Jesień 2024, nr 3

Zamów

Tomasz Snarski: Kara śmierci zawsze jest porażką

Tomasz Snarski. Fot. Justyna Wasiniewska

Łatwo jest powiedzieć, że walczę o prawo do życia dla niewinnej istoty. Ale powiedzieć: „kocham zbrodniarza”, to jest dopiero naprawdę chrześcijaństwo. To jest ta Chrystusowa zmiana z Kazania na Górze – mówi Tomasz Snarski w rozmowie z Katolicką Agencją Informacyjną.

Książka Tomasza Snarskiego „Kościół katolicki wobec kary śmierci. Między prawem a filozofią i teologią” ukazała się właśnie nakładem Więzi

Paweł Bieliński: Od czasu zmiany treści punktu 2267 Katechizmu Kościoła Katolickiego, wprowadzonej w 2018 roku przez papieża Franciszka, Kościół bezwarunkowo sprzeciwia się karze śmierci. Nie wszyscy katolicy jednak rozumieją, z czego ta korekta oficjalnego nauczania Kościoła wynika. Przecież przez stulecia kara śmierci była przez Kościół dopuszczana, a w Państwie Kościelnym nawet stosowana. Jak więc coś, co było moralnie dopuszczalne, mogło nagle stać się niemoralnym?

Tomasz Snarski: Stwierdzenie, że przez stulecia kara śmierci była przez Kościół akceptowana bądź choćby dopuszczana jest dużym uproszczeniem, a jako takie może wprowadzać w błąd. W ciągu wieków na temat kary głównej pojawiały się bowiem w Kościele, a szerzej w chrześcijaństwie, bardzo różne opinie. W pierwszych stuleciach chrześcijanie bardziej stronili od kary śmierci niż ją popierali. Były takie stanowiska, jak np. Laktancjusza (na którego się powołuje papież Franciszek w encyklice „Fratelli tutti”), które radykalnie podkreślały, że każde zabójstwo jest przestępstwem. Oczywiście, św. Tomasz z Akwinu czy św. Jan Duns Szkot rozważali warunki akceptowalności i dopuszczalności kary śmierci, jednakże ograniczając ją wyłącznie do absolutnie wyjątkowych przypadków.

Na przestrzeni wieków, podkreślmy raz jeszcze, pojawiały się różne stanowiska: od odrzucenia po częściową akceptację. Dlatego warto raczej zadawać pytanie, dlaczego współcześnie kara śmierci jest przez Kościół całkowicie odrzucana, rozumiejąc, że nauczanie Kościoła w tym zakresie jest bardziej złożone niż się na pierwszy rzut oka mogłoby wydawać.

Jeśli się na poważnie i konsekwentnie bierze twierdzenia personalizmu katolickiego, afirmuje go w całości, to tak jak ludzkie życie od poczęcia jest pełnowartościowe, poprzez jego biologiczne trwanie, do naturalnej śmierci, niezależnie od jakiejkolwiek kondycji biologicznej tego życia, tak samo jest ono święte niezależnie od jego kondycji moralnej

Tomasz Snarski

Udostępnij tekst

Po pierwsze, odrzucenie kary śmierci w 2018 roku odwołuje się do zmiany okoliczności związanych z rozwojem prawa karnego – współcześnie dostępne środki reakcji karnej na popełnione przestępstwo umożliwiają bezkrwawe (czyli bez użycia kary śmierci) zapewnienie społeczeństwu bezpieczeństwa. Już przecież św. Jan Paweł II w 1998 roku wprowadził korektę pierwotnej treści punktu 2267 Katechizmu Kościoła Katolickiego tłumacząc, że być może nie ma już wcale sytuacji uzasadniających stosowanie kary śmierci, która była uznawana jako niezbędna tylko w krańcowych wypadkach, koniecznych dla dobra wspólnego.

Po drugie, Kościół teraz całościowo afirmuje w swoim nauczaniu ludzkie życie, bez jakichkolwiek wyjątków, od poczęcia do naturalnej śmierci. Dojrzała afirmacja świętości ludzkiego życia na jego każdym etapie i niezależnie od jakichkolwiek jego przymiotów nie była przecież tak mocno rozwinięta na przestrzeni dziejów. Po prostu etyczna świadomość wartości ludzkiego życia nie była w Kościele przed wiekami taka, jak dzisiaj, na progu XXI wieku.

