski Emirat Afganistanu będzie innym państwem niż w czasach I Talibanu, wyjścia z labiryntu, w którym od dekad żyją społeczeństwa tego kraju, nie widzi żadna nawet najtęższa głowa polityczna na ziemi.
Przeczytaj także: Syzyfki z Afganistanu. Dla nich wszystko się kończy