Jesień 2024, nr 3

Zamów

Bp Janocha: Piękno znalazło się za burtą Kościoła

Bp Michał Janocha podczas 386. zebrania plenarnego KEP 27 sierpnia 2020 r. Fot. episkopat.pl

Bez piękna nasze głoszenie Ewangelii jest pozbawione skrzydeł – mówi Katolickiej Agencji Informacyjnej bp Michał Janocha.

Tomasz Królak (KAI): Konieczność budowania mostów między wiarą a kulturą to bardzo częsty motyw wystąpień Księdza Biskupa, choćby na ubiegłorocznym zebraniu plenarnym episkopatu. Wydaje mi się, że brakuje nam w Polsce takich mostów, a deficyt dialogu o tym, co najważniejsze ale z udziałem wszystkich, którzy mogliby taką rozmowę podjąć, staje się coraz bardziej dojmujący…

Bp Michał Janocha: Tak, problem istnieje. Kultura rodzi się z kultu. Cytując Goethego, kultura, która odpada od kultu, jest odpadkiem. A my w takiej kulturze żyjemy i żyje w niej także Kościół. Mam wrażenie, że często Kościół – myślę o jego pasterzach – nie dostrzega tego albo bagatelizuje. A kultura to jest bardzo poważna rzecz, a odnajdywanie więzi z kulturą współczesną – bo zakorzenienie w kulturze dawnej nie podlega dyskusji – uważam za jeden z priorytetów. Tu się będzie rozstrzygać przyszłość Kościoła.

A dlaczego właściwie biskupi bagatelizują sferę kultury?

– Co prawda sam fakt istnienia Rady ds. Kultury o czymś świadczy, to jednak w praktyce rożnie bywa. Na pewno wrażliwość więzi pomiędzy wiarą a kulturą powoli dojrzewa, ale – jak to napisał angielski pisarz katolicki Bruce Marshall – Kościół jest spóźnioną o wieki machiną łaski. W tej dziedzinie owo opóźnienie bardzo nam doskwiera.

Wśród bolączek Kościoła na polu kultury wskazuje Ksiądz Biskup m.in. kwestię obecności historii sztuki w seminariach duchownych i jej nauczania…

– To niesłychanie istotna sprawa. Bardzo mnie to boli, że w ratio studiorum [dokument o formacji kapłańskiej, którego nowa wersję po zatwierdzeniu przez Watykan biskupi przyjęto w marcu br. – przyp. KAI] historia sztuki jest zmarginalizowana i, niestety, traktowana czasami jako niekonieczny dodatek. Nie muszę mówić, jak silnie historia sztuki wiąże się ze wszystkimi przedmiotami wykładanymi w seminarium: z filozofią, teologią, historią Kościoła, liturgiką.

Odnajdywanie więzi z kulturą współczesną uważam za jeden z priorytetów. Mam jednak wrażenie, że często pasterze Kościoła nie dostrzegają tego albo to bagatelizują

bp Michał Janocha

Udostępnij tekst

Marginalizacja tego przedmiotu niesie ogromne konsekwencje. W praktyce, od decyzji biskupa i rektora seminarium zależy to, ile godzin zajęć przeznaczyć na historię sztuki.

Druga rzecz to przygotowanie księży, przyszłych administratorów obiektów sakralnych, również zabytkowych, do roli stróżów kultury. Mam na myśli przede wszystkim dziedzictwo historyczne i zabytkowe. Ksiądz nie musi być biegły w technikach konserwatorskich, ale musi znać rangę obiektów, za które jest odpowiedzialny. Musi też znać drogi współpracy z konserwatorem diecezjalnym i wojewódzkim, jak również – a to dotyczy właściwie wszystkich proboszczów, a w dużym stopniu i wikariuszy – mieć elementarne wykształcenie estetyczne, które mówi „nie”, kiedy w kościele pojawia się kicz. Tu mamy chyba najwięcej do zrobienia.

Te braki estetyczne ujawniają się na różnych poziomach: w brzydko-dziwacznej architekturze świątyń, jej „wystroju” z użyciem styropianu, sztucznych kwiatów, plansz itp., ale też w kiczowatych obrazkach rozdawanych przez księży podczas kolędy.

