„Baśń o wężowym sercu” Radka Raka nie tylko dotyka chłopskiej traumy. Mierzy się też z polską tradycją, gra z nią. Oraz przywraca niechcianą pamięć.
Na ogół wolimy pamiętać o bohaterach, ciemne legendy przeszłości bywają wstydliwie zapominane. A jednak Jakub Szela jest obecny w narodowej mitologii. Jako jedna z najmroczniejszych postaci, upiór – jak u Wyspiańskiego, bezlitosny cham, złowrogi mściciel, wyrzut sumienia. On i rabacja, której był twarzą (bo chyba nie wodzem), budziła dreszcz lęku. Znajdował on wyraz w literaturze: od Anczyca, Krasińskiego i Ujejskiego po wspomnianego autora „Wesela”, Konopnicką i Żeromskiego.
Ale nie tylko przerażał. Mógł też inspirować i fascynować, bo przecież upominał się o chłopską krzywdę. Jego wina wydawała się mniejsza niż wina panów, którzy przez wieki dręczyli, niewolili i wykorzystywali chłopów. Takie spojrzenie na postać Szeli znajdujemy u Brunona Jasieńskiego, a po stu latach pojawiło się w dramacie Pawła Demirskiego, gdzie pańszczyzna została zrównana z kapitalistycznym zniewoleniem od korporacji i kredytów, a sam Szela stał się figurą oczekiwanego współcześnie wywrotowca.
Istniała legenda chłopska, w której Szela był chłopskim herosem, istniała legenda pańska, która znalazła wyraz w oficjalnej interpretacji historii, gdzie w najlepszym razie stał się narzędziem austriackiej manipulacji, by uniemożliwić wybuch kolejnego narodowego powstania.
Do pierwszej nawiązywał przedwojenny ruch ludowy, a potem chętnie wykorzystywali ją komuniści w PRL-u. Druga trwała i trwa mimo wszystko, choć w gruncie rzeczy poza nazwiskiem samego Szeli (i ono, przyznajmy, niezainteresowanym historią już mało mówi) i jakimiś okruchami skojarzeń (może z pamiętaną z „Wesela” Wajdy ekspresyjną sceną sprzedawania przez chłopów odciętych pańskich głów Austriakom) niewiele z niej zostało. Historycy badają okoliczności rabacji, zbierają fakty, łączą je, ale poza nimi samymi prawda o tamtych wydarzeniach niewielu obchodzi.
Pozostaje tylko legenda. Może coraz słabiej pamiętana, ale żywa w literaturze.
Polifonia przekraczająca opowiastkę
„Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli” Radka Raka, zdobywczyni Literackiej Nagrody Nike 2020, jest kolejnym głosem w tej ciągnącej się od z górą 150 lat dyskusji o wiejskim buncie. Tytuł wskazuje, że odnosi się raczej do tej strony postrzegania roli przywódcy rabacji, którą wyznaczył Jasieński w „Słowie o Jakóbie Szeli” (taka jest oryginalna wersja ortograficzna, stąd taka ortografia u Raka). Z jego chłopską perspektywą, która tam oznaczała zarówno formę ludowej ballady, jak bohaterskie ukazanie mściciela ze Smarzowej (dzisiejsza forma nazwy wsi: Smarżowa).
Rak też opowiada z pozycji chłopskiej, dlatego snuje pełne fantazji bajanie, a swojego protagonistę kreuje na postać baśniowego młodzieńca, który przebywa drogę rozlicznych inicjacji, by jako dojrzały mężczyzna mógł światu przywrócić ład i sprawiedliwość. To jednak tylko punkt wyjścia, bo powieść wychodzi daleko poza ludową opowiastkę, a nawet poza buntowniczy kontekst poematu Jasieńskiego.
Chłopska perspektywa pozostaje tu tylko jedną stroną, drugą jest – najzupełniej wysoka i oficjalna (w sensie akceptacji przez czytelników głównego nurtu) literatura. Dokonuje się coś, co dwadzieścia lat wcześniej spotkaliśmy w „Wojnie polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną” Doroty Masłowskiej. Narracja na pozór toczona przez naiwnego opowiadacza (tam brutalny i – wydawałoby się – prymitywny dresiarz, tutaj ludowy bajarz) w istocie okazuje się kompozycją złożoną z motywów branych z przeróżnych źródeł literackich i stanowi raczej strumień języka, w którym łączą się różne rejestry, żeby się nawzajem konfrontować, kompromitować i uzupełniać.
