Reakcje rządzących na orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej z 2 marca są przewidywalne i jałowe. Władza de facto przyznaje się, że w przewlekłym, trwającym od późnej jesieni 2015 roku, konflikcie z sędziami poniosła klęskę.
Dojmujący jest brak pomysłów Zjednoczonej Prawicy na zakończenie szalonej walki z „nadzwyczajną kastą sędziów” oraz „wtrącającą się w polskie sprawy Unią Europejską”. A to właśnie ten konflikt, a nie – jak twierdzi rząd – stanowisko Unii w kwestii praworządności, osłabia pozycję Polski na arenie międzynarodowej. Mało kto poważnie traktuje kraj, w którym władza sądownicza pogrążona jest w chaosie, a jej instytucje można nieustannie przekształcać lub kwestionować.
Jakim partnerem jesteśmy?
O sporze wokół pytań prejudycjalnych wystosowanych do TSUE przez Naczelny Sąd Administracyjny w kwestii kolejnych nowelizacji ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa napisano już bardzo wiele, zarówno od strony prawnej, jak i politycznej. Długo oczekiwany wyrok TSUE sprzed dwóch dni, a także reakcje na niego ze strony polskich władz, zachęcają do ponownej refleksji nad sensownością działań ekipy rządzącej – w kluczu ogólnych zasad filozofii państwa i prawa oraz skutków dyplomatycznych.
Na krajowym gruncie wymiernych efektów „naprawy wymiaru sprawiedliwości” nie widać, a autorytet instytucji władzy sądowniczej zostały znacząco osłabiony
Przecież jednym z mocno artykułowanych założeń politycznych „dobrej zmiany” było wzmocnienie rzekomo słabej pozycji Polski w Unii. Czy rzeczywiście walka, którą ogłoszono wobec sądów i trybunałów (określanych przez Konstytucję jako „odrębnych i niezależnych od innych władz”) wzmocniła nasz wizerunek w Unii jako partnera racjonalnego, przewidywalnego i mogącego liczyć na długofalowe zaufanie?
W udzieleniu na to pytanie negatywnej odpowiedzi pomaga sama polityka komunikacyjna rządu. Warto podsumować trzy najbardziej charakterystyczne i zarazem najbardziej nietrafione opowieści piarowe władzy w przewlekłym konflikcie z Unią w związku z praworządnością i funkcjonowaniem wymiaru sprawiedliwości. Wszystkie one ponownie ujawniły się w reakcjach rządu na ostatni wyrok TSUE.
Strategia I. Ahistoryczne wyobcowanie
Od ponad pięciu lat przy okazji sporów z Unią, ogłaszania kolejnych etapów procedury ochrony praworządności, zaleceń i wyroków TSUE, rządząca większość powtarza mantrę o „ograniczaniu polskiej suwerenności”, „łamaniu Konstytucji” (co brzmi szczególnie osobliwie przy ambiwalentnym podejściu organów władzy ustawodawczej i wykonawczej do przestrzegania ustawy zasadniczej).
Narracja ta nieustannie przedstawia Unię i jej instytucje w rodzaju Komisji Europejskiej, Parlamentu Europejskiego lub TSUE jako bytów w stosunku do Polski obcych i zupełnie zewnętrznych, z którymi „wstający z kolan” kraj nie ma nic wspólnego. W najlepszym wypadku, instytucje te są jakąś wstydliwą spuścizną dawnej, quasikolonialnej zależności, która została odważnie zrzucona dzięki „podwójnej rewolucji” przy urnach wyborczych w 2015 roku.
Szczerze mówiąc dziwi, iż tak regresywna strategia komunikacji z elektoratem i zagranicznymi partnerami jest przez rząd konsekwentnie utrzymywana i pielęgnowana. Nie żyjemy przecież w 2000 roku, w którym można było straszyć, że przyjdzie Unia, wykupi Polskę, zabroni uczyć historii narodowej w szkołach, zamknie kościoły, a ceny cukru wzrosną o 200 proc. Polska jest od niemal 17 lat integralną częścią Unii, a najistotniejsze organy UE są współtworzone przez polskich polityków – w tym oczywiście polityków rządzącej większości, takich jak komisarz UE ds. rolnictwa Janusz Wojciechowski.
W TSUE również zasiadają sędziowie Polacy, delegowani do tej instytucji na identycznych zasadach jak w innych 26 krajach członkowskich. Europosłom Zjednoczonej Prawicy w Strasbourgu nikt nie zamierza ani nie jest w stanie odebrać stanowisk czy pensji. To, że wybrali drogę instytucjonalnej marginalizacji w PE poprzez nieobecność w trzech najważniejszych grupach parlamentarnych (chadecy, socjaldemokraci, liberałowie), dzieje się przecież na własne życzenie polskich polityków.
