Mimo wszystkich zaniechań i połowiczności w wymierzaniu sprawiedliwości II wojna światowa miała przełomowe znaczenie z punktu widzenia tego, jak zbiorowość traktuje sprawców masowych zbrodni i ich winę.
Fragment książki „Wina, kara, polityka. Rozliczenia ze zbrodniami II wojny światowej” Pawła Machcewicza i Andrzeja Paczkowskiego, Znak Horyzont, Instytut Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk, Kraków 2021
W 1978 r. w Salzburgu popełnił samobójstwo 66-letni pisarz i były więzień obozów koncentracyjnych Jean Améry, który z goryczą pisał o niemożności zapomnienia doznanych cierpień oraz pogodzenia się z coraz powszechniejszym pośród europejskich społeczeństw odwracaniem się od świeżych jeszcze zbrodni i wybaczaniem ich sprawcom. Urodził się w Wiedniu jako Hans (Chaim) Mayer, za udział w ruchu oporu w Belgii został aresztowany przez Gestapo, przeszedł tortury, a potem niemal dwuletnią gehennę w Auschwitz, Buchenwaldzie i Bergen-Belsen.
Po wojnie zmienił nazwisko na romańskie, gdyż nie chciał mieć nic wspólnego z narodem ani kulturą sprawców niewyobrażalnych zbrodni. Nie mógł zaakceptować tego, że większość otaczających go ludzi gotowa jest tak szybko odwrócić się od przeszłości. „Społeczność zajmuje się tylko zabezpieczeniem samej siebie i nic jej nie obchodzi zniszczone życie: ona patrzy w przód, w najkorzystniejszym wypadku starając się, aby coś takiego już się nigdy nie wydarzyło” – pisał w książce „Poza winą i karą” wydanej dwa dziesięciolecia po wojnie. (…)
Jest to indywidualna perspektywa ofiary, perspektywa, której w wymiarze moralnym i metafizycznym nie da się i nie wolno w żaden sposób zakwestionować. Historyk, gdy stara się patrzeć na II wojnę światową przez pryzmat popełnionych wówczas zbrodni i kary, która po nich nastąpiła, musi jednak dojść do innych wniosków. Mimo wszystkich zaniechań i połowiczności w wymierzaniu sprawiedliwości (a także zwykłego odwetu, który często nie miał z nią nic wspólnego) II wojna światowa miała przełomowe znaczenie z punktu widzenia tego, jak zbiorowość traktuje sprawców masowych zbrodni i ich winę. Timothy Garton Ash zauważył, że od czasów starożytnych do II wojny światowej w historii ludzkości dominowała zasada zapominania o tym, co się wydarzyło w czasie wojen i pod rządami tyranów. Gdy następował koniec konfliktów czy zmieniała się władza, regułą było uchwalanie amnestii.
Bezpośrednio po zakończeniu wojny możliwa była jeszcze współpraca wszystkich zwycięskich aliantów, której symbolem był proces w Norymberdze. Jednak już od 1947 r. zimnowojenna rywalizacja coraz silniej wpływała także w tym zakresie na politykę mocarstw, utrudniając lub nawet uniemożliwiając współdziałanie
Sama etymologia tego słowa jest znamienna: grecka amnestia znaczy „zapomnienie” lub „przebaczenie”. Pokój westfalski, który w 1648 r. kończył wojnę trzydziestoletnią, najbardziej niszczący konflikt w dziejach kontynentu europejskiego przed nadejściem dwudziestowiecznych kataklizmów, zawierał zapis stanowiący, że wszystkie uczestniczące strony gwarantują sobie „wieczne zapomnienie i amnestię” („perpetua oblivio et amnestia”) dotyczące wszystkich czynów popełnionych w czasie jego trwania.
Druga wojna światowa doprowadziła do fundamentalnej zmiany w tej kwestii. Pamięć o zbrodniach i oparte na niej dążenie do wymierzenia sprawiedliwości ich sprawcom stały się częścią głównego nurtu światowej polityki i życia społecznego. W ostatnich dziesięcioleciach mierzenie się ze zbrodniami poprzedników okazywało się jednym z najważniejszych wyzwań dla tych, którzy obejmowali władzę po upadku dyktatur lub zakończeniu wojen domowych czy też sprawowali ją po pokonaniu okupanta. Proces ten objął kilkadziesiąt państw na kilku kontynentach, stał się tak wielowątkowy i wszechogarniający, że mimo wszystkich różnic wynikających z lokalnego kontekstu okazał się jednym z kluczowych zjawisk naszej współczesności.