Nie możemy także zapominać o rozmaitych kontekstach politycznych czy kulturowych, w których Kościół znajdował się w różnych epokach. Do tego dochodzi ustawiczny rozwój doktryny, która niezmienna w swej treści, jednocześnie dynamicznie odpowiada na wyzwania konkretnych epok. Wreszcie, trzeba też na nowo sięgnąć do ewangelicznego źródła. A w Ewangelii Pan Jezus nie wypowiada się wprost o karze śmierci. To, co możemy powiedzieć o Jego stosunku do niej, pozostaje kwestią interpretacji i tutaj otwiera się duże pole do dyskusji teologicznej i filozoficznej.

Ale przecież przez stulecia śmiercią karano na przykład odstępstwo od wiary, w przekonaniu, że odbierając życie ziemskie, ocala się wieczne…

– I to jest powód, dla którego Kościół tym bardziej powinien był odstąpić od popierania kary śmierci. W filozofii etyki istnieje tzw. argument śliskiego zbocza (bądź inaczej efektu domina) – najpierw zgadzamy się na wyjątki, odstępstwa od zasad moralnych w sytuacjach bardzo granicznych, a potem się nagle okazuje, że akceptujemy sytuacje, których byśmy pierwotnie w ogóle nie akceptowali. I co więcej, owe sytuacje są radykalnie sprzeczne z naszymi zasadami. Tak było w przypadku teorii mających usprawiedliwić karanie heretyków śmiercią.

Niestety, dość swobodnie od usprawiedliwienia karania śmiercią najbardziej niebezpiecznych i niemal niezdolnych do poprawy przestępców znaleziono przejście do karania odstępców od wiary. To pokazuje, jak niebezpieczne są wszystkie doktryny formułujące wyjątki od reguł Dekalogu. Niemal zawsze mówią one tylko o przypadkach absolutnej konieczności, a potem okazuje się, że ta absolutna konieczność obejmuje bardzo szerokie spektrum przypadków.

Zobaczmy jednak, że problem poszerzania przypadków karania śmiercią za rozmaite przewinienia, nie tylko te najpoważniejsze, nie dotyczy wyłącznie nauki Kościoła. Dość w tym miejscu wspomnieć o karze śmierci grożącej w państwach niedemokratycznych np. za przestępstwa gospodarcze czy historie instrumentalnego skazywania na karę śmierci w procesach politycznych. Dlatego także z tego powodu rezygnacja z wyjątkowej akceptacji kary śmierci w aktualnym oficjalnym nauczaniu Kościoła jest w moim przekonaniu bardzo słuszna.

Podkreślmy jeszcze jedną sprawę. Jerzy Adam Świdziński pisze, że katolik, nawet jeśli jest zwolennikiem kary śmierci, to jest nim w specyficznym znaczeniu tego słowa, bo przecież żaden katolik tak naprawdę nie chce (a przynajmniej nie powinien chcieć) zabijać; kara śmierci zawsze jest pewną porażką. Od siebie dodam, że wyrok skazujący na śmierć nigdy nie jest sytuacją optymalną; zawsze pozostaje w sprzeczności z ideałem doskonałej bezinteresownej miłości, który chrześcijaństwo głosi. Kościół, poprzez odrzucenie kary śmierci, odwołuje się przecież do tego ideału, który wymaga miłowania także nieprzyjaciół, a nawet zwłaszcza nieprzyjaciół, szczególnie tych, którzy są dotknięci grzechem moralnym, zbrodnią, którzy skrzywdzili drugiego człowieka.

Jak zatem ewoluowało stanowisko Kościoła?

– W pierwszych wiekach chrześcijanie w ogóle stronili od uczestniczenia w wyrokowaniu czy wykonywaniu kary śmierci. Wiemy na przykład, że kapłan, który w jakikolwiek sposób uczestniczył w wyrokowaniu tej kary, był odsuwany od sprawowania liturgii. Pierwsi chrześcijanie nie chcieli po prostu mieć nic wspólnego z zabijaniem człowieka, także skazanego na karę śmierci. Jest to fakt historyczny, który przełamuje twierdzenie, że kara główna zawsze była dopuszczalna moralnie wśród chrześcijan.