– Problem jest bardzo głęboki historycznie. Kiedy w XVI w. Łukasz Górnicki tłumaczył „Dworzanina” Baltazara Castiglione, czyli opis ideału szlachcica i jego edukacji, to rozdział ostatni dotyczący edukacji artystycznej, uznał za niepotrzebny, bo polskiej szlachcie nie trzeba znać się na obrazach… Myślę, że to w dużym stopniu zaważyło na naszym, często lekceważącym, stosunku do kultury plastycznej, czego owoce zbieramy do dzisiaj.

Ale dlaczego tak źle to wygląda sprawa architektury kościołów – na zewnątrz i wewnątrz. Wiadomo, że powinny o tym decydować rady artystyczno-architektoniczne przy kuriach diecezjalnych. Coś jednak nie działa: nie ma tych rad czy nie działają tak, jak powinny?

– Problem jest bardzo złożony. Rada jest jednym z komponentów. Powinna ona być powołana w każdej diecezji, by mieć istotny wpływ na decyzję biskupa. Jeżeli składa się z ludzi kompetentnych, a biskup chce ich słuchać, to sytuacja jest znacznie lepsza…

Osobny problem to bardzo duża – delikatnie mówiąc – samodzielność proboszczów, często nie przyzwyczajonych do zasięgania opinii rady w sprawach dotyczących obiektu sakralnego. Jeśli dotyczy to zabytku, to podjęcie takiej samowolnej decyzji zwykle kończy się konfliktem z wojewódzkim konserwatorem zabytków. Jeżeli natomiast dotyczy obiektów współczesnych, to co prawda konfliktu zewnętrznego nie ma, ale pozostaje jakiś zgrzyt i to nie tylko na poziomie odbioru estetycznego.

Sprawa sięga znacznie głębiej, bowiem sztuka – myślę tutaj o sztukach wizualnych – jest wyrazem doświadczenia wiary. Jeśli ten wyraz jest nieadekwatny, byle jaki, kiczowaty, to przeciwnicy Kościoła, patrząc na nasze współczesne realizacje, utwierdzają się w przekonaniu, że Kościół jest taki, za jaki go uważają, a więc niewrażliwy na piękno. Jeśli zaś jest niewrażliwy na piękno, to jak może być wrażliwy na Tego, który jest źródłem piękna? W ten sposób od pewnych rozstrzygnięć organizacyjnych doszliśmy do istoty sprawy.

No tak, bo mówiąc o pięknie kościelnej architektury i sztuki (czy też braku tego piękna), nie chodzi o spory estetyczne i „kwestie gustu” tylko to, że piękno może wznosić ludzi do Boga, a brzydota i kicz relację taką utrudniać. To jest więc gra o najwyższą stawkę.

– I na tym polega problem. A konkretnie na tym, że bardzo wielu pasterzy tego nie dostrzega lub nie docenia, redukując wiarę do metafizyki i etyki, czyli do prawdy i dobra (pomijam już skrajne przypadki kaznodziejskie, w których redukuje się wiarę wyłącznie do dobra, i to w wersji „nie wolno” albo „musimy”, co oczywiście może budzić tylko słuszny sprzeciw). Natomiast piękno znalazło się za burtą. Tymczasem bez piękna nasze głoszenie Ewangelii jest pozbawione skrzydeł.

I na pewno nie przyciągnie to do Kościoła tych, którzy są w świątyni od wielkiego dzwonu: z okazji I Komunii, ślubu czy pogrzebu. Styropianowe upiększacze i ckliwe oleodruki nie rzucą ich na kolana.

– To, co nazywamy ikonosferą, czyli otaczająca nas sferą wizualną, jest rzeczą bardzo ważną. Dzisiaj coraz częściej żyjemy na śmietniku: medialnym, plastycznym, urbanistycznym. Wystarczy wjechać do każdego większego miasta, żeby zobaczyć, że uczestniczymy w jakimś wizualnym horrorze nieuporządkowanej zabudowy, durnych reklam itd. To wszystko w nas „wchodzi”, jeśli nie mamy jakichś filtrów.

