W pudełku jest autoportret wykonany tuż przed śmiercią. Gela Seksztajn nie przypomina już uśmiechniętej dziewczyny z przedwojennej fotografii. Zniknęła tamta radosna energia i łagodny uśmiech. W jej poważnym spojrzeniu odbijają się mroczne obrazy, które widziała w ostatnich miesiącach.
Fragment książki Moniki Libickiej „Gela. Skarb z Archiwum Ringelbluma”, Wydawnictwo Wielka Litera, Warszawa 2021
Archiwum Ringelbluma odnaleziono, bo przeżył Hersz. Gdyby nie zdarzył się cud, być może te skrzynki do dziś leżałyby pod ziemią na Muranowie i nikt by o tym nie wiedział.
Ale cud się zdarzył. Hersz Wasser, sekretarz Oneg Szabat, najpierw zbiegł z transportu do obozu pracy w Trawnikach, a potem uciekł z bunkra przy ulicy Suwalskiej na Żoliborzu, który ktoś „uczynny” zadenuncjował Niemcom. Razem z nim ukrywała się też jego żona oraz troje działaczy żydowskiego ruchu oporu – Pola Elster, Hersz Berliński i Eliahu Erlich.
Przeżyli tylko Wasserowie. Gdyby potem nie dotrwali do końca wojny po aryjskiej stronie, zostałaby już tylko jedna osoba, która mogłaby zaświadczyć o istnieniu Archiwum – Rachela Auerbach. Nikt inny z kilkudziesięciu członków Oneg Szabat nie przetrwał. Tyle że Rachela nie wiedziała, gdzie Archiwum zakopano.
Na tym polegał plan Ringelbluma: wszyscy pracowali w pełnej konspiracji, mając minimalną wiedzę na temat całego przedsięwzięcia. Im mniej wiedzieli, tym lepiej – to było zabezpieczenie w razie wpadki
Na tym polegał plan Ringelbluma: wszyscy pracowali w pełnej konspiracji, mając minimalną wiedzę na temat całego przedsięwzięcia. Im mniej wiedzieli, tym lepiej – to było zabezpieczenie w razie wpadki. Wyjątkiem byli najbliżsi współpracownicy Ringelbluma, a do takich należał Hersz, który po wojnie wrócił do Warszawy i wskazał, gdzie należy szukać. Sprawie pomogły też starania Racheli Auerbach, która przekonała kolegów z Centralnego Komitetu Żydów w Polsce (CKŻP) do jak najszybszego rozpoczęcia poszukiwań.
Materiał kroniki filmowej, oznaczonej numerem 17/1946, zatytułowany „Odsłonięcie pomnika” trwa tylko minutę. Przedstawia delegacje rządowe i mieszkańców Warszawy idących przez getto w stronę obecnej ulicy Zamenhofa (pomnik odsłonięto 19 kwietnia 1946 roku – przyp. red.). W uroczystej (jak na ówczesne możliwości) oprawie odbywa się odsłonięcie Pomnika Bohaterów Getta. Tłem ceremonii jest to, co zostało z dawnej dzielnicy żydowskiej. Szara pustynia z falującymi wydmami cegieł, z których miejscami wystają pojedyncze, wypalone ściany zniszczonych budynków. Krajobraz księżycowy.
Podobną scenografię uwiecznił też amerykański fotograf, Reginald Kenny, który przyleciał do Warszawy z Herbertem Hooverem dwa miesiące wcześniej. Amerykanie dostarczyli podstawową pomoc humanitarną, a Hoover chciał na własne oczy ocenić zniszczenia stolicy. Po ruinach Starego Miasta i getta oprowadzał go ówczesny ambasador USA, Artur Bliss Lane. Krótki materiał kroniki filmowej z tamtych dni pokazuje sceny, które można by zatytułować „Amerykanie na Księżycu”. Z płaskiej równiny gruzów wystaje tylko bryła kościoła św. Augustyna na Nowolipkach.
Pięć miesięcy po wizycie Hoovera w tej właśnie okolicy pojawiła się ekipa robotników z łopatami i kilofami. Przystąpili do pracy jakieś 500 metrów na zachód od ściany ocalałego kościoła. Zleceniodawcą robót był CKŻP, utworzony dwa lata wcześniej w Lublinie. W czerwcu 1945 roku powołano komisję, która miała się zająć odkopaniem „Archiwum Żydowskiego w getcie”.
