Mówimy: to wynika z historii. A to tylko narracja na usługach polityki.
Fragment książki „Kontrrewolucja u bram” pod redakcją Jacka Kołtana i Grzegorza Piotrowskiego, która ukazała się nakładem Europejskiego Centrum Solidarności
Gdyby historię układać na podstawie tego, o czym pisała na pierwszych stronach prasa – byłaby ona zupełnie niepodobna do tej, którą znamy z podręczników. Większość sensacji, ogłaszanych z patosem zwrotów politycznej koniunktury, przełomowych deklaracji – traciła znaczenie po kilku miesiącach, czasami po roku.
To dlatego bardzo trudno pisać i rozumieć historię „na żywo”. To nie kwestia archiwaliów, które poznamy za kilkadziesiąt lat, ujawnionych zapisków pamiętnikarskich czy innych źródeł, ale właśnie brak dystansu i brak wiedzy o tym, które z wydarzeń okażą się znaczące sprawia, że we współczesności jesteśmy bardziej zagubieni niż myślimy. (…)
Jeżeli uznamy, że w najbliższych dekadach rozstrzyga się przyszłość samego modelu funkcjonowania Zachodu, to nie ma istotniejszej dla polskiej polityki kwestii historycznej niż modernizacja
Problem opcji cywilizacyjnej
W debacie publicznej dominują narracje o zagrożeniach politycznych (upadek demokracji, konflikty międzynarodowe, nieodpowiedzialne rządy lub egoistyczne elity), ekologicznych, ekonomicznych. Każda z nich dodaje kolorów zdarzeniom, które poza nimi mogłyby być banalnymi epizodami.
Przykład czyjejś chciwości staje się w oczach opozycji kolejnym dowodem na „naturę rządów” ich przeciwników. Czyjś podły charakter i skłonność do oczerniania innych – argumentem za tym, że to jego polityczny obóz żywi się nienawiścią. Postacie wtapiają się w ramy, przy pomocy których „czytamy rzeczywistość” jak podręcznik historii, a nie jak powieść. Gubimy to, co jednostkowe, bo narzędzia poznawcze, którymi się posługujemy, są zbudowane tak, by umożliwiać wspólne działanie, a nie zwiększać naszą refleksyjność i empatię. (…)
Jak zatem konstruowane są narracje o historii, która toczy się na naszych oczach? Zapewne większość z nas pamięta ćwiczenia z geometrii wykreślnej, gdy przy pomocy cyrkla wyznaczaliśmy wierzchołek trójkąta równobocznego lub próbowaliśmy przeprowadzić linię przez dwa wybrane punkty.
Coś podobnego wydaje się dziać z próbą uchwycenia sensu współczesności. Odwołujemy się do logiki wcześniejszych dziejów, jakby udając, że nie wiemy, że to nie żadna logika czy wymowa faktów, ale zaledwie porządek dawnych narracji. Że wynika z nich to, co jakoś da się dopasować do naszej potrzeby rozumienia rzeczywistości, lub – w gorszej wersji – do prób instrumentalizacji tych opowieści na potrzeby współczesnych konfliktów politycznych. Przede wszystkim zaś potrzeby zaznaczenia własnej wyższości: wszystko jedno – patriotów względem kosmopolitów czy Europejczyków względem Ciemnogrodu. (…)
„W myśli polskiej – pisze reprezentant innej szkoły myślenia [Jerzy Jedlicki w „Jakiej cywilizacji Polacy potrzebują”] – problem opcji cywilizacyjnej pojawił się w połowie XVIII wieku, by wkrótce stać się – obok kwestii reformy ustroju państwowego – naczelnym tematem kultury polskiego Oświecenia. Walka oświeconych z sarmatami toczyła się w końcu o to, czy Rzeczpospolita ma stać się uczestnikiem europejskiego postępu, czy pozostać na uboczu tego szlaku, kultywując własną odrębność”.
Logika radykalnego przeciwstawienia
Ten wątek – sporu między odwróconym od reszty świata tradycjonalizmem a otwartym i europejskim obozem postępu wraca dziś zresztą w prostszej i doraźnej publicystyce, w gestach sprzeciwu wobec władzy, w odnajdywaniu głębszych warstw toczonego sporu. (…) Warto o tym pamiętać, bo kilka obiegowych cytatów z książki Jedlickiego stało się punktem odniesienia zarówno dla tych, którzy chcieliby sprowadzić historię Polski do konfliktu między postępem a zacofaniem, jak i dla tych, którzy taki punkt obierają sobie jako punkt odniesienia dla polemiki.
