Ten sam biznesmen, który wesprze pokaźną sumą ofiary klęski żywiołowej, może równocześnie pozostawać totalnie obojętny na potrzeby sąsiada, bo jego dobroczynna działalność nie wynikała z dostrzeżenia, że z drugim człowiekiem coś go istotnie łączy.
Fragment książki s. Barbary Chyrowicz „Widok stąd. Dlaczego działamy tak, a nie inaczej?”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2021
Kiedy apelujemy do bogatych o wspieranie biednych, nie oczekujemy, że będą budować z nimi indywidualne relacje, mamy nadzieję, że dostrzegą „podobieństwo w niepodobieństwie”, bo mimo iż zważywszy na kontekst, w jakim realizują swoje życie, prawie wszystko zdaje się ich z potrzebującymi wsparcia dzielić, nadal łączy ich to, co wskazaliśmy wyżej jako istotne dla bycia człowiekiem.
Oczekujemy zatem, że dostrzegą, że los rozbitków, migrantów, uchodźców, wszystkich „nędzników” współczesnego świata jest po części ich losem, że Abel to ich brat. Zdając sobie sprawę, że tylko wtedy, kiedy pomiędzy obdarowującymi i obdarowanymi pojawia się jakaś więź, zainteresowanie losem drugich staje się oczywiste, w prowadzeniu różnorakich akcji mających na celu wsparcie potrzebujących staramy się, by potencjalni beneficjenci nie byli dla potencjalnych darczyńców anonimowi.
Rozeznanie tego, co „tu i teraz” jest naszą moralną powinnością nigdy nie odbywa się czysto obiektywnie
Obraz i narracja mają służyć budzeniu wrażliwości i w ten sposób wpływać na ich „widok stąd”. Na niewiele zda się wykład na temat podstaw personalizmu, jeśli szukający wsparcia pozostaną słuchaczom wykładu mentalnie i emocjonalnie zupełnie obcy. Nie jest wykluczone, że zdecydują się na odpis 1 proc. z podatku albo na sponsorowanie połączone z reklamą firmy, ale los tych, których skądinąd wsparli, pozostanie im zupełnie obojętny. Ten sam biznesmen, który wesprze pokaźną sumą ofiary klęski żywiołowej, może równocześnie pozostawać totalnie obojętny na potrzeby sąsiada, bo jego dobroczynna działalność nie wynikała z dostrzeżenia, że z drugim człowiekiem coś go istotnie łączy, niezależnie od jakichkolwiek zdeklarowanych więzi. Wprawdzie odniesienie „dla” wiele w naszym traktowaniu drugich zmienia, ale stanowi w istocie, jak to już zauważyliśmy, dodatkową, a nie zasadniczą rację działania. Te ostatnie formułowane są w ramach teorii etycznych.
Teorie etyczne przedstawiają moralne obowiązki z obiektywnego, a nie z osobistego punktu widzenia, w którym do głosu dochodzi „widok stąd”. Nie pozostają co do przyjmowanych podstaw słuszności sądów zgodne – inaczej uzasadnia je kantyzm, inaczej utylitaryzm, jeszcze inaczej tomizm czy personalizm, co nie zmienia faktu, że podstawowe obowiązki moralne – przynajmniej na ogólnym poziomie – są w nich odczytywane podobnie.
Dyskusja nad podstawami obiektywności sądów moralnych uwzględniająca rudymenty różnych teorii etycznych nie jest nam tutaj potrzebna, dość powiedzieć, że obiektywny sąd moralny wskazuje na to, co słuszne/niesłuszne, niezależnie od tego, w jaki sposób podmiot „tu i teraz” tę słuszność/niesłuszność odczytuje i bez względu na to, co chciałby w danej sytuacji wybrać. Właściwy dla teorii etycznej obiektywny punkt widzenia, który będę dalej nazywać „etycznym punktem widzenia”, nie musi jednak kolidować z punktem widzenia indywidualnym, który nazwaliśmy „widokiem stąd”. Odczytywanie naszych moralnych zobowiązań przez pryzmat wiążącej nas z drugim człowiekiem relacji to nadto jeden z wielu elementów „widoku stąd”, czyli nie tylko o relacje w „widoku stąd” chodzi. Kolejne elementy tego widoku analizować będziemy w dalszej części monografii.