Świątynia ma być alternatywą dla tego chaosu; ma być obrazem kosmosu, jakim była przez wieki. Natomiast dzisiaj bardzo często staje się pobożną projekcją tego zewnętrznego chaosu. Problem jest rzeczywiście bardzo głęboki. Żeby pokazać różne jego wymiary, mogę dać za przykład kościoły we Francji lub Niemczech, gdzie poziom edukacji i wrażliwości estetycznej jest o wiele większy i możemy się tego od nich uczyć. A z drugiej strony bardzo często – choć nie chcę generalizować – brakuje im tego, co my, Polacy jeszcze dość dobrze czujemy, jak mi się wydaje, czyli pewnego zmysłu duszpasterskiego. Sytuacja jest więc bardzo złożona.

Widzę tu pewne pozytywne wskazówki w różnych ruchach i wspólnotach chrześcijańskich, które potrafią łączyć prawdę, dobro i piękno; które widzą ewangelizację nie tylko na poziomie głoszenia i wąsko rozumianego świadectwa, ale również świadectwa sztuki. Myślę tutaj o największym ruchu w Kościele rzymskim, czyli neokatechumenacie. Kiko Argüello [współzałożyciel Drogi Neokatechumenalnej – KAI] ma cały zespół wykształconych teologicznie architektów i plastyków, który pracuje nad projektami świątyń, nad ich wnętrzami. Przestrzeń sakralna jest tam czymś istotnym. Wnętrze, bardzo starannie zaprojektowane liturgicznie, jest również głęboko zakorzenione w tradycji Kościoła Wschodu i Zachodu. To może nam się podobać lub nie, ale jest to bardzo spójna wizja wiary obejmująca również estetykę.

Za inne przykłady mogą posłużyć stołeczne Wspólnoty Jerozolimskie. Popatrzmy, jak z brzydkiego kościoła przy ul. Łazienkowskiej można wewnątrz uczynić coś bardzo pięknego. Jeszcze mniej znane są Wspólnoty Betlejemickie, które mają klasztory na całym świecie, a w Polsce są w Grabowcu. Widoczny tam powrót do prostoty wczesnego chrześcijaństwa przynosi jakiś oddech piękna. Wspomnę zmarłego niedawno Stanisława Niemczyka, którego uważam za geniusza sztuki chrześcijańskiej XX i XXI wieku. Wszystkie jego realizacje są natchnione pięknem, które jest najgłębiej powiązane z wiarą.

Ale można też wspomnieć Laski – wkrótce czeka nas beatyfikacja Matki Czackiej. Kaplica laskowska, całej jej otoczenie, a także wrażliwość estetyczna sióstr franciszkanek, widoczna również w ich kościele św. Marcina na warszawskiej Starówce jest czymś, czego można się uczyć. Takich przykładów jest sporo, niemniej cały czas są one niczym wyspy na morzu czy raczej w potopie bylejakości. Są niczym arki.

Pytanie, czy wystarczy Księdzu Biskupowi kadencji na stanowisku szefa Rady ds. Kultury, by wyplenić styropian z polskich kościołów?

– Nie mam takich ambicji ani złudzeń (śmiech). Bardziej wierzę w pewne działania oddolne. Powstaje bardzo wiele rozmaitych wspólnot, które dostrzegają organiczną łączność doświadczenia wiary i doświadczenia piękna.

Całkiem niedawno byłem na posiedzeniu Rady Programowej związanej z opactwem benedyktynów w Tyńcu, w której uczestniczą artyści i teoretycy sztuki. Najczcigodniejszy i najstarszy polski klasztor, który pozostaje pewnym wzorcem, dostrzega ten problem. Na tym spotkaniu podkreślano także, że wśród artystów i młodych studentów, którzy często już w swojej edukacji w akademiach sztuk pięknych nie mają odniesienia do tego, z czego wyrasta cała nasza wielka sztuka, gdzieś po omacku jednak szukają. Powstają z tego bardzo ciekawe zjawiska, jak na przykład Wspólnota Twórców Chrześcijańskich Vera Icon, związana z dominikanami, a działająca już w wielu miastach. Takich inicjatyw jest więcej.

I na tym opiera Ksiądz Biskup swoją nadzieję i przekonanie, że nie wszystko stracone?