Nawet populistyczne ugrupowania z innych państw wchodzą w skład Europejskiej Partii Ludowej, Socjalistów i Demokratów oraz Odnowić Europę. Przykłady? Węgierski FIDESZ, który dopiero wczoraj, po długiej obecności w EPL, zdecydował o odejściu; rządząca w Czechach partia ANO, której przedstawicielka, komisarz Věra Jourová, jest jednocześnie zdecydowaną zwolenniczką przestrzegania europejskich standardów prawnych w Polsce; słowacki SMER, za którego długoletnich rządów też występowały na Słowacji problemy z elementami praworządności.
„Strategia alienacji” stosowana przez rządzącą nad Wisłą większość w stosunku do instytucji Unii, ogólnie przyjętego zestawu norm i dorobku prawnego znanego jako acquis communautaire oraz rzekomo niechętnych Polsce elit zachodnich – sprawdza się najwyraźniej tylko wśród najtwardszego elektoratu Zjednoczonej Prawicy. Nie odzwierciedla ona realnego rozkładu sił w przeżywającej realny kryzys instytucjonalny i wizerunkowy konstrukcji europejskiej w epoce po Brexitcie i w trakcie pandemii.
Jako stała recepta na relacje Warszawy z Europą strategia ta jest bezskuteczna i nie wnosi z polskiej strony żadnego twórczego fermentu, który mógłby popchnąć Unię do rzeczywistych zmian zarysowanych w ubiegłorocznym przemówieniu programowym przewodniczącej KE Ursuli von der Leyen.
Strategia II. Relatywizm i radykalizm instytucjonalny
Do niezmiennej od ponad pięciu lat strategii komunikacyjnej kolejnych rządów „dobrej zmiany” zalicza się również ewidentny relatywizm prawny. Widać go choćby w licznych wypowiedziach ministra sprawiedliwości, polityków z pierwszego garnituru władzy, sędziów Trybunału Konstytucyjnego oraz prorządowych komentatorów i publicystów.
Oś tej opowieści stanowi twierdzenie, że działania instytucji Unii, w tym TSUE, są motywowane politycznie – co prowadzi do wniosku, że nie muszą być respektowane. To oczywiście podejście czysto utylitarne; gdyby organy UE podejmowały decyzje i wydawały wyroki wychodzące naprzeciw celom politycznym oraz ideologicznym obozu władzy, byłyby otaczane przez rząd czcią i traktowane jako niepodważalne i ostateczne.
Relatywizm wyraża szerszą tendencję, którą widać w nowoczesnej polityce populistycznej. Jest nią skrajny wręcz – co widzieliśmy też w przypadku Donalda Trumpa – subiektywizm i „kalizm”. Co jest dla nas dobre, wygodne i korzystne, nawet w bardzo krótkotrwałym wymiarze – będzie przez nas stosowane i praktykowane. Taka tendencja uderza w podstawowy paradygmat istnienia demokratycznego państwa i wspólnoty narodu politycznego, opartych na wspólnych, obiektywnych i racjonalnych instytucjach. Ułomnych i niedoskonałych jak każdy ludzki twór, wymagających rozumnych korekt i okresowych zmian – niemniej wymagających także poszanowania w swoich warunkach brzegowych, które nie mogą być bezceremonialne przekraczane.
Skoro zdecydowaliśmy się na przystąpienie do Unii, podpisaliśmy (także rękami polityków i liderów obecnie rządzących) traktaty europejskie, powinniśmy ich przestrzegać i szanować instytucje, w których zasiadają polscy przedstawiciele.
Atmosfera relatywizmu i radykalnego kwestionowania instytucji wspólnotowych przekłada się na rozmywanie jednoznacznych norm postępowania w polityce krajowej. Zachęca – z czym coraz częściej mamy do czynienia – do nieszanowania i nierealizowania orzeczeń i wyroków sądów, Konstytucji i ustaw. Prowadzi więc do nastrojów wątpliwości i chaosu już nie tylko legislacyjnego, ale dotyczącego podstawowych kwestii aksjologicznych.
Strategia III. Chaos, z którego nic się nie wyłania
Ostatnią błędną strategią rządu w kwestii praworządności i relacji z instytucjami europejskimi jest nieustanne utrzymywanie nastroju chaosu, niepewności i niepowagi polskich instytucji.
