Matera, tutaj Pier Paolo Pasolini nakręcił „Ewangelię według świętego Mateusza”, a Mel Gibson – „Pasję”. Dzisiaj w jednej z knajp w centrum serwuje się fettuccine alla Mel Gibson.
Fragment książki „Szczury z via Veneto” Piotra Kępińskiego, która ukazała się w Wydawnictwie Czarne (Wołowiec 2021)
O Pasolinim mówi się jakby mniej. Kiedy pytam miejscowych dlaczego, odpowiedź jest jedna: Mel ładniej sfotografował ich miasto, które sami lubią porównywać do Jerozolimy. „La piccola Gerusalemme” to Matera, gdzie ludzie mieszkają nieprzerwanie od paleolitu do teraz.
Nakręcono tu ponad trzydzieści filmów, miasto prawie zawsze było, z racji swego kształtu, Jerozolimą lub Nazaretem, a tylko czasami Materą. Może już pora. W 2019 roku miasto otrzymało tytuł Europejskiej Stolicy Kultury
Jeszcze trzydzieści, czterdzieści lat temu pociągi z Matery na północ Włoch jeździły tak wolno, że w trakcie tej podróży można się było zakochać i odkochać.
– Ja się zakochałem na amen – mówi Domenico, były oficer marynarki wojennej, który stacjonował w pobliskim Tarencie, ale od czasu, gdy poznał Tinę, przeprowadził się do Matery, najdziwniejszego i jednego z najpiękniejszych miast Włoch. – A nawet świata – poprawia mnie Domenico. Zaraz dodaje: – Ale w przeszłości, i to nie tak dalekiej, Matera stanowiła symbol wstydu, hańby i zarazy.
Dzisiaj jest perłą. W 2019 roku została Europejską Stolicą Kultury.
W Masserii del Pantaleone, gdzie nocujemy, oprócz głośnych studentów z Sieny, którzy przyjechali tutaj na coroczne badania antropologiczne, słychać także niemiecki. Obok głównego budynku masserii (czyli gospodarstwa rolnego, jakie na tych terenach powstawały w czasach, kiedy rządzili tutaj Hiszpanie, a w których dzisiaj obrotni Włosi urządzają restauracje i hotele połączone z kempingami) stoi kilka kamperów z rejestracjami z Berlina i Monachium. (…)
Podróżowanie po masseriach to, głównie dla Włochów, świetny sposób na spędzenie lata. Doskonale sprawdziło się podczas pierwszych wakacji po wiosennej kwarantannie – wtedy na krętych drogach Apulii, Bazylikaty i Kampanii królowały kampery. Jak donosiło „Corriere della Sera”, liczba wypożyczanych kamperów i przyczep kempingowych w sierpniu 2020 roku wzrosła wtedy o 250 procent w porównaniu z poprzednim sezonem.
Oczywiście turystów zagranicznych było jak na lekarstwo. Wspomniani Niemcy stanowili wyjątek. (…)
Do miasta mamy kilka kilometrów wygodną asfaltową szosą. Jedziemy pod górę, chwilę krążymy po wąskich uliczkach, które nagle gwałtownie opadają, i po dziesięciu minutach naszym oczom ukazuje się prawdziwe arcydzieło.
Z prawej strony widnieją białe, utkane na wzgórzu stare skalne domy, nad którymi góruje romańska katedra. Z lewej rozciąga się olbrzymi wąwóz, a po drugiej stronie urwiska widać wapienne skały przypominające Golgotę. Jest szesnasta, więc po mieście prawie nikt nie chodzi. Słońce odbijające się od domów parzy niemiłosiernie. Jest biało. Przeraźliwie biało.
W wyprodukowanym przez RAI filmie dokumentalnym o Materze z roku 1968 ta biel jest jakby przyczerniona, jak twarze chłopów wypasających na „Golgocie” owce i kozy. Po ulicach przechadzają się osły niosące na grzbietach psy i dzieci, kobiety pchają wózki. Zdjęcia do filmu nakręcono znacznie wcześniej, bo na początku lat pięćdziesiątych. Wtedy stare miasteczko pulsowało życiem. Był to jednak moment, gdy władze państwa zdecydowały: w związku z katastrofalnym stanem higienicznym miasta, gdzie nie było kanalizacji, a nieczystości jak w średniowieczu spływały kamiennymi rynnami, które znajdowały się po prostu na ulicach, wszyscy zostaną ewakuowani do nowej Matery.