– Tak, i bardzo wierzę w takie pączkowanie, które może nie jest spektakularne, no ale – mój Boże! – kiedy Norwid pisał „Vademecum” – kto o tym wiedział? Albo kto wiedział o obrazach, które malował Van Gogh w zakładzie dla obłąkanych? Z kolei jakiś inny wielki pisarz czy kompozytor tworzył coś do szuflady, bez rozgłosu. A dziś wszyscy te ich dzieła czytają, oglądają, słuchają.

Sztuka jest wyrazem doświadczenia wiary. Jeśli ten wyraz jest nieadekwatny, byle jaki, kiczowaty, to przeciwnicy Kościoła, patrząc na nasze współczesne realizacje, utwierdzają się w przekonaniu, że Kościół jest taki, za jaki go uważają, a więc niewrażliwy na piękno

bp Michał Janocha

Udostępnij tekst

Sztuki nie da się zaprogramować. Oczywiście, pewnie potrzebne są reformy akademii sztuk pięknych, kształcenia architektów, nie bagatelizuję tego, ale sztuka rządzi się swoimi prawami i nie można nią sterować, tak jak można próbować sterować innymi dziedzinami. Sztuka to sprawa talentu, geniuszu, wyczucia – tego się nie da przewidzieć, zaplanować. To jest coś danego od Boga, a my możemy tylko być na to wrażliwi, możemy być, odwołując się do metaforyki ewangelicznej, taką zaoraną glebą, która czeka na ziarno.

Teraz o katechezie, bo tu też jest problem. W ubiegłorocznym przemówieniu do biskupów mówił Ksiądz Biskup, że dwutysiącletnie dziedzictwo kultury chrześcijańskiej brane jest w nawias, a sięga się po współczesne, nierzadko tandetne środki, zniekształcając tym samym wiarę.

– Kiedy przeglądam podręczniki do katechezy, z których korzystają tysiące dzieci, to czasem resztki włosów jeżą mi się na głowie: to jest język mass kultury. A mass kultura jest niezdolna w swoim głównym nurcie udźwignąć przesłania Ewangelii. Ona może je tylko redukować, mniej lub bardziej karykaturyzować. Mass kultury nie zmienimy, natomiast boli mnie, kiedy katecheci lub odpowiedzialni za katechezę tego nie widzą i w swojej naiwnej łatwowierności posługują się językiem tejże mass kultury, aby mówić o rzeczach głębokich i wzniosłych.

Których kultura masowa nie ma prawa udźwignąć…

– Nie potrafi ani udźwignąć ani wyrazić. Dlatego tak ważny jest namysł w tej dziedzinie. Miałem kilka spotkań z katechetami naszej archidiecezji i bardzo pozytywnie poruszyło mnie ich otwarcie na przekaz wiary poprzez sztukę: wiersz, film, obraz, rzeźbę, wyprawę do muzeum.

Na co dzień mam do czynienia ze studentami na Uniwersytecie Warszawskim. W przeważającej większości są to osoby zupełnie niewierzące i zdystansowane do Kościoła. Gdybym zaczął im mówić o dogmatach wiary, to natychmiast by się wyłączyli. A kiedy oglądamy freski u św. Franciszka w Asyżu, kiedy zaglądamy do katakumb, by zobaczyć tamtejszą sztukę, albo omawiamy mozaiki bizantyjskie, to tego nie kwestionują nawet najbardziej wojujący ateiści i otwierają się na te perspektywy.

Myślę, że kultura jest jedną z najważniejszych i wręcz przyszłościowych płaszczyzn spotkania z tym światem, który coraz bardziej od wiary odchodzi. Świetnie to czuł i rozumiał Jan Paweł II, wielokrotnie to wyrażał. Zresztą także kolejni papieże są wrażliwi na drogę ewangelizacji poprzez kulturę.

Chciałbym zapytać o rolę Kościoła w kulturze rozumianej szerzej, a więc o jego obecność we wszelkich działaniach mających na celu ową integrację wiary i kultury, tworzenie szerokiej przestrzeni do zadawania najważniejszych pytań o kondycję człowieka, jego przeznaczenie, cel życia. Jak to dziś wygląda?

