Wyobrażam sobie, jak musiał się czuć w ostatnich godzinach życia, sam wśród tłumu Żydów, których nienawidził. Tylko dlaczego z trzech tysięcy mieszkańców Olkusza zamordowanych w Auschwitz-Birkenau w czerwcu 1942 roku jedynie on dostąpił zaszczytu, by jego nazwisko zostało wyryte na pomniku?
O fakcie, że ktoś taki w ogóle istniał, dowiedziałem się blisko 20 lat temu, czyli ponad 100 lat od jego urodzin i 60 lat po jego śmierci. Małe zresztą miałem szanse, żeby wiedzieć wcześniej, biorąc pod uwagę, że najprawdopodobniej nie pomylę się, stwierdzając, że dopiero wówczas jego personalia po raz pierwszy pojawiły się w druku.
Bardziej dziwić może, że już po niespełna trzech latach personalia te trafiły na pomnik, a potem znalazły się w licznych artykułach i wzmiankach medialnych oraz co najmniej kilku książkach. Ba, nabrały cech symbolu. Co zatem, mimo trwającego z górą pół wieku niemal całkowitego zapomnienia tej postaci, stało się powodem tak spektakularnej kariery pośmiertnej Leopolda Jarny?
„To wszystko jedno…”
Niewielka wzmianka, z której dowiedziałem się o nim, opublikowana została w wydanej w 2002 roku książce Krzysztofa Kocjana „Zagłada olkuskich Żydów”.
Przedstawiając okoliczności tzw. likwidacji getta w Olkuszu, Kocjan zacytował powojenną relację świadka wydarzeń, olkuskiego lekarza Mariana Auerhahna-Głuszeckiego, w której czytamy: „W czasie mego pobytu w gmachu Kasy Chorych gestapo doprowadziło pewną starą żebraczkę (aryjkę) i umysłowo chorego chłopczyka aryjczyka i dołączyli ich do grupy żydów. Był to znany na bruku olkuskim Poluś Jarno. Chłopczyk inteligentny, podobno po maturze, który zachorował na manię religijną. Gdy on mnie zauważył, wzywał mnie na świadka, że nie jest żydem. Kierując się pierwszym impulsem przystąpiłem do eskorty oświadczając, że go znam i że jest aryjczykiem, na co otrzymałem odpowiedź: «Das ist doch ganz egal, schau dass du rauskommst» [«To wszystko jedno, wynoś się»]”[1].
Przytoczona relacja dr. Głuszeckiego została złożona 10 lutego 1948 r. przed Żydowską Komisją Historyczną w Łodzi, spisana, a później przechowywana w Żydowskim Instytucie Historycznym w Warszawie (sygn. 301/3321)[2].
Czterdziestoletni chłopczyk
Kim był Leopold Jarno? Urodził się w Olkuszu 15 listopada 1901 roku. Łatwo więc obliczyć, że w czasie zagłady olkuskiej społeczności żydowskiej w połowie czerwca 1942 r. był czterdziestoletnim mężczyzną. Trudno powiedzieć, czemu zatem w relacji Głuszeckiego dwukrotnie nazywany jest „chłopczykiem”. Współcześnie takiego określenia skłonni bylibyśmy przecież użyć w stosunku do ucznia co najwyżej szkoły podstawowej (i to raczej nie z ostatnich klas), a nie do kogoś, o kim istnieje domniemanie, że niemało lat temu zdał maturę. Widocznie jednak w kontakcie z nim musiała się objawiać jakaś cecha dziecięca, skoro nie spotkałem się ze wspomnieniem kogoś, kto go znał i nazywałby go „Leopoldem” czy choćby „Poldkiem”. Tylko „Poluś”, „Polcio”, „Polduś”.
Mieszkał na ul. Górniczej. Był krewnym dobrze znanej w Olkuszu rodziny rzemieślników i społeczników. Z tą maturą to zapewne przesada, bo jest mało prawdopodobne, by Poluś ukończył gimnazjum. W każdym razie, nie figuruje on w spisach maturzystów olkuskiego Gimnazjum im. Króla Kazimierza Wielkiego. Wiadomo natomiast, że wielokrotnie prosił młodszego od siebie o kilkanaście lat ucznia tegoż gimnazjum o pisanie swoich listów. Co może wskazywać, że jego edukacja nie była zbytnio zaawansowana.