Tę drugą postawę reprezentuje autor ciekawej książki o polskim modernizmie Andrzej Szczerski, który na samym początku wywodu odpowiada Jedlickiemu (…) polemizuje też [w książce Cztery nowoczesności. Teksty o sztuce i architekturze polskiej XX wieku”] z tezą odwrotną do przypisanej Jedlickiemu, która nie postrzega procesu modernizacji jako pozytywnego „ale widzi w nim specyficzną instytucjonalną przemoc wobec polskiej tożsamości”. Proponuje zatem poszukiwanie „trzeciej drogi” polegającej na odnajdywaniu przykładów „oryginalnej i odrębnej interpretacji nowoczesności” funkcjonujących na gruncie polskim. (…)
Ten bliski mi – swego czasu – sposób myślenia miał licznych reprezentantów także w III Rzeczpospolitej, ale poniósł porażkę, ustępując logice radykalnego przeciwstawienia tradycji temu, co nowoczesne, albo też modernizacyjnego volapüku à la premier Morawiecki. Sprowadził się do świata, w którym w czerpiącym z postmodernizmu stylu reklamy łączy się całkowicie anachroniczne marzenia rodem z lat trzydziestych XX wieku z bieżącymi potrzebami propagandy obozu rządzącego.
Dlatego, gdy Szczerski pisze – w książce wydanej jeszcze w innym niż rządy PiS kontekście politycznym – iż „Polska potrzebuje dowodów na to, że była podmiotem przemian, które ukształtowały nowoczesny świat”, to polemizuje przede wszystkim z wizją historii, w której wszelka modernizacja jest zawsze zewnętrzna. (…)
Szczerski reprezentuje jednak mniejszościową w dzisiejszej debacie postawę negocjowania między tradycją a nowoczesnością. Bardziej popularne są postawy uproszczone.
Z jednej strony – afirmacji nowoczesności czy raczej modernizacji, zarówno jako sensu polskiej transformacji po roku 1989, jak i pożądanego celu działań władz publicznych współcześnie.
Z drugiej, odrzucenia tego, co nowoczesne, jako projektu utopijnego, niemożliwego do realizacji, sprzecznego z naturą rzeczy. Tym, co warte odrzucenia, jest zarówno nowoczesna wizja państwa prawa, jak i konstrukcja Unii Europejskiej, czy też promowane w ramach projektów modernizacyjnych równouprawnienie i emancypacja, tolerancja czy otwartość. (…)
1944 – 1989 – 2015
Zdzisław Najder [w „Węzłach pamięci niepodległej Polski”] pisze, iż w roku 1945 – zauważmy, że nie w 1939 – „nastąpiła ogólna katastrofa, Polska przechodząc spod okupacji niemieckiej do stanu satelitarnego pseudopaństwa, doznała najostrzejszego w swojej historii, nieodwracalnego przerwania ciągłości. Zabiegu dokonano bez znieczulenia. Wielobarwna, niemal tysiącletnia ciągłość, potężnie obecna w pamięci i wyobrażeniach zbiorowych, została przerwana”. I dalej: „Rok 1945 oznacza największą cezurę w naszych dziejach. My, żyjący w kraju, ogłuszeni przetaczaniem się wojennych frontów, nie zawsze mieliśmy czas uświadomić sobie, że Polska taka, jaką znaliśmy od wieków, kończy się nieodwołalnie”. (…)
To wraca w publicystyce i refleksji politycznej Obozu Dobrej Zmiany. „PiS wszedł w logikę kontrrewolucji. Od 1944 roku dokonała się na ziemiach polskich pewna odgórna rewolucja, która została zahamowana w 1989 roku, ale bynajmniej nie odwrócono jej długotrwałych skutków (m.in. w sądownictwie)” – mówił w wywiadzie dla „Do Rzeczy” jeden z jego najbardziej wpływowych intelektualistów prof. Andrzej Nowak. „W dużej mierze czas po 1989 r. był czasem kooptacji i kontynuacji jeżeli chodzi o elity sprawujące władzę. PiS próbuje to zmienić. A skoro próbuje, to musi otwierać fronty walki, w których ma naprzeciw siebie zasiedziałe tutaj od kilku pokoleń elity władzy czy kultury masowej, wytworzone przez struktury władzy po 1944 r.”.
Nie miejsce tu, by polemizować z tą tezą. Przywołuję ją po to, by pokazać sposób, w jaki narracje historyczne przywoływane są jako kapitał legitymizacyjny dla dość pospolitych procesów wymiany kadr i tworzenia narzędzi partyjnej kontroli nad sferą publiczną. To odnoszenie zmiany rządzącej partii do tragicznego roku 1944 jest bowiem nie tylko udziałem jakichś niesfornych propagandzistów czy posłów prawicy z dalszych rzędów, ale stanowi pogląd najbardziej wyrafinowanych intelektualistów pisowskiej prawicy. (…)
Modernizacja i dogrywki
Jednakże tego, co nas spotkało, nie warto interpretować jako zdrady ideałów, ale raczej jako porażkę w świadomym kształtowaniu modelu państwa, będącą skutkiem zaniechań i intelektualnej ignorancji elit. Nie postrzegały one znaczenia decyzji kształtujących instytucje nowego państwa w kontekście jakiegokolwiek projektu ideowego czy intelektualnego, ale jako proste dostosowanie go do oczekiwań partnerów z Zachodu. Bohaterowie transformacji częściej odgrywali rolę „tłumaczy” niż samodzielnych „pisarzy” (…)
A tymczasem my historię Polski nadal rozumiemy tak, jak gdyby przebiegała w oderwaniu od historii powszechnej, jak gdyby łączyła się z nią jedynie raz na jakiś czas przy pomocy wojen czy zaborów. A tymczasem znacząca część naszej historii jest po prostu udziałem w historii powszechnej – w ostatnich wiekach – w dziejach europejskiej modernizacji.