– Myślę, że dużo dzieje się tu na poziomie parafialnym i diecezjalnym. Dochodzą do mnie informacje o wielu ciekawych inicjatywach, rozmowach z artystami, wernisażach wartościowych wystaw i działaniach, które próbują przerzucać pomost pomiędzy Kościołem i kulturą. To się dzieje oddolnie. Rada ds. Kultury nie dysponuje żadnymi środkami finansowymi, aby mogła realizować swoje inicjatywy.

Chociaż bardzo przydałby się ogólnopolski kongres kultury chrześcijańskiej, organizowany pod patronatem Rady, o czym zresztą jakiś czas temu Ksiądz Biskup wspominał.

– Przy tym stole miałem dwa spotkania z wybitnymi przedstawicielami różnych dziedzin sztuki: teatru, filmu, plastyki, architektury, teorii sztuki. Zapraszając te osoby, bardzo zależało mi na tym, żeby reprezentowały zróżnicowane światopoglądy polityczne, żebyśmy nie siedzieli na jednej burcie. No i po dwóch spotkaniach okazało się, że dalsze są właściwie niemożliwe. Bardzo mnie to zasmuciło.

Oczywiście, mógłbym dość łatwo zrobić spotkanie z ludźmi siedzącymi po prawej lub lewej stronie owej burty i wszyscy świetnie by się porozumieli, tylko że nie o to chodzi. Jeżeli nie chcemy być wieżą Babel, tylko Wieczernikiem, musimy patrzeć na Kościół w perspektywie teologicznej, eucharystycznej. Ksiądz Rydzyk i ojciec Gużyński sprawują tę samą Eucharystię i jeżeli nie widzimy priorytetu tej Eucharystii nad różnicami światopoglądowymi, to niszczymy Wieczernik, a budujemy wieżę Babel.

Przeżywamy dziś w Polsce deficyt dialogu także wewnątrz Kościoła, nie uważa Ksiądz Biskup?

– Absolutnie tak uważam i dlatego jestem głęboko przekonany, że Kościół w Polsce potrzebuje synodu. Synodu, który podjąłby podstawowe pytania, także te, o których rozmawiamy; który byłby otwarty na różne grupy osób świeckich i duchownych istniejące w Kościele. Różne zarówno pod względem formatu: charyzmatyczne, intelektualne, charytatywne, społeczne, artystyczne, ale też różnych pod względem swoich zapatrywań i sympatii politycznych, co jest zapewne najtrudniejsze. Wydaje mi się jednak, że bez tego będziemy coraz bardziej oddalać się od siebie i od Tego, który nas powołuje do jedności.

O konieczności zwołania nowego synodu w Polsce mówi też Kongres Katoliczek i Katolików, zaś paru biskupów ten głos już oficjalnie wsparło. Ksiądz, jak rozumiem, także jest za?

– Zdecydowanie tak. Na tym Kongresie jest bardzo wiele realnych i poważnych tematów, które powinny być przedmiotem szerokiej dyskusji i to jest niewątpliwa zasługa tej inicjatywy. Nie wyobrażam sobie, żeby w przyszłym synodzie, wśród zaproszonych delegatów rozlicznych ruchów i wspólnot, zabrakło przedstawicieli Kongresu.

Mamy rok bardzo ważnych rocznic, tzn. związanych z gigantami kultury: Norwidem, Dantem, Dostojewskim. Tak na marginesie: Norwid to twórca najczęściej cytowany przez Jana Pawła II. We wrześniu przypada 200. rocznica urodzin poety. Co z niego powinniśmy przemyśleć dziś?

– Jeśli ktoś tym Norwidem naprawdę się przejmie, jeśli to mu w duszy zagra, jeśli Norwid w kimś wzbudzi jakieś ważne pytania, poruszy struny, których istnienia nawet by nie przypuszczał, to idąc za tym głosem, taki człowiek stanie się w jakimś sensie apostołem jednego z największych, a może największego myśliciela polskiego. Jak Paweł II był takim „późnym wnukiem” Norwida.