– Wszystko prawda, ale gdyby nie Carlo Levi i jego artykuły, a zwłaszcza książka „Chrystus zatrzymał się w Eboli”, to kto wie? Może ci ludzie tutaj nadal żyliby w nędznych warunkach i umierali w wieku czterdziestu lat – mówi Salvatore Locuratolo, którego spotykamy w centrum.
Salvatore jest w Materze celebrytą, znanym bardziej jako Bobo Sind. Śpiewa reggae od kilkunastu lat. Ma długie dredy spięte w kitkę. Chodząc po kamiennych ulicach, zachowuje się, jakby cały czas był na scenie. A opowiada tak, że nawet materczycy przystają, by go posłuchać. Czasami nawet się wtrącają: „Powiedz jeszcze o tym, jak się stąd wyprowadzaliśmy…”.
Carlo Levi, malarz i pisarz, został tutaj zesłany przez faszystów w roku 1935 za wywrotową działalność polityczną. Tak naprawdę mieszkał w Aliano (którą to nazwę zakodował w książce jako Gagliano). Niemniej „Chrystus zatrzymał się w Eboli” jest powieścią nie o Eboli, Aliano czy Gagliano, tylko o Materze. (…)
W czasach Leviego Lukania (historyczny region położony między Zatoką Tarencką a Morzem Tyrreńskim) była absolutną czarną dziurą, włoską Syberią à rebours, bo w przeciwieństwie do niej tutaj zabijało nie zimno, ale słońce, i nikt z północy, jeśli nie musiał, tu się nie pojawiał. Lukania znaczyła biedę, nic więcej. Za Eboli, miastem, za którym zaczynała się dzisiejsza Bazylikata, nie było chrześcijaństwa, ludzie mieszkali w archaicznych komunach, w latach pięćdziesiątych nie wiedzieli, co to prąd elektryczny, godnie żyć mogli tylko albo emigranci, albo pracujący dla państwa (…).
Levi opublikował swoją słynną książkę w roku 1945 (w 1979 roku Francesco Rosi nakręcił film na podstawie powieści), czym wywołał narodową debatę na temat zapomnianego regionu. W roku 1951 „La Gazzetta del Mezzogiorno” dała reportaż o Materze, na pierwszej stronie opatrując go tytułem „Wstyd narodu”. Tych słów użył już wcześniej w swoim głośnym przemówieniu lider komunistów Palmiro Togliatti.
– Wszyscy byli w szoku! – Salvatore prawie krzyczy. – Bo nie wiedzieli, że ludzie tutaj chorują na malarię, bo nie wiedzieli, że egzystują w ciemnych domach bez okien z kurami, końmi i osłami, bo nie wiedzieli, że swoje gówna wyrzucają na ulicę. Nikt tego nie wiedział! Bo nie chciał wiedzieć… (…)
Wchodzimy do takiego pomieszczenia. Salvatore gasi światło, żebyśmy zobaczyli to, co widzieli materczycy żyjący w Sasso Caveoso (jednej z dwóch dzielnic miasta). Po paru chwilach totalnej ciemności rozpoznajemy posłania, przedmioty, niewielki promyk słońca wdzierający się przez skały…
Łóżka dla dzieci były podwieszane pod sufitem, nad miejscem, które przeznaczono dla zwierząt. W jednym łóżku spali rodzice, w drugim – reszta rodzeństwa, czasami nawet czworo lub pięcioro.
– W latach pięćdziesiątych? – pytam.
– Oczywiście – potwierdza Tina. – Te piękne domki w tamtych czasach były dla nas przekleństwem, symbolem biedy, upokorzenia i choroby. Jak myśmy się cieszyli, kiedy do Matery przyjechał Alcide de Gasperi, premier republiki, chociaż byliśmy jeszcze dzieciakami. Ludzie płakali ze szczęścia, że może ktoś zmieni ich los, że może nareszcie zaczniemy żyć normalnie.
