Jesień 2024, nr 3

Zamów

Kościele, zamilcz przed obliczem Pana [Korepetycje z Ewangelii, cz. 6]

Biskupi. Fot. Episkopat.pl

Potrzeba nam śmierci systemu „władzy duchownej”. Trzeba nam wyjść „z domu niewoli”, z martwej ortodoksji.

Najpierw było urzeczenie Jezusem i wielkie oczekiwania (por. Łk 24, 21). Później szok, bo domniemany Mesjasz poniósł klęskę, która zdawała się Go dyskredytować („powieszony jest przeklęty przez Boga”, Pwt 21, 23). A trzeciego dnia po katastrofie wstał świt, towarzyszący nam odtąd stale, niezależnie od pory dnia (lub nocy). 

Wierzyć w Jezusa to przeżywać ten ciągły świt – ponieważ „Wschód z wysoka” (Anatolē ex hypsous, Łk 1,78), Jezus Zmartwychwstały, ledwie wychylił się nad nasz horyzont. Oszczędza nas, niegotowych jeszcze na „nowe niebo i nową ziemię” (por. Ap 21,1), będące środowiskiem Jego „ciała uduchowionego” (sōma pneumatikon, 1 Kor 15,44). Daje czas na przyswojenie Ducha zmartwychwstania (por. Rz 8,11), bo gdy ranek zmieni się w Dzień Pański, obecny świat przeminie (por. 2 P 3,9).

Wymiar „urzędowy” Kościoła potrzebuje uproszczenia, a przy tym pozbawienia przywództwa cech apodyktyczności

Marek Kita

Udostępnij tekst

Tak więc zwycięstwo Chrystusa promieniuje na rzeczywistość dyskretnie, nawet jeśli czasem da o sobie znać „wywołaniem szumu”, charyzmatyczną manifestacją, głośnym wydarzeniem (por. Dz 2,2-4). Zasadniczo jednak chodzi o to, żeby człowiek wszedł w ciszę trwającego nad światem poranka, żeby usłyszał (jak Eliasz) subtelny głos tej ciszy (kol d’mama dakka, 1 Krl 19,12) – i sam też „zamilknął przed obliczem Pana” (por. Za 2,17). Jeśli nie ucichnie w nas zgiełk myśli, wewnętrzna paplanina, w której „szukamy swego” (por. 1 Kor 13,5), to rozminiemy się z olśnieniem, które uzdrawia.

Triumf bez fanfar i wewnętrzny Exodus

Jedną z oznak autentyzmu Ewangelii jest brak w jej kanonicznych wersjach happy endu na miarę opowiadanej historii. Powściągliwość narratorów zaskakuje. Nie doczekamy się opisów wyjścia z grobu ani manifestacji triumfu Zmartwychwstałego nad wrogami – na przykład ukazania się komuś z arcykapłanów lub Piłatowi. Choć nie mamy do czynienia z historycznym reportażem, lecz z narracyjną teologią na bazie świadectw, to jednak ewangeliści nie dali się ponieść fantazji. 

Zresztą literacki happy end nie pasowałby w gruncie rzeczy do treści Nowiny. Przy całym swym decydującym znaczeniu dla losów świata, Jezusowe „wstanie spośród zmarłych” (egersis ek nekrōn), to dopiero początek kosmicznej Paschy, przejścia stworzeń z niewoli „marności” (mataiotēs, por. Rz 8,20) do spełnienia w Świecie Obiecanym. Krew ostatecznego Baranka (por. J 1,29) zaznacza kontur drzwi do wolności (por. Wj 12,22), których próg trzeba jeszcze przekroczyć. Karmimy się tym Barankiem, żeby wyruszyć w drogę po dnie morza, w którym tonie pycha, oraz przez pustynię, odzierającą ze złudzeń i nawyków „domu niewoli”. 

Tak, Wielkanoc nie jest po prostu dobrym zakończeniem dramatu, lecz przypomnieniem o Drodze, która przez nas przechodzi i zaprasza, żeby nią wędrować. Jezus mówi: „Ja jestem drogą…” (J 14,6). Wierzyć w Jezusa nie znaczy wspominać Go, lecz Go przeżywać, odkrywać Jego głębokie zjednoczenie z moim życiem i możliwość przeżywania własnej egzystencji w Jego stylu (mówiąc biblijnie: w Jego Duchu). Dla wierzącego „żyć – to Chrystus” (Flp 1,21). 