Możemy uczyć się od Norwida odważnego stawiania pytań o relacje pomiędzy chrześcijaństwem i światem współczesnym; ogromnej i bezkompromisowej krytyki świata w rozumieniu ewangelicznym, a więc nie tego świata, który jest piękny, jest komnatą zaślubin, ale tego świata, który jest domeną Złego. Myślę, że dramat Kościoła po Soborze Watykańskim II (nie winię za to Soboru, tylko niektórych teologów) polega na tym, że my tych dwóch światów nie odróżniamy i że często, naiwnie, wchodząc w dialog ze światem nie rozpoznajemy, że są w nim wartości, z którymi nie może być żadnego dialogu ani żadnej wobec nich tolerancji. To trzeba jasno powiedzieć, bo chodzi o rzeczy, których chrześcijanin nie może się po prostu wyprzeć.

Mamy głosić Ewangelię i nadzieję, która przekracza horyzont tego świata. A tymczasem stajemy się głosicielami taniego optymizmu

bp Michał Janocha

Udostępnij tekst

Natomiast dialog z tym światem, który jest Boży, i w którym ziarna prawdy dojrzewają poza instytucjonalnym Kościołem – jak najbardziej tak! Myślę, że rozróżnianie tych dwóch światów jest sprawą niesłychanie ważną. I tego nas uczy Norwid: uczy nas bezkompromisowej krytyki tego świata, którego duch niszczy wnętrze Kościoła. Papież Franciszek wiele mówi o „światowości” – to jest właśnie to zagrożenie. Norwid to także wielkie, głębokie dostrzeganie prawdy, dobra i piękna we wszystkich przejawach działalności człowieka bez względu na religię, konfesję, język, czas. Tego uczy nas Norwid.

Także we wrześniu przypada 700. rocznica śmierci Dantego. Florencki poeta, jak napisał o nim Franciszek, wzywa nas „abyśmy stawali się jego towarzyszami podróży, ponieważ także dzisiaj chce on nam ukazać drogę do szczęścia, właściwą drogę ku temu, aby żyć w pełni naszym człowieczeństwem, pokonując ciemne lasy, w których tracimy orientację i godność”. Pięknie powiedziane…

– Bardzo ucieszyłem się z papieskiego listu „Candor lucis aeternae” i z tego, że papież zauważył ten wyjątkowy jubileusz. Dante jest wielki prorokiem i wielkim teologiem, który pokazuje naszą historię życia na ogromnym ekranie niebios i piekieł. Na tym ekranie można zobaczyć wszystko we właściwych proporcjach. To ważne, bo nam często grozi utrata proporcji: żyjemy w świecie newsów (nic nie starzeje się szybciej niż one) i, mówiąc metaforycznie, oglądamy kopyto konia – a to jest „Bitwa pod Grunwaldem”!

Dante jako pierwszy z teologów wprowadza w wizję uniwersum miłość erotyczną między mężczyzną a kobietą (bez Beatrycze nie było by „Boskiej Komedii”), przekształca eros w caritas, umieszcza ją na osi Trójcy Świętej! Dante pokazuje nam świat jako pole bitwy, prowadzi nas przez piekło, czyściec, do raju. Wielu wielkich, również Norwid, podejmowało tę drogę. Norwid szczególnie drogę przez piekło tego życia. Z jednej strony nosimy w sobie jeszcze taki naiwny i bezkrytyczny zachwyt tym światem, który wpoiła nam płytka, posoborowa teologia, a z drugiej strony gdzieś u jego bram czuje się podskórnie jakieś przerażenie i lęk. Tymczasem potrzeba odważnego zmierzenia się z tym żywiołem. Dante nas tego uczy. Nie wystarczy banalne powtarzanie: „Bóg Cię kocha”. Życie jest apokalipsą, życie jest dramatem, być może świat zmierza do katastrofy. Kościół jest ostatnim, który ma głosić optymizm! My mamy głosić Ewangelię i nadzieję, która przekracza horyzont tego świata. A tymczasem stajemy się głosicielami taniego optymizmu.

Ks. Pasierb napisał, że Chrystus przyszedł rzucić ogień na ziemię, a my się wygrzewamy przy kominku. Dante burzy nam ten kominek. I dzięki mu za to.

I wreszcie: Dostojewski. W listopadzie minie 200. rocznica jego urodzin. To nazwisko także musi być dla Księdza Biskupa ważne. Myślę, że ktoś, kto zna i kocha ikony, musi mieć jakieś szczególne spojrzenie na autora „Braci Karamazow”.

