Chciałabym przeczytać taką książkę o Polsce – u nas także polaryzacja nie przyszła z dnia na dzień.
Ezra Klein, dziennikarz i podcaster, jeden z założycieli portalu newsowego Vox, stwierdza wprost: amerykańskie wybory 2016 roku, w których zwyciężył Trump, nie różniły się dramatycznie od poprzednich, jeśli weźmiemy pod uwagę strukturę demograficzną wyborców. Za politologiem Bartlesem przytacza na samym wstępie dane pokazujące, że poparcie dla Trumpa było zasadniczo podobne do tego, jakim cieszyli się republikańscy kandydaci w poprzednich latach – w 2008 roku kandydat republikanów zdobył 48 proc. głosów mężczyzn, w 2012 – 52 proc., a w 2016 – też 52 proc. Wśród kobiet? Podobnie: 43 proc. w 2008, 44 proc. w 2021, a w 2016 – 41 proc. Tylko nieznaczna zmiana. Tak samo i w innych kategoriach demograficznych.
Dopiero od kilku dekad istnieją czerwone i niebieskie stany – na podstawie miejsca zamieszkania można stwierdzić, czy ktoś zagłosuje na Demokratów, czy na Republikanów
Dla Kleina oznacza to, że naprawdę szokująca w wygranej Trumpa była absolutna normalność w poparciu dla republikańskiego kandydata. Dziennikarz dochodzi do wniosku, że to, co się stało (odpowiadając na tytułowe pytanie książki Hillary Clinton), wynika z polaryzacji. To ona sprawiła, że Trump został potraktowany jak każdy inny kandydat republikanów i dostał kampanijne wsparcie od polityków, którzy wcześniej publicznie obnażali jego niekompetencję. Po prostu: nieważne, kim jest kandydat, ważne, że jest „nasz”.
Książka Kleina „Why We’re Polarized” (Dlaczego jesteśmy spolaryzowani) jest opowieścią o wzrastającej polaryzacji systemu politycznego w Stanach Zjednoczonych. Z tego obrazu wyłania się nieprzewidywalność kierunku rozwoju demokracji: Klein przypomina analizę amerykańskiego think tanku z 1950, której autorzy wzywali dwie partie do większego utożsamienia się z programami politycznymi. Dlaczego? Wstrzymajcie oddech: bo różnice między Demokratami i Republikanami w praktyce nie istniały, co umożliwiało im gładką współpracę i utrudniało wybór obywatelom. Jeszcze kilka dekad temu partie nie były tak bardzo homogeniczne, jak są teraz. Demokraci na poziomie federalnym i stanowym (na południu) tworzyli dwie formacje o zupełnie różnych wartościach; Dixiecrats – prosegregacyjne skrzydło Demokratów, które przyłączyło się do Republikanów po nieudanej próbie zablokowania rozszerzenia praw obywatelskich na Afroamerykanów.
Struktury regionalne i federalne nie miały wielu punktów wspólnych, były od siebie dość niezależne, co faktycznie dawało dużo wolności politykom partyjnym: bycie Republikaniniem nie oznaczało bycia konserwatystą, tylko po prostu bycie Republikaninem. Ta tautologia doskonale oddawała ducha partii sprzed ledwie kilku dekad: nie kierowały się one wieloma zasadami ani jasnymi poglądami. Zresztą, jak wskazuje politolog Goldwin, to nie jest pożądane, by partia kierowała się mocnymi zasadami: znika wtedy różnorodność wewnątrzpartyjna, wielogłos umożliwiający budowanie kompromisów międzypartyjnych. Pojawia się za to konflikt i rywalizacja między przeciwnikami, co prowadzi do kierowania swojego przekazu nie do niezdecydowanych, ale do przekonanych: do „betonu”.
Jeszcze w 2000 roku Bush twierdził, że będzie republikańskim kandydatem, który zadowoli Demokratów; w 2004 roku był już republikańskim kandydatem, który bardzo ucieszy Republikanów. Jasne różnice między partiami i, konsekwentnie, jasny wybór między nimi doprowadził do zmniejszenia się grupy niezdecydowanych.