O Jezusowym „wniebowstąpieniu”, które nie było rozstaniem z nami, tak powiedział prawosławny teolog, Olivier Clément: „Chrystus znika, błogosławiąc, i już nie zawiera się w świecie, lecz sam zawiera w sobie świat…”. Jako ukryty, lecz wszechobecny Lekarz rzeczywistości umożliwia, dzięki transfuzji Ducha, moją i naszą przemianę. Duch Jezusa otwiera „oczy serca” (por. Ef 1,18), wyprowadza z wewnętrznego Egiptu oraz zewnętrznych matriksów, ze zniewolenia chorymi schematami. Przedzierając się przez nie „nosimy w ciele umieranie Jezusa, żeby życie Jezusa przejawiło się w nas” (por. 2 Kor 4,10).

Ukrzyżowany pomaga przejść przez śmierć fałszywej jaźni „dziecka nieufności” (por. Ef 2,2), małego drapieżcy, żeby odnaleźć w sobie jaźń prawdziwą, duszę dziecka Boga, spokrewnioną z Jego Barankiem (por. Mt 16,25-26). Tylko tak wejdziemy do „niebiańskiej ziemi”.

Uwolnić w sobie jagnię

Tę nową ziemię, zgodnie z Jezusową zapowiedzią, „odziedziczą cisi” (por. Mt 5,5), a więc osoby nieagresywne, delikatne w odnoszeniu się do innych. Taki właśnie, „cichy i pokorny sercem” (Mt 11,29), jest sam Chrystus, którego „lwia” moc przejawia się z „jagnięcą” łagodnością: „Oto zwyciężył lew z pokolenia Judy. (…) I zobaczyłem (…) stojącego baranka” (Ap 5,5-6).

Wierzyć w Niego, czyli (zgodnie z biblijnym sensem wiary) ufnie na Nim polegać, to pozwalać Mu uwalniać w nas tę cichość dziecka wtulonego w wieczną Miłość, jak niemowlę w swoją mamę (por. Ps 131,2). „Subtelny głos ciszy” (1 Krl 19,12) spowijającej poranek Zmartwychwstania szepcze, że taka właśnie jest nasza prawdziwa tożsamość.

Fałsz, który okleił nam dusze, to złudzenie, że wielkość zyskujemy dzięki „uniezależnieniu się” od Boga, wydzieleniu z uniwersum „przypadającej mi części” (por. Łk 15,12-13). Zatruci „pierworodnym” kłamstwem o Bogu jako tyranie, szczęściu jako posiadaniu i sile jako przemocy, ulegliśmy pokusie „pozjadania wszystkich rozumów”, by smakować zarówno dobro, jak i zło (por. Rdz 3,5). W ten sposób wyhodowaliśmy na ziemi dżunglę, gdzie „jeden drugiego kąsa i pożera” (por. Ga 5,15). Taki świat, oraz ukształtowana przez niego jaźń, są skazane na zagładę.

Kłamstwa na temat Boga i Jego królestwa demaskuje Wysłannik, który choć „nie postrzegał równości z Bogiem jako przywłaszczonej” (ouch harpagmon hēgēsato to einai isa Theō), to jednak „wyzbył się siebie, przyjmując postać niewolnika” (Flp 2,6-7). Ten, kto ma prawo powiedzieć: „Kto zobaczył Mnie, zobaczył Ojca” (J 14,9), pokazał całym sobą, że dla Boga panować to służyć (por. J 13,3-5), „szczęściem jest raczej dawać, niż brać” (Dz 20,35), a Boska siła przejawia się w ratowaniu, nie w pokonywaniu, oraz w uwalnianiu, nie w dominacji. Najwyższym objawieniem mocy Boga stał się Jezus na krzyżu (por. 1 Kor 1,24), biorący na siebie agresję świata i topiący ją w niezłomnej miłości (por. Łk 23,34a; Ef 2,16).

Ewangelia to nowina, że Bóg pokonuje świat „dobrocią dla niewdzięcznych i złych” (por. Łk 6,35), oraz likwiduje grzech (hamartia, chybianie celu, gubienie się) w ten sposób, że odzyskuje relację z grzesznikiem: „był zgubiony, a się odnalazł” (Łk 15,24). To wiadomość, że w perspektywie królestwa Bożego jesteśmy jak niemowlęta, niezdolne cokolwiek osiągnąć, lecz niemuszące tego robić – wystarczy „przyjąć jak dziecko” fakt, że Bóg nas afirmuje „jak matka” (por. Iz 49,15), oraz pozwolić się (znów „jak dziecko”) wychowywać, ufając Mu (por. Mk 10,13-16). Jednak to właśnie oznacza abdykację z przywłaszczonej sobie Boskiej roli, oraz rewizję wyuczonych prawd, „odwrócenie myślenia” (metanoia), by naprawdę zacząć „myśleć po Bożemu” (por. Mt 16,23)… 

To trudniejsze, niż „poprawić się” na poziomie moralności. Uwierzyć, że „Pan panów” (Ap 17,14) klęka przede mną, myjąc mi brudne stopy (por. J 13,6) i zrozumieć, że tak wygląda logika istnienia. Odkryć, że światło Boskiego sądu nie potępia, lecz zaprasza do wyjścia z mroku (por. J 3,17.19) – wywołuje nas z wewnętrznych grobów (por. J 5,25). Dać się pokonać objawieniu Łaski (por. J 1,17), czyli prawdzie, która wyzwala z przemocowej mentalności (por. J 8,32). 