Dlaczego więc chrześcijanie od tego stanowiska odeszli?

– Wszelkie poglądy rozwiniętej doktryny Kościoła wydają się osadzone w podglebiu otoczenia społeczno-normatywnego, w którym się on rozwijał. Nie zapominajmy, że w filozofii społecznej nikt poważnie nie kwestionował kary śmierci jako takiej, czy jako odpowiedniej reakcji karnej, aż do czasów oświecenia. Trudno więc oczekiwać, żeby Kościół miał tu stanowisko zupełnie oderwane od realiów społecznych, w których funkcjonował.

Badacze podkreślają też przełom konstantyński. W sytuacji, kiedy Kościół stał się instytucją polityczną, związaną z państwem, radykalizm ewangeliczny niejako niuansował, dostosowywał się do realiów, w których przyszło chrześcijanom żyć. Uznano to wtedy za słuszne. Kościół stał się jakościowo innym bytem, niż w czasach Tradycji apostolskiej. Stał się Kościołem dominującym, panującym, państwowym, połączonym z prawem i państwem. Ówczesne prawo właściwie wprost wynikało z uwikłań teologicznych.

Ale nawet ci teologowie, którzy się wypowiadali na temat kary śmierci, jak św. Augustyn, św. Tomasz z Akwinu czy św. Jan Duns Szkot, nie starali się przekonywać, że jest ona czymś dobrym, tylko – powiedziałbym – ze wstrętem stwierdzali, że można ją zaakceptować. A to jest jakościowo inna rzecz. Dla św. Tomasza pozbawienie człowieka życia zawsze jest czynem odrażającym. Próbował on raczej znaleźć wyjście z tej wstydliwej sytuacji, w której porażką jest to, że musimy kogoś ukarać śmiercią, bo nie potrafimy sprawy w inny sposób rozwiązać. To na pewno nie jest doktryna, która ma usprawiedliwić karanie śmiercią.

Oczywiście, każde idee i teorie mają wypaczenia. Takim wypaczeniem było wspomniane już wyżej postulowanie karania śmiercią heretyków, innowierców, odstępców od wiary. Dwuznaczna była też rola Kościoła w tzw. procesach o czary. Ale jeśli się weźmie na poważnie i całościowo czasy Starego Testamentu, poprzez Ewangelie, pierwsze wieki chrześcijaństwa, średniowiecze, odrodzenie, potem czasy nowożytne, oświecenie, XIX i XX wiek, to każda z tych epok ma specyficzne dla niej sposoby podejmowania kwestii społecznych. A oprócz moralnej, kara śmierci jest także kwestią społeczną. Trudno więc, by przez cały czas poglądy na jej temat były jednolite, bo świat musiałby być jednolity na przestrzeni tych wszystkich wieków.

Czyli dopuszczając wyjątki w stosowaniu kary śmierci, Kościół w pewnym sensie dostosowywał się do świata? A czy przypadkiem decyzja papieża Franciszka o zmianie w Katechizmie Kościoła Katolickiego również nie wpisuje się w dzisiejszy światowy trend odchodzenia od kary śmierci, która w większości państw już nie jest wykonywana ani orzekana?

– Ta decyzja jest incydentalnie zbieżna ze współczesnym ruchem abolicjonistycznym, mimo że w jej motywach wprost nie ma do niego odwołania. Jej uzasadnienie jest innego rodzaju. Mamy tutaj odwołanie do humanizmu chrześcijańskiego, do personalizmu katolickiego, do świętości ludzkiego życia, do jego Boskiego źródła (tylko Bóg jest Panem życia i śmierci), do rozwoju nauczania św. Jana Pawła II. Ks. Alfred Wierzbicki napisał, że papież Franciszek postawił kropkę nad i, ale zasadniczo zmiany w kierunku odrzucenia kary śmierci zapoczątkował św. Jan Paweł II. Wielu badaczy mówi, że to on skierował bezpowrotnie Kościół na drogę abolicjonizmu, a Franciszek kontynuuje w tym zakresie myśl poprzednika.