Kilkadziesiąt przeprowadzonych od 2015 roku zmian ustaw o wymiarze sprawiedliwości, ignorowanie wciąż aktualnej i toczącej się procedury unijnej ochrony praworządności wynikającej z art. 7 Traktatu o Unii Europejskiej (którą jeszcze przed oficjalnym uruchomieniem w grudniu 2017 roku przedstawiano powszechnie jako „opcję atomową”, mogącą przynieść Polsce olbrzymie straty wizerunkowe, polityczne i dyplomatyczne) lub nawet decyzji unijnego wymiaru sprawiedliwości w sprawie KRS, z pewnością nie buduje wizerunku Polski jako kraju godnego zaufania u partnerów zagranicznych i inwestorów.
O takim zaufaniu i dobrym wizerunku mówił przy okazji wyroku TSUE pierwszy szef dyplomacji czasów „dobrej zmiany” – kuriozalnie oskarżył o osłabianie dobrego wizerunku Polski instytucje unijne, a nie kreowane przez politykę rządzącej większości zamieszanie, którego nie są w stanie zrozumieć już najbardziej zaawansowani badacze systemów prawnych.
Tworzenie polityki przez chaotyczny konflikt i kwestionowanie wszystkich wartości nie jest historii obce. Zazwyczaj animatorzy tego typu strategii liczą, że z chaosu, anarchii i niepewności na gruzach starego świata narodzi się nowy, wspaniały porządek. Najczęściej jednak z bezkształtnego zamieszania i podważania zasad nie wychodzi w życiu społecznym, politycznym ani w relacjach międzynarodowych nic dobrego.
Podstawowym problemem pozostaje zatem dziś to, że wybrana przez rządzącą większość strategia konfrontacji i kwestionowania instytucji europejskiego wymiaru sprawiedliwości i europejskich norm ustrojowych prowadzi donikąd. Bezradne i powtarzane od lat opowieści nie przynoszą efektów na płaszczyźnie międzynarodowej.
Nikogo innego – oprócz już przekonanych – do tych racji przekonać się nie udało. I dotyczy to zarówno partnerów zagranicznych, jak i podzielonej opinii publicznej w Polsce. Tym bardziej, że na krajowym gruncie wymiernych efektów „naprawy wymiaru sprawiedliwości” nie widać, a autorytet instytucji władzy sądowniczej w rodzaju Trybunału Konstytucyjnego zostały znacząco osłabione.
Rząd znalazł się w potrzasku. Im więcej czasu upływa, tym bardziej zakwestionowanie lub chociaż przewartościowanie istotnego elementu tworzącego jego opowieść polityczną o wymiarze sprawiedliwości staje się niemożliwe. Z oczywistą szkodą dla kultury życia zbiorowego, szacunku dla państwa, prawa, instytucji i partnerów zagranicznych.
Przeczytaj także: Kaganiec na sądy i dobro obywatela
Unia Europejska powstała w oparciu o wartości chrześcijańskie, obecnie Unia nie jest oparta o żadne wartości, jeśli nie liczyć postkomunistycznego agresywnego liberalizmu, który żadnych wartości nie uznaje, wręcz są one dla Unijnej lumpenelity szkodliwe. Unią nas nie straszono, wręcz przeciwnie, obiecywano złote góry i swobodne wyjazdy (cyrk), za to dostaliśmy Balcerowicza i uwłaszczoną PZPR, a obecnie LGBT. Opozycja jedyne, co robi dobrze, to niszczy uczzciwych ludzi. Dlaczego? Bo może. Posiadając narzedzia w formie środków masowego przekazu i doskonale je wykorzystując, nauczona doświadczeniem dziesiątek lat panowania swoich poprzedników i idoli.
Polska władza sądownicza kompromituje się od 89 r., a gdy wreszcie z woli wyborców zaczęto o niej mówić, broni się rękami, nogami i zębami przed uczciwym wykonywaniem swojej pracy i egzekwowaniem sprawiedliwości, za co płacą im prości, zwykli Polacy.
Unia Europejska żadnego jasnego stanowiska nie zajęła, co najwyżej „prawdopodobnie” i „są przesłanki”, bo nie ma podstaw do zarzucenia Polsce łamania traktatów. A jeśli chodzi o Konstytucję (to prawda, że lepszą napisał by student drugiego roku prawa), jakoś nie widzę przykładów jej łamania, ani nikt, kto zarzuca jej łamanie, takowych nie przedstawia. Za to, jak widzę, opozycja raczej ją głęboko schowała.
Jestem jedynie portierem z najniższą krajową, nie jestem zachwycony obecną władzą, moim celem ideologicznym, zawsze odległym, jest dekalog.
Irytuje mnie, że nie dość, iż muszę moich nastoletnich synów uczyć historii, to jeszcze przeprowadzać ich przez trudny proces od solidnej kwerendy do prawidłowego wniosku, po niemal każdym artykule (wynajdywanym gównie na przekór ojcu :)), na szczęście nie nudzą się tym.