Jak pisał swego czasu patriarcha Atenagoras z Konstantynopola, najtrudniejszą walkę toczymy sami z sobą o wewnętrzne rozbrojenie. Trudno „wyzbyć się siebie” (por. Flp 2,7) pragnącego kontrolować i dominować, zrezygnować z walki o własne znaczenie, porzucić arsenał środków umożliwiających ranienie innych i manipulację nimi. A wszystko dlatego, że trudno nam zaufać Bogu, „którego myśli i drogi nie są jak nasze” (por. Iz 55,8) – co odnosi się (jak widać z Izajaszowego kontekstu) do Jego bezinteresownej dobroci i wspaniałomyślności (por. Iz 55,1.7).

Rozbroić Kościół

Zatem wierzyć w Baranka Bożego to pozwolić, żeby drapieżca we mnie (uczeń demona-zabójcy, por. J 8,44) utonął we krwi Jezusa, oraz by odnalazła się we mnie, w Jezusowych objęciach, dusza zbłąkanej owcy, ciche jagnię (por. Łk 15,4-5). A jeśli tak, to zwołana przez Ewangelię społeczność powinna się okazać Eklezją cichych. Tam, gdzie jest właśnie taka, faktycznie „dziedziczy ziemię” (por. Mt 5,5) – zyskuje sobie miejsce, zakorzenia się jakoś, choć „pośród prześladowań” (Mk 10,29-30).

Wielkanoc nie jest po prostu dobrym zakończeniem dramatu, lecz przypomnieniem o Drodze, która przez nas przechodzi i zaprasza, żeby nią wędrować

Marek Kita

Udostępnij tekst

Wydaje się, że z duchowego punktu widzenia najmocniejsze są dziś Kościoły z niektórych krajów Azji i Afryki, doświadczające dyskryminacji oraz prześladowań – ponieważ w królestwie Boga „moc skutkuje w bezsilności” (2 Kor 12,9). Moc Chrystusa znajduje przestrzeń w tych, którzy przestają się mieć za siłaczy i wtedy okazuje się, że „bywamy powaleni, lecz nie giniemy” (2 Kor 4,9).

Natomiast tam, gdzie klerykalny system stanowi środowisko przemocy (choćby symbolicznej), Eklezja nie jest sobą i nie „dziedziczy” danej przestrzeni, tylko ją okupuje – a ci, którzy kreują taki Kościół, okazują się „wilkami w owczej skórze” (por. Mt 7,15). Odmalowani na kartach Ewangelii „faryzeusze hipokryci” (Mt 23,13) znaleźli się tam nie po to, żebyśmy piętnowali bigotów sprzed wieków, lecz żeby nas, chrześcijan, uwrażliwić na karykaturę życia w przymierzu z Bogiem.

Wewnętrzny Exodus to zadanie nie tylko dla każdego ucznia Jezusa osobiście, lecz także dla Kościoła jako całości. Obecnie widać, że potrzeba nam śmierci systemu „władzy duchownej”, żeby mógł zostać uwolniony „lud pokorny i znikomy, pokładający ufność w imieniu Pana” (por. So 3,12). Trzeba nam wyjść „z domu niewoli”, ze zniewolenia duchem zniewalania, z martwej ortodoksji formuł i przepisów, na pustynię ryzyka i słabości. Jak uczył Jan Chryzostom, tylko pozostając „owcami wśród wilków” (por. Mt 10,16) naprawdę wygrywamy życie, bo jesteśmy w ręku wszechmocnego Pasterza. Natomiast zmieniając się w drapieżców, tracimy duchową moc, bo Chrystus wilków nie pasie… 

Kościół uzbrojony w „bogate środki”, walczący metodami tego świata, wewnętrznie obumiera i przegrywa. Nie pocieszajmy się zbyt łatwo, że „bramy piekielne go nie przemogą”, bo Eklezja nie zniknie zupełnie, ale niekoniecznie przetrwa w nas… „Bóg z tych kamieni może wzbudzić dzieci Abrahama” (Mt 3,9). Kościół pokładający ufność w mechanizmach władzy i dyscyplinowania, zdradza, że nie ufa imieniu Pana, brzmiącemu JESTEM (por. Wj 3,14). Nie ufa „Bogu z nami” (por. Mt 1,23), „Chrystusowi w nas” (por. Kol 1,27), Duchowi, którym „jesteśmy napojeni wszyscy” (por. 1 Kor 12,13).

