Zima 2024, nr 4

Zamów

Kościół nie jest idealną kandydatką na żonę dla Jezusa. A On i tak wydaje siebie za ten Kościół

Abp Grzegorz Ryś podczas Mszy św. w łódzkiej archikatedrze 5 października 2020 r. Fot. episkopat.pl

Wszystko, o czym w życiu marzę i na co się zdobywam, czego bym chciał – wiem, że mi się wydarzy w oparciu o Niego, o Jezusa.

Fragment książki „Skoro jest miłość. O rodzinie, szczęściu i nie tylko”, Wydawnictwo WAM, Kraków 2021

W narracji o Kanie Galilejskiej problem jest pokazany w symbolu: dopiero się wszystko zaczęło, a już jest problem, jest jakiś brak, nie tak miało być. W rzeczywistości jest tu mowa nie tylko o małżeństwie. W Kościele to się nazywa kerygmat. Bóg każdego z nas stworzył z miłości i do miłości, tyle tylko, że ja do tej miłości już nieraz w życiu odwróciłem się plecami. Wtedy zburzona zostaje nie tylko relacja między mną a Bogiem, ale także między mną a ludźmi, którzy są dla mnie ważni, między mną a ludźmi, których kocham, którzy są moimi przyjaciółmi, a naraz tracimy gdzieś wspólny język. Inaczej miało być. Grzech jest czymś rzeczywistym. Mówimy pięknie o miłości między mężczyzną i kobietą, także w wymiarze ciała, w wymiarze życia erotycznego. To jest wszystko przecudne. I dobrze wiecie, co człowiek potrafi z tego zrobić.

Jakiś czas temu zaproszono mnie na mszę w Warszawie, w kościele Świętego Krzyża. Modliliśmy się za ludzi, którzy są dzisiaj niewolnikami. To jest naprawdę przerażające: mamy XXI wiek, wszyscy mają na ustach wolność, wolność, wolność – i w tym samym świecie, zgadnijcie, proszę, ilu jest niewolników? Rzeczywistych niewolników, którzy nie mają wpływu na swoje życie, wykonują rzeczy, których nie chcą, są do nich zmuszani. Wiecie, ilu ich jest? 27 milionów. Na Wschodzie, gdzieś tam we wschodniej Azji, ludzie są zmuszani głównie do katorżniczej pracy, ale im dalej na zachód, im dalej w ogóle na Zachód, czyli w Europie, tym częściej są zmuszani do usług w pornobiznesie. Jak będziecie klikać te rozmaite filmiki, to sobie to przypomnijcie. Za ich produkcją stoi niewola, a ludzie są zredukowani do rzeczy. Właśnie to potrafi zrobić człowiek.

Wiara w sakramentalne małżeństwo jest wiarą w Jezusa Chrystusa, który przyszedł zakochany we mnie aż po własną śmierć, przyszedł, żeby odbudować moje możliwe szczęście, które psuję raz po raz własnym grzechem

abp Grzegorz Ryś

Udostępnij tekst

Wróćmy do Kany. Teraz następuje odpowiedź na problem, którą Bóg daje w Jezusie. On przychodzi na to wesele, zaprosili Go. Nie upłynęło dużo czasu – to jest najpiękniejszy moment – i On z zaproszonego staje się zapraszającym. Tu jest dalszy ciąg tego niesamowitego znaku, jaki daje Jezus. Stało tam sześć kamiennych stągwi, które mogły pomieścić po dwie lub trzy miary. Pójdziemy na całość: miara to 40 litrów, trzy miary to 120 litrów, sześć stągwi to 720 litrów. Teraz On jest tym, który zastawia ten stół. A jak On zastawia stół, to nie daje ci jednej lampki wina. Tu jest 720 litrów! Dla kogo? W Kanie mieszkało najwyżej 30 rodzin, a przecież już trochę wypili. To zupełny brak umiaru. Taki jest znak obfitości łaski Chrystusa.

Właśnie o to idzie w małżeństwie, które jest sakramentem. Zapraszasz Jezusa do środka swojej miłości i teraz On staje się zapraszającym, i On zastawia dla ciebie stół w twoim małżeństwie. W taki sposób ci daje, że nie jesteś w stanie tego przepić. Choćbyś nie wiem jak się starał, nie wypijesz 720 litrów, nie ma szans. Nie przejesz, nie przepijesz tej łaski, którą dostajesz od Jezusa. Chrystus jest odpowiedzią na nasz grzech, jest odpowiedzią, która jest bez miary, bez umiaru.