Oboje – Masłowska i Rak – choć tak różni, wykazują się genialnym słuchem językowym i potrafią w brawurowy sposób snuć swoją opowieść na przemian mową naiwną i wyrafinowaną. U Raka słyszymy wieśniaka i oczytanego inteligenta, niemal dziecko i literaturę: odzywają się tu i Mickiewicz, i Leśmian, i Iwaszkiewicz, i Szymborska, i inni. Niekiedy jedną frazą, ledwie aluzją, ale jednak…
Ta polifonia języka powoduje, że nie ma tu nadrzędnej instancji, o której moglibyśmy powiedzieć, że decyduje o tym, co „Baśń…” oznacza. Tak jak języki się konfrontują, a nawet kompromitują, tak zderzane są formy. Tytuł wskazuje na baśń, ale jest tu i bardziej wyrafinowana fantasy, a nawet różne inne postacie fantastyki, gdzie mieszają się porządki czasowe, sposoby kreacji świata przedstawionego, perspektywy patrzenia na rzeczywistość. Ta z kolei wymyka się racjonalnemu porządkowi i staje się domeną wyobraźni.
Rak wykazuje się genialnym słuchem językowym, potrafi w brawurowy sposób snuć swoją opowieść na przemian mową naiwną i wyrafinowaną. Słyszymy wieśniaka i oczytanego inteligenta, niemal dziecko i literaturę. Odzywają się tu i Mickiewicz, i Leśmian, i Iwaszkiewicz, i Szymborska
Właściwie można mówić o realizmie magicznym, jaki znamy z literatury iberoamerykańskiej XX wieku, a którego cechy możemy odnajdywać czy to u Tokarczuk, czy – z drugiej strony – w powieściach Twardocha lub Szostaka. Słyszymy echo „Mistrza i Małgorzaty”, gdy przenikają się światy ludzki i diabelski, gdy groza jest przełamywana humorem, a humor zamiera w obliczu grozy…
To wszystko służy pozbawieniu opowiadanej historii waloru jednoznaczności. Gdy już wydaje nam się, że wszystko zostało ułożone w całość, od razu coś zaczyna nie pasować, jako czytelnicy musimy być nieustannie czujni i nie możemy się dać porwać władzy opowieści. Gdy jest realistycznie, pojawia się jawna fantazja; gdy historycznie, dostrzegamy psujący wszystko anachronizm; gdy mówi się naiwnie, nagle brzmi aluzja do wielkiego poety; gdy już dominuje fantastyka, wracamy do historii. Na równych prawach w ukazanym świecie funkcjonują ludowe czarty i postacie autentyczne, fikcja miesza się z prawdą, śmieszność z patosem. Nic nie jest ostateczne. Dla czytelnika to ogromne wyzwanie, bo jakikolwiek tryb lektury przyjmie, musi go podważyć, a nawet porzucić, by za chwilę do niego wracać.
Podważenie
Opowieść ta bowiem niczego nie wyjaśnia. W tym sensie nie tyle jest rozwinięciem wątku z poematu Jasieńskiego, ile w gruncie rzeczy jego wielorakim podważeniem. Tak jak jest podważeniem wszystkich narracji o Szeli.
Owszem, jest on tutaj ludowym mścicielem, ale okrutna strona jego osobowości to nie jest… on, ale jego odwieczny wróg, pan Wiktoryn Bogusz, z którym magicznie z wdzięczności Wężowego Króla zamienił się rolami i postaciami, a serce ma wężowe. Wydawałoby się zatem, że zła nie ma po stronie chłopskiej, jest tylko wola sprawiedliwości.
Ale i to nie jest prawdą. Przecież uruchomione przez Szelę pokłady chłopskiej złości naprawdę przyniosą bezprzykładną rzeź. Tylko że nie żal nam panów z dworów. Ich bezduszność, pogarda wobec chłopów i niemożność wyjścia z klasowych uprzedzeń nie dają się w żaden sposób usprawiedliwić.
Ludźmi tutaj rządzą instynkty. Od seksualnego po żądzę krwi. Nie inaczej jest zresztą w świecie pozaludzkim. I tam, wśród węży, czartów, wiedźm panują zło, nieufność, ciągłe okłamywanie. Jeśli na chwilę pojawia się baśniowa czystość, okazuje się pozorem lub dosłownie bajką, czyli złudą i fałszem.
