Od czasu Soboru nie przerobiliśmy niczego jako Kościół. Cały czas jest w nas mnóstwo żółci, brak akceptacji dla innych.
Fragment książki ks. Jana Kaczkowskiego „Sztuka życia bez ściemy”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2021
Jezus co prawda machał wiejadłem (używane już w starożytności narzędzie do oddzielania plew od ziaren – przy. red.), a więc mógł stwarzać wrażenie niebezpiecznego, a może nawet nieobliczalnego w tym oddzielaniu plew od ziaren, ale Ewangelia zaznacza, że na końcu głosił dobrą nowinę. To znaczy, że nie był kaznodzieją, który straszył, ale kaznodzieją, który jednał. Co więcej, tamte czasy, jak słyszymy albo czytamy, były podobne do wszystkich innych czasów, także tych, w których sami żyjemy. Był w nich pewien niepokój. Niepokój eschatologiczny. […]
W czwartym rozdziale Listu do Filipian czytamy: „Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się! Niech będzie znana wszystkim ludziom wasza wyrozumiała łagodność” (Flp 4, 4–5). Wielkoduszność, ja bym nawet powiedział. Wielkoduszność, która pozostaje w opozycji do małostkowości. Te słowa wzywają nas, abyśmy nie byli skostniali i małoduszni. Tak naprawdę uczą, jak wypracować w sobie albo zachować, jeśli już ją wypracowaliśmy, przyzwoitość.
Jestem pewien, że Świętej Rodziny nie wpuszczono by dziś do Unii Europejskiej
Proszę zwrócić uwagę, że w trzecim rozdziale Ewangelii według Świętego Łukasza (Łk 3, 10–18) Jan Chrzciciel jako najmądrzejszy z żyjących wtedy nauczycieli, z wyjątkiem Chrystusa Pana, widzi otaczających go słuchaczy w perspektywie socjologicznej. Inaczej mówi do ludu, inaczej do celników, inaczej do żołnierzy. Bo też te trzy grupy są zupełnie różne. I zupełnie różnych rzeczy można od nich wymagać.
To wszystko byli ludzie żyjący w napięciu eschatologicznym, którzy przyszli do Jana i zapytali go wprost: czy przypadkiem nie ty jesteś Mesjaszem? Jak to świadczy o wielkości tego proroka, który stoi na pograniczu Starego i Nowego Testamentu: „Ja was chrzczę wodą; lecz idzie mocniejszy ode mnie, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów”?
Co Jan radzi słuchającym go ludziom? Jeżeli masz i możesz, to się podziel. Jeżeli masz okrycie, to się podziel. Jeżeli masz pożywienie, to się podziel. Z czym nam się to kojarzy? Przecież to są uczynki miłosierne względem ciała. Głodnych nakarmić, spragnionych napoić, nagich przyodziać, bezdomnych przybyszów w dom przyjąć. Czy naprawdę jesteśmy na to gotowi? Czy bylibyśmy gotowi ochoczo przyjąć przybyszów zdążających z południa Europy? Jaki jest nasz stosunek do imigrantów, do gości, zwłaszcza jeśli wywodzą się z innej kultury?
Czy jesteśmy prawdziwymi chrześcijanami? Śmiem wątpić. Dlaczego? Ponieważ tu i ówdzie słychać niemalże nienawistne wypowiedzi. „Przyjadą stamtąd, przywiozą tropikalne choroby, które tam nie są groźne, a nam będą potwornie zagrażały”. „Będą nas zabijać i zdechrystianizują naszą Europę”. Już o to się nie bójmy. Europa i Polska same się zdechrystianizują. Już to robią.