Owym uczniem piszącym listy Polusia był nie kto inny, tylko Konrad Zbyszko Makusz, niezwykle barwna postać, której działaniami można by z powodzeniem obdzielić co najmniej kilka bardzo interesujących życiorysów (już samo tylko wymienienie używanych przez niego imion i nazwisk – na które często miał „papiery” – a także pseudonimów zajęłoby pewnie z pół strony).
Część swoich młodzieńczych przygód Makusz opisał w pamiętniku napisanym wiele lat po wyjściu ze stalinowskiego więzienia (wcześniej otrzymał nawet karę śmierci, ale wyroku nie wykonano). Sporo jest w „Pamiętniku” o Olkuszu, choć Makusz był mieszkańcem tego miasta tylko przez kilka przedwojennych lat, do matury zdanej w 1937 r. w tutejszym gimnazjum (w Olkuszu pojawił się zresztą właśnie w związku ze szkołą, bo wyrzucono go z innego gimnazjum). Leopoldowi Jarnie poświęcił Makusz ładnych kilka stron pamiętnika, warto tu przytoczyć znaczne fragmenty tego opisu[3].
Silny wariat umysłowy
Niewykluczone, że historyjka, którą Makusz rozpoczyna charakterystykę Polusia, jest w znacznej części opisem jego pierwszego z nim spotkania. Oto ona:
„Przyjeżdżających do naszego grodu oczekiwał na dworcu kolejowym szczupły, wysoki osobnik chodzący latem i zimą z odkrytą głową. Cerę, spaloną od wichru i słońca, miał na kolor miedzi. Niespokojne ruchy i szybko biegające oczy mogły na pierwszy rzut oka powodować ocenę, że osobnik ten jest agentem tajnej policji. Po przybyciu pociągu, podchodził zawsze do ludzi obcych, którzy po raz pierwszy zjawiali się w naszym mieście. Z jakąś dziwną intuicją znachodził w tłumie takie ofiary.
Do upatrzonego osobnika zbliżał się on i tajemniczym szeptem mówił: «Marszałek Józef Piłsudski to silny wariat umysłowy. Symulował silną chorobę umysłową, uciekł od wariatów w Petersburgu, rozpoczął i przedsięwziął wojnę bratobójczą w Warszawie. Marszałek Józef Piłsudski zrobił rewolucję zbrojną. Cześć i chwała Marszałkowi – silnemu wariatowi umysłowemu. Silny wariat umysłowy musi posiadać 12 typów chorób psychicznych i umieć zatrzymać expres Katowice-Warszawa w pełnym biegu. Cześć i chwała Marszałkowi Piłsudskiemu, silnemu pierwszemu wariatowi».
Osoba obdarzona taką porcją antyrządowych okrzyków – a działo się to w okresie, kiedy na czele państwa stał Marszałek i rząd BBWR – nie chcąc być posądzoną o nastawienie antyrządowe, przyspieszała kroku. Ale Polcio nie dawał za wygraną, z uporem maniaka powtarzając swoje w kółko i to coraz głośniej. Jeśli osobnik przyspieszał kroku, Polcio robił to samo, chwytając go pod rękę. Ofiary jego czuły się nietęgo, obawiając się w każdej chwili zjawienia się policji.
Taki to był Polcio – Wariat, który o samym sobie mówił, że jest Adamem Mickiewiczem z Przemyśla, vel generałem Zarzyckim, vel Iwo Odrowąż-Pieniążkiem, sławnym żeglarzem polskim”.
Wspomniane wcześniej listy, które Makusz pisał dla Polcia, kierowane były zwykle do dyrektora podkrakowskiego wówczas zakładu psychiatrycznego w Kobierzynie, dr. Włodzimierza Stryjeńskiego. Jarno je dyktował, „nie znosząc zmiany szyku zdania lub sensu. Listy te opatrywał w liczne pieczęcie, które przybijano mu na odczepnego w urzędach”. Zdaniem Makusza listy te były manią Polusia, który „prosił w nich o przyjęcie ponowne do zakładu, motywując, że jest silnym wariatem umysłowym”.