Dał też impuls do powstania nowej, dynamicznie rozwijającej się dyscypliny nauki analizującej „sprawiedliwość czasu przejściowego” (transitional justice) – zaowocowała ona niezliczoną, niemożliwą właściwie do ogarnięcia przez pojedynczych badaczy ilością studiów na ten temat. Amerykańska badaczka Kathryn Sikkink pisała o narastającej „kaskadzie sprawiedliwości” (justice cascade), która ogarniała kolejne kontynenty i wymuszała konfrontowanie się ze spuścizną często zamierzchłych już zbrodni. W grę oczywiście wchodzi, poza przyczynami związanymi z lokalnymi uwarunkowaniami, znany już z wcześniejszych epok mechanizm naśladowania obcych wzorów, które z różnych powodów w pewnym momencie stają się pożądane czy po prostu wydają się oczywiste i niemal niemożliwe do odrzucenia, tak jak kiedyś było z ruchami faszystowskimi czy komunistycznymi albo z falami demokratyzacji, triumfującymi w kolejnych państwach.
Ten zwrot w kierunku wymierzania sprawiedliwości nie był rzecz jasna bezproblemowy, niezakłócony i od czasów II wojny światowej nie zawsze przebiegał tak samo. Wprost przeciwnie, wielokrotnie był spowalniany czy zatrzymywany. Przez kilka dziesięcioleci sprawcy nowych zbrodni i dyktatorzy, których nie brakowało w epoce powojennej, z reguły nie byli stawiani przed sądem. Pierwszym przypadkiem od zakończenia głównej fali powojennych rozliczeń było dopiero osądzenie przywódców greckiej junty wojskowej po jej upadku w 1974 r. oraz funkcjonariuszy policji odpowiedzialnych za tortury w trakcie jej rządów.
Z kolei powrót do idei międzynarodowego wymiaru sprawiedliwości, która leżała u podstaw postawienia nazistowskich przywódców przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym, nastąpił dopiero w latach dziewięćdziesiątych XX w., gdy powołano trybunały do osądzenia zbrodni popełnionych w czasie wojen w byłej Jugosławii oraz ludobójstwa w Rwandzie. Takie samo podłoże miało aresztowanie w Londynie, na wniosek hiszpańskiego sądu, byłego chilijskiego dyktatora Augusta Pinocheta. (…)
To, co nastąpiło po II wojnie światowej, miało jednak zupełnie inną jakość, skalę i efekty niż wszystko, co moglibyśmy znaleźć we wcześniejszych stuleciach. Przywódcy pokonanego państwa, odpowiedzialnego za dokonanie bezprecedensowych zbrodni wobec wielu narodów, po raz pierwszy w historii zostali postawieni przed sądem stworzonym przez inne, zwycięskie państwa. Jest to początek sprawiedliwości międzynarodowej już nie tylko jako idei, ale jako realnie działającego mechanizmu, a także nowych uniwersalnych norm prawnych, przede wszystkim kategorii definiujących zbrodnie przeciwko ludzkości i ludobójstwo. Zarówno norymberski precedens, jak i ukształtowane w latach czterdziestych normy prawne stały się punktem odniesienia dla wspomnianych trybunałów ścigających zbrodnie popełnione w latach dziewięćdziesiątych na Bałkanach i w Rwandzie, a także dla stałego, utworzonego w 2002 r. Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze, którego jurysdykcja jest powszechna (choć pomocnicza, subsydiarna w stosunku do krajowych wymiarów sprawiedliwości).
