Nie ma już Tojwiego Blatta, który odjechał na sowieckiej ciężarówce. Nie ma Fiszela Białowicza, którego wygonił z Izbicy dawny kolega z klasy uzbrojony w rewolwer. Jest za to farmaceuta Marceli Najder i jego gniew.
Fragment książki Rafała Hetmana „Izbica, Izbica”, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Czarne
W Izbicy nie ma butów, więc pijanemu szewcowi, który jest jeszcze porządnym szewcem, świetnie się powodzi – pracuje całe dnie. Może zastanawia się nawet, co zmieni w mieszkaniu, które zajął po Żydach?
Bo żadnych Żydów w Izbicy już nie ma, są za to ich domy. Murowane, drewniane, niektóre bardziej przypominają szopy na narzędzia niż schronienie dla ludzi. Brakuje w nich okien, podłóg, pieców, a jeśli okna są, to z powybijanymi szybami, jeśli zostały podłogi, to trzeba naprawiać ściany, jeśli jest piec, to nie kaflowy, tylko żelazna koza, którą nie sposób ogrzać nawet jednej izby. Niedogodności są jednak bez znaczenia, chętnych na domy nie brakuje. Do Izbicy przybywają ludzie z okolicznych wsi. Wchodzą do pustych budynków i zaczynają się urządzać. Później pomyślą, co trzeba poprawić.
Gniew napędza Marcelego do pisania, ale pisanie pozwala mu też gniew rozładować, pozwala nienawidzić i przeżywać zemstę w myślach. Namacalnie i wielokrotnie. Marceli marzy, żeby wyjechać za granicę, chciałby tam obsmarowywać Polaków. „Za wszystko!”
Nie ma przecież z czego budować, nie ma czym remontować. Ludzie biorą, co jest. Trochę klinkieru z klinkierni. Trochę kamienia z kamieniołomu. Trochę macew z cmentarza.
Nie ma też pieniędzy. To znaczy są: okupacyjne niemieckie, sowieckie, ukraińskie czerwońce, ale nie za bardzo wiadomo, które ważne, a które nie. Kwitnie więc handel wymienny, kwitnie biznes cmentarny, trzeba tylko zainwestować w łopatę i plandekę.
Nie ma już Tojwiego Blatta, który odjechał na sowieckiej ciężarówce, nie ma Fiszela Białowicza, którego wygonił z Izbicy dawny kolega z klasy uzbrojony w rewolwer, prawdopodobnie Fiszel mieszka już w Berlinie w obozie dla przesiedleńców.
Jest za to farmaceuta Marceli Najder i jego gniew.
Ale nikt nie zwraca uwagi na nowego aptekarza. Powstają sklepy, przydomowe przedsiębiorstwa, zakłady i zakładziki, znów zjeżdża się na środowy targ. Prababka Julka dalej farbuje masło sokiem z marchwi. Marceli Najder może więc z łatwością ukryć swoje żydostwo i kontynuować pisanie pamiętnika: „W styczniu 1945 przybyłem do Polski i zostałem przez Izbę Aptekarską w Lublinie (transport dojechał do Krasnegostawu) skierowany do pracy w aptece w Izbicy Lubelskiej”.
Jednak zanim Najder dotarł do Izbicy, ukrywał się z żoną Polą i kilkorgiem Żydów w rodzinnej Kołomyi w piwnicy u Śliwiaków.
Andrzej Śliwiak chciał ukrywaniem Żydów zrobić na złość Niemcom. Oni faszyści, on komunista. Nie brał więc za pomoc pieniędzy. Żona miała mu to za złe. Któregoś dnia przestała się nawet do Andrzeja odzywać. Powiedziała tylko, że mogli wziąć na przechowanie bogatych, a wzięli dziadów, i zamilkła.
Żydzi trafili do Śliwiaków, kiedy Niemcy likwidowali getto. Wcześniej Marceli z Polą doświadczyli wszystkiego, co było udziałem Żydów w okupowanej Polsce. Pewnej nocy pod koniec czerwca 1941 roku Kołomyję opuścili Sowieci, którzy zajmowali ją od jesieni 1939 roku. To był początek wojny między Niemcami a Związkiem Radzieckim. Zanim do miasta wkroczyli Niemcy, na żydowskie sklepy i do żydowskich mieszkań rzucili się ukraińscy sąsiedzi, a po nich Węgrzy, sprzymierzeńcy Hitlera, którzy krótko stacjonowali w mieście.
