Kończąc szkołę średnią, wychodziłam w świat z przekonaniem, że o Zagładzie wiem wszystko. Dopiero kilkanaście lat później dowiedziałam się, że w Auschwitz-Birkenau zginęli Żydzi pochodzący z mojego miasta. I że było ich zadziwiająco wielu.
Urodziłam się w Trzemesznie, małym miasteczku z tysiącletnią historią, leżącym na Pojezierzu Gnieźnieńskim, bogatym w urokliwe jeziora i lasy. Tu też rozpoczęły życie Florentyna Franciszka Bley, Augusta Kempe, Margarete Mailich, Rosa i Gertruda Wreszynskie.
Urodziłam się sto lat po nich. Każda z nich chodziła tymi samymi drogami co ja. Nawet jeśli widok tych ścieżek nieznacznie lub znacznie się zmienił, były to te same drogi. Dom Florentyny stoi do dziś. Mijałam go przez ponad 20 lat w drodze do szkoły, kościoła lub na zakupy.
Wówczas historia miasta nie zaprzątała mojej głowy jakoś szczególnie, mimo że wychowałam się w domu, w którym jej wartość doceniano. Kończąc szkołę średnią, wychodziłam w świat z przekonaniem, że już wszystko wiem o zagładzie Żydów w czasie II wojny światowej. Od końca szkoły podstawowej zaczytywałam się w wierszach Tadeusza Różewicza, mniej więcej wtedy przeczytałam „Medaliony” Zofii Nałkowskiej i obozowe opowiadania Tadeusza Borowskiego. W wieku 18 lat pojechałam pierwszy raz z wycieczką klasową do Muzeum w Oświęcimiu (notabene dziesięć lat później zamieszkałam 20 kilometrów od niego).
Odkrycie
Ale dopiero ponad 20 lat od tamtej wycieczki dowiedziałam się, że w obozie w Auschwitz-Birkenau zginęli także Żydzi pochodzący z Trzemeszna. I że było ich zadziwiająco wielu. Zadziwiająco dla mnie, bo przez cały okres mieszkania w Trzemesznie nie słyszałam o nich. Podczas rowerowych przejażdżek mijałam usytuowany na granicy miasteczka cmentarz żydowski. To po prostu zalesione wzgórze, bez żadnych śladów świadczących o jego wcześniejszej funkcji.
Dwa lata temu Jolanta Pietz w swojej książce „Cień zegara słonecznego” jako pierwsza pokazała mi, że częścią historii Trzemeszna przez ok. 140 lat byli również Żydzi. Ale nawet po lekturze tej powieści i innych opracowań dotyczących mojego miasta traktowałam nadal tych ludzi jako margines lokalnej społeczności, tymczasowych przybyszów, dla których Trzemeszno było przystankiem handlowym na ich drodze życia. Wydawało mi się, że nie zapuszczali w tej ziemi korzeni, nie zostawali dłużej niż kilka lat.
Dopiero trzy miesiące temu, docierając do informacji w archiwach i na stronach internetowych, zrozumiałam, że było to błędne wyobrażenie. Dla części z tych ludzi Trzemeszno było faktycznie tymczasowym miejscem zamieszkania, pracy, ale były też osoby, które rodziły się w tym mieście, spędzały w nim całe życie, zakładały rodziny i umierały w nim. Jak Elias Loewenthal – urodzony w 1828 r. kupiec prowadzący sklep w kamienicy przy Placu Kilińskiego 1, ojciec czworga dzieci, który zmarł w 1906 r. i został pochowany na miejscowym cmentarzu żydowskim.
Życie obok, życie razem
Żydów od rdzennie polskich mieszkańców miasteczka różniła przede wszystkim religia. Ona decydowała o ich tożsamości. Większość Żydów poddała się jednak reformom judaizmu, które zapoczątkowało Oświecenie. Część zmieniła strój na bardziej przystający do tego, w którym chodzili sąsiedzi.
Podporządkowali się też obowiązkowi szkolnemu wprowadzonemu przez władze pruskie w I poł. XIX w. do tego stopnia, że posyłali dzieci również do szkół elementarnych prowadzonych przez chrześcijańskich nauczycieli, gdy w gminie brakowało szkoły żydowskiej. Co więcej, zaczęli kształcić dzieci w wyższych szkołach, które były w zdecydowanej większości chrześcijańskie. Do trzemeszeńskiego gimnazjum, założonego za czasów Stanisława Augusta Poniatowskiego, chodzili również Żydzi. Wśród nich byli m.in.: brat wspomnianej na początku Florentyny Franciszki – Alfons Bley (ukończył szkołę w 1895 r.), Georg Bley (abiturient z 1907 r.), Ernst Fritz Bley (opuścił gimnazjum w 1909 r.). W sprawozdaniach szkolnych wszyscy zostali opisani jako synowie kupca. Czy tego samego, nie mam pewności, ale istnieje prawdopodobieństwo, że był nim Marcus (Meyer) Bley, urodzony w Trzemesznie w 1848 r., właściciel olejarni, który zmarł w 1898 r. w Trzemesznie. Natomiast sam Marcus był prawdopodobnie synem Hirscha Bleia, który w 1842 r. wziął ślub z Jette z d. Stoltzmann, o czym informują akta metrykalne gminy żydowskiej z lat 1832-1843.
