Im mniej czuję się związany z ziemią, po której chodzę, tym więcej jestem tej ziemi winien i tym więcej ta ziemia ode mnie wymaga – mówi poeta Tomasz Dalasiński.
Agnieszka Kostuch: Przez pięć lat redagował pan pismo literackie „Inter-. Literatura-Krytyka-Kultura”. Biorąc pod uwagę nazwiska publikujących w nim autorów, można sądzić, że cieszyło się zainteresowaniem środowiska literackiego. Co zadecydowało o zaprzestaniu jego wydawania?
Tomasz Dalasiński: Starałem się z zespołem robić pismo całkowicie oddolne i niezależne, które obywałoby się bez zewnętrznych źródeł finansowania – a takie źródła często uzależniają redakcję od instytucji finansującej. Ten system pracy, bazujący na dobrej woli autorów, przetrwał pięć lat, co i tak wydaje mi się dość długim okresem.
Wraz z upływem czasu coraz trudniej było mi namawiać do publikowania w „Inter-” w zamian za wirtualny uścisk dłoni. Było mi trudniej i było mi po prostu głupio – bo jednak ktoś poświęcał dla mnie jakąś część swojego życia, a ja mogłem mu jedynie odpowiedzieć „dziękuję”. A ponieważ nadal nie chciałem się z nikim wiązać i występować pod cudzymi auspicjami, postanowiłem pismo zawiesić.
Czasopiśmienniczy etap swojego życia mogę dzisiaj uznać za bardzo ważny, ale chyba utracony bezpowrotnie, jak Pilchowska leworęczność. Być może tak właśnie miało to wszystko wyglądać.
Nie tęskni pan za jego wydawaniem?
– Zdarza się, że tak, chociaż kiedy dzisiaj patrzę na to, jakie czasopisma internetowe wydają moje młodsze koleżanki i moi młodsi koledzy („Wizje”, „Kontent”, „Mały Format” i kilka innych), to dochodzę do wniosku, że moje działania w tym zakresie były cokolwiek amatorskie i dobrze, że się skończyły. Dziś raczej po prostu kibicuję innym.
Jest jednak i dobra wiadomość: wyszedł tom poezji „Większe”. Gdy rozmawialiśmy kilka lat temu, wspomniał pan o nadziei, że książka będzie lepsza od poprzedniej. Czy nadzieja się spełniła?
– Od naszej rozmowy ukazało się „Większe”, potem poemat „Póki nie żyjemy”, teraz pracuję nad kolejnym tomem. Wówczas myślałem, że każde nowe musi być lepsze od starego, że, idąc tym tropem, kiedyś uda mi się napisać książkę przez wielkie „K”. Dzisiaj wciąż tak myślę. Myślę jednak również, że nie zawsze jest tak, że słoń jest ważniejszy od mrówki – i słoń, i mrówka, mają swoje dobre miejsca w uniwersum.
Tadeusz Różewicz podczas uroczystości przyznania mu doktoratu honoris causa Uniwersytetu Gdańskiego w 2006 roku powiedział: „Wiersz jest zjawiskiem częstym, poezja jest zjawiskiem rzadkim… poezja w przeciwieństwie do wiersza, nie ma początku i końca. W naszych czasach nie forma końcowa, wiersz (udatny, »piękny«, »doskonały« itd.), ale proces formowania jest dla czytelnika bardziej frapujący… ponieważ sam czytelnik coraz częściej pisze wiersze. Poezja »w ruchu« ku niewiadomemu ma jeszcze sens. Utwory pełne filozofii, »smaku«, »mądrości«, »głębi« to często porcelana… (…) Porcelanowe wiersze produkowane teraz ku zbudowaniu krytyków czy recenzentów są zajęciem jałowym”.
Zgadza się pan z takim spojrzeniem na poezję?