Widok z „etycznego punktu widzenia” i „widok stąd” pozostają zgodne, kiedy subiektywne decyzje podmiotu pozostają kompatybilne z obiektywnym porządkiem moralnym. Uwzględniający swoje indywidualne preferencje podmiot może odczytać obowiązek moralny dokładnie w taki sposób, w jaki ujmuje go broniący obiektywności system etyczny. Jeśli „tu i teraz” twierdzi usilnie, że nie powinien skłamać, to jest to jego indywidualny, subiektywny sąd, co nie zmienia faktu, że może on pozostawać zarazem zgodny z niezależnym odeń obiektywnym porządkiem moralnym.
Indywidualny sąd jest zawsze bogatszy co do treści od ogólnych sądów formułowanych na gruncie teorii; uwzględnia kontekst działania, formułowany jest przez konkretną osobę i w odniesieniu do konkretnej osoby, czyli w jakiś sposób konfrontuje nas „tu i teraz” nie tylko z tym, co nam samym wydaje się dobre, lecz także z tym, co adresat naszego działania rozeznaje za swoje dobro.
Kiedy dwa „widoki stąd” okazują się niekompatybilne, a podjęcie decyzji nieodzowne, zwracamy się czasem ku teorii, licząc na to, że za pomocą „etycznego punktu widzenia” uda się nam zweryfikować indywidualne osądy danej sytuacji i dojść do zgodnych wniosków.
W praktyce poszukiwanie fundamentu toczonych przez nas sporów niekoniecznie ma jednak typowo akademicki charakter. Kiedy szukamy tego, co wespół jesteśmy skłonni uznać za moralnie słuszne, niezależnie od specyfiki własnych zapatrywań, odwołujemy się nie tylko do „etycznego punktu widzenia”, lecz także do intuicji, doświadczenia i zdrowego rozsądku. Wykonujemy wówczas podobny zabieg myślowy jak przedstawiciele różnych teorii etycznych zastanawiający się nad tym, w którym miejscu przyjęte przez nich założenia wykazują zbieżność.
Można spokojnie przyjąć, że pokaźna liczba prawych moralnie ludzi trafnie odczytuje moralne obowiązki, nie zaprzątając sobie głowy żadną teorią. Powodami toczonych przez nas moralnych sporów (kolizji dwóch różnych „widoków stąd”) mogą być natomiast zarówno błędy w odczytaniu moralnej powinności (nie dostrzegamy tego, co istotne, albo brak nam wiedzy odnośnie do tego, co jest naszym moralnym obowiązkiem), jak i pragnienie uzyskania dobra, które cenimy sobie w danej sytuacji wyżej niż znane nam skądinąd moralne normy, na przykład wiemy, że nie powinniśmy oszukiwać, ale oszustwo wydaje nam się jedynym środkiem do poprawienia trudnej sytuacji materialnej. Nie rozwijam dalej wątku kolizji między dwiema indywidualnymi perspektywami odczytywania moralnych obowiązków, ponieważ tym, co nas tutaj zasadniczo interesuje, jest możliwa kolizja „etycznego punktu widzenia” z „widokiem stąd”.
Podejmując moralne decyzje, na ogół nie konfrontujemy ich z „etycznym punktem widzenia” i nie wynika to jedynie z tego, że zdecydowana większość z nas nie zna założeń systemów etycznych. Od etyków oczekujemy co prawda ich znajomości, ale trudno sobie wyobrazić etyka, który opiekując się chorym przyjacielem, analizuje, jak się ma jego zachowanie do założeń uznawanej przez niego za słuszną teorii etycznej, i zastanawia się, jak w podobnej sytuacji zachowałby się kantysta, a jak utylitarysta. Nie myśli też zapewne o tym, jaki jest preferowany przez niego w życiu porządek wartości i czy podejmowane działanie go uszczęśliwia – ważny jest dla niego konkretny człowiek, a motywem działania, którego nawet nie próbuje w danej sytuacji zwerbalizować, jest to, co go z przyjacielem łączy. Relacja między przyjaciółmi jest tego rodzaju, że pytanie o racje, dla których poświęcamy sobie nawzajem uwagę i czas, jest całkowicie zbędne, razi nas już samo słowo „poświęcanie”, bo sugeruje wysiłek tam, gdzie decyzja o działaniu przychodzi nam z łatwością. Trafnie ujmuje to Scheler, pisząc o współodczuwaniu „z kimś”, w którym brak jest przedmiotowych odniesień (1.1).