Było to oczywiście odbiciem wyjątkowej skali i brutalności II wojny światowej oraz specyfiki popełnianych w jej trakcie zbrodni. Straty ludzkie były większe niż w jakimkolwiek wcześniejszym konflikcie. Niezależnie od ogromnych rozbieżności w ich szacowaniu – między 32 a 62 milionami ofiar śmiertelnych – większość ofiar stanowiła ludność cywilna, co pokazuje wyjątkową drastyczność i bezprecedensowość tej wojny. Nigdy też wcześniej w historii ludzkości zbrodnie wobec bezbronnych cywilów nie przybrały tak zorganizowanego, wręcz przemysłowego charakteru i nie były dokonywane przez tak rozbudowane struktury państwowe oparte na licznej i sprawnie działającej biurokracji. (…)
Ściganie zbrodni popełnionych w czasie II wojny światowej okazało się bezprecedensowe także z innych powodów. Było procesem wyjątkowo długotrwałym, rozciągającym się na dziesięciolecia, trwającym właściwie do dzisiaj, choć niewielu sprawców pozostało jeszcze przy życiu. Przykładem jest skazanie latem 2020 r. przez sąd w Hamburgu 93-letniego Brunona Deya, który od sierpnia 1944 do kwietnia 1945 r. był strażnikiem w obozie koncentracyjnym w Stutthofie. W międzyczasie nastąpiło po sobie kilka odmiennych epok historycznych, a każda z nich odcisnęła piętno na kształcie rozliczeń z II wojną. Bezpośrednio po jej zakończeniu możliwa była jeszcze współpraca wszystkich zwycięskich aliantów, której symbolem był proces w Norymberdze. Jednak już od 1947 r. zimnowojenna rywalizacja coraz silniej wpływała także w tym zakresie na politykę mocarstw, utrudniając lub nawet uniemożliwiając współdziałanie. (…)
Zmiany zachodzące w ściganiu zbrodni wojennych w poszczególnych krajach wynikały też z wewnętrznej dynamiki tego procesu, często zresztą podobnej, niezależnie od różnic politycznych i ustrojowych. Cechą wspólną było to, że najostrzejsza faza rozliczeń następowała zaraz po wojnie. Po kilku latach zazwyczaj ogłaszano amnestię, a skazanym rodzimym kolaborantom stwarzano możliwości społecznej reintegracji. Wymogi powojennej odbudowy i odtworzenia elementarnej społecznej spójności z reguły ograniczały skalę prawnych rozliczeń i czystek w aparacie państwowym i gospodarce. Inaczej było wtedy, gdy – rzeczywistą bądź tylko zarzucaną – kolaborację dotychczasowych elit wykorzystywano w procesie przejmowania władzy i prowadzenia rewolucyjnej przebudowy państwa i społeczeństwa, jak to miało miejsce w wypadku partii komunistycznych w Europie Środkowo-Wschodniej. W Polsce na podstawie tego samego dekretu „O wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy winnych zabójstw i znęcania się nad ludnością cywilną i jeńcami oraz dla zdrajców Narodu Polskiego” od 1948 r. skazywano zarówno niemieckich sprawców i rzeczywistych rodzimych kolaborantów, jak i żołnierzy Armii Krajowej oraz funkcjonariuszy Polskiego Państwa Podziemnego, walczących przeciwko okupantom. (…)
Tematem rozliczeń zajęliśmy się, prowadząc w Instytucie Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk badania objęte grantem Narodowego Centrum Nauki, ale zainteresowanie nim wynikało także z tego, że przez wiele lat obaj byliśmy związani z Instytutem Pamięci Narodowej i mogliśmy z bliska obserwować – a nawet w ograniczonym stopniu współtworzyć – polski rozrachunek z tzw. trudną przeszłością: spuścizną dyktatury komunistycznej, a fragmentarycznie także II wojny światowej (przede wszystkim poprzez sprawę Jedwabnego). Zetknęliśmy się z dość powszechnymi odczuciami, że w tym pierwszym, postdyktatorskim wymiarze jest on bardzo niedoskonały, nie objął ogromnej większości ludzi odpowiedzialnych za stworzenie i funkcjonowanie represyjnego systemu. Z drugiej strony widzieliśmy, jak bardzo politycznie instrumentalizowane były rozliczenia z dyktaturą i jak często dokumenty („teczki”) i nazwiska agentów były ujawniane w celach niemających wiele wspólnego – a często zgoła nic – z jakkolwiek rozumianą sprawiedliwością historyczną.
Czy to najnowsze polskie doświadczenie było szczególne na tle krajobrazu rozliczeń, który ukształtował się po II wojnie światowej? Na pewno warto było przyjrzeć się temu wszystkiemu bliżej, zwłaszcza splotowi sprawiedliwości i polityki. Poprzez porównanie tego, co wydarzyło się ongiś, nawet kilkadziesiąt lat temu, w odległych od siebie krajach borykających się z bardzo różnymi problemami, być może zyskamy możliwość lepszego zrozumienia także tego, co nas bezpośrednio dotyka.
Tytuł od redakcji
Przeczytaj też: Nienawidzę totalizmu za to, że nauczył mnie nienawiści
Jednak zbrodnie popełnione przez ZSSR podczas IIWW zostały puszczone przez aliantów w niepamięć, np. Katyń, wywózki.
Ciekawa perspektywa. Jeszcze nigdy dotad tak o tym nie myslalem… Dziekuje.