Tak, Kościół potrzebuje „pustyni” słabości jako duchowego detoksu – bo zatruliśmy się „fermentem faryzeuszy i Heroda” (por. Mk 8,15), bigoterią oraz uświęconą przemocowością. Zarówno „urzędowy”, jak i „charyzmatyczny” wymiar Kościoła potrzebuje nawrócenia z mistyki dominacji i kontroli. Kult funkcji czy to „kapłana”, czy „proroka”, oraz idealizacja uległości – niebędącej posłuszeństwem chcianym przez Boga, moderowanym przez prymat sumienia (por. Dz 5,29; Rz 14,23b) – stwarza przestrzeń dla nadużyć, a przy tym sprzeniewierza się wyraźnej woli Jezusa: „Jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy jesteście braćmi (…) wasz Mistrz jest jeden – Chrystus” (Mt 23,8.10).

Wesprzyj Więź

Wymiar „urzędowy” Kościoła potrzebuje też uproszczenia, a przy tym pozbawienia przywództwa cech apodyktyczności. Uwierzmy, że Bóg potrafi zadbać o spójność swej rodziny i że lepiej ryzykować słabość struktur, niż miażdżyć ludzi, oraz tolerować pewien zakres bałaganu, niż mieć narzędzia, które może przejąć psychopata.

Może czas, żebyśmy wreszcie, jako społeczność wiary, „zamilkli przed obliczem Pana” (por. Za 2,17), spuścili z tonu, przestali się wymądrzać i grzmieć na ludzi. W ciszy poranka Zmartwychwstania niech do nas dotrze niezwyciężona cichość Chrystusa – i niech nas natchnie odwagą „pokładania nadziei we wszystkim” (1 Kor 13,7). Niech szukamy w tym pogubionym świecie tlących się iskier sumienia, niech opatrujemy każdą nadłamaną ludzką trzcinę (por. Iz 42,3). Niech ta cichość, współistniejąca z asertywnym „głodem i pragnieniem prawości” (por. Mt 5,6), natchnie również biblijną „resztę” Kościoła (por. Iz 10,20) – ludzi myślących nie klerykalnie, lecz ewangelicznie – do prorokowania o prawdziwym ustroju Eklezji. Życzmy sobie tego przy okazji Świąt Paschalnych.

Przeczytaj też: Czy Kościół to nie pomyłka? Rzecz o rozpuszczaniu pewnej skorupy

Podziel się

18
4
Wiadomość

Piękne to i dające do myślenia, to na prwno.Francuzi próbowali tak w latach 70, Lustiger odwracał kierunek łodzi z niemałym trudem. Zatem inspiracja-tak, zastosowanie-to już tam było. Warto poczytać o ostatecznych konsekwencjach pewnego marginesu bałaganu w opisie zamykanym właśnie przez abp Paryża przeotwartym duszpasterstwie Saint Merry..

Wygogluje Pan: Centre Pastoral Saint Marry, Paris. Mieli akceptację kard. Marty i jego kolejnych dwóch następców. Sprawy bieżące obecnie: prezbiterzy w zasadzie dopuszczani do konsekracji i tyle, przepowiadanie bez studiów teologii, czyli trochę jak „świadectwo” w neokatechumenacie, aczkolwiek w liberalnym nurcie światopoglądowym. Z plusów troska o uchodźców. Spowiedzi zasadniczo brak, ale to akurat jak często gdzie indziej. Pozdrawiam, dobrego Wielkiego Tygodnia.

No własnie, jak się obedrze mówienie o Bogu z tego „tłuszczyku”
dogmatów, urzędowych regulacji uświęconych zbyt dosłownie
pojętą wiernością tradycji (której Autor bynajmniej nie odrzuca)
to wracamy do wiary ewangelicznej. Nie na własną rękę, bo ja się
takich analiz nie podejmuje, nie znam Ewangelii tak dobrze.
Ale z przykrością stwierdzam, że ten „tłuszczyk dogmatów”
jest pełen wewnętrzynych sprzeczności,
których nie da się nawet z wielkim wysiłkiem obronić logicznymi
argumentami. Czytałam ten tekst przed świetami i czytam koleny raz.