W sierpniu 1941 roku Niemcy zarządzili przymusowe roboty dla Żydów, we wrześniu oznaczyli ich gwiazdami Dawida, niektórzy Żydzi jeszcze się z tych oznaczeń śmiali. Potem pojawiło się gestapo, łapanki, wysiedlenia w nieznane. Po Nowym Roku, w styczniu 1942, na ulicach zawisły plakaty, że Żydzi roznoszą tyfus, a potem ludzie zaczęli mówić, że będzie getto.
Getto powstało w marcu, Marceli z Polą musieli się przeprowadzić, to był duży problem, choć wtedy jeszcze nie wiedzieli, że z Żydem można zrobić wszystko. Dzielnicę żydowską zamknięto, obstawiono strażnikami, wkrótce zaczęło brakować jedzenia. Marceli został skierowany do pracy w plutonie sanitarnym policji żydowskiej, obserwował więc z bliska egzystencję getta, widział wszystkie etapy: przesiedlenie, wywózki, zagłodzenie i śmierć. Ktoś rano jeszcze żył, po południu jechał już na furze, a spod płachty zwisały bezwładnie jego nogi i ręce. Zginął Nunek, bart Marcelego. Zginęli też ich rodzice.
Marceli poznał Andrzeja Śliwaka przez innych Żydów, którym mężczyzna pomagał wymieniać różne przedmioty na żywność. Po długich namowach Śliwiak zgodził się przyjąć Marcelego i Polę do kryjówki, w której było już kilka osób.
Żyli z żoną za miastem na wyspie zwanej Zarynkiem. Stał tam tylko nieczynny letni pawilon restauracyjny. To w nim mieszkali Śliwiakowie. Obok była piwnica. Żydzi wraz z ukrywającym ich gospodarzem przerobili ją na kryjówkę. Piwniczny zapach ustąpił, pchły nie.
Siedzieli pod ziemią, ale wiedzieli, co dzieje się na powierzchni. Podobno Ukraińcy zaczęli mówić o porachunkach z Polakami i że należało ich przed Żydami wykończyć.
„Wyjdziemy jeszcze kiedyś z tego normalni?” – zastanawiał się Marceli z Polą.
Pod ziemią było duszno i parno. Musieli się czasem wymykać na powietrze. Raz, kiedy Marceli siedział w szopie przy pawilonie, tuż obok zabudowań przeszedł niemiecki żołnierz. Marceli widział go przez szpary w deskach. Hełm, karabin i ręce w kieszeniach.
„O czym ty teraz myślisz, cholerny Niemcze? Czy wiesz, że Żyd patrzy na ciebie z tak bliska?”.
W piwnicy robiło się coraz duszniej. Winna była słaba wentylacja i coraz częstsze kłótnie. Czas zdawał się wlec bez końca.
„Cztery lata temu zaczęła się wojna – liczył Marceli. – Ile to ja przeszedłem! Ile to stopni zszedłem na dół! Wszystko zgruntowałem – ból, ciemność, stratę najbliższych, głód, więzienie, wszy, pchły, strach, widok śmierci. Jeśli będziemy żyć, to chyba musi nam być kiedyś bardzo dobrze – skoro było tak źle. Cztery lata, a miliony ludzi odeszły, bo tak chciał jeden szaleniec. Czy choć za to przyszły świat będzie lepszy?”.
Narastały w nim frustracja i gniew. Tęsknił do rodziców i brata. Myślał o zemście: „Ja, po przyjściu Sowietów, chciałbym pójść do NKWD – dałoby mi to wielką swobodę w zrealizowaniu zemsty”. Albo: „Używałbym sobie do syta”. Gdzie indziej: „Miłość bliźniego – to dobre, ale w kazaniu niedzielnym”.