Pytanie o to, czy potrzebujesz sakramentu małżeństwa, jest pytaniem o to, czy w swoim życiu potrzebujesz Jezusa. Nie do tego, żeby ci pobłogosławił święconkę na Wielkanoc, ale żeby był tam, gdzie dzieją się rzeczy dla ciebie najważniejsze. Wszyscy młodzi na świecie, w Polsce też, pytani o to, co jest dla nich najważniejsze, odpowiadają, że rodzina i małżeństwo. W tym pragnieniu młodych jest to, co zostało wszczepione przez Boga w stworzeniu, ale to pragnienie – bądźmy realistyczni – jest zagrożone ludzkim grzechem, niczym innym.

Jakiś czas temu miały miejsce dwudniowe obrady Konferencji Episkopatu Polski. Cały pierwszy dzień był poświęcony przygotowaniu ludzi do małżeństwa. Wiecie, jaka jest podstawowa teza? Taka, że nic lepiej nie przygotowuje do życia w rodzinie, jak własna rodzina. Podpiszecie się pod tym? Kiedyś miałem wizytację w krakowskiej Arce Pana, byłem w jednej ze szkół, w gimnazjum, gdzie na 25 dzieci w klasie 24 miało rodziny, które już nie były sakramentalnymi małżeństwami. Niedawno byłem w Suchej, mieliśmy bardzo piękne rekolekcje ze wspólnotą w szkole dla mechaników. W mechaniku siedzą same chłopy: dziewczyn było dziesięć, a chłopaków – sześciuset osiemdziesięciu. Wszyscy ci chłopcy nieprzygotowani do życia małżeńskiego, bez wzoru ojca: 90 proc. z nich właściwie nie zna swojego ojca, a nawet jak go mają, to on siedzi ciągle za granicą i zarabia pieniądze. Rozumiecie, że to potem przekłada się na fakt, że jedna trzecia małżeństw się rozpada? Na czym chcecie zbudować to wasze trwałe małżeństwo? Macie takie oparcie w sobie, taką pewność, że te wszystkie liczby was nie dotyczą? Ktoś ma? Ja bym nie miał. Co tydzień się spowiadam, bo nie mam pewności co do siebie.

Naprawdę jest tak, że w Chrystusie jest powrót do raju. W Chrystusie jest powrót do tego, w jaki sposób Bóg zamierzył człowieka. Sakramentalne małżeństwo to nie umowa prawna. Nie chodzi o to, że trzeba zapisać, że się pobrali, mieli dwóch świadków – ksiądz wpisał do książki. Tu nie chodzi o prawo. Jeśli mówimy: „sakrament”, mówimy: „skuteczny znak widzialny niewidzialnej łaski”. Wchodzę w małżeństwo z całym przekonaniem, ale oparty o doświadczenie miłości Jezusa Chrystusa, odkupienia w Jezusie Chrystusie. Jak macie pewność, że Go nie potrzebujecie, to nie potrzebujecie sakramentu małżeństwa. Z Ewangelii wiemy i mamy taką pewność, że On chce być w samym środku tego małżeństwa i że On przychodzi jako Ten, który potrafi rozwiązywać problemy. Obdarowuje cię w tym przeobficie. Daje ci tyle miłości, tyle łaski i poczucia siły, że cię to przerasta. Nie przejesz tego. Będziesz rosnąć i ciągle będzie przed tobą ta rzeczywistość, i jeszcze do niej nie dorośniesz.

Skoro jest miłość
Abp Grzegorz Ryś, „Skoro jest miłość. O rodzinie, szczęściu i nie tylko”, Wydawnictwo WAM, Kraków 2021

Jan napisał, że to był początek znaków, które dokonał Jezus. Początek znaków. Intrygujące jest pytanie, czego znakiem był ten cud dokonany na weselu w Kanie Galilejskiej. Ten cud pokazuje Jezusa jako oblubieńca, a Kościół jako oblubienicę. To jest jeszcze jeden wymiar. Kiedy utrzymuję, że małżeństwo jest sakramentem, to chcę właśnie to pokazać, że ludzie wierzący próbują odwzorować w swoim małżeństwie relację, jaka jest między Chrystusem a Kościołem: On jest panem młodym, Kościół jest panną młodą. To nie jest jakiś idealizm. To jest konkret. Nie ma Chrystusa bez Kościoła, bo tak zadecydował. Dlatego jesteśmy nieraz tak wkurzeni, kiedy ktoś mówi: Chrystus tak, Kościół nie. To pokaż mi tego Chrystusa bez Kościoła, pokaż mi, gdzie On jest bez Kościoła. Albo pokaż mi Kościół bez Chrystusa. Jaki ma sens? Ludzie, którzy się pobierają, są jak Chrystus i Kościół: jedno bez drugiego nie ma sensu. Ta relacja jest wieczna i nierozerwalna.