Rok później Centralna Żydowska Komisja Historyczna, powołana przy CKŻP zatwierdziła plan i kosztorys prac poszukiwawczych. Następnie w przetargu wyłoniono wykonawców – firmy Mariusza Pliszczyńskiego (wykopy budowlane) i Henryka Sobola (nadzór techniczny). Miejsce rozpoczęcia prac wytyczono na podstawie przedwojennej mapy tej okolicy i informacji od Hersza Wassera.
Od pierwszych dni września 1946 roku robotnicy drążyli studnie i poziome tunele, zabezpieczając gruzowisko przed niekontrolowanym zawaleniem. Prace szły bardzo sprawnie. Pliszczyński poprosił CKŻP o przydzielenie ochrony, gdyż w okolicy miejsca robót zaczęli się kręcić szabrownicy, którzy przeczesywali ruiny getta w nadziei trafienia na cenne przedmioty.
„Express Wieczorny” z [29] listopada 1946 roku zamieścił artykuł zatytułowany „Szaber z byłego getta”, w którym informował o tym procederze: „Około dwustu furmanek konnych wywozi z getta setki tysięcy cegieł dziennie. Belki żelazne wywożone są przeważnie prywatnymi samochodami. […] Brygady ceglarzy rozmieściły się na terenach zgruzowanego getta i wydobywają po 500 sztuk cegły na pracującego, za którą płacą przedsiębiorcy kombinatorzy po 1 zł. «Ceglarze» podkopują się głęboko w zagruzowany teren, tworząc labirynty, z których wydobywają zdatną do użytku cegłę. Większość z nich nocuje na terenach getta w przekopanych przez siebie norach. Wśród ceglarzy jest wiele kobiet. Zdarza się, że w czasie poszukiwań całej cegły robotnicy natrafiają na biżuterię lub monety. To jest podnietą dla szabrowników cegły, gdyż znalezienie w gruzach złotej drobnostki podnosi ich dzienny lub kilkudniowy zarobek”.
Tygodnik „Stolica” trzy lata później donosił o krążącej po Warszawie legendzie „o jakowymś złocie i skarbach ukrytych w resztach piwnic i murów”. Przyciągała ona „poszukiwaczy skarbów” ulegających psychozie „gorączki złota”, jakby żywcem wyjętych z opowiadań Jacka Londona.
Prace poszukiwawcze ekipy Pliszczyńskiego odbywały się w obecności pracowników Komisji Historycznej CKŻP. Należał do nich literaturoznawca, Michał Borwicz, który kilka lat później [w książce „Pieśń ujdzie cało… Antologia wierszy o Żydach pod okupacją niemiecką”] szczegółowo opisał przeszukiwanie gruzowiska:
„Do podziemi […] wbito się rodzajem komina, osiągniętego przez odwalenie ławicy cegieł. W podziemiu dostępne tylko dwie komórki, których strop jakoś wytrzymał; reszta totalnie zasypana. W którym miejscu zakopano archiwum? Obecny przy pracach kol. Wasser był kiedyś przy ukrywaniu skrzynek. Wtedy jednak wchodziło się tam inaczej; to niweczy orientację. Po «podstemplowaniu» stropu, zaczęło się rozkopywanie: wiedzieliśmy, że poszukiwane archiwum może się znajdować metr pod dolną powierzchnią. Łopaty wyrzucają jeden decymetr ziemi po drugim. Stoimy – pracownicy Komisji Historycznej – Wulf, Blumental, Wasser i ja, patrzymy na siebie: czy w ogóle…? Nagle – łopata napotyka na coś twardego. Po pewnym czasie ukazuje się pierwsza metalowa skrzynka. Potem już warstwami: osiem. W drugiej komorze – dwie dalsze”.
16 września 1946 roku – tego dnia dziesięć metalowych skrzynek zostaje przewiezionych do budynku CKŻP przy Siennej 60. Tam członkowie Komisji otwierają je po kolei.
Radość z odnalezienia Archiwum szybko mija. Okazuje się, że Lichtensztejn i jego pomocnicy nie mieli czasu, by skrzynie zalutować, i do środka dostała się woda. Cenne dokumenty napęczniały od wilgoci i ciasno przywarły do metalowych ścian. Część uległa zniszczeniu, niektóre spleśniały lub posklejały się, były i takie, które udało się wyjąć dopiero po rozcięciu blachy. (…) Pracownikom CKŻP pomagają konserwatorzy z Muzeum Narodowego, którzy doradzają, jak ratować zniszczone dokumenty.