Modernizacja to – wbrew uproszczonym wizjom zwolenników teorii zapóźnienia – nie tylko postęp techniczny i hasłowo rozumiana elektryfikacja. To przede wszystkim zasadnicza zmiana warunków życia i pracy całej klasy ludowej – robotniczej, chłopskiej, służby domowej. Możemy ją opisywać pod kątem rozwoju powszechnej edukacji i opieki zdrowotnej, zabezpieczenia społecznego, dostępu do kultury, transportu publicznego itp. Możemy podążać za zmianą warunków życia, wychodząc od podstawowych norm sanitarnych, przez dostęp do bieżącej wody, kanalizacji, ogrzewania, oświetlenia i innych dóbr, bez których nie wyobrażamy sobie dziś życia. (…)
Jeżeli uznamy, że w najbliższych dekadach rozstrzyga się przyszłość samego modelu funkcjonowania Zachodu, to nie ma istotniejszej dla polskiej polityki kwestii historycznej. I nie da się tego problemu konceptualizować w kategoriach dotychczasowych narracji i właściwych im dychotomii.
Oczywiście na krajowym podwórku będą toczyć się istotne dogrywki, określające zarówno model światopoglądowy państwa, kształt edukacji czy warunki prowadzenia małej i średniej przedsiębiorczości, ale to nie one będą główną grą. Tak samo, jak historia nie zostanie zredukowana do walki o wpływy w obrębie elity politycznej. W dłuższej perspektywie – nawet jednego pokolenia – stanie się ona nieczytelna, tak jak nieczytelne są dla nas podobne zjawiska z okresu II Rzeczpospolitej czy PRL.
Tytuł i śródtytuły od redakcji
Przeczytaj także: Inny pomysł na demokrację
Polska to szczegolny Kraj, piekny Kraj, tylko ludzie……. nie bede doslownie przytaczal slow Marszalka. Z ludzmi Polska zawsze miala problemy, bo prywata, potem dlugo dlugo nic, na koncu Ojczyzna, ktora podobno Polacy tak kochaja, dzis podobnie Polska w chocholim tancu miota sie miedzy Moskwa a Berlinem, doszla jeszcze Bruksela. Polacy kochaja Jurgeld, dzis daje Unia. Trzeba ja wiec kochac, zyje uz dlugo na tym swiecie, nikt mi za darmo nic nie dal, na Slasku mowilismy, za darmo nawet ojciec nie bije. Tak wiec cieszmy sie ze Polsce daje Unia, nikt nie widzi ze Unia wiecej bierze, Polacy chetnie teraz pracua w unijnych obozach, obozach roznej narodowosci, nazywaja je do zmylki montowniami.Tak to wyglada w porownaniu z innymi krajami:https://niezalezna.pl/humor/6521-motoryzacja. Jest wiec powod do dumy.
Na przykład propaganda oceny Okrągłego Stołu. To co dziś i nie od dziś forsuje PiS, to nie jest narracja na usługach polityki, ale narracja, która jest od niej starsza i która przez długi czas nie mogła się przebić, ponieważ miała przeciw sobie oficjalną narrację i politykę. A żeby się przebić na otwarte pole społeczne, potrzebowała zwycięskiej siły politycznej i w końcu to nastąpiło. Narracja ta ma na usługach dzisiejszą władzę i mam nadzieję, że potrwa to jeszcze trochę, bowiem ta opowieść bazuje na wyższych wymaganiach moralnych, które w sposób czasem cyniczny, czasem ordynarny odrzuca poprzednia polityka historyczna, w gruncie rzeczy autorytarna i bezwstydna.
A ja czekam na jakiś artykuł do sekcji Społeczeństwo nt. obecnej brutalności policji. Nie rozumiem, dlaczego katolickie portale w ogóle nie zwracają uwagi na dramatyczne wydarzenia w Lubinie. Chłopak uduszony przez policjantów, dzieci klęczące pod płotem z rękami do góry, nieletni aresztanci przetrzymywani dwie doby bez wody i jedzenia nie tylko w Lubinie, ale też w Sejnach. A katolicy milczą. Co się z nami dzieje? Zabrakło prokuratury i w policję wstąpiło zło? Jak do tego dopuściliśmy?