Jarno zresztą nie tylko wysyłał listy do Kobierzyna, ale też jeździł tam co pewien czas, starając się o przyjęcie do zakładu. Z takim wyjazdem łączy się interesujące wydarzenie opisane przez Makusza. Otóż, podczas jednego z powrotów z Kobierzyna, Poluś „natrafił w Krakowie na moment, kiedy bawił tam generał Rydz-Śmigły, wizytujący prace przy budowie krypty Marszałka Piłsudskiego na Wawelu. Generał ze swoją świtą był u Noworolskiego na śniadaniu. Jak się stało, że mimo ochrony i policji, dostał się Polcio przed oblicze generała, do dziś jest tajemnicą. W każdym razie powiedział Rydzowi, że Marszałek Piłsudski był silnym wariatem umysłowym, a on, Śmigły, nie nadaje się na jego następcę, a nawet ordynansa. Nazwał generała «łysym bykiem». Zrobił się raban i wielka konsternacja. Polcia zabrała policja, ale musieli go wypuścić, bo to wariat”.
Nie zawsze ku uciesze bliźnich
Konrad Makusz stwierdza, że Poluś Jarno „de facto był to wariat dla otoczenia niegroźny, więc chodził sobie po świecie ku uciesze bliźnich”. Sądząc po tym, jak autor w „Pamiętniku” opisuje relacje Polusia z bliźnimi, można przypuszczać, że niejeden z tychże bliźnich skłonny byłby z tą opinią polemizować.
Jak bowiem zauważa Makusz – „Polcio był wariatem złośliwym, cały dzień krążył po mieście, urzędach i domach prywatnych. Znał wszystkie plotki, afery i tajemnice małomiasteczkowego high life’u. O sobie miał duże wyobrażenie i wysokie poczucie własnej godności. Do wielu osób mówił: «ja z panem mogę rozmawiać, ale ręki nie podam, bo pan jest szubrawiec (lub: złodziej)». (…) Ludzi, którzy mu zrobili krzywdę, nie znosił i na całe miasto lżył i nie raz wygarnął prawdę w oczy”.
Specjalną animozję czuł nasz wariat do miejscowego kanonika. Zdaniem Makusza „być może pochodziło to stąd, że Polcio był swego czasu organistą i zwariował na tle religijnym. Kanonika prześladował, gdzie tylko go zobaczył, krzyczał za nim: «ksiądz kanonik kąpie sobie d… w perfumach, aby spodobać się swojej gospodyni» lub «ksiądz kanonik odnowił plebanię, bo twierdzi, jakim go widzą, takim i owieczki jego»”. Wśród chętnie powtarzanych przez niego powiedzonek było też: „Jeden kilometr marszu pogrzebu kosztuje u księdza kanonika 100 złotych”.
Wychodzi na to, że Poluś znalazł się na pomniku za sprawą katolickiej metryki urodzenia
Byłoby dziwne, gdyby sposób zachowania Polusia nie spotykał się z reakcją, czasem nawet gwałtowną. Makusz odnotowuje: „uczniowie często go bili, ja go broniłem, bo był to biedny, chory człowiek. Mnie szanował i nawet mówił, że mógłbym, jak popracuję nad sobą, zostać w przyszłości wariatem. Wyczuwając w swoim chorym mózgu życzliwą mu osobę, ile razy mnie zobaczył, witał się, a często w dowód specjalnej łaski śpiewał mi całą mszę świętą po łacinie”.
Poluś miał słabą (o ile w ogóle) ocenę grozy czy powagi sytuacji i ta serdeczność względem autora „Pamiętnika” bywała dla tego ostatniego niebezpieczna. Co pokazuje opisane przez Makusza wydarzenie z początków okupacji (a trzeba nadmienić, że właśnie to spotkanie było jednym z elementów zawiązywania się olkuskiej konspiracji): „Ten to Polcio narobił mi też po latach sporo kłopotu. Po kampanii wrześniowej 1939 r. zjawiłem się w Olkuszu, który to został przez Niemców włączony do Reichu. Rozmawiałem na ulicy z kolegami Julem Kazibutem i Olkiem Aleksiejewem, kiedy nadleciał Polcio. Zaczął się ze mną witać wykrzykując: «Widzisz kochany, ja zawsze mówiłem, że w wojsku więcej szanują konia jak człowieka. Jak ty wyglądasz w cywilu? No, nie martw się, znowu będziesz chodził w mundurze, to wszystko diabli wezmą, Sikorski wypędzi Niemców». Wszystko to wykrzykiwał na głos. Sytuacja nie była przyjemną, tym więcej, że zbliżał się patrol niemiecki. Polcia to jeszcze bardziej rozjątrzyło, wymyślał Niemcom od fludrów i świń, krzycząc do nich, że powinni stać na baczność przed wojskiem polskim i tu wskazał na mnie. Dla zaakcentowania swej nienawiści splunął kilkakrotnie w ich stronę. Całe szczęście, że Julo wytłumaczył Niemcom, którzy nie znali języka polskiego, że Polek to wariat i boi się mundurów i bombardowania. A mogło się to wszystko tragicznie dla nas skończyć”.