Miłość nie znajdzie spełnienia, głód sprawiedliwości w gruncie rzeczy nie zostanie zaspokojony, panowie na zawsze będą panami, a chamy chamami. Jakób-Wiktoryn (kim on jest? pan i cham stają się jednym) w finale zamieni się w Kamień. Nie ma nawet namiastki katharsis.
Okrucieństwo i sny o zemście
Nie ma tu też przesłania. Cały czas trzeba pamiętać o cudzysłowie opowieści. Nawet konsekwentna pisownia imienia Jakób zgodnie z ortografią sprzed stu lat wskazuje na dystans.
Okrutnie zostaje oczywiście zdemaskowany tradycyjny, oficjalny w polskiej literaturze niepodległościowy dyskurs historyczny. Panowie szykują się do powstania, przy tej okazji nawet dywagują o zniesieniu pańszczyzny, ale ani powstania nie potrafią przeprowadzić, ani nie mogą wyjść z kręgu klasowych interesów, tym bardziej nie są w stanie wyzwolić się z przesądów wobec chłopów i ze szlacheckiej pychy.
Nie jest więc tak jak w romantycznej legendzie. Ale jest jak u wielkich romantyków, u pozytywistów czy Żeromskiego, gdzie winy pańskiej nie ukrywano. Przecież Rak sięga tu znakomitych wzorców, które w głównym nurcie literatury były obecne. Tutaj ten wątek został jednak wydobyty z całą ostrością.
Przyjęta jest perspektywa chłopska. Panowie bez reszty wykazują się arogancją. Przemoc, jaką stosują wobec chamów, i ich pogarda ocierają się o bezinteresowny sadyzm. Relacje między wsią a dworem pokazane są jako zależność nie tylko feudalna, ale wręcz kolonialna, panowie traktują chłopów jak niewolników. Okrucieństwo wynika z obyczajowego przyzwolenia (bo panu wolno), ale też ze strachu szlachty przed utratą posłuchu, a w konsekwencji z posiadania darmowej siły roboczej. Ziemianie nie chcą dopuścić do zniesienia pańszczyzny, ani przez cesarza, ani przez powstańczy rząd.
Tak to widzi chłopski narrator. Tyle że – przy zamianie ról przed dwóch antagonistów – wchodzi on na pańskie salony i wnika w pańskie myślenie. „Baśń…”, owszem, traktuje o doświadczeniu zniewolonego, ustawicznie upokarzanego, pogrążonego w nędzy mieszkańca wsi, a także o jego marzeniu znalezienia sensu w świecie nadprzyrodzonym (ale nie chrześcijańskim, bo Pan Bóg, a nawet Jezus, są sojusznikami panów), magicznym, o wywróceniu porządku świata, o zemście. Zarazem jednak jej literackość i zakorzenienie w oficjalnej, wysokiej, pańskiej tradycji sprawia, że tylko po części jest to głos chama.
Sięgnąć głębiej
Z jednej strony zatem Rak wpisuje się w silny w ostatnich trzydziestu latach nowy nurt wiejski, z mocnymi głosami nestorów, Wiesława Myśliwskiego czy Mariana Pilota, ale też z takimi nazwiskami jak Olga Tokarczuk („Prawiek i inne czasy”), Andrzej Stasiuk („Opowieści galicyjskie”), Daniel Odija („Tartak”), Wioletta Grzegorzewska („Guguły”), Andrzej Muszyński („Podkrzywdzie”), Ignacy Karpowicz („Sońka”), Paweł Potoroczyn („Ludzka rzecz”). Pisarze ci oddają głos ludziom ze wsi, pokazują ich doświadczenie w zderzeniu z historią, a więc światem wobec nich zewnętrznym, ale też z codzienną egzystencją i ich własnymi emocjami.
Rak sięga jednak do głębszej mitologii, pamięci przetworzonej w opowieść będącą tyleż odbiciem niegdysiejszych doświadczeń, co fantazmatem, wyrazem nieprzepracowanych nigdy lęków, pragnień i win. Włącza się w ten nurt postrzegania historii, w którym próbuje się dowartościować chłopską perspektywę, zepchniętą w zbiorową nieświadomość pamięć zdecydowanej większości Polaków. Piszą o tym historycy i badacze kultury (wspomnijmy tylko trzy szczególnie ważne książki: „Fantomowe ciało króla Jana Sowy”, „Prześniona rewolucja” Andrzeja Ledera, „Ludowa historia Polski” Adama Leszczyńskiego).