Hirsch Bley był właścicielem domu przy ul. Kościuszki 4 w latach 1851-1856 i 1858-1877. Następnym właścicielem został Marcus Bley[1]. Rodzina Bleyów zamieszkiwała w Trzemesznie przynajmniej do sierpnia 1920 r., o czym świadczy pocztówka wysłana z Wrocławia do Adolfa Schallamacha przebywającego w domu „pani Bley”.
Adolf Schallamach był synem Florentyny Franciszki z d. Bley, urodzonej 24 lipca 1876 r. w Trzemesznie. Został wybitnym naukowcem, wykształconym w Szwajcarii i Niemczech, który przeniósł się do Anglii. Jak opowiedział mi spokrewniony z tą rodziną historyk Jason Bley: „Jego matka wyszła za mąż za Michaela Schallamacha. Adolf urodził się w 1905 r. w Poznaniu. Rodzina przeniosła się następnie do Trzemeszna (Tremessen). Około 1918 r. przeprowadzili się do Piły (Schneidemühl). Po śmierci Michaela w 1924 r. matka i syn zamieszkali w pobliżu jej brata Alfonsa Bleya, który był właścicielem apteki w Zurychu w Szwajcarii. Alfons zmarł w następnym roku, a matka i syn przeprowadzili się do Wrocławia. Adolf uciekł z nazistowskich Niemiec w 1934 r. do Wielkiej Brytanii. Zapewnił swojej matce wizę przez Szwajcarię, aby przyjechała do niego w Anglii, ale nie był w stanie uzyskać wizy tranzytowej, aby mogła dostać się z Wrocławia do Szwajcarii. Nigdy więcej jej nie zobaczył”.
Florentyna podzieliła los tysięcy wrocławskich Żydów, którzy zostali wywiezieni do gett i obozów zagłady.
Transporty na śmierć
22 stycznia 1942 r., podczas konferencji w Wannsee pod Berlinem, naziści podjęli decyzję o „ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej”, czyli masowych deportacjach i zagładzie Żydów w okupowanej Europie.
Do połowy 1944 r. ludność żydowską z terenu Dolnego Śląska wywieziono w 11 transportach. Pierwsza deportacja rozpoczęła się już 21 listopada 1941 r. i po czterech dniach aresztowani wyjechali z wrocławskiego dworca Nadodrze w kierunku Kowna na Litwie. W tym transporcie znalazł się m.in. urodzony w Trzemesznie Sally Kempe.
Żydów traktowałam jak tymczasowych przybyszów, dla których Trzemeszno było przystankiem handlowym na ich drodze życia. Wydawało mi się, że nie zapuszczali w tej ziemi korzeni, nie zostawali dłużej niż kilka lat. Niedawno zrozumiałam, że było to błędne wyobrażenie
Drugi transport Żydów odszedł z Wrocławia 13 kwietnia 1942 r. do Izbicy k. Krasnegostawu. Wśród blisko tysiącosobowej grupy przeprowadzono selekcję, wybierając osoby zdolne do pracy, a pozostałych zamordowano w obozach śmierci w Sobiborze i Bełżcu. W tym transporcie znalazły się urodzone w Trzemesznie: Florentyna Franciszka Schallamach z d. Bley, Augusta Lewin z d. Kempe, Margarete Opet z d. Mailich, Rosa Wreszynska i Gertruda Debora Wiener z d. Wreszynska. Dokładne miejsce śmierci żadnej z nich nie jest potwierdzone. Każda z nich mogła zginąć zarówno podczas transportu, po dotarciu do Izbicy, gdzie naziści utworzyli tzw. getto tranzytowe, jak również w jednym z dwóch wymienionych wyżej obozów zagłady.
Trzy miesiące temu, szukając informacji o trzemeszeńskich Żydach, po raz pierwszy usłyszałam o Izbicy. Nie miałam pojęcia, że założono tam getto. Jednym z pierwszych, który przekazał światu informację o jego istnieniu, był Jan Karski. O tym, co tam zobaczył, można przeczytać tutaj.
Tragiczny los
Rosa (Rose) i Gertruda Debora Wreszynskie były siostrami, dwójką z czworga dzieci Sary i Paula Pesacha Wreszynskiego. Sara z d. Galewska pochodziła z Pleszewa w Wielkopolsce, jej mąż dorastał w Ostrowie.