I nie zawiedli się. Ciśnienie społeczne osiągnęło taki poziom, że rząd, nawet gdyby nie chciał, musiał podjąć odpowiednie kroki i zorganizować pomoc dla miasta, do którego ciągnęły zastępy młodych intelektualistów – wolontariuszy, gotowych walczyć z malarią, tyfusem i głodem. (…)
Koniec końców rząd ogłosił program przeprowadzki wszystkich mieszkańców „skalnego ogrodu” do nowej części miasta, położonej wśród drzew, znacznie wyżej. Albino Sacco-Casamassima, znany antropolog, napisał wtedy w jednym z artykułów: „Nowe domy dla każdego, za darmo”. I stał się cud. Państwo faktycznie zaczęło stawiać osiedla, ludzie zrzekali się swoich starych mieszkań i nabywali prawa do nowych. Exodus zaczął się w 1952 roku. Na archiwalnych filmach można zobaczyć, jak starsi ludzie o twarzach pooranych przez słońce ze wzruszeniem odbierają dokumenty i klucze. Wszystko przypomina komunistyczną propagandę, tyle że nią nie jest.
Ze skalnych grot wyprowadzili się wtedy wszyscy mieszkańcy Matery, około piętnastu tysięcy ludzi.
– Osiem lat to trwało – mówi Salvatore. – Nikt jednak nie narzekał.
Nowe osiedla budowali zresztą sami materczycy. (…) Stara Matera pustoszała i nikt za nią specjalnie nie tęsknił. Z daleka zawsze robiła piorunujące wrażenie, a z bliska po prostu śmierdziała. Kiedy Mussolini przyjechał tutaj w roku 1936, podobno był porażony spotkaną biedą. Zaproponował wtedy plan zmian, jakie muszą nastąpić. (…)
Gdzieś w połowie lat siedemdziesiątych co przytomniejsi mieszkańcy zauważyli, że owszem, może i kiedyś Matera była wstydem, ale teraz wstyd będzie jeszcze większy, jeżeli nikt nie ocali tego skalnego miasta, porównywalnego tylko z jordańską Petrą czy etiopską Lalibelą.
Powstało stowarzyszenie kulturalne La Scaletta.
– Mój ojciec był współzałożycielem – Salvatore nie kryje dumy. – To była grupa wariatów, w pozytywnym sensie tego słowa. Chcieli z jednej strony reaktywować miasto, sprawić, żeby się nie rozpadło, z drugiej zaś stworzyć projekt wielkiego muzeum antropologicznego, które prezentowałoby historię osadnictwa w Materze.
Po części im się to udało. Muzeum faktycznie powstało. Skalne miasto powoli zaczęło odżywać. Otworzono zamknięty w latach sześćdziesiątych kościół. Najpierw jeden, potem drugi. Powstawały małe knajpy. W roku 1993 Matera została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. (…)
Tina i Domenico najbardziej lubią Materę z daleka, czyli z drugiej strony wąwozu, skąd prezentuje się wspaniale. Zwłaszcza wieczorem, gdy zapalają się światła w domach, hotelach i restauracjach. Ten spektakl trwa zazwyczaj dziesięć, piętnaście minut. Efekt jest fantastyczny. Matera wygląda jak szopka bożonarodzeniowa.
– Kiedyś byliśmy wstydem, to może teraz zostaniemy dumą Italii? – pyta Salvatore. (…)
Wieczorem oglądam Pasję Gibsona i nie bez zdziwienia zauważam w tłumie statystów wiele znanych twarzy, w tym Salvatorego, który na ekranie gości nie dłużej niż dwie sekundy. Zresztą jest z tego dumny. Oczywiście poznał Mela. Ten podczas kręcenia filmu dosyć swobodnie poruszał się po mieście. Nie każdy mógł wejść na plan filmowy, to jasne.
– Ale wystarczyło, żebyś zatrudnił się jako statysta, i po problemie.
– Myśmy wtedy siedzieli w domu. Dużo zamieszania było z tym filmem – mówią Tina i Domenico. – Jednak Gibson wpadał na wino do naszego proboszcza Basilia. Matera to wielka wieś, wszyscy się znają. Szkoda tylko, że chociaż nakręcono tutaj ponad trzydzieści filmów, to Matera prawie zawsze była Jerozolimą lub Nazaretem, a tylko czasami Materą. Może już pora…
Przeczytaj także: Chrystus z San Berillo