Dłużyło się też Śliwiakowi, gdyby wiedział, że to ukrywanie tyle potrwa, nie ryzykowałby takiego przedsięwzięcia. Ci, których ukrywał, obiecali, że po wojnie zrewanżują się jemu i żonie. Na razie utarli mak na kutię i do pieczywa, bo Śliwiakowie zaczęli się szykować do wigilii.
Któregoś dnia Śliwiak opowiedział, że piekarz Wójcik mu się żalił:
– Mogłem schować jednego Żyda, miał trzysta sztuk złotych dwudziestokoronówek, bałem się, ale gdy teraz widzę, że nie chodzą szukać, żałuję, żem tego nie zrobił.
Innym razem usłyszał w kolejce od jakiejś Ukrainki:
– Ot, widzicie, jeszcze były Żydy. Gdyby przyszli czerwoni, to Żydy by nas wyrżnęli. Trzeba szukać jeszcze za innymi, nie wolno ani jednego zostawić.
Marceli wynotowywał te przyniesione do piwnicy sceny. Wieści z powierzchni potęgowały jego gniew i pchały do pisania: „A dlaczego my mamy mieć litość dla kogoś? Dlaczego mamy kierować się względami? Czy dla nas były względy? Czy protestowano, zwalczano zarządzenia antyżydowskie? Mało kto to robił, a dużo Polaków, nawet gdy między Żydami […] krytykowali to postępowanie, to w głębi duszy było zadowolonych, bo będą mieli Polskę bez Żydów – taką Polskę, o jakiej marzyli”.
A potem na rogu ulicy Karpackiej dwóch niemieckich oficerów popełniło samobójstwo. Do miasta ruszyli chłopi, żeby je dorabować. Marceli myślał, że może jemu i Poli też uda się coś złapać, ale tamci byli szybsi. Za chwilę wkroczyli Sowieci i Żydzi wyszli z dusznego ukrycia. Był 28 marca 1944 roku. Śliwiak uważał, że jest twardy, ale musiał odejść na bok, kiedy grupa, którą ukrywał, oddalała się od jego domu. Twierdził, że nie wypada, żeby ktoś widział płaczącego mężczyznę.
Potem Kołomyja przestała być polska, przeszła w ręce Sowietów, a Marceli i Pola zostali repatriantami. W styczniu przyjechali do kraju. Wkrótce Marceli dostał skierowanie do pracy. Trafił do Izbicy, do apteki magistra Józefa Grodzkiego.
9 maja 1945 roku. Wojna oficjalnie się skończyła. „Święto zwycięstwa” – krzyczy nagłówek w „Gazecie Lubelskiej”, ale Marceli Najder nadal dusi w sobie gniew. Mimo że minął ponad rok, odkąd opuścił kryjówkę, nie umie napawać się pokonaniem nazistowskich Niemiec.
Myślał, że będzie się cieszył, że będzie pijany wódką i wolnością, ale nic do niego nie dociera. Dlaczego? 12 maja 1945 roku w pierwszej notatce zapisanej już w Izbicy odpowiada sobie, że to z powodu strat – śmierci brata, rodziców, tęsknoty do dawnego życia.
„A może nie weselę się, bo mi się udziela nastrój kretynów Polaków (jak wlazłeś między wrony, to krakaj, jak i one). Jestem tu incognito, Polakiem, więc poddaję się ich wpływom. Oni nie są zadowoleni z tej Polski, pięknie, ale dlaczego nie cieszyć się z wykończenia Niemców? Polacy chcą nowej wojny. Z Rosją? Śmiech – kto będzie się bić? Oni nie chcą, bo oni i z Niemcami nie mieli ochoty. Może by tak Anglia i Ameryka biły się za »inną« Polskę? Oni, to znaczy Polacy, robiliby dobre interesy i wyżynali resztki Żydów, jakie się uratowały z rąk niemieckich. Do Żydów to oni mocni – i to bardzo”.
Kiedy siedział w piwnicy Śliwiaka z listów od Mati, żony Nunka, dowiadywał się, że Polacy to niemal ideały, pomagają Żydom na każdym kroku, i tylko Niemcy i Ukraińcy to skurwysyny.
„A teraz przekonuję się, że i jedni, i drudzy to jedna hołota” – zapisuje.