– Wiersz jest rozmową. Poezja istnieje tylko jako rozmowa wiersza, przez którą można rozumieć tak rozmowę autora z samym sobą i z tradycją literacką, jak i rozmowę na linii wiersz/czytelnik. Jeśli przyjąć różewiczowskie rozróżnienie i jeśli pojęcia „poezja” używać tak jak on, definiując je jako to, co nieuchwytne, co lokuje się gdzieś poza czy ponad sztywnymi ramami wiersza, to trzeba zauważyć, że poezji tak naprawdę nie ma. Nie ma jej w sensie ściśle ontologicznym – ona raczej bywa, wydarza się, i może wydarzyć się wierszem (choć chyba nie wolno jej do wiersza ograniczać).
Pana wiersze są zaangażowane społecznie (nawet jeśli ten termin nie wszystkim się podoba). Bardzo mocno wybrzmiewa w pana tomach polskość – które chyba działa na pana jak płachta na byka. W kolejnych tomach wraca pan do niej, mocuje się z nią. Polskość to trudny dar, przekleństwo, a może jedno i drugie?
– Polskość to przede wszystkim strach. Boję się swojej polskości, boję się też o nią. Polskość to także paradoks przywiązania: im mniej czuję się związany z ziemią, po której chodzę, tym więcej jestem tej ziemi winien i tym więcej ta ziemia ode mnie wymaga.
Zobowiązanie?
– Zmęczenie – polskość to zmęczenie samym sobą. No i jeszcze to nieredukowalne wrażenie, że polskość jest tam, gdzie wszystko jest na opak, że mieści się ona w jakiejś przestrzeni absurdu i wewnętrznej sprzeczności.
Na czym ona polega?
– Jarry napisał kiedyś: „w Polsce, to znaczy nigdzie”. Od jakiegoś czasu tak się właśnie czuję: jestem Polakiem, który chyba już do końca nie jest Polakiem, a więc nie ma mnie nigdzie, może lepiej: czuję, że nigdzie nie jestem naprawdę u siebie. To zresztą będzie bardzo ważny wątek mojego nowego tomu.
Porozmawiajmy o krytyce literackiej.
– Nie jestem i nigdy nie byłem krytykiem literackim, przynajmniej nie w takim sensie, w jakim zwykło się myśleć o krytyce. Jeśli już koniecznie posługiwać się dualistycznym rozróżnieniem na krytykę literacką i naukę o literaturze (który to podział jest, w moim odczuciu, mylący i wywołujący niepotrzebne roszczenia z obydwu stron), to znacznie bliżej mi do kogoś, kto literaturą zajmuje się – a raczej zajmował się, bo to jednak raczej czas przeszły – naukowo. Jednak mimo wszystko znacznie bliżej mi do koncepcji Anny Nasiłowskiej, która swego czasu postulowała rezygnację z dualizmów na rzecz mówienia o czymś w rodzaju „pisania o literaturze (po prostu)”.
Pisałem więc o literaturze, napisałem dwie książki o ważnych dla mnie i chyba ważnych w ogóle poetykach (jedna się ukazała, druga spokojnie czeka) – i uważam, że było to niezwykłe doświadczenie życiowe. Nigdy jednak moją ambicją nie było przyglądanie się debiutującym autorom, jak z powodzeniem czynił niegdyś Karol Maliszewski, a dzisiaj pięknie robi Jakub Skurtys. Nie uprawiałem krytyki towarzyszącej.
Jakub Skurtys, który dodajmy, właśnie otrzymał nominację do Nagrody Literackiej „Gdynia” za książkę krytyczno-literacką „Wspólny mianownik. Szkice o poezji i krytyce po 2010 roku”. Czytał ją pan?
– Oczywiście, takiej książki nie wypada nie przeczytać. Jest to rzecz arcydobra z dwóch powodów: po pierwsze – z powodu sprawności, z jaką Jakub porusza się w literaturze i jego badawczej wnikliwości. Po drugie – z powodu osadzenia książki w bardzo konkretnym kontekście artystyczno-politycznym, które to osadzenie wymaga sporej odwagi, ponieważ może prowadzić do pewnych ekskluzji, co nie każdemu będzie się podobać, ale które właśnie dzięki temu umożliwia wypracowanie problemowo-ideowej hierarchii współczesnej poezji.
Czy do zajmowania się krytyką literacką potrzebne są jakieś cechy charakteru, osobowości, czy liczy się tylko wiedza?