Mimo że udało mi się dotrzeć do ich prawnuka, który podzielił się ze mną pamiętnikiem swojej matki Hanny Pinner – córki Gertrudy Wiener z d. Wreszynskiej – nie znalazłam innych informacji o trzemeszeńskim okresie w życiu tej rodziny, może poza tą, że wszystkie dzieci Sary i Paula urodziły się w Trzemesznie. Takie świadectwo złożyła Hanna Pinner w Yad Vashem. To by znaczyło, że mieszkali w Trzemesznie minimum w latach 1891-1901. Samo nazwisko Wreszynski, zapisywane również jako „Wresinski”, „Wreschinski” pojawia się w księgach metrykalnych gminy żydowskiej w Trzemesznie już w I połowie XIX w.
Opisana przeze mnie wcześniej inna rodzina żydowska – Arzt – również była spokrewniona z Wreszinskimi żyjącymi w Trzemesznie w II poł. XIX w. Stąd można przypuszczać, że decyzja młodej pary o zamieszkaniu w mieście wiązała się z posiadaniem w nim krewnych Paula.
Niestety, los Sary i jej dzieci okazał się niezwykle tragiczny. Sara wcześnie owdowiała. Hanna Pinner tak wspomina o tym czasie w swoim pamiętniku: „Paul Pesach zmarł na przepuklinę, gdy moja mama [Gertruda Debora – przyp. A.K.] miała zaledwie 6 tygodni, a Sara została sama z czwórką dzieci. Została bez dochodu i oczywiście jej rodzeństwo zaspokajało jej potrzeby i wspierało edukację jej dzieci”. Najprawdopodobniej śmierć męża była powodem powrotu Sary z dziećmi do jej rodzinnego Pleszewa, gdzie znalazła wsparcie ze strony rodziny. Z tego okresu pochodzi zdjęcie Sary z dziećmi wykonane w zakładzie fotograficznym w Pleszewie.
O tym, jak dużą wagę Sara i jej krewni przykładali do edukacji dzieci, świadczy fakt, że jedna z córek – Hertha Anna (po mężu Sgaller) – uzyskała dyplom lekarza pediatry w 1925 r. we Wrocławiu, a najmłodszy syn Paul został rabinem w małej synagodze w Berlinie w latach 1931-1938. Sara z dziećmi przeprowadziła się do Wrocławia w 1913 r.
„Od nieopłakanych duchów taka szarość”
Wszyscy zginęli w Szoa. Rosa i Gertruda zostały deportowane z Wrocławia do getta w Izbicy 13 kwietnia 1942 r. Paula wywieziono wraz z żoną i dwójką dzieci z Berlina do obozu zagłady w Auschwitz 14 grudnia 1942 r. Najstarszy z rodzeństwa Erich został deportowany z Berlina do Auschwitz 3 marca 1943 r. Dwa dni później z Wrocławia wywieziono tam Herthę Annę. Sarę deportowano 2 kwietnia 1943 r. do obozu w Terezinie, gdzie zginęła 6 marca 1944 r.
Córka Gertrudy – Hanna, urodzona w 1923 r. we Wrocławiu – uciekła do Palestyny w 1941 r. Jako jedyna z całej rodziny przeżyła koszmar Zagłady. Jej syn – Elhanan Pinner – mieszka do dziś w Izraelu. Trzy miesiące temu pierwszy raz usłyszał o Trzemesznie, miejscu urodzenia jego babci Gertrudy.
Zaskoczona swoim brakiem wiedzy na temat istnienia getta w Izbicy sięgnęłam po świeżo wydaną książkę Rafała Hetmana „Izbica, Izbica”. Nie spodziewałam się, że od 10 lat młodszego człowieka otrzymam aż tak bogatą lekcję – nie tylko historii. Gorąco ją Państwu polecam i zostawiam Was z cytowanym przez autora fragmentem reportażu Hanny Krall:
„Krall tak kończy opowieść Blatta [ocalałego żydowskiego mieszkańca Izbicy i więźnia obozu w Sobiborze – przyp. A.K.] w Polsce: «Wszyscy są tutaj, zatoczył ręką koło, i żadnych grobów. Dlaczego nie ma żydowskich grobów? Dlaczego nikomu nie jest smutno? Mijaliśmy Izbicę, Krasnystaw i Łopienniki. Zachodziło słońce. Wszystko było jeszcze brzydsze i bardziej szare. Może dlatego, że duchy krążą. Nie chcą odejść, gdy się ich nie żałuje, gdy się nie płacze po nich. Od nieopłakanych duchów taka szarość»”[2].
*
Składam serdeczne podziękowania Elhananowi Pinnerowi za udostępnienie pamiętnika jego matki, Hanny Pinner, oraz fotografii rodziny.
[1] M. Obremski, „Trzemeszno. Studium historyczno-konserwatorskie miasta”, maszynopis, Toruń 1982, karta obiektu 48, bez numeracji stron.
[2] R. Hetman, „Izbica, Izbica”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2021, s. 161.
Przeczytaj też: Krótka historia Żydów w Polsce