Jesień 2024, nr 3

Zamów

Autobiofikcja Jerzego Pilcha

Jerzy Pilch. Fot. Adam Walanus / adamwalanus.pl

Pilchu maskował swoją osobność, choć nią jednocześnie epatował. Literacka fikcja mieszała się z biograficznymi faktami. Dziennikarze starali się w rozmowach z nim zbudować jego filozoficzny profil, co jemu udało się świetnie, a im średnio.

Fragment książki Witolda Beresia, „Pilchu. Na rogu Wiślnej i Hożej”, Wielka Litera, Warszawa 2021

„Piszę to, co mówi narrator, ale nigdy nie stanowimy jednej osoby. Nawet jeśli jest to opowieść o Jerzym Pilchu, który urodził się w Wiśle w 1952 roku, zawsze zachodzą różnice, choćby na płaszczyźnie językowej, które urozmaicają tamtą rzeczywistość. Mój przyjaciel Tadeusz Słobodzianek powiedział kiedyś: »Pilchu, jak ja ci zazdroszczę, że umiesz pisać o swoich starych«. Otóż dlatego umiem pisać o moich rodzicach, że postaci matki i ojca […] są bardzo odległe od pierwowzorów” [Jerzy Pilch w rozmowie z Katarzyną Janowską i Piotrem Mucharskim, „Z Jerzym Pilchem o obcości”, film dok. TVP, styczeń 2002].

Pilchu zawsze maskuje swoją osobność, choć nią jednocześnie epatuje. Literacka fikcja miesza się z biograficznymi faktami. Dziennikarze starają się w rozmowach z nim zbudować jego filozoficzny profil, co jemu udaje się świetnie, a im – jak zwykle – średnio.

Można żartobliwie powiedzieć, że Pilch opanował sztukę bilokacji – był w Krakowie w „Studencie”, a potem w „Tygodniku Powszechnym”, a potem w Warszawie w „Polityce” i w „Dzienniku”, ale zarazem cały czas był w Wiśle

Witold Bereś

Udostępnij tekst

Sprytnie rozdziela role między autora i narratora, chowa się między jednym a drugim, by czytelnika wyprowadzić w pole. I przypisuje książkowemu „sobie” cechy, które go wywyższają. Ale z drugiej strony mruga do czytelnika i mówi: to jednak nie jestem ja.

Adam Szostkiewicz:

– Jurek był typowym przykładem – ale nie w sensie, że banalnym – pisarza, który pisze nie tylko o sobie, ale pisząc o innych, ciągle pisze o sobie.

Cały czas opisuje swoje borykanie się z rozmaitymi światami. Najpierw tym rodzinno-luterskim. Potem wchodzenie w życie doroślejsze w różnych sensach. Wreszcie finał – choroba, która go ostatecznie pokona. To jest fascynujące, że on to borykanie się opisuje, nie budując specjalnych fabuł.

Nie ma przecież możliwości, żebyśmy odpowiedzieli na pytanie: A która postać ci się u Pilcha szczególnie podoba? Jeśli kogoś wspomnimy, to wymienimy jego matkę, ojca, biskupa Wantułę i jeszcze kilku, jak najbardziej istniejących ludzi, postacie wzięte z realnego życia. Nie kreacje literackie. Natomiast wszyscy wiemy, że znakiem rozpoznawczym Pilcha jest ta jego fraza i że właściwie bohaterem jego twórczości przez cały czas jest język polski.

U niego zbiegło się to z tym etapem, gdy jedna Polska zastępowała drugą i trzeba było to językowo uchwycić. Na przykład on używa wręcz języka potocznego ocierającego się o język wulgarny, a to przecież dawniej niekoniecznie było oczywistością u pisarza, którego uważano za przedstawiciela literackiej wysokiej kultury. Tylko że on został pisarzem przełomu, kiedy kultura przestała już być postrzegana tak, jak tradycyjnie inteligenci w Polsce ją widzieli – sfera wysoka i sfera niska, pop. Nie. On, choć wyszedł z wysokiej kultury, był jednym z tych artystów, którzy szli, odrzucając ten prosty podział.

*

Bez dwóch zdań – Pilchu wyrasta z domu dziadków, a jego dzieciństwo było czasem szczęśliwym. O tym pisał i mówił wielokrotnie. Lubił powtarzać zdanie Márqueza: „Wszystko, co najważniejsze w moim życiu, zdarzyło się w domu babki pomiędzy pierwszym a siódmym rokiem życia”. I tak było, choć w rzeczywistości Pilch w starym domu dziadków spędził lat dziesięć.