– Mówimy o autorach, do których ciągle trzeba dorastać, i wciąż będą w pewnym sensie elitarni. Ale powiem rzecz niepopularną: chrześcijaństwo jest całkowicie elitarne, jest arystokratyczne. Oczywiście nie chodzi tu o arystokrację krwi, lecz ducha. Nie może ona mieć nic wspólnego z pychą, ale być pokornym odkrywaniem obdarowania Bożego.

Dostojewski, paradoksalnie, nie znał ikon, którymi ja się zajmuję, bo w jego czasach ikony nie były jeszcze odkryte. Fascynował się malarstwem zachodnim, zaś jego ideałem była Madonna Sykstyńska Rafaela.

Był genialnym, przenikliwym znawcą duszy ludzkiej w jej największych otchłaniach. Nie przypadkiem ikona Zstąpienia do Otchłani właśnie w ojczyźnie Dostojewskiego jest wyrazem największej tajemnicy chrześcijaństwa czyli zmartwychwstania. Dostojewski pokazuje nam nadzieję w piekle, którym jest Hades; piekle, którym jest świat i ludzka dusza. W tych przestrzeniach, bardzo zresztą pokrewnych przestrzeniom Dantejskim i Norwidowskim, chociaż wszyscy żyli w odmiennych obszarach i czasach, gdzieś mam nadzieję, Kościół będzie się coraz bardziej odnajdywał. To są wielcy prorocy naszych czasów.

A jeden z nich to prawosławny, co skłania przy okazji do refleksji natury ekumenicznej.

– Tak, choć Polacy oczywiście pamiętają Dostojewskiemu, że ich nie cierpiał i nie lubił katolików. Ale to są zupełnie trzeciorzędne rzeczy. Trzeba zawsze patrzeć na człowieka od jego najpiękniejszej strony. Mistyk Anioł Ślązak napisał przetłumaczony przez Mickiewicza wiersz o kulawym, który lubił obserwować reakcję ludzi na jego kalectwo, kiedy znajdował się w tzw. towarzystwie. Ten wiersz kończy się tak: „Mądry spogląda na mą nogę prawą / Głupi na lewą, którą mam kulawą”.

Myślę, że często bezwiednie zachowujemy się jak ci głupi, nie dostrzegając piękna, które przysłaniamy kwestiami nieistotnymi.

Wesprzyj Więź

Dziękuję, że przywołał pan te nazwiska dwóch poetów i pisarza – Włocha, Polaka, Rosjanina – bo ich sztuka jest na wskroś profetyczna. Właściwym sobie środkiem słowa dotyka głębin piekła, czyśćca i nieba, które są w każdym człowieku.

Bp Michał Janocha – ur.1959, biskup pomocniczy archidiecezji warszawskiej, doktor habilitowany historii sztuki. Od 2010 roku pracuje na Uniwersytecie Warszawskim, na Wydziale Artes Liberales, w komisji Speculum Byzantinum. Jego zainteresowania naukowe koncentrują się wokół historii sztuki i tradycji bizantyjskiej w perspektywie porównawczej Wschodu i Zachodu, a także teologii kultury. Opublikował szereg artykułów i pięć książek, m.in. „Polonika artystyczne w zbiorach watykańskich” (współautor: Janusz St. Pasierb) oraz „A piękno świeci w ciemności” (wywiad rzeka Ewy Kiedio).W czerwcu 2016 r. został wybrany przewodniczącym Rady KEP ds. Kultury i Ochrony Dziedzictwa Kulturowego na 5-letnią kadencję.

Przeczytaj też: Jezus, którego potrzebuje każda kultura

Podziel się

17
10
Wiadomość

Myślę, że elitaryzm duchowy jest pokusą, która towarzyszy chrześcijaństwu od czasów apostolskich: judaizujący, gnostycy, donatyści, katarzy, itd. aż do dzisiejszego neokatechumenatu. Świetny wywiad. Dwadzieścia lat temu byłby istotny. Czy Świątynia jerozolimska została zburzona bo była nieestetyczna?