Popatrzcie na piąty rozdział Listu do Efezjan: „Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie, aby go uświęcić (…), aby osobiście stawić przed sobą Kościół jako chwalebny, nie mający skazy czy zmarszczki, czy czegoś podobnego, lecz aby był święty i nieskalany”. To jest niesamowity tekst, ponieważ mówi, że jak Chrystus wydaje się za Kościół, to Kościół ma skazę, zmarszczki i wszystko inne. Kościół nie jest idealną kandydatką na żonę. Jak ktoś ma wątpliwości, to niech sobie popatrzy do lustra. Nie jesteśmy idealną kandydatką na żonę dla Jezusa Chrystusa. Jesteśmy Kościołem, który jest grzeszny, który ma skazy, zmarszczki, a nieraz ma takie bruzdy, że aż strach patrzeć. A Jezus wydaje siebie za ten Kościół, żeby go uświęcić i postawić przed sobą jako idealny. To jest celem tej relacji. I to się nie dzieje na początku. To jest punkt dojścia.

Taka jest logika wpisana w sakrament małżeństwa: na wzór tej relacji, która jest między Jezusem a Kościołem. Wiążecie się ze sobą po to, żeby rosnąć, żeby znikały skazy i zmarszczki, i wszystko, co do nich podobne, żebyście na koniec życia mogli powiedzieć, że wzajemnie odkrywacie w sobie świętość. Po to jest obecność Chrystusa między ludźmi w małżeństwie, żeby rośli, żeby ta miłość między nimi dojrzewała. Tak naprawdę małżeństwo chrześcijańskie to uczestnictwo w relacji między Chrystusem a Kościołem, to wejście w sam środek tego wydarzenia.

Nigdy nie jest tak, że Jezus jest dla nas tylko wzorem. On nas zawsze zaprasza do komunii, do wspólnoty. Jesteśmy w Niego wszczepieni. Nasza miłość jest wszczepiona w Jego miłość do Kościoła. To nie są teorie. Nieraz przychodzili do mnie ludzie i młodsi, i starsi, w jakimś kryzysie małżeńskim. Zauważyłem, że kiedy jest poważny kryzys, to ostatnią rzeczą, o jakiej myślą to, gdzie rzeczywiście znajduje się źródło ich siły. Ile razy do mnie przychodzą tacy ludzie, mówię: idźcie do spowiedzi. Nie chcą. Wydadzą pieniądze na wszystkich możliwych psychologów, na takie czy inne poradnie – proszę mnie dobrze zrozumieć, nie jestem przeciwko psychologom – bo to dla nich jest bardziej przemawiające: tu załatwimy, tu terapeuta pomoże. Idźcie do spowiedzi, odnówcie w sobie łaskę sakramentu małżeństwa, postawcie na Jezusa, nie na siebie. Odkryjcie jeszcze raz, że On kocha ciebie i On kocha ją, i odkryjcie, że On kocha ciebie jej miłością, a ją kocha przez ciebie, twoją miłością. Odkryjcie, że jesteście w Nim razem. Mam piękne doświadczenia ludzi, którzy poszli za tym wyczuciem wiary i w zaufaniu do Jezusa przezwyciężali takie kryzysy, że nadawałyby się na rozmaite niesamowite filmy tragiczne i piękne.

Wszystko, o czym w życiu marzę i na co się zdobywam, czego bym chciał – wiem, że mi się wydarzy w oparciu o Niego. Gdyby nie On, to nawet nie wiem, czy byłbym wierzący, naprawdę. Wiara w sakramentalne małżeństwo jest wiarą w Jezusa Chrystusa, który przyszedł zakochany we mnie aż po własną śmierć, przyszedł, żeby odbudować moje możliwe szczęście, które psuję raz po raz własnym grzechem. A On ciągle i ciągle otwiera przede mną możliwość odbudowania siebie, mojej miłości do ludzi, mojej relacji do Boga. Ciągle to jest przede mną otwarte, ale wyłącznie w oparciu o jedność z Nim.