Jego mama miała ledwie lat siedemnaście, kiedy go urodziła, potem wyjechali z ojcem do Krakowa, gdzie tato pracował na Akademii Górniczo-Hutniczej, ona studiowała i mały Jurek był wychowywany przez dziadków. Zawsze wspominał braci mamy – wujka Adama i wujka Andrzeja. No i cała rodzina była silnie wierząca.

Witold Bereś, „Pilchu. Na rogu Wiślnej i Hożej”
Witold Bereś, „Pilchu. Na rogu Wiślnej i Hożej”, Wydawnictwo Wielka Litera, Warszawa 2021

Jego Wisła, luterstwo, jego dom rodzinny dla jego świata przedstawionego są kluczowe. Można żartobliwie powiedzieć, że Pilch opanował sztukę bilokacji – był w Krakowie w „Studencie”, a potem w „Tygodniku Powszechnym”, a potem w Warszawie w „Polityce” i w „Dzienniku”, ale zarazem cały czas był w Wiśle.

To był dla niego świat odrębnego plemienia o bardzo mocno zarysowanych postaciach i w tym czuł się silny. Tak, zawsze czuł w tematach opartych na sobie samym, typu alkoholizm czy kobiety. Ale ten świat lutersko-wiślany był najsilniejszą dominantą. Można nawet zaryzykować, że choć ogromna większość jego książek jest bardzo dobra i znacząca, to zdecydowanie lepszy efekt uzyskiwał w książkach opartych na znanych sobie miejscach, znanych postaciach i nawet znanych historiach.

Owszem – te światy są bardzo powymyślane, ale i prawdziwie powymyślane. Jest bowiem oczywiste, że nie spisywał jeden do jednego „Przewodnika po Wiśle i okolicach”, ale silną postać udaje się zbudować tylko wtedy, gdy silna, wyrazista charakterologiczna osoba naprawdę istnieje/istniała.

To było jego wiślańskie Macondo. (…)

Andrzej Franaszek, krytyk wybitny, a przy tym jeden z wielu cierpiących na ukąszenie pilchowskie, zauważa, że: „za językową maestrią kryje się jednak coś więcej niż popis pisarskich umiejętności. Kunszt budowania frazy, cieniowania stylu, snucia opowieści jest głównym (a bodaj czy nie jedynym) talentem, jaki rozwijają w sobie bohaterowie powieści. […] W gruncie rzeczy każdy pragnie się tu dorwać do głosu, mówić w nieskończoność. Jakiż jednak inny sposób istnienia jest im wszystkim dostępny? Żyją w wypowiadanych słowach, są utkani ze słów. »Będziemy – mówi pan Trąba – niczym postacie literackie, co zamiast działać, leniwie, choć wszechstronnie, obgadują swoje losy«.

Miał skłonność do używania w swej prozie elementów wszystkiego, czego doświadczał, i ludzi, których spotykał. Wszystko pakował do swoich tekstów i był w tym dość bezwzględny – mówi prof. Marian Stala

Udostępnij tekst

Ale miliony słów, którymi przerzucają się bohaterowie, to także ersatz działania, jakiejkolwiek innej aktywności. Bo świat tej powieści jest światem niemożności, zatrzymania w miejscu, bezwładu. Słoje z przetworami spadają z półki i się nie tłuką, nawet butelka, ciśnięta ze straszliwą mocą przez ojca, nie roztrzaskuje się. Opada na ziemię i potulnie turla do stóp Jerzyka, który wie już, że jego życie będzie naznaczone niedokończeniem i niespełnieniem, upłynie w zaciszu »leniwych ramion«, w bezpiecznym cieniu »tysiąca spokojnych miast«. Zamach jest przede wszystkim próbą wyrwania się z tego świata. Oczywiście nieudaną – i w kilka godzin po naciśnięciu przez pana Trąbę spustu kuszy, radio poda tragiczną wiadomość o zamordowaniu… Johna Fitzgeralda Kennedy’ego.

Bo też – powiedzmy wprost – nie jest to świat realny. Książka Pilcha dzieje się w przestrzeni snu, a pisarz zostawia wskazujące na to sygnały. […] Wszystkie opisywane przez Pilcha – komiczne i nierealne – wydarzenia wydają się być niczym innym jak właśnie snem” [„Sen o wódce i śmierci”, „Rzeczpospolita”, 28 lutego 1998 – przy. red.]