Mnie interesowałaby odpowiedź na pytanie, czy o godziwości kary śmierci miałaby rozstrzygać sama istota tej kary (atak na ludzkie życie), czy też zmieniające się okoliczności (współczesne systemy penitencjarne reakcji karnych są tak rozwinięte, że kara ta już nie jest adekwatna, a skoro tak, to jest niegodziwa) – bo to są dwie różne rzeczy. Czy kara śmierci zawsze i wszędzie jest i pozostanie po prostu niegodziwa (i wtedy nie ma odwrotu od obecnej zmiany nauczania Kościoła)?

Dlaczego? Choćby dlatego, że karanie śmiercią nie jest sytuacją obrony koniecznej. Państwo nie jest w takiej samej sytuacji jak ofiara napadnięta na ulicy, broniąca się przed zabójstwem. Przez wieki mówiono, że kara śmierci jest obroną konieczną społeczeństwa przed najgorszymi zbrodniarzami. Ale tak nie jest, bo państwo ma multum innych metod i sposobów, którymi może zapewnić bezpieczeństwo i przerwać czynienie zła, ma czas na proces, na wymiar sprawiedliwości, na reakcję karną.

Jest jeszcze pytanie teologiczne, z Objawienia, o wartość i świętość ludzkiego życia. Jeśli się na poważnie i konsekwentnie bierze twierdzenia personalizmu katolickiego, afirmuje go w całości, to tak jak ludzkie życie od poczęcia jest pełnowartościowe, poprzez jego biologiczne trwanie, do naturalnej śmierci, niezależnie od jakiejkolwiek kondycji biologicznej tego życia, tak samo jest ono święte niezależnie od jego kondycji moralnej. I wtedy nie może być innego stanowiska, niż rezygnacja z kary śmierci, chociaż jest ono radykalne.

Innymi słowy, sprzeciw wobec kary śmierci jest po prostu częścią obrony życia, którą postuluje Kościół?

– Tak, w najgłębszym i najpiękniejszym tego słowa sensie. O tym właśnie pisze papież Franciszek we „Fratelli tutti”. Pyta, czy może być coś bardziej afirmującego godność (dodałbym: i życie) drugiego człowieka, niż to, że nie odmawiam tej godności i prawa do życia nawet najgorszemu zbrodniarzowi. Łatwo jest powiedzieć, że walczę o prawo do życia dla niewinnej istoty. Łatwo jest powiedzieć, że kocham moich przyjaciół, dzieci, najbliższych, słabych, ubogich. Ale powiedzieć: „kocham zbrodniarza”, to jest dopiero naprawdę chrześcijaństwo. To jest ta Chrystusowa zmiana z Kazania na Górze, której – mam wrażenie – wciąż wiele osób nie chce przyjąć. To jest prawdziwe wyzwanie, które chrześcijaństwo wnosi.

I to nie jest nic nowego. Weźmy na przykład św. Jana Dunsa Szkota. W jednym miejscu pisał, że kara śmierci jest zastrzeżona dla wypadków dopuszczonych w Starym Testamencie, które nie zostały zniesione w Nowym Testamencie przez Jezusa Chrystusa, a więc do pewnych ograniczonych sytuacji, takich jak: przestępstwa przeciwko życiu i wolności, cudzołóstwo, kazirodztwo, bluźnierstwo, nieposłuszeństwo rodzicom. Ale w innym miejscu pytał: czy ktoś może do tego stopnia ponieść odpowiedzialność za zło moralne, że się wyłączamy z obowiązku miłości wobec niego? I odpowiadał: nie, nie ma takiej osoby.

Oczywiście, nie chcę powiedzieć, że wielu wspaniałych, wybitnych teologów i myślicieli katolickich nie miało przekonania o słuszności karania śmiercią. Na przykład jeden z najwybitniejszych przedstawicieli katolickiej etyki wychowawczej, dominikanin o. Jacek Woroniecki, pisał, że jego zdaniem prawodawstwo Chrystusowe nie zniosło kary śmierci. Zniosło tylko starotestamentowe prawo odwetu. Według o. Woronieckiego tam, gdzie społeczeństwo straciło ducha chrześcijańskiego, tam się postuluje odejście od kary śmierci. Dzisiaj jednak trzeba powiedzieć inaczej. Skoro rozumiemy, że także zabijanie w majestacie prawa (czyli stosowanie kary śmierci) jest zanegowaniem wartości ludzkiego życia, jest wręcz odwrotnie: tam, gdzie społeczeństwa zatraciły ducha chrześcijańskiego, tam się postuluje przywrócenie kary śmierci bądź popiera jej obowiązywanie.