Tragedia antysemity
Nie ma wątpliwości, kogo Poluś najbardziej nie lubił i w czyim kierunku skoncentrowana została przede wszystkim jego złośliwość. Pisze Makusz: „Żydów Polcio nienawidził, znał żargon i stale coś mówił do nich. Nie musiało to być miłe, bo żydzi doskakiwali do niego z pięściami i pluli w jego kierunku. To jednak nie przeszkadzało Polciowi zjawiać się na każdym żydowskim pogrzebie i głośno wyrażać swoje zadowolenie z tego, że jeden żyd wykojfnął więcej. Prowadził specjalny notatnik w czarnych okładkach, do którego uroczyście i publicznie wpisywał wszystkich zmarłych żydów oraz tych, których typował na śmierć w najbliższym czasie. Żydzi są zabobonni, więc cholera ich brała, ale nie mogli mu nic zrobić, bo to był wariat. Po śmierci Marszałka Piłsudskiego Polcio latał po mieście i krzyczał: «Marszałek zostawił serce Matce, mózg uczonym w Warszawie, a żydom g…». Żydzi nie byli tym zachwyceni”.
Uzasadnione jest przypuszczenie, że ukazane tu przez autora „Pamiętnika” antysemickie zacięcie Polusia stało się przyczyną jego zguby. W tragicznym dla siebie dniu Jarno – jak wszyscy pozostali ówcześni mieszkańcy miasta – doskonale wiedział przecież, że kilka dni wcześniej opustoszało olkuskie getto, utworzone przez Niemców przed niespełna rokiem. Że wszystkich stłoczonych w nim dotąd Żydów zgromadzono na selekcję, po której kilkuset – głównie młodych mężczyzn – wywieziono na ciężarówkach, a pozostałych zamknięto pod strażą na terenie budowanej Kasy Chorych. Kiedy więc usłyszał, że zaczyna się właśnie wywózka również ich, Poluś po prostu nie mógł przepuścić takiej okazji i czym prędzej pojawił się na miejscu. Z błyskiem tryumfu w oku, uśmiechem na twarzy i swoim kajecikiem z czarnymi okładkami w ręce. Możliwe także, że przy tej okazji któryś z nadzorujących akcję gestapowców zobaczył go wykrzykującego coś w jidysz[4] do zgromadzonych Żydów i potraktował jako jeszcze jednego z nich. W ten sposób Poluś trafił na drogę prowadzącą do komory gazowej w Birkenau.
To, oczywiście, tylko moje domysły, ale taki przebieg wydarzeń wydaje się bardzo prawdopodobny.
Lepszy wariat, byle nie Żyd
W czerwcu 2005 r. na terenie starego cmentarza katolickiego w Olkuszu odsłonięto pomnik poświęcony mieszkańcom ziemi olkuskiej zamordowanym w hitlerowskich obozach koncentracyjnych i więzieniach. Na pięciu kamiennych tablicach zostało tam z imienia i nazwiska wymienionych ponad trzystu mieszkańców przedwojennego powiatu olkuskiego (powiat był wówczas około dwukrotnie większy niż obecnie), którzy ponieśli śmierć w obozach i więzieniach podczas okupacji tego terenu przez nazistowskie Niemcy w latach 1939-1945.
Wśród osób, których personalia zostały wyryte na pomniku, jest także Leopold Jarno. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że spośród trzech tysięcy mieszkańców Olkusza zamordowanych razem z nim w komorach gazowych KL Auschwitz-Birkenau w trakcie tej samej niemieckiej akcji z połowy czerwca 1942 roku ani jedna z pozostałych ofiar nie dostąpiła zaszczytu, by na pomniku znalazło się jej imię i nazwisko.
Czemu akurat tę ofiarę spotkało takie wyróżnienie? W okresie, kiedy stawiano pomnik, pełen wzburzenia rozmawiałem o tym z wieloma osobami i utkwiło mi w pamięci celne zdanie wypowiedziane przez jednego z olkuskich społeczników: „Bo dla «prawdziwych Polaków» do upamiętnienia lepszy jest wariat, byle nie Żyd”.