Wesprzyj Więź

I to jest właśnie sakrament. To nie jest prawo, uroczystość ani obrzęd, lecz znak łaski. I naprawdę, dopóki nie będziecie mieli w sobie takiego przekonania, że to jest źródło łaski, to nie idźcie zawierać małżeństwa, bo i po co. Ale jeśli odkrywacie, że miłość między wami jest od Boga, że jest Jego niesamowitym, pięknym darem, i odkrywacie jednocześnie w sobie swoją słabość, zdolność do grzechu, i to niestety nieraz poważnego grzechu, to łapcie się Chrystusa po to, żeby to szczęście między wami mogło być trwałe, bo na sobie go nie zbudujecie. I to nie jest zła nowina. To jest dobra nowina.

Tytuł od redakcji

Przeczytaj też: Abp Ryś: Krytyki Kościoła się nie obawiam, dzięki niej możemy zmierzyć się z prawdą o sobie

Podziel się

7
3
Wiadomość

“Kościół” to rodzaj męski, “żona” żeński, Jezus jest mężczyzną. Powinniśmy pisać “Wspólnota kościoła” (rodz. żeński) “nie jest idealną kandydatką na żonę dla Jezusa”. I nie “żoną” tylko “oblubienicą”. Stop gender.

Stop gender czy właśnie gender? 🙂
Kwestia punktu widzenia.
Tylko czy męskość Chrystusa była założonym i znaczącym komunikatem skierowanym przez Ojca do ludzi czy też była koniecznym wyborem skoro ludzie są albo kobietami albo mężczyznami?

@karol Nie chcę Cię martwić, ale pod listem kard.Marxa na forum jest rozgrywka o palmę pierwszeństwa w sarkaźmie. Nie bierzesz udziału? Czesław wygrywa, ale oprócz tego wiary nie porzucimy. Na złość wszystkim.

Ojcze bp. Rysiu,
Piszesz, Jezus „W taki sposób ci daje, że nie jesteś w stanie tego przepić.” Zgoda. Ale z drugiej strony, co pije bp. Jędraszewski, że jego słowo jest kamieniem w niewinnych i cierpiących z natury stworzenia. To niemożliwe, aby upił się „ewangelicznym” winem. Każde jego słowo jest „niepłodne”. Przemawia językiem fizycznym (bezpłodność bezwzględnie fizycznie pojęta), nie ewangelicznym. Piszesz: „Wszystko, o czym w życiu marzę i na co się zdobywam, czego bym chciał – wiem, że mi się wydarzy w oparciu o Niego”. Nie mógłbyś zatem zamarzyć, zdobyć się na bardziej zdecydowane stanowisko w obronie tychże skrzywdzonych przez Kościół i reszty niewinnych?
W prawość twoją nie wątpię.

~ Marysia: Wypowiedziala mi Pani moje mysli. Ksieze Biskupie, a gdzie Twoja odwaga w KEP? Czyzby Chrystus Ci laski mestwa poskapil? Jakos nie slyszalem Twego glosu, ani w stosunku do folwarcznych zagrywek abpa Glodzia, ani do skandalicznych wypowiedzi abpa Jedraszewskiego. Nijak to sie dla mnie ma w stosunku do tych wielkich slow, ktore wypowiadasz… To raczej zbacza w kierunku stwierdzenia: “w gebie to kazdy jest mocny!”

Otóż to: głosić pięknie to sztuka wysoka, ale bez czynów to strasznie kalekie.
A może w końcu ewangelicznie upomnij krakowski krajanie swego (niejednego niestety) brata w arcybiskupstwie, to wtedy będzie można nabrać szacunku.
A tak , cóż “mowa -trawa”, to jednak deficyt i brak moralnej siły.

Marysiu, musisz mnie zrozumieć. Jestem na tym forum od niedawna i nie zdążyłem jeszcze dobrze zapoznać się z układem miar i wag poszczególnych uczestników. Ważne też ogromnie są aktualne, wciąż nie za dobrze mi znane, notowania wartości szacunków i obecności – jest to wprost niezbędnik i drogowskaz dla każdego katolika potrzebującego najlepszego odniesienia. Przecież nie można chodzić w ciemnościach, prawda, Marysiu?