Powodami toczonych przez nas moralnych sporów mogą być zarówno błędy w odczytaniu moralnej powinności, jak i pragnienie uzyskania dobra, które cenimy sobie w danej sytuacji wyżej niż znane nam skądinąd moralne normy
Znaczenie „etycznego punktu widzenia” dochodzi w sposób szczególny do głosu tam, gdzie szukamy uzasadnienia dla „widoku stąd” lub kiedy nasz własny punkt widzenia (subiektywny) koliduje z „etycznym punktem widzenia” (obiektywnym).
Przyjmowana w naszym działaniu perspektywa jest na ogół subiektywna, przywiązujemy szczególną wagę do tych rzeczy, które mają znaczenie dla naszego indywidualnego życia. Każda inna perspektywa niż wewnętrzna musi się najpierw stać częścią naszego „widoku stąd”, żeby mogła wpłynąć na nasze decyzje i działanie. Perspektywa zewnętrzna (obiektywna) stanowi dla naszego działania, jak zauważa Nagel, rodzaj wielkiej panoramy. To cenna panorama – odniesienie do niej nadaje znaczenie temu, co wewnętrzne, i pozwala się nam oderwać od egocentrycznego myślenia, które grozi nam na skutek przyjęcia czysto wewnętrznej perspektywy. Obiektywny, zewnętrzny punkt widzenia nazwany wyżej „etycznym punktem widzenia” uznawany jest w etyce za rodzaj idealnego poznania, dążenie do niego jest zatem czymś jak najbardziej pożądanym.
Problem nie w tym, by go podważać, lecz by dostrzec, że stanowi panoramę, która nie wyczerpuje racji, dla której podejmujemy działanie. Ucieczka od subiektywnego punktu widzenia pod presją tego, że wszystko musi być czymś nie z jakiegoś punktu widzenia, lecz samo w sobie, wydaje się jednak dążeniem do nieosiągalnego ideału. Dlaczego?
Postulat oderwania od tego, co subiektywne, jest zrozumiały, zważywszy na to, że własny punkt widzenia danej osoby może ulec wypaczeniu (np. skrajnemu egoizmowi). Subiektywnemu rozeznaniu na ogół się nie ufa albo przynajmniej znacznie mniej niż obiektywnemu. Ponieważ wiąże się z nim szereg przypadkowych cech rozeznającego podmiotu, zazwyczaj przyjmuje się, że do rozeznania prawdziwego istnienia rzeczy dojdziemy dopiero wtedy, kiedy posłużymy się metodami, które nie są swoiste dla szczególnych typów obserwatorów. Dążenie do obiektywności, czyli do „etycznego punktu widzenia”, wymaga zatem wykroczenia poza punkt widzenia podmiotu, poza „widok stąd”.
Istnieje jeszcze inny typ transcendencji – Nagel nazywa go transcendencją obiektywną. Taka transcendencja zmierza do przedstawienia tego, co zewnętrzne, wobec każdego poszczególnego punktu widzenia, co ma wartość samo w sobie, a nie dla kogoś. Autor wątpi, czy ten nienasycony apetyt na obiektywność ma sens.
Jego wątpliwości wydają się szczególnie zasadne w odniesieniu do rozeznania tego, co „tu i teraz” jest naszą moralną powinnością – tego nigdy nie rozeznajemy czysto obiektywnie! Nagel dostrzega trudność tam, gdzie spojrzenie obiektywne napotyka coś odsłoniętego subiektywnie, czego nie może przyswoić, to może być jakiś fakt albo jakaś wartość. Z własnego doświadczenia wiemy, jak wiele rzeczy jest w naszym działaniu ważne tylko dlatego, że są nasze, nie podlegają żadnej obiektywizacji, a przecież istotnie wpływają na to, że działamy tak, a nie inaczej!
Doświadczenia spotkań, wspomnienia, fragmenty rozmów, nieistotne dla drugich rzeczy… Wszystkie one wpisane są w nasz „widok stąd”. Pytanie zatem, czy najlepszy lub najprawdziwszy obraz można uzyskać, wykraczając jak najdalej poza siebie? I to nie dlatego – zaznaczmy to raz jeszcze – żeby odrzucać obiektywny obraz rzeczywistości – ten pozostaje panoramą, względem której oceniamy decyzje i działania. Rzecz w tym, by przyznając, że obiektywność jest niewystarczająca jako ideał poznania, nie winić jej równocześnie za to, że nie uwzględnia elementów subiektywnych. Gdyby je uwzględniała, nie byłaby obiektywnością.
Przeczytaj też: Po co filozofowi głupota