Dlatego razem z Polą nie przyznają się w Izbicy, że są Żydami. Pola widziała niedawno w Lublinie, jak ludzie w biały dzień rabowali mieszkanie Żyda. „Zrozumiałe jest, że każdy Żyd na widoku to konkurent w życiu, który lepiej sobie radzi od nich – pisze Najder – to osobnik, który na kimś może rozpoznać swój płaszcz lub pierścień, to człowiek, który okazuje się właścicielem domu, który nabyło się od Niemców za psie pieniądze lub za przespanie paru nocy z grubym i brzuchatym Szwabem”.
Gniew napędza Marcelego do pisania, ale pisanie pozwala mu też gniew rozładować, pozwala nienawidzić i przeżywać zemstę w myślach. Namacalnie i wielokrotnie. Marceli marzy, żeby wyjechać za granicę, chciałby tam obsmarowywać Polaków. „Za wszystko!” – tak pisze. Za getto ławkowe przed wojną, za zakaz uboju rytualnego, za ekscesy na uniwersytetach, za trupy w aulach uczelni, wreszcie – za kumanie się z Niemcami.
Przeczytaj także: Stefan Bratkowski: Krótka historia Żydów w Polsce
I jak tu oburzać się na zachodnie media które systemowo i regularnie powielają kłamstwo oświecimskie o „polskich obozach zaglady” kiedy sami nie reagujemy na podobne ekscesy w naszym kraju, na produkcję zakłamanych i antypolskich filmów i książek , na polakożerczą działalność Pasikowskich, Grabowskich, Engelkingów czy takich jak tutaj Hetmanów. Wyobrażam sobie jak cały ten propagandowy, antypolski szajs wygląda skoro w tym krótkim fragmencie Hetman wcisnął tak wiele łgarstw i nienawiści do Polaków. Kolejna obrzydliwiść
Adasiu, przeczytaj książkę , włącz myślenie, uczy się prawdziwej historii !!!
Zastanawiam się, czemu ma służyć takie włożenie kija w szprychy. Ten artykuł to taki kij.
Świetny tekst. Potrzeba nam więcej autentycznych pamiętników i wspomnień z tamtego czasu. Tylko prawda nas wyzwoli. Bez fałszywego obrażania się, oburzania… Bez mówienia o tym, co ludzie przeszli, bez otwiernia tych wstydliwych wątków nie nastąpi katharsis. A tego potrzebujemy! Dziękuję za publikacje fragmentu tej książki, do której chętnie zajrzę
Taki fragment o karmieniu nienawiści. W tym wypadku nienawiści Żyda wobec Polaków, ale to może być dowolna nienawiść, do Niemców, Żydów, Rosjan itd. Nienawiść się łatwo hoduje, jest wszystkożerna.
W lecie 1941 w kilku krajach zamordowano kilkaset tysięcy Żydów. Ich symbolem jest Jedwabne, ok. 400 ofiar. Teraz Izbica startuje w jakieś innej kategorii, tak jakby tylko Polacy mieszkali w domach Żydów. Dom mojego dziadka (zginął w 1941) sąsiedzi rozebrali. Kolorowany dokument o odzyskaniu niepodległości pokazuje bezdomnych, obdartych ludzi po I wojnie. Niektórzy się dorobili, ale wielu pozostało nędzarzami.
A dom mojego dziadka i babci został pod Drohobyczem, zamieszkali tam Ukraińcy. Ja się wychowywałem w domu, który musiała opuścić jakąś niemiecka rodzina. Gdy byłem dzieckiem ciągle słyszałem opowieści babci, wujków o zbrodniach popełnianych przez Ukraińców w czasie wojny we wschodniej Małopolsce. Teraz pracuję razem z Ukraińcami. Starszemu pokoleniu trudno zapomnieć.Szkoda że w międzywojniu nie udało się zbudować takiej Polski, z którą wszystkie narodowości ją zamieszkujące chciałyby się utożsamiać. Przecież ci Polacy, Żydzi i Ukraińcy byli obywatelami Polski. Obyśmy z tego wyciągnęli wnioski.
Sprytnie przemilczany udział Ukraińców w holocauscie. W Izbicy czy Trawnikach duża cześć wartowników i morderców Żydów to Ukraińcy.