Tak naprawdę wszyscy, którzy w jakiś sposób próbowali z perspektywy chrześcijańskiej usprawiedliwić karanie śmiercią, mieli z tym problem, bo zawsze to była kwestia wyjątku, kompromisu, dodatkowych warunków, sytuacji granicznych. Godzono to w jakiś sposób z ogólną doktryną, ale według mnie było to sprzeczne z radykalnym wezwaniem Ewangelii do miłości przezwyciężającej wszelkie zło.

Zwolennicy kary śmierci zazwyczaj powołują się na sprawiedliwą odpłatę za czyjeś czyny, na ochronę społeczeństwa przed grożącym im przestępcą i na jej funkcję odstraszającą. Tymczasem kary w prawie kościelnym mają niemal zawsze charakter poprawczy. Nawet ekskomunika ma skłonić do zmiany postępowania. Chodzi o nawrócenie człowieka. Podobnie w prawie państwowym odbycie kary ma służyć resocjalizacji – przywróceniu go społeczeństwu.

– Kara śmierci nie ma moim zdaniem żadnego potencjału naprawczego, ewentualnie jest on bardzo niewielki. Przy czym można na to odpowiedzieć takim argumentem, jak o. Woroniecki: jeśli mówimy, że ktoś, kto idzie na szubienicę, nie może się poprawić, nawrócić i pójść do nieba, to zaprzeczamy wierze w życie wieczne; nawet sytuacja kary śmierci nie wyklucza nawrócenia; sam wyrok i jego wykonanie może skazanego skłonić do nawrócenia przed śmiercią. Trzeba tu o. Woronieckiemu przyznać trochę racji, przy czym współcześnie akcentujemy, że przemiana winna być długotrwała, dotyczyć także życia tu i teraz. A to wymaga weryfikacji, czasu, pracy, co jest przecież niemożliwe przy karaniu śmiercią. Nie jest po prostu tak, że jak idziesz na szubienicę czy gilotynę, to zawsze się cudownie nawracasz.

Poza tym kara śmierci wcale nie odstrasza od popełniania wielu zbrodni. Ustalenia nauk penalnych mówią, że ona wręcz powoduje, iż sprawcy są jeszcze bardziej okrutni. Bywa na przykład, że, nie mając nic do stracenia, zabijają świadków, których normalnie by nie pozbawili życia.

Jest jeszcze jedna sprawa, o której się mało mówi. W wielu wypowiedziach papież bezpośrednio łączy zniesienie kary śmierci z miłosierdziem Bożym, mówi o przeniknięciu miłosierdzia do sprawiedliwości. W homilii przy grobie św. Jana Pawła II, w setną rocznicę jego urodzin, Franciszek mówił o miłosiernej sprawiedliwości tak, jakby te perspektywy były praktycznie nierozdzielne. W zasadzie ideałem chrześcijańskiej sprawiedliwości jest miłosierdzie. Jeszcze w ogóle do tego nie dorośliśmy i nie dorośniemy, dopóki będziemy rozumieli sprawiedliwość jako odpłatę według zasług, jako proporcjonalność, jako wyrównawczość. Miłosierdzie rozsadza wszystkie dotychczasowe formuły sprawiedliwości.

W swej książce „Kościół katolicki wobec kary śmierci. Między prawem a filozofią i teologią” pisze pan wprost o miłosierdziu jako najwyższej formie sprawiedliwości.

– To miłosierdzie ma być nie tylko domeną czy atrybutem Pana Boga, ale ma przenikać tu i teraz nasze życie chrześcijańskie. Przynajmniej tak to odbieram w wypowiedziach papieża Franciszka. A skoro tak, to jest to jeszcze większe wyzwanie wobec współczesnych systemów prawa karnego niż zniesienie kary śmierci.