Jestem pewien, że Świętej Rodziny nie wpuszczono by dziś do Unii Europejskiej, lecz zatrzymano by na granicy fitosanitarnej. Z trzech powodów: Święty Józef dziwnie wygląda z tą swoją brodą – można by powiedzieć, że talib, on i jego żona mówią w jakimś nieznanym języku, mają ciemną karnację, Matka Najświętsza też specyficzna – ma dziecko, a pozostała dziewicą. No i zaraz, zaraz. Coś się nie zgadza. Jest niewinne dziecko, cała rodzina, jest w pełni sprawny Józef – może oni nie uciekają, lecz emigrują ze względów ekonomicznych? Bzdura. Maryja, Józef i Jezus to byli emigranci polityczni. Przecież nie uciekali do Egiptu dlatego, że tam lepiej płacili stolarzom, tylko dlatego, że Dziecięciu groziła śmierć. […]
Mam w głowie brzydkie przemówienie pewnego polityka, który grzmiał z sejmowej mównicy. Najpierw powoływał się na wartości katolickie, a zaraz później stwierdził: „Za nimi przyjdą ohydne zarazy”. Takie słowa, myślenie są antykatolickie. Są antyludzkie.
Mili państwo, jeżeli chcemy mieć mniejsze wyrzuty sumienia, że komuś nie pomagamy, to pierwszym ruchem, jaki trzeba wykonać, jest odhumanizowanie, odczłowieczenie tego kogoś. Trzeba go przedstawić w karykaturalnym świetle. Twardo będę porównywał to do propagandy hitlerowskiej, która przekonywała, że Żydzi roznoszą tyfus. Mówiła, że tak naprawdę są zarazą świata. Nazistowscy rysownicy tworzyli wielkie karykatury Żydów z garbatym nosem, którym chodzi tylko o pieniądze. Negowali ich ludzką godność, od czego potem bardzo blisko było już do Holokaustu. To naprawdę może się powtórzyć, jeśli społeczeństwo się nie przyłoży, nie zareaguje.
Żaden katolik nie może być antysemitą, antyislamistą. W tym roku mamy pięćdziesięciolecie (nauka została wygłoszona 13 grudnia 2015 roku – przyp. red.) deklaracji soborowej „Nostra aetate”, która mówi o stosunku katolików do religii niechrześcijańskich. W ciągu tego półwiecza nie przerobiliśmy niczego jako Kościół. Cały czas jest w nas mnóstwo żółci, brak akceptacji dla innych.
Dlaczego upieram się przy tych innych? Bo przyjęło się mówić, że Polacy słyną z gościnności. Akurat. Słowo „gościnność” pochodzi od dwóch słów: „gość” i „inność”. Nie można być gościnnym wobec ludzi tożsamych z nami. Gościć można tylko innych. Jeżeli nie przełamiemy się w sobie i nie wypracujemy otwartości na innych, to możemy ten pusty talerz postawiony na stole wigilijnym wywalić przez okno.
Druga grupa, do której zwraca się Jan Chrzciciel, to celnicy. Zdrajcy pochodzący z narodu żydowskiego, którzy służyli obcemu mocarstwu. […] Celnicy pobierali podatki dla Imperium Rzymskiego, a Chrystus w żadnym miejscu Ewangelii nie powie im: „Idźcie precz ode mnie”, choć przychodzili do Niego nie raz. Nie wywija na nich wiejadłem.
Jezus nie był kaznodzieją, który straszył, ale kaznodzieją, który jednał
Celnicy przyszli do Jana w dobrej intencji. Pytają go: „Proroku, mistrzu, jak mamy się zbawić?”. Pytają nie dlatego, że nie mieli co robić w domu i przyszli posłuchać Jana Chrzciciela, tylko dlatego, że chcą przyjąć chrzest nawrócenia. Jest w nich pragnienie bycia blisko Boga. Jan odpowiada bardzo roztropnie: „Nie pobierajcie nic więcej ponad to, co wam wyznaczono”. Mówi: „Zachowujcie się przyzwoicie”. W każdej sytuacji, zwłaszcza korupcjogennej, kiedy jesteśmy urzędnikami, a ktoś chce nam przekazać łapówkę, można zachować się przyzwoicie.