– Wiedza i warsztat to są sprawy podstawowe, dalej: czas (niezbędny zwłaszcza w czasach nadprodukcji literackiej), otwartość, cierpliwość, życzliwość, rzetelność… i komfort lektury/pisania, na który nie każdy może sobie pozwolić.
Których z krytyków ceni pan najbardziej i za co?
– Dwóch wspomnianych nieco wyżej cenię chyba najbardziej – za ich odwagę konceptualną (obarczoną nawet ryzykiem błędu), za szerokość horyzontów i, mówiąc trywialnie, za umiejętność „ogarniania” całokształtu zjawisk literackich oraz sytuowania ich w interesujących perspektywach. Ze starszych – zawsze fascynował mnie Irzykowski, wysoko cenię też Wykę i Sandauera. Z młodszych – lubię zakręcone teksty Dawida Kujawy.
Czym mierzy się sukces w uprawianiu krytyki?
– Sukces to jest bardzo skomplikowana sprawa. Nie musi być równoznaczny ze sławą, na pewno nie mierzy się go ilościowo, jego ramą nie do końca są również nagrody. Ja w dziedzinie pisania o literaturze nie odniosłem sukcesu, wręcz przeciwnie, więc chyba nie umiem uczciwie odpowiedzieć na to pytanie.
To może szerzej – co uważa pan za swoje największe osiągniecie na polu literatury?
– Chyba to, że mimo wielu kryzysów i zwątpień wciąż stukam palcami w klawiaturę, układając litery w słowa, a słowa w zdania. A potem z tego robią się jakieś tam wiersze.
Nie stracić wiary w sens tworzenia poezji jest bez wątpienia sukcesem. Mam wrażenie, że bohater pana ostatniego tomu „Póki nie żyjemy” stracił wiarę we wszelkie idee i że pozostała mu już tylko wiara w miłość jednej osoby. Ale nawet pomimo tej ostatniej wiary w tomie dominuje ton pesymistyczny.
Są autorzy, którzy uważają, że ich teksty nie powinny dołować czytelników, nawet jeśli poruszają tematy najtrudniejsze.
W wywiadzie rzece przeprowadzonym przez Wojciecha Bonowicza Wojtek Waglewski podzielił się swoim doświadczeniem w tej kwestii: „W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że nie ma nic prostszego niż działać na takich złych emocjach i spowodować u ludzi załamanych jeszcze większe załamanie, śpiewać o tym, że jest się nieszczęśliwym, że ma się ochotę odebrać sobie samobójstwo. To jest najprostsze. A najtrudniejsza rzecz, gdy chodzi o przekaz, to dawać ludziom radość”.
Nie boi się pan tego, że dokłada pan smutku odbiorcom swoich tekstów? Nie ma innej drogi dla poety chcącego mówić prawdę niż poprzez zasmucanie swojego czytelnika?
– Nie wiem, czy „Póki nie żyjemy” mógłbym nazwać książką operującą tylko smutkiem pozbawionym nadziei. Oczywiście, diagnoza, jaką staram się w tej książce postawić, jest z gruntu pesymistyczna. Żyjemy wszak w czasach, w których dokonuje się szereg przewartościowań na różnych polach; te przewartościowania burzą dotychczasowy ład, do którego zdążyliśmy się już, jako społeczeństwo, przyzwyczaić. Co więcej, każdy z nas – czy tego chce, czy nie – jest ich elementem (albo jako aktywny uczestnik przemian, albo jako ich bezwiedny obserwator).
Z czego wynikają się te przewartościowania?
– Wyrastają z gniewu, a nawet wkurwu, który to z kolei ma swoje źródło w sprzeciwie wobec pozornego bezpieczeństwa, jakie pozostawiły po sobie poprzednie pokolenia. Słowo „pozorny” jest tutaj kluczowe: wydawało nam się, że żyjemy w najlepszym, może nawet w jedynym, z możliwych światów, w świecie poukładanym, uporządkowanym i zharmonizowanym.