Obecnie państwa w większości odchodzą od kary śmierci i są do tego przystosowane. Natomiast tradycyjnie domeną prawa karnego jest sprawiedliwość retrybutywna – sprawiedliwość odpłaty. Nie obrażamy się na to, że kara musi być dolegliwa, że ona też wyrządza zło sprawcy. Wyzwanie polega na tym, że przesłanie o miłosiernej miłości Boga, o tej najwyższej formie sprawiedliwości osłabia retrybutywny charakter sprawiedliwości i tradycyjnie ujmowanego prawa karnego. Mówi, że może wcale nie musi być kary. To nie znaczy, że mamy nagle zrezygnować z prawa karnego, ale musimy postawić pytanie, czy w jego stosowaniu nie gubimy człowieka, jego podmiotowości, godności.

Być może przyszłością ideału chrześcijańskiego prawa karnego powinno być wymierzanie kary tylko wtedy, kiedy sprawca nie okazuje skruchy, nie chce się pojednać i naprawić szkody? Choć na pewno będzie to trudniejsze do zaakceptowania przez prawo karne i przez państwa, niż rezygnacja z kary śmierci.

Wprawdzie w zmienionym punkcie Katechizmu Kościoła Katolickiego nie ma wprost mowy o miłosierdziu, ale jest odwołanie do nienaruszalności i świętości ludzkiego życia oraz do tego, że współcześnie istnieje rozbudowany system reakcji karnej, więc kara śmierci nie ma już żadnego uzasadnienia. Z jednej strony jest więc niegodziwa, bo wprost sprzeczna z przykazaniem: „Nie zabijaj”, a z drugiej strony nieadekwatna, bo nieskuteczna, bezsensowna, w ogóle nie służy bezpieczeństwu.

Kościół dwutorowo się zabezpiecza w swojej wypowiedzi: dzisiaj rozeznajemy karę śmierci jako niegodziwą moralnie i – tu jest odwołanie do osiągnięć współczesnych nauk penalnych – niekonieczna. Nikt nie może dzisiaj powiedzieć, że chrześcijańskim ideałem jest sprawiedliwość odpłaty, bo wiadomo, że to nie jest chrześcijańskie.

Zakończmy pytaniem, które wieńczy pańską książkę: „Co powiedziałby Jezus, gdybyśmy Go zapytali o karę śmierci?”. Jezus, który przecież sam został (niesłusznie) skazany na karę śmierci.

– Zadałem to pytanie, bo chciałbym, żeby każdy sam siebie zapytał, co Jezus mu mówi o karze śmierci. Badacze tej problematyki twierdzą, że Pan Jezus nigdy się o karze śmierci wprost nie wypowiedział, bo tam, gdzie się odwoływał do karania śmiercią, chodziło raczej o metaforyczny sens przypowieści. Bynajmniej nigdy nie zachęcał do stosowania kary śmierci, ale też wprost jej nie zakwestionował: przyjął przecież niesłuszny wyrok Piłata, nie zanegował ukarania śmiercią skruszonego łotra.

Biorąc pod uwagę całokształt nauczania Jezusa sądzę jednak, że byłby przeciwnikiem karania śmiercią, a Jego prawodawstwo nie tylko zniosło prawo odwetu, ale i retrybutywne karanie śmiercią, zastępując je miłością i miłosierdziem. Poza tym zobaczmy, że nie tylko nauczanie Jezusa można wykorzystać na rzecz odrzucenia kary śmierci.

Proszę zauważyć, że już w Księdze Rodzaju Bóg mówi, że Kaina nikt nie może zabić. Daje mu ochronne znamię. Człowiek nie jest od sądzenia drugiego człowieka, to Bóg sobie zastrzega prawo władania życiem i śmiercią człowieka. Niektórzy mówią, że te przypadki w Starym Testamencie, na które się wielu zwolenników kary śmierci powołuje, zostały dopuszczone w Prawie Mojżeszowym – tak jak rozwody – „przez wzgląd na zatwardziałość serc” (Mt 19,7) ludzi, którzy nie byli jeszcze gotowi na to, o czym Bóg chciał ich pouczyć.