Na przestrzeni kilku dekad zmieniły się jednak i partie, i zachowania wyborców (obie te grupy są oczywiście od siebie uzależnione), na co Klein przytacza masę dowodów. Jeszcze mniej niż pół wieku temu korelacja między głosem na Demokratę do Izby Reprezentantów a głosem na demokratycznego prezydenta wynosiła 0,54; w latach 1982-1990 wzrosła ona do 0,65, a w 2018 roku osiągnęła poziom 0,97! Co to oznacza? Że niemal całkiem zniknęło zjawisko ticket-splittingu: głosowania na Demokratę do Kongresu niemal na pewno będzie oznaczało też głosowanie na demokratycznego kandydata na prezydenta.
Wyborcy stali się bardziej upartyjnieni w swoim zachowaniu (zdecydowanie zmniejszają się pozytywne uczucia żywione względem partii przeciwnej) i coraz bardziej niezależni w przynależności partyjnej (istnieje coraz mniejsza identyfikacja z Demokratami lub Republikanami). Klein tłumaczy to przez przez pojęcie negative partisanship: zachowanie wyborcze i nawet sam udział w wyborach nie jest już uzależniony od pozytywnego uczucia względem popieranej partii, ale przez negatywne uczucia względem tej znienawidzonej. Z innych badań wynika, że w przypadku Republikanów posiadanie negatywnego obrazu Demokratów podnosi prawdopodobieństwo głosowania o 12 proc.!
Klein naświetla problem narastającej polaryzacji w Stanach z dwóch stron: psychologicznej, dotyczącej postaw i zachowań ludzi, tożsamości i naturalnego odruchu jej obrony w obliczu zagrożenia, i z perspektywy instytucjonalnej: partyjnej, medialnej, sądowej, systemu wyborczego, jak również z perspektywy zmieniającej się demografii.
Zajmijmy się najpierw tożsamością. Klein przytacza dziesiątki badań dotyczących myślenia grupowego (wraz ze słynnymi eksperymentami Tajfla wskazującymi na bronienie „naszej” grupy, nawet jeśli jest ona wytworzona arbitralnie), by pokazać, jak bardzo Amerykanie stali się spolaryzowanym społeczeństwem. Polityka tożsamości, i to wydaje się dość ważnym spostrzeżeniem, zawsze polega na osłabianiu jakiejś tożsamości, a nie na jej wzmacnianiu – i dlatego poczucie zagrożenia tożsamości jest tak istotne politycznie. Ta ostatnia jest w ujęciu Kleina „megatożsamością”, której podporządkowane są wszystkie inne. Im więcej tożsamości zbiega się w jednym punkcie, tym ich więcej będzie zagrożonych jednocześnie, i dlatego konflikt polityczny staje się tak przerażający dla ludzi o bardzo ujednoliconych tożsamościach.
Kiedy uaktywni się jedną z naszych wielu tożsamości, wtedy pozostałe również się odzywają (mieszkam na wsi, kupuję w Walmartcie, jestem Republikanką). To jednak dopiero kilka dekad, odkąd na podstawie miejsca zamieszkania można stwierdzić, czy ktoś zagłosuje na Demokratów, czy na Republikanów – czerwone i niebieskie stany, zależności między oddanym głosem a mieszkaniem w mieście/na wsi są wynikiem właśnie tych niedawno rozpoczętych procesów polaryzacji. Prowadzą one w końcu też do tego, że lokalna tożsamość staje się nieistotna w obliczu tej narodowej (jak ujął to Klein, duma narodowa odnosi się do ważnych wartości, jak wolność, a duma stanowa – do cech geograficznych).
Do tego nie sprzyja nam też psychologia – badania z zakresu psychologii społecznej pokazują, że przekonani wyborcy, gdy mają wybrać między osobą kompetentną, ale niepartyjną, a osobą niekompetentną, ale „naszą”, wybiorą… no, właśnie, sami widzicie, że jest to problematyczne. Do tego, co jest zaskakujące, w innym eksperymencie okazało się, że osoby o lepszych zdolnościach matematycznych rzadziej będą rozwiązywać problemy poprawnie, jeśli poprawne rozwiązanie będzie oznaczało zdradę ich politycznych intuicji.