Biskup Ryś przypomniał, że jest też problem z niewierzącymi i przystępującym i do sakramentów świeckimi. Szkoda, że tej decyzji dotyczącej Jezusa nie możemy podjąć w katechumenacie. Brawo Iga Świątek!

Trzeba wrócić do katechumenatu bo ani rodzina, ani kultura już nie ewangelizują. Stąd mamy rzesze niewierzących chrześcijan, którzy ku uciesze proboszczów i biskupów przyniosą do chrztu swoje dzieci nie wiedząc po co i nawet zapiszą później swoje skarby na religię, ale będą pilnować, żeby tylko tam niczego od ich pociech nie wymagano i niczego nie uczono. A później oczywiście każą się zapisać na bierzmowanie, żeby synek lub córeczka w przyszłości mogli “wziąć ślub”, i tak to się kręci polski katolicyzm.

Grunt, że podczas tych nauk nikt nikomu nie wkłada rąk do majtek.
Najmocniej przepraszam Pana Roberta Forysiaka i wszystkich którzy mogliby poczuć się urażeni za ten brak dyplomacji w języku, który nie przystoi mojej wadze i stanowisku jakie piastuje (ale przystoi tym co do sakramentów przygotowują, więc się ośmieliłam).

Pani Anno,
jeżeli chcę się pani publicznie przedstawić, to proszę to zrobić. Jeżeli nie chce pani tego robić, to wystarczy się nie powoływać na posady i stanowiska. Forum jest anonimowe.

Mam wielki żal do arcybiskupa Rysia, żal za utraconą nadzieją. Nie mam żalu do Jędraszewskiego, Głódzia i im podobnych, to są prostacy, zaledwie urzędnicy trzeciej kategorii. Arcybiskup Ryś – człowiek wiary, czucia i rozumu, nie mogę pojąć razem z wieloma innymi, jego milczenia wobec zła i tego kościelnego i tego państwowego. Jak można milczeć gdy “kamienie ” wołają, gdy krzywdzeni są bezmierną podłością konkretni ludzie? Jak można milczeć gdy nienawiść i pogarda stała się oficjalną ideologią państwową, a wielu wypadkach także ideologią konkretnych ludzi Kościoła? Jak można było arogancko ( nie chcę użyć mocniejszego słowa) wypowiadać się na temat strajku niepełnosprawnych w sejmie. Z takich pytań można by napisać długi artykuł, tylko po co skoro arcybiskup na nie nie odpowiada? Owszem tkwiąc w swojej pokorze i wrażliwym sumieniu, w swoim samodoskonaleniu ( nie kpię z tego), przypomina niestety owego ewangelicznego młodzieńca, który przecież był porządnym człowiekiem, a jednak czegoś mu brakło. Kim ja jestem, by dawać sławnemu biskupowi rady, ale może warto zadać sobie pytanie czego mnie arcybiskupowi brakuje. Czemu w tych czasach beznadziei samolubnie milczę? Dlaczego nadzieja wiernych na inny Kościół powoli się rozpada? Milczenie może nie być złotem, może być… .

Na tym właśnie polega “kościół otwarty”. To PR, nic więcej. Ryś milczy w sprawie Głódzia, nie komentuje Jędraszewskiego, Franciszek opowiada jakieś dziwy o “ideologii gender”, a otwartość katolików otwartych kończy się w momencie, w którym mieliby przyznać, że niewierzącym niczego nie brakuje, że brak wiary nie jest błędem ani skazą. Już wolę arcybiskupa Marka “Stop Gender”Jędraszewskiego i tych śmiesznych księży z Twittera.

Bo gadaniem niczego się jeszcze nie zmieniło. Jeśli w czynach jest szlachetny to to wystarczy.
Bardzo dobrze, że nie miesza się do polityki i nie wcina sie w sprawy innych biskupów – nic by nie wskórał, a oni nie dali by mu żyć.

@Rafał Krysztofczyk
Napisał Pan to, na co mnie zabrakło słów. Jedna uwaga: zakończmy stylistykę “sławnych biskupów”, kiedy po utraconym biskupstwie, rozumianym jako posługa, jako odpowiedź na te najważniejsze rzeczy i sprawy, pozostał jedynie medialny hałas i peany charyzmatycznych uniesień. Wiadomo, jak one się kończą. Mam wrażenie, że nie mamy pasterzy – biskupów. Tak, jest żal za utraconą nadzieją.