Tymczasem rzeczywistość pokazała nam (i wciąż pokazuje), jaki jest faktyczny fundament tego porządku i tej harmonii: jest nim krzywda. Krzywda osób nieheteronormatywnych, krzywda kobiet, krzywda dzieci, krzywda przymusowych pracowników korporacji odzieżowych, krzywda mniejszości narodowych i etnicznych itd. Do tego dochodzi kryzys ekonomiczny, klimatyczny, wreszcie: pandemia koronawirusa, która jak nic innego udowadnia nam, że wypracowany przez naszych bezpośrednich przodków i bezrefleksyjnie przez nas przyjęty model społeczny nie do końca się sprawdza.
Nie do końca?
– „Póki nie żyjemy” diagnozuje załamanie się określonego sposobu rozumienia świata, diagnozuje więc również smutek, jaki z tego załamania wynika. Sądzę, że jest to smutek mojego pokolenia. Ale to wcale nie oznacza, że po słowie „smutek” należy postawić kropkę; sytuacja kryzysowa musi przecież wywołać chęć zmiany, a ta z kolei – rewolucję.
Rewolucja jest naszą nową nadzieją. Chciałbym, żeby poemat „Póki nie żyjemy”, przynajmniej częściowo, stał się ewangelią takiej rewolucji.
Dziękuję za rozmowę i życzę niegasnącej nadziei.
Tomasz Dalasiński – ur. 1986, twórca tekstów poetyckich i prozatorskich, doktor nauk humanistycznych w zakresieliteraturoznawstwa. Autor książek z wierszami: „Copyright” (2016), „Większe” (nominacja do nagrody im. K.I. Gałczyńskiego „Orfeusz” za rok 2018) i „Póki nie żyjemy” (2020), książki prozatorskiej „Nieopowiadania” (2016) oraz książki krytycznej „Jadąc do ciebie. Szkice o poezji Jacka Podsiadły” (2019). Stypendysta MKiDN, Miasta Torunia, Marszałka Województwa Kujawsko-Pomorskiego oraz ZAIKS w dziedzinie kultury. W latach 2013-2018 redaktor naczelny pisma literackiego „Inter-. Literatura-Krytyka-Kultura”. W tym roku nakładem WBPiCAK ukaże się jego kolejny zbiór wierszy. Obecnie pracuje nad książką z mikroprozami „Wszystkie słowa kończące się na śmierć” i „29 innych pieśni o rzeczach i ludziach”
Przeczytaj także: „Ulotne, jakże ulotne”, czyli co może łączyć wiarę i niewiarę
Sylwetka stereotypowa, czyli cv poety polskiego współczesnego: studia doktoranckie lub doktorat z literaturo- lub kulturoznawstwa, w duchowym pakiecie – gender, lgbt, klimat, stosunek do nacjonalizmu, redefinicje polskości, ewentualnie wegetarianizm. Brakuje indywidualizmu i wyobcowania – nawet poezja tego nie rekompensuje, bo więcej ludzi pisze niż czyta.
Zawsze możesz poczytać Wencla albo Wojtyłę. Im nie brakuje wyobcowania.
Zawsze też mogę poczytać wiersze Jima Morrisona, Dylana Thomasa albo Sylwii Plath. Dzięki rekomendacje, widać że się orientujesz w polskiej poezji, karol.
A Varga Vikernesa Pan czytał? Podobno był niedaleko Nobla w 1997.
Nie, ale mogę sprawdzić…
Poeto, proszę przeprosić pana Roberta za swoje wykształcenie, najlepiej proszę napisać do prezydenta prośbę o unieważnienie stopnia doktora. Za swoje stosunki również proszę natychmiast przeprosić. Nie do wiary, że w takim miejscu pojawiają się tak klasistowskie komentarze…
Szkoda redakcjo, że ocenzurowaliście moją odpowiedź Arturowi. Miałby wyzwanie na cały, długi dzień.
Owszem, zajął Pan zaszczytne drugie miejsce pod względem liczby skasowanych komentarzy. Nie gratulujemy.
A za co skasowano mój wpis?
Za przekroczenie granic „ad personam”.
Artur, z twoich sugestii wyłania się ciekawy program artystycznego happeningu, który na pewno zwrócił by większą uwagę na twórczość pana Poety (redakcjo, moe być?)