Na koniec zostali żołnierze. To już w ogóle dramat. Poganie, którzy nie znają dziesięciorga przykazań, Boga osobowego, tylko swoich pogańskich bożków. Ale oni też mówią, że chcą się zbawić. „Na nikim pieniędzy nie wymuszajcie i nikogo nie uciskajcie”. Tak łatwo jest poczuć władzę, kiedy jest się choćby ochroniarzem w supermarkecie. […] Tak łatwo jest o nadużycia wśród strażników miejskich, policjantów. Z taką pokusą muszą sobie radzić ludzie władzy. Każdej władzy. Wszystko jedno, czy lewicowej, czy prawicowej. Każda władza deprawuje. A władza absolutna, jak dobrze wiemy, deprawuje absolutnie. Strzeżmy się tego. Kościół nie jest ani lewicowy, ani prawicowy. Kościół jest, i musi być, Chrystusowy!
Wiedzą państwo, że łażę po kościołach i zbieram pieniądze na hospicjum. Wiedzą też państwo, że jestem chory. No cóż, także szefom hospicjów zdarza się czasem zachorować na nowotwór. Ośrodek już wtedy pięknie hulał, kiedy nagle, bach, coś mi do głowy strzeliło – mówiąc eufemistycznie – i mam guza, glejaka czwartego stopnia, po kilku wznowach, po kilku operacjach. Początkowo dawano mi sześć miesięcy życia. Mówiono, że każdy kolejny będzie cudem. I ten cud się dzieje, bo minął szósty miesiąc, minął dwunasty… Uważam, że w moim przypadku dokonuje się cud pełzający. Może Pan Bóg wcale nie potrzebuje cudu spektakularnego, czyli takiego, jaki sprawi, że obudzę się rano i tadam! – jestem zdrowy. […] Pełznę ledwo przez życie, kilka razy nawet zaliczyłem glebę przy ołtarzu. Pełznie glejak w mojej głowie. I mam głęboką nadzieję, że pełznie z nami we trójkę również Pan Bóg. […]
W tej swojej chorobie chciałbym wam powiedzieć jeszcze jedną ważną rzecz: nigdy nie możemy się zwalniać z powinności moralnych. Powinność to jest coś więcej niż obowiązek, bo ten bywa narzucony z zewnątrz. Powinność to coś, co wypływa z wnętrza naszego jestestwa. […]
Kolejna rzecz. Ponieważ wyglądam trochę na luzaka, a tak naprawdę w środku jestem tradycjonalistą, chciałbym zwrócić uwagę na Eucharystię i mój zachwyt nad tym nadzwyczajnym rytem mszy świętej, który pozwolił mi się nawrócić. Pochodzę z rodziny – delikatnie rzecz ujmując – Panu Bogu się nienarzucającej. […] Mój ojciec, obserwując nas, katolików, gdzieś tam z tyłu, mówi: „A wy kucacie”. Katolicy kucani to są katolicy wychowani przez pluszowych księży, którzy prawdopodobnie zwątpili w realną obecność Chrystusa w Eucharystii. Dlaczego klękamy na mszy świętej? Bo wierzymy, że w hostii jest żywy i prawdziwy Chrystus. Że to nie jest ani andrut, ani, na litość boską, opłatek, bo opłatek to jest na wigilii. To jest żywe i prawdziwe Ciało Chrystusa. […]
I na koniec chciałem państwa zachęcić do wielkoduszności i do czułości. Do tego, żebyście przytulali się do siebie modlitwą. Żebyście modlitwą okazywali sobie czułość. Żebyście, jeżeli jesteście w stanie łaski uświęcającej, potrafili przytulić się do najbliższych Komunią Świętą. To może być najpiękniejszy prezent dla drugiej osoby. Kocham cię, pomodliłem się za ciebie i przyjąłem za ciebie Komunię Świętą. Tak mocno chciałem ci pokazać, że cię kocham. Tak strasznie was lubię, tak strasznie chciałbym was przytulić błogosławieństwem, bliskością. Wymagajcie od siebie w nie wiadomo jaki sposób. Żyjcie na pełnej petardzie! Czego życzę sobie i wam. Amen.
Tytuł od redakcji
Przeczytaj też: Jesteśmy zdiagnozowani na śmierć. Rozmowa z ks. Janem Kaczkowskim
„Jezus nie był kaznodzieją, który straszył, ale kaznodzieją, który jednał”. AMEN!