Co ma wspolnego Goethe z tymi problemami? Nie doczytalem do konca, niestety. Mieszkam od prawie 40 lat w Niemczech i dziwi mnie, jak nawet wyksztalcone osoby posluguja sie tymi utartymi schematami… to, po 1945/68 spoleczenstwo zrozumialo i przyjelo konsekwencje (dla wlasnej przyszlosci), ale… Land der Dichter und Denker… nie byli i nie sa! Moze wiecej nauki jezyka francuskiego, angielskiego, wloskiego??? Biedny Johan, przez „niedouczonych” do dzisiaj wykorzystywany…

Samo wspomnienie, czy mówienie o sztuce, nie czyni piękna i jej nie popularyzuje. Potrzeba czegoś więcej, wiedzy i pasji, trzeba dać się sztuce uwieść. Biskup chyba przed jednym i drugim się broni. Niestety, rozmowa bp. Janochy o sztuce piękna nie jest, trochę jak te martwe, czy sztuczne kwiaty w kościele. Co znaczy piękno żywe w kościele? Kościół pw. Św. Ojca Pio , na Ursynowie, Rybałtów 25 ( nie znam proboszcza, nie znam osobiście żadnego z księży, nie jestem parafianką, dojeżdżam 10 km., bo tęsknię do tego miejsca), zbudowany razem z parafią, dosłownie, we wspólnocie. Każdy detal przemyślany, ołtarz jest sztuką światła, monstrancja Najświętszego Sakramentu wykorzystywana przy adoracji cudowna, przepiękna, nie widziałam piękniejszej. Proboszcz, dobry gospodarz, mówca, pasterz, słowem czaruje. Mówi prosto, ale zawsze wie, co chce powiedzieć ( to nie jest takie częste ). Jestem w stanie wysłuchać i przyjąć od niego trudne rzeczy, z którymi się nie zgadzam, ale pracują we mnie, bo mówi z miłością.
Przepraszam za to zestawienie, nikt tego nie lubi, ale muszę i chce to zrobić. Słynny Kościół Zbawiciela w centrum wielkiego miasta, przez wiele lat nie słyszałam jednego dobrego kazania, wszyscy równo…nie potrafią głosić [dobrani idealnie], za to lubią mówić i słuchać samych siebie ( Ordo Iuris nie ma tam co robić. I co z tego?). Wiele słów, a pustka potworna. kościół piękny, ale bez duszy…jest martwy.

Fajna analiza kultury, taka z lat 60 trochę. KK jak widać na nie po drodze nie tylko ze sztuką ale i humanistyką. Najłatwiej obrażać się na kulturę „masową” i krzyczeć stop gender. Uwielbiam polskich biskupów.

Polacy – zmysł duszpasterski lepszy niż u Niemców lub Francuzów… Ekscelencja tak serio? Na razie ten zmysł u nas jest tak cudowny, że ludzie w coraz większej liczbie (i niemożliwej do zignorowania… dla kogoś, kto nie jest odklejony od realiów) obojętnieją na wiarę. Coś mi się wydaje, że rozważania o kulturze są drugorzędne wobec porażającej nędzy intelektualnej i moralnej warstwy przywódczej Kościoła, która gorszy i zatruwa ludzi nie tylko wierzących, ale i tych niewierzących. A Kościół de facto działa tak, że tylko kler pełni w nim funkcję duszpasterską, świeccy to tylko numerki w księgach parafialnych. Cóż po tym, że może być najpiękniejszy nawet budynek, jeśli to co ze środka wychodzi zionie pustką. W najlepszym razie, bo często jest też ksenofobia i nienawiść.

„Norwid w kimś wzbudzi jakieś ważne pytania, poruszy struny, których istnienia nawet by nie przypuszczał, to idąc za tym głosem, taki człowiek stanie się w jakimś sensie apostołem jednego z największych, a może największego myśliciela polskiego. Jak Paweł II był takim „późnym wnukiem” Norwida.”

Jan Paweł II był największym myślicielem polskim. Z tego jednak powodu nie mógł być „późnym wnukiem Norwida” jeno to Norwid w swoim poetyckim geniuszu „zapowiadał” przyjście Jana Pawła II i „Tryptyk Rzymski”.