W ogniu polemik
W ciągu 16 lat, jakie minęły od postawienia pomnika, najprawdopodobniej żadna inna z wymienionych na nim osób nie była wzmiankowana w publikacjach częściej od Leopolda Jarny (wydaje się, że w tym względzie konkurować mógłby jeszcze tylko Konrad Juszczyk). I nie da się ukryć, że tę popularność Poluś zawdzięcza w dużej mierze mnie.
Niedługo po uroczystym odsłonięciu pomnika na starym cmentarzu opublikowałem artykuł „Pomnik dziurawej pamięci”, w którym poddałem krytyce ideową koncepcję pomnika i jej realizację[5]. Umieszczenie na pomniku personaliów Leopolda Jarny uznałem za najbardziej wymowny fakt obnażający intencje twórców monumentu.
A trzeba wiedzieć, że chęć zafałszowania historii wedle rasistowskich kryteriów była zarzucana twórcom pomnika już kilka lat wcześniej, na etapie jego projektu. Przez olkuskie media przetoczyła się wtedy fala protestów. Królował w nich zwłaszcza argument, że skoro organizatorzy zamierzają upamiętnić z imienia i nazwiska wszystkie ofiary hitlerowskich obozów, których personalia da się ustalić (i to ofiary z całego powiatu), to czemu wspominają jedynie o około 300 nazwiskach, jeśli jeden tylko opublikowany w książce Kocjana dokument (odnoszący się do deportacji na śmierć z olkuskiego getta z czerwca 1942 r.) zawiera ponad siedemset ofiar wymienionych z imienia i nazwiska. Ale członkowie komitetu budowy pomnika posuwali się do nawet tak kuriozalnych kontrargumentów, że pewność co do faktu, iż dana osoba była ofiarą, można mieć tylko, kiedy ma się akt jej zgonu…
Po publikacji mojego artykułu o zrealizowanym już pomniku ten spór rozgorzał na nowo. W jednym z ogłoszonych wtedy tekstów główny zwolennik koncepcji pomnika i autor znajdującej się na nim listy nazwisk, dr Adam Cyra (pracujący jako kustosz w Muzeum Auschwitz-Birkenau), twierdził, że „ani jedno z nazwisk widniejących na przytaczanych przez p. Krzysztofa Kocjana dokumentach, nie można było […] uwzględnić na tym pomniku w sposób odpowiedzialny i w wystarczający sposób potwierdzony wiarygodnymi źródłami”[6].
I wtedy odwołałem się właśnie do przykładu Polusia. Wiadomo przecież było, że w jego przypadku nie istnieją nawet tego typu dokumenty, właściwie nie ma żadnych. Nawiązując do słów dr. Cyry, poprosiłem go o przedstawienie dokumentów, na podstawie których zamieścił na pomniku nazwisko Leopolda Jarny. W odpowiedzi kustosz powtórzył napisaną przez siebie krótką notkę o Polusiu z książki wydanej przy okazji odsłonięcia pomnika i dodał, że był też w kontakcie z olkuską rodziną, która mu „dostarczyła odpis aktu urodzenia ich krewnego Leopolda z ksiąg parafialnych”[7].
Wychodzi więc na to, że Poluś znalazł się na pomniku za sprawą katolickiej metryki urodzenia. Był to wszak jedyny wskazany przez dr. Cyrę dokument, który pozwolił mu umieścić na pomniku personalia Leopolda Jarny „w sposób odpowiedzialny i potwierdzony źródłami”.
Samotność
Kilkanaście lat temu, w związku z tym, że osoba Polusia Jarny pojawiała się w polemikach i dyskusjach wokół pomnika, przy okazji jakiejś rodzinnej rozmowy – ku mojemu zaskoczeniu – dowiedziałem się, że był on dość dobrze był znany mojemu śp. tacie i jego rodzinie.
Okazało się, że bywał też wielokrotnie w miejscu, w którym spędziłem znaczną część mojego dzieciństwa, tzn. w domu i ogrodzie moich dziadków. Poluś kumplował się bowiem z młodszym bratem mojej babci i Józek często go do jej domu przyprowadzał. Tym faktem babcia – delikatnie rzecz ujmując – nie była jednak zachwycona, zdaje się, że przede wszystkim z powodu wpływu Polusia na dzieci. Starała się więc gości jak najszybciej spławić, do czego zwykle wystarczało wręczenie im po pajdzie chleba z jakąś wkładką. Co zresztą wskazuje, że prawdopodobnie był to główny cel ich odwiedzin.