Bł. Michał Sopoćko w swoim traktacie o miłosierdziu Bożym pisze, że jest ono zapomnianym przymiotem Boga. Wylicza, ile razy w Starym Testamencie mówi się o miłosierdziu. To nie jest opcja zerojedynkowa, że w Starym Testamencie Bóg jest sprawiedliwym sędzią, a dopiero w Nowym Testamencie objawia się nam jako miłosierny i łaskawy. Nie, całe Objawienie nas prowadzi do bezgranicznej miłości, do której musimy dorosnąć. Ta bezgraniczna miłość, czy to się komuś podoba, czy nie, wiąże się z przebaczeniem nawet największym zbrodniarzom.

Ten ideał miłości bliźniego mnie osobiście przekonuje do afirmacji życia. Nie widzę podstaw, by dzisiaj Kościół miał na nowo powiedzieć: wróćmy do kary śmierci, bo ona jednak była zasadna. Wiemy dzisiaj więcej o wartości ludzkiego życia i lepiej ją rozumiemy. Wiemy, że życie nienarodzone jest tyle samo warte, co życie osoby chorej terminalnie i życie osoby zdrowej.

Kościół nawołuje teraz do zniesienia kary śmierci na całym świecie. Jego abolicjonizm jest radykalny. Byłoby jednak zmarnowaniem potencjału wprowadzonej przez Franciszka zmiany, gdybyśmy się zadowolili tym, że Kościół mówi dziś tak jak współczesny ruch abolicjonistyczny. Trzeba nadal przekonywać retencjonistyczną część państw. Ale za tym musi pójść pytanie, co ustawodawca chce zrobić, żeby zapewnić bezpieczeństwo, żeby naprawdę chronić życie ofiar? Jaką politykę karną chce przyjąć? Co ma do zaoferowania poza gilotyną i szubienicą? Bo inaczej byłoby tak, jakbyśmy poprzestali na mówieniu, że eutanazja jest złem, ale nie podejmowali opieki hospicyjnej nad chorymi i zostawiali ich samym sobie.

Dziś wiemy, że karanie śmiercią jest złem i to powinno nas motywować do pracowania nad resocjalizacją, systemem więziennictwa, systemem kar, formami sprawiedliwości naprawczej (stawiającej na mediację, pojednanie i przebaczenie), zapobieganiem przestępczości. Dla mnie jest oczywiste, że przestępczości nigdy nie zwalczymy.

Ważniejsze pytanie brzmi: jak chcemy reagować wobec wyrządzonego zła? Czy chcemy, żeby to była dalej reakcja pogańskiego świata (czyli odpowiadać złem za zło), czy reakcja chrześcijańska (czyli zwyciężać zło dobrem)? Chrześcijanin zawsze ma zwyciężać zło, ale tylko przy użyciu godziwych metod. I choć przez wieki Kościół nie wykluczał, że kara śmierci może być godziwą metodą, to w XX wieku rozeznał, że nie ma czegoś takiego jak godziwe karanie śmiercią, a na początku XXI wieku w tym przekonaniu się utwierdził.

I na koniec jeszcze jedna kwestia. Jak to możliwe, że w katolickim kraju jest tak dużo zwolenników kary śmierci? I to nie tylko w wyjątkowych okolicznościach, w sytuacjach granicznych, na warunkach, o których pisał Akwinata, tylko wobec wielu różnych sprawców, przy akceptacji postulatów bezwzględnego populizmu penalnego? To dużo więcej mówi o naszym katolickim wychowaniu niż byśmy sobie tego życzyli.

Musimy poważnie wziąć się do roboty, bo chyba powierzchownie widzimy te kwestie. Myślę, że papież Franciszek zadaje nam tu ogromną lekcję do odrobienia: Czy jestem w stanie zaakceptować miłość nieprzyjaciela? Czy jestem w stanie sprzeciwić się wyrokowi śmierci wobec najgorszego zbrodniarza?