Borwicz widzi też skrzynkę wypełnioną niemal w całości rysunkami i akwarelami. Dziwi się, że „wszystkie zachowały się w stanie nadspodziewanie dobrym. Tak samo inne fotografie i inne jeszcze ryciny”. To prace Geli Seksztajn, które zaraz zostaną rozłożone na podłodze i przypięte pinezkami. Zajmie się nimi przybyły na Sienną Józef Sandel, przedwojenny krytyk sztuki. Sandel wspominał potem, jak brał poszczególne arkusze „całkowicie przemoczone” i ostrożnie „przyszpilał je do podłogi”. Starał się robić to jak najszybciej, by zapobiec kurczeniu się i sklejaniu mokrego papieru.
Wkrótce na ziemi leży ponad 300 kartek. Sandel patrzy na te same portrety, które 70 lat później będę oglądać z Ruth w dziale konserwacji ŻIH-u. Rozpoznaje na nich twarze bywalców słynnego klubu literatów żydowskich na Tłomackiem. Wydaje mu się, że dawni przyjaciele wstają z martwych i wypełniają pokój. Myśli też o Geli, z którą widywał się przed wojną.
Wyjmuje ze skrzynki wycinki gazet, informujące o wystawach, w których Gela brała udział, oraz kilka zdjęć. Obok tego, które kilkadziesiąt lat później przykuje moją uwagę, jest też nieduża fotografia artystki trzymającej na ręce małą dziewczynkę – ładną, zadbaną, o bystrym spojrzeniu i jasnych włosach. Na odwrocie ktoś napisał: „mit der Tochter” (z córką). Gela stoi bokiem do fotografującego, a jej uwaga skupiona jest na dziewczynce. Aparat zarejestrował ciepło uśmiechu na jej twarzy, gdy z czułością patrzy na swoje dziecko.
W pudełku jest też autoportret wykonany tuż przed śmiercią i dołączony do zbioru w dwóch częściach. Gela musiała przyciąć rysunek od góry, żeby go spakować. To szkic węglem, na szarym papierze o wymiarach 17 × 22 cm. Portret „zmęczonej i zatroskanej kobiety” – notuje [w książce „Żydowscy artyści plastycy ofiary hitlerowskiej okupacji”] Sandel – „pełen bólu i cierpienia”. Gela nie przypomina już uśmiechniętej dziewczyny z przedwojennej fotografii. Zniknęła tamta radosna energia i łagodny uśmiech. W jej poważnym spojrzeniu odbijają się mroczne obrazy, które widziała w ostatnich miesiącach. Kobieta, którą sportretowała, patrząc w lustro, wydaje się smutna i rozczarowana.
Sandel chwilę spogląda na szkic. W milczeniu odkłada go na bok i wyjmuje z pudełka dwie kartki w kratkę. Obie zapisane w jidysz, pokryte rzędami hebrajskich literek i podpisane przez Gelę. Datowane na 1 sierpnia 1942 roku. Jedna z nich to testament, druga – zatytułowana „Kilka dat z mojego życia”. Zaczyna się tak: „Urodziłam się, według zapisu dokonanego przez mego ojca, w 1907 roku w miasteczku Łosice, chociaż w rzeczywistości urodziłam się w Warszawie. Ojciec mój pochodził z Łosic i z tego powodu zapisał mnie w tamtejszych księgach. Matka moja jest drugą żoną mego ojca, a ja jej jedynym dzieckiem. Umarła mi, gdy miałam 11 lat”.
Sandel przerywa czytanie na moment, bo litery na kartce zaczynają mu się zamazywać od łez napływających do oczu. Dziesięć lat później wspomni ten moment w eseju poświęconym przedwojennym artystom żydowskim: „Oczyma pamięci ujrzałem […] ją samą, gdy jako młode dziewczątko płochliwie spoglądała do lokalu literatów żydowskich, szukając kogoś, a potem przypominałem ją sobie taką, jak widziałem kilkakrotnie, gdy ją odwiedzałem w domu”.
Tytuł od redakcji
W tytule i dalej błąd- Ringelblum nie Ringelbaum
Dziękujemy za dostrzeżenie i wskazanie tej oczywistej pomyłki.