Problemy kreacji – Pilch a Pilch wymyślony – powtarzały się w większości rozmów, rozważań. Nawet jego „Dziennik”, który wszak teoretycznie, z założenia, mógłby być czystym diariuszem sugerującym, że liczy się tylko prawda, to przecież poza przepuszczona przez nieskończoną liczbę filtrów i gustów.

Jednak dla wielu czytelników nadal jest ważne – nawet gdy dzieło zalatuje na kilometr fikcją i literackością – czy i w jakim stopniu ma ono związek z rzeczywistością. Niemal zawsze frapująca jest kwestia pierwowzoru: literaturę traktuje się jako medium, które szyfruje inną rzeczywistość. Czyta się więc poprzez deszyfrację i szuka odpowiedzi na pytanie, kto się kryje za fikcyjną postacią, jakie prawdziwe wydarzenia za opisywanymi wydarzeniami, ile wypitych flaszek wódki za flaszkami, które występują w tekście. I to jest taki trywialny rodzaj czytania, który jest dla autora irytujący. Literatura tymczasem jest oczywiście zazwyczaj połączeniem fikcji i rzeczywistości, zmyślenia i prawdy. A fikcja bywa prawdziwsza od prawdy.

Pilch wielokrotnie tłumaczył te zależności i meandry pisarskiej wyobraźni.

„»Czysta fikcja« nie istnieje. Uprawiają ją wyłącznie grafomani. Nie ma jej nawet w takich obszarach literackich, które opisują na przykład niedaleką przyszłość. Fikcja jest zawsze oparta na pewnej aparaturze poznawczej, którą buduje rzeczywistość. Nigdy nie ukrywałem, że piszę prozę autobiograficzną, ale też od pewnego czasu bardzo wyraźnie tą autobiograficznością manipuluję. Zorientowałem się, że ciągle istnieje swego rodzaju koniunktura na autobiografizm, także i dlatego wysyłam sygnały, które w gruncie rzeczy są autobiograficzne, a powinny być także ostrzegawcze. Jeżeli zatem daję bohaterowi na imię Juruś, czyli opatruję go swoim imieniem, to powinno to być ostrzeżenie, bo tak naprawdę nic by mnie nie kosztowało, gdybym dał mu na imię Franuś. Jeżeli zatem autobiografia jest za bardzo ostentacyjna, to należy na nią trochę uważać [w rozmowie z Łukaszem Maciejewskim, „Co mnie kręci (Jerzy Pilch o adaptacjach swoich książek)”, „Cinema” nr 4, 2002 – przyp. red.]

*

Profesor Marian Stala dziś tak komentuje ową autobiograficzność u Pilcha:

– Miał skłonność do używania w swej prozie elementów wszystkiego, czego doświadczał, i ludzi, których spotykał. Wszystko pakował do swoich tekstów i był w tym dość bezwzględny.

Oczywiście, cała ta mitologia wiślańska jest oparta na autentyczności przeżycia z jednej strony, ale z drugiej – na ułożeniu tego zupełnie od nowa. Ale rekonstrukcja, co w tym jest zmyśleniem, a co prawdą, jest niesłychanie trudna i bardzo ryzykowna. To tak jakby powiedzieć, że „Pod Mocnym Aniołem” to opowieść o nim samym. Pewnie, że jest. Jest to powieść, która prawdopodobnie byłaby nie do napisania, gdyby nie jego doświadczenia alkoholowe, detoksowe itd. Ale nie stawiałbym tu żadnego znaku równości, bo to jest jednak autonomiczna fikcja.

Wesprzyj Więź

Autobiograficzność jest ważnym elementem klucza do jego twórczości. Tylko trzeba rozumieć, że ona została wykorzystana, przekształcona, przerobiona, przemyślana.

Wtedy by należało się zastanowić, co jest najtrudniejsze w tym przedsięwzięciu – dlaczego to robił, czego używał i jak przekształcał to, czego używał. Ale do tego trzeba najpierw mieć zrekonstruowaną biografię, która nie podlegałaby wątpliwościom.

Przeczytaj też: Kieślowski potrafił nawiązać piękny dialog ze światem. Ten dialog wciąż trwa

Podziel się

5
1
Wiadomość