Wesprzyj Więź

Rozmawiał Paweł Bieliński (KAI)

Tomasz Snarski (ur. 1985) jest adiunktem w Katedrze Prawa Materialnego i Kryminologii na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego, autorem książek: „Debata Hart – Fuller i jej znaczenie dla filozofii prawa” (2018), „Wróblewski” (2020), „Kościół katolicki wobec kary śmierci. Między prawem a filozofią i teologią” (2021), a także tomów poezji: „Przezpatrzenia” (2012), „Werblista” (2016), „Żmuty” (2021). Jest członkiem Zespołu Laboratorium „Więzi”. Prowadzi wideoblog „Morze prawa”, poświęcony zagadnieniom z pogranicza prawa karnego, filozofii i praw człowieka. Publikuje na Więź.pl. Jego teksty można przeczytać tutaj

Przeczytaj także: (Nie)godność kary śmierci

Podziel się

1
Wiadomość

Nie rozumiem, po co przeprowadza się takie wywiady, które nie testują zwolenników wyrazistych poglądów do możliwych granic. Pan Tomasz Snarski musi znać ekstremalne przykłady, którymi nie będę go tu maltretował, ale jak rozumiem unika ich bo musiałby przestać być radykalny, a stać się w sprawie kary śmierci warunkowy. Może ten Augustyn, Tomasz i inni nie byli tacy ograniczeni. Polecam ewolucję powieszonego na 3 tygodnie przed końcem wojny pastora Dietricha Bonhoeffera, głębokiego pacyfisty, który przystąpił do spisku na życie Hitlera, co po wojnie wywlekali mu koledzy pastorzy traktujący wyznawany pacyfizm jako alibi dla swojej bierności, czyli przyzwolenia na zbrodnie. On w Kościele o jakim marzy sobie Więź świętym ogłoszony być by nie mógł. A w moim wymarzonym Kościele tak.

Ujęcie p. Snarskiego jest, niestety, bardzo chaotyczne. Miesza się tu ze sobą dwa zupełnie różne porządki. Podobnie zresztą czyni Ojciec Święty. To poważna bolączka. Dlaczego? Ponieważ mamy dwie płaszczyzny: kara śmierci jako instrument praktyczny ochrony społeczeństwa przed zbrodniarzem; kara śmierci jako sprawiedliwa odpłata za zbrodnie. Na pierwszej płaszczyźnie pole do debaty jest olbrzymie. Na drugiej takiego pola już nie ma. Byłbym bardzo ciekaw, co powiedziałby p. Snarski wyłącznie na drugi temat. O ile bowiem można łatwo wykazać, że na polu praktycznym kara śmierci dzisiaj nie ma szczególnego uzasadnienia, to na polu teoretycznym – jest wprost przeciwnie. Zresztą, proszę wykonać banalny eksperyment myślowy: co byłoby, gdyby doszło do kataklizmu i ludzkość popadłaby w fatalne warunki materialne, bliższe raczej czasom prymitywnym, w których nie bylibyśmy w stanie skutecznie odseparować zbrodniarza od społeczności. Wówczas całkowicie pada argument praktyczny przeciwko karze śmierci. Czy także wtedy jest ona niedopuszczalna? Ano właśnie! Odpowiedź jest nader oczywista. Dlatego nie należy mieszać ze sobą tych dwóch porządków. Łatwo się zgodzić, że dzisiaj kara śmierci nie musi być stosowana dla celów praktycznych, ale nie sposób przyznać, by była ona zła ex definitione. Proszę, by p. Snarski poszerzył perspektywę o takie porządkujące ujęcie.

Stanowisko w tej sprawie Kościoła w sposób zrozumiały i niezawoalowany przedstawia sposób działania Świętej Inkwizycji. Inkwizytorzy przeprowadzali dochodzenie, śledztwo nie brudząc rączek. Od tortur i podpalania stosów był świecki urząd kata. W tej grze nie chodziło o walkę z herezją, odszczepieńcami, ale o kasę. Palono zazwyczaj dla widowiska i to bogu ducha winną zielarkę uznaną za czarownicę. W tym kontekście należy objaśniać dlaczego i po co Kościół się tą kwestią zajmuje. Dziś watek finansowy, czyli konfiskatę mienia na rzecz Kościoła przestał istnieć, wiec kara śmierci jako taka nie ma racji bytu. Powie ktoś, że sprowadzanie wszystkiego do kwestii finansowych jest płytkie. Owszem jest płytkie i dlatego w takiej wodzie brodzą wielcy tego świata.