Nie chcemy pamiętać o uwierającym dziedzictwie pańszczyzny, a jednak ono głęboko w nas tkwi i odzywa się w najmniej pożądanych momentach. Główny nurt polskiej kultury ma charakter szlachecko-inteligencki, nie ma co tego oceniać, tak jest, ale to oznacza, że świat chłopski ma słabą reprezentację w powszechnej świadomości. Nawet wśród potomków chłopów, może nawet zwłaszcza u nich, bo często mimowolnie pamięć przodków wypierają.
Gdy wydaje nam się, że wszystko w tej opowieści zostało ułożone w całość, od razu coś zaczyna nie pasować. Na równych prawach w świecie Raka funkcjonują ludowe czarty i postacie autentyczne, fikcja miesza się z prawdą, śmieszność z patosem. Nic nie jest ostateczne
Tak więc „Baśń o wężowym sercu…” przywraca niechcianą pamięć. Idzie ona jednak dalej. To nie tylko dotknięcie chłopskiej traumy. Po drugie bowiem jest to ambitne zmierzenie się z doświadczeniem polskiej tradycji, a zwłaszcza polskiej literatury.
Wspomniałem wyżej o echach twórczości wielu autorów. To gra z nimi. Rak poczyna sobie swobodnie. Punktem odniesienia staje się cała literatura. Pisarz czyta ją przewrotnie, czerpie z niej, interpretuje ją po swojemu, wreszcie ją na własny sposób przepisuje.
I tu objawia się rola fantastyki. Ona właśnie pozwala na dezynwolturę. Wyobraźnia zostaje wyzwolona, nie trzeba się trzymać reguł prawdopodobieństwa, a zarazem tworzy się wewnętrzne reguły świata literackiego. Nie mamy zatem epickiej rekonstrukcji zdarzeń, ani historycznej reinterpretacji faktów. Wyobraźnia pozwala na tworzenie opowieści alternatywnej wobec dosłownie pojmowanego realizmu. Jeśli to jest jednak realizm magiczny, właśnie dlatego że rzeczywistość zostaje poddana mocnemu literackiemu przetworzeniu, fantastyka jest sygnałem, że nie tyle odtwarzamy historię, ile o niej opowiadamy. To tylko i aż literatura.
Anty-baśń
„Baśń…” to przy tym pierwszorzędna literatura. Świetnie się tę powieść czyta, choć powoduje ona ból, tyle w niej grozy i niejednoznaczności. Grozy dwojakiej – tej dosłownej wynikającej z okrucieństwa ludzi, którzy w tamtej historii (tej prawdziwej) uczestniczyli, ale też grozy wynikającej z mroku wizji świata, w którym zło dominuje, a miłość może i bywa nadzieją, lecz nadzieją słabą.
Oczywiście w opowieści Raka jest też humor, mimo wszystko zachowywany zostaje estetyczny, a więc w jakiś sposób gwarantujący bezpieczeństwo dystans, ale one swój rodowód wiodą raczej z Bułhakowa, u którego diabelstwo jest co prawda śmieszne, ale przez to nie przestaje być diabelstwem, niż z dobrotliwej ludowej klechdy.
No i wreszcie ta „Baśń…” jest przecież anty-baśnią. Nie przynosi pocieszenia. Nie dokonuje się w niej przywrócenie metafizycznego porządku. W planie realistycznym, zgodnie z historią, Jakób Szela znajdzie swoje miejsce na Bukowinie, w nagrodę czy za karę jako wygnaniec, na pewno w poczuciu klęski.
W planie fantastycznym przyjdzie niegdysiejsza, a niewierna kochanka Chana, która kiedyś wzięła jego serce: ale czy to nie ironia, że zjawi się wtedy, gdy wszystko się skończyło i człowiek zamienił się w obrośnięty mchem i porostami kamień? Na wszystko już będzie za późno.
Czarna ta baśń…
Przeczytaj też: Kryzysu polskiej prozy nie powstrzyma nawet Nobel
Monika 1
Małe sprostowanie: Chana była wierna na wieki, ale to nie Chanie Jakób oddał serce. Niewierna była Malwa, Persefona Rakowego świata