Jesień 2024, nr 3

Zamów

Pełne kościoły i pełzająca sekularyzacja

Fot. Mazur / cbcew.org.uk

Jeśli w Kościele nie podejmiemy wysiłku przełożenia religijnych terminów i prawd na dzisiejszą wrażliwość, wyobraźnię i doświadczenie, nie będą one miały żadnego wpływu na życie ludzi.

Niektórzy uważają, że w naszym kraju i Kościele nie idziemy drogą Irlandii czy innych państw, gdzie sekularyzacja społeczeństwa jest już od dawna faktem.

Idziemy. Tylko inaczej się to odbywa. Moim zdaniem sekularyzacja u nas przejawia się m. in. w tym, że do coraz większej grupy współczesnych Polaków nie docierają już i nie przemawiają odpowiedzi, na których opierały się wiara i praktyka Kościoła przez stulecia. Prawdy wiary nie są już zrozumiałe dla bardzo dużej grupy ludzi.

Sekularyzacja polega na tym, że głoszący prawdy wiary żyją na innej planecie niż ci, którzy słuchają tego, co ci pierwsi mówią

o. Dariusz Piórkowski

Udostępnij tekst

Często my, duchowni, a także katecheci świeccy, głosimy szacowne i mądre prawdy, które mało kto rozumie, ale wydaje się nam, że wszyscy wiedzą, o co chodzi. Nie wiedzą. Nie chodzi przecież o rozumienie słów, ale o powiązanie ich z życiem, o rozumienie sercem. Ale ponieważ zawsze się tak mówiło i zza ambony nie usłyszy się, że ktoś czegoś nie rozumie, to można żyć w przekonaniu, że przekazuje się wielkie skarby, cenne dla ludzi. A oni przytakują, wychodzą z kościoła i wracają do domów jakby nigdy nic.

Katolicyzm jest u nas w dużej mierze kulturowy, nie duchowy, a nawet nie oparty na Tradycji. Ile ludzi rozumie egzystencjalnie, w powiązaniu z ich życiem, co to znaczy, że Jezus nas zbawił, odkupił przez śmierć (okrutną i okropną), albo że Eucharystia jest „źródłem i szczytem życia chrześcijańskiego”, albo i to, że Bóg nas kocha bezgranicznie? Od czego zbawił? Na czym ta miłość polega, skoro dotyka nas zło? Prawdy wiary i słownictwo religijne wypływają z Biblii, opierają się na religijnym myśleniu zakorzenionym w judaizmie, które dzisiaj już jest kompletnie obce naszej mentalności.

Jeśli się nie podejmie wysiłku przełożenia tych religijnych terminów i prawd na dzisiejszą wrażliwość, wyobraźnię i doświadczenie, jeśli nie dotkną całego człowieka, to nie mają one żadnego wpływu na życie ludzkie. Są tylko dekoracyjnym dodatkiem. Są programem komputerowym, którego nigdy się nie uruchamia, bo nie posiada się licencji i nie wie, jak się go używa i po co. I nie chodzi tylko o rozum czy wiedzę. To za mało, aby obudzić wiarę.

Sekularyzacja nie objawia się najpierw w tym, że nie ma ludzi w kościołach. Oni mogą być bardzo długo w kościołach, nie wiedząc, po co tam są. Sekularyzacja polega na tym, że głoszący prawdy wiary żyją na innej planecie niż ci, którzy słuchają tego, co ci pierwsi mówią. Ale ci pierwsi sądzą, że wszyscy pochodzą z tej samej planety, posługują się tym samym językiem i odwołują do tego samego doświadczenia. I to jest wielka iluzja.

Wesprzyj Więź

Najpierw trzeba chyba zacząć od wysłuchania tych, którzy są jeszcze w kościołach: co oni rozumieją z tego, co słyszą na kazaniach i podczas liturgii. Potem posłuchać, co rozumieją ci, których już nie ma w kościołach.

To wymaga ogromnego wysiłku i przedefiniowania wielu rzeczy, począwszy od tego, czego się uczy w seminariach.

Tekst ukazał się na Facebooku. Tytuł od redakcji

Podziel się

11
3
Wiadomość

Ja bym powiedziała, że udowadniają po prostu niemoc państwa, aktualnie miłościwie nam panujący nie różnią się zasadniczo od poprzedników, a ich następcy też nie będą lepsi. Trzeba zreformować samą instytucję państwa, a kto się tego podejmie? Co można zbudować na zmurszałych fundamentach?

Przyszło mi do głowy, że jest to argument za zniesieniem celibatu. W świecie świeckim taki Jeff Both, który zrobił majątek umiejętnie lokując swoje biznesy w obecnym systemie finansowym – napisał właśnie „Cenę przyszłości”, książkę totalnie atakującą ten system finansowy. Dlaczego? Bo ma dzieci. Wie, że jakich pieniędzy by nie zarobił – nie ochroni to jego dzieci przez kryzysami gospodarczymi i rewolucjami społecznymi przyszłości.
Papież, biskupi, ani księża dzieci nie mają… (I tutaj można dopisać to, co Pan zauważył w swoim komentarzu).