To zatrważający wniosek dla demokracji, ale bardzo logiczny, biorąc pod uwagę dyskusje z dobrze wykształconymi antyszczepionkowcami: ich inteligencja, kompetencje i zdolności racjonalnego rozumowania będą wykorzystane po to, by dostarczyć dowodów w postaci artykułów, anglojęzycznych źródeł, cytatów z profesorów, które potwierdzą ich stanowisko, a nie je będą podważać. To jednak też prowadzi do obalenia oświeceniowej tezy, że większy zasób informacji doprowadzi do podejmowania bardziej racjonalnych wyborów. W jeszcze innych badaniach okazywało się, że im bardziej zainteresowana politycznie była osoba, im więcej mediów przeglądała, tym więcej posiadała mylnych informacji o przeciwnej stronie.
Jeśli chodzi o sferę instytucjonalną, Klein pokazuje, jak cały amerykański system polityczny ulega polaryzacji, odpowiadając na potrzeby wyborców wzmacnianie przez social media. Weźmy choćby nominacje partyjne na prezydenta: do lat siedemdziesiątych poprzedniego wieku były one kontrolowane przez szefów partyjnych, by przejść do mechanizmu nominacji tych kandydatów, którzy są uwielbiani przez wyborców. Zmniejszona kontrola partyjna nad nominacjami częściowo jest więc odpowiedzialna za wybór prezydenta Trumpa.
Inną rzeczą są również nominacje do Sądu Najwyższego. Z badań profesorów prawa, Epsteina i Posnera, wynika, że w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych przekonania polityczne wyznawane przez nominatów Demokratów czy Republikanów nie były tak istotne. Ba, nawet w początkach lat dziewięćdziesiątych sędziowie głosowali w SN w sposób nieprzewidywalny, jeśli chodzi o ich polityczną afiliację. Wraz z narastającą polaryzacją zmieniają się jednak postawy sędziów – zaczynają oni bowiem głosować zgodnie z oczekiwaniami partyjnymi. Już pod koniec prezydentury Baracka Obamy lider ówczesnej większości w Senacie, Mitch McConnell, odrzucił w ogóle możliwość rozważania kandydatury sędziego Garlanda zaproponowanego przez ustępującego demokratycznego prezydenta (Garland miał zająć miejsce po zmarłym sędzim Antoninie Scalii). Ostatecznie to nominat Donalda Trumpa, Neil Gorsuch, stał się sędzią SN. To złamało zasadę współpracy dwóch partii przy obsadzaniu najważniejszych stanowisk w państwie i podważyło zaufanie do Republikanów jako partnera politycznego.
To tylko część tematów, które porusza w swojej książce Klein. Ciekawe, choć chyba zbyt mało krytyczne, jest jego spojrzenie na media, które tak samo polaryzują opinię publiczną, polegając na clickbaitach, a nie na interesie publicznym i wykluczają sprawy lokalne ze swojego radaru.
To bardzo amerykańska książka – w tym sensie, że Klein pisze o systemie politycznym USA jako o wyjątkowym i niepowtarzalnym, choć przecież podobne procesy polaryzacji elektoratów można też zaobserwować i w innych krajach, w tym Polsce. W lutym CBOS wypuścił badanie dotyczące zmian w elektoratach PO i PiS na przestrzeni 20 lat. Wynika z nich, że wśród wyborców PO wzrasta liczba osób określających się jako lewicowcy, a wśród PiS – jako konserwatyści. Coraz mniej osób jest niezdecydowanych, a partyjny przekaz coraz bardziej jest kierowany do zdecydowanej bazy.
Chciałabym przeczytać taką książkę o Polsce, jaką Klein napisał o Stanach – u nas także polaryzacja nie przyszła z dnia na dzień, jej mechanizmy musiały być co najmniej podobne.
Przeczytaj także: Biden wraca do korzeni
Nie miałem okazji przeczytać książki Klein, ale taką książką, która na dodatek obejmuje oba społeczeństwa: amerykańskie i polskie jest “Wojna nowoczesnych plemion” Michała P. Markowskiego sprzed dwóch lat…