Muszę przyznać, że odkąd dowiedziałem się o tych związkach – mimo że dość ulotnych – Polusia z osobami i miejscami drogimi mojemu sercu, stał mi się on bliższy, jeszcze bardziej zasługujący na współczucie.
Od piętnastu lat, co roku 13 czerwca, w rocznicę wywózki olkuskich Żydów do KL Birkenau, przechodzę w zadumie ich ostatnią drogę po rodzinnym mieście – od Starostwa Powiatowego (ówczesnej Kasy Chorych) po dworzec kolejowy. Często przy okazji tego Marszu Pamięci myślę też o Polusiu i modlę się za niego. Wyobrażam sobie, jak musiał się czuć w tych ostatnich, makabrycznych godzinach swojego życia, sam wśród tłumu Żydów, których tak bardzo nienawidził, policzony za jednego z nich…
*
Pomimo wcześniejszych kilkuletnich protestów wielu osób wspomniany tu pomnik ofiar obozów koncentracyjnych stanął w 2005 roku na starym katolickim cmentarzu w Olkuszu. Kilkadziesiąt lat temu Leopold Jarno został upamiętniony przez swoich krewnych na grobowcu jego starszej siostry, Julii Pawelec, zmarłej jeszcze przed wojną. Tak więc już od 16 lat nazwisko Polusia widnieje na kamieniu zarówno na starym, jak i nowym cmentarzu katolickim w Olkuszu.
Tymczasem 3000 olkuszan – kobiet, mężczyzn i dzieci – zamordowanych wraz z nim w komorach gazowych Birkenau od prawie 80 lat czeka na upamiętnienie przez współmieszkańców ich miasta. Miasta, do którego dobrobytu pomordowani i ich przodkowie wnosili istotny wkład przez ponad pół tysiąclecia. Zgłaszane od 20 lat postulaty w sprawie takiego pomnika spotykają się zazwyczaj z głuchym milczeniem miejscowych decydentów. Cóż, te ofiary najwyraźniej nie były w stanie wykazać się metryką urodzenia wystawioną przez katolicką parafię…
Przeczytaj też: Holokaust, Sprawiedliwi i wioskowe tajemnice
[1] Krzysztof Kocjan, „Zagłada olkuskich Żydów”, Olkusz 2002, s. 20.
[2] W 2007 roku całość relacji Mariana Auerhahna-Głuszeckiego została opublikowana w książce „Olkusz: Zagłada i pamięć” (zob. „Olkusz: Zagłada i pamięć. Dyskusja o ofiarach wojny i świadectwa ocalałych Żydów”, red. Ireneusz Cieślik, Olgerd Dziechciarz, Krzysztof Kocjan, Olkusz 2007, s. 297-299). Aktualnie książka ta w całości jest dostępna online na stronie www.olkuscyzydzi.pl
[3] Pamiętnik odnalazł się w esbeckiej dokumentacji nt. Makusza w archiwum IPN ( IPN BU 942/386). Dla potrzeb niniejszego artykułu korzystam ze spisanej kopii udostępnionej mi kilkanaście lat temu przez Mieczysława Karwińskiego, przyjaciela autora „Pamiętnika” od czasów szkolno-harcerskich.
[4] Poluś zapewne znał jidysz od dziecka, bo w domu, w którym mieszkał, były także mieszkania wynajmowane przez rodziny żydowskie.
[5] Artykuł opublikowany pierwotnie na portalu eOlkusz.pl, a później w książce „Olkusz: Zagłada i pamięć…”, dz. cyt., s. 148-150.
[6] Zob. „Olkusz: Zagłada i pamięć…”, dz. cyt., s. 174.
[7] Zob. „Olkusz: Zagłada i pamięć…”, dz. cyt., s. 175. Trzeba tu dodać, że w książkowej notce Adam Cyra podaje błędną datę urodzenia Polusia – 2.11.1901, co zapewne ma związek ze wspomnianą metryką. Najwyraźniej Cyra, doktor nauk historycznych, nie miał pojęcia, że w czasie, kiedy Poluś się urodził, Olkusz znajdował się na terenie carskiego imperium, gdzie obowiązywał kalendarz juliański, a więc dla wskazania poprawnej daty urodzenia zazwyczaj nie wystarczy machinalne przepisanie podanych w metryce informacji.
Bardzo subiektywny i niezgodny z prawdą artykuł.