Jeśli ten artykuł to są propozycje na serio: Jak sobie Ojciec wyobraża instytucję, która mogłaby zająć się w sposób systematyczny i masowy „wysłuchaniem tych, którzy są jeszcze w kościołach? (…) A potem wysłuchaniem, co rozumieją ci, których już nie ma w kościołach?”
Czy jedni i drudzy będą w ogóle na tyle zainteresowani tematem, aby brać udział w takim, hmmm… tworzeniu nowego języka katolicyzmu? Moim zdaniem nie będą. Bo nie są w ogóle zainteresowani samym katolicyzmem. Zostawiają to zawodowcom, księżom (ci pierwsi) albo nie ma to dla nich najmniejszego znaczenia (ci drudzy).
Warto popatrzeć na badania statystyczne, dotyczące sensu i celu życia Polaków. (https://www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2017/K_041_17.PDF). Nie tylko w 2017, ale już nawet w 1997 (!) – chrześcijańską wizję życia na serio brało 5-6% badanych. Niech Ojciec zapomni, że martwiąc się o „prawdy wiary” uzyska masową odpowiedź.
Niby Ojciec to wie („Prawdy wiary i słownictwo religijne wypływają z Biblii, opierają się na religijnym myśleniu zakorzenionym w judaizmie, które dzisiaj już jest kompletnie obce naszej mentalności”). Ale jednocześnie stawia Ojciec wyjściowy problem właśnie w tym „niezrozumiałym języku”. Dlaczego?
A może zacząć od razu z eksperymentami w nowym języku? Np. Dlaczego więzi rodzinne słabną i powstają we współczesnym świecie ministerstwa ds. samotności? Dlaczego ubogich jest najmniej w historii świata, a jednocześnie praca zapewniająca nam bezpieczeństwo – nie daje nam satysfakcji? Dlaczego katastrofalny procent osób zainteresowanych wartościami społecznymi, jak dobro i pomaganie innym, w roku 1997 – 9% – stał się 3 razy bardziej katastrofalny (3%!!) po 20 latach Polski w świeckim liberalnym humanizmie i kapitalizmie?
To są pytania, odwołujące się do dominujących wartości ze statystyk. Pytania, od których można zacząć rozmowę o rozleglejszych obrazach świata, gdzie w pewnym momencie może się pojawić także propozycja chrześcijańska. I wtedy być może jakaś masowa odpowiedź stanie się możliwa. Nawet ze strony niewierzących.
Mogę się mylić.

Na początek chodzi właśnie o to, żeby takie dane socjologiczne zebrać i używać ich w kształtowaniu Kościoła. Od małych decyzji typu „co powiem w homilii?” po ogromne typu „jak ma wyglądać organizacja katechezy?” W tej chwili dane które mamy nikogo nie obchodzą. Hierarchia Kościoła podejmuje decyzje jakby wierzyła, że wszystko, co postanowi i powie jest z natchnienia Ducha Świętego. Więc po co słuchać ludzi?

Niestety, jest wiele prawdy w tych słowach. Sama długo będąc w Kościele, udzielając się w grupach katolickich nie mogłam już znieść własnej hipokryzji i powierzchowności tej (nie)wiary. Doszłam do punktu wyjścia, więc to też zrobiłam – wyszłam. Zrozumieją mnie osoby, które doświadczyły tego co ja – tej niemocy, poczucia bycia gorszym, wykluczenia, bo śmiem zadawać pytania, kwestionować nauki, szukać odpowiedzi. Spotkałam wiele osób i świeckich i duchownych podczas mojej walki. Niestety pośród nich zabrakło tej jednej, która potrafiłaby przekonać, naprowadzić, po prostu po ludzku porozmawiać, bez tej hierarchicznej wyższości nade mną – błądzącą. Na to już niestety dla mnie za późno i myślę, że niestety dla KK również już jest za późno.

A na samym początku… dobrze byłoby sprawdzić, co głoszą księża… czy aby na pewno prawdy wiary… bo czasem mam wątpliwości. A wierni potem tylko kopiują i powtarzają te pseudomądrości 🙁

Było to już wiele razy powiedziane, ale powtórzę : duchowni nie mają pomysłu na trafienie do serc i umysłów wiernych i niewiernych… Wielu moich znajomych idzie, a raczej szło do kościoła „z rozpędu”, bo zawsze chodzili, bo goniła moherowa babcia z dziadkiem, bo tatko kazali… Pandemia stała się kubłem zimnej wody na głowę – nie poszli raz, drugi i… NIC. Bozia kamieniem nie rzuciła, a do nich dotarło, że w sumie nie wiedzą, po co tam w ogóle byli. Tradycja, przywiązanie, mechanika…