Zima 2024, nr 4

Zamów

Misterium inne niż wszystko

Rycerz Antonius (Max von Sydow) gra w szachy ze Śmiercią (Bengt Ekerot) w filmie „Siódma pieczęć” Ingmara Bergmana, Szwecja 1957

Gdy nie myślimy o śmierci, tracimy część życia. Żyjemy tak, jakby świat miał poczekać. A nie poczeka. Rozmowa z Angeliką Kuźniak, autorką książki „Soroczka”, i Anją Franczak, założycielką Instytutu Dobrej Śmierci.

Monika Mellerowska: Tabuizowanie śmierci, która jest nieodłącznym elementem życia, nie przynosi nic dobrego. Wy swoimi działaniami łamiecie temat tabu i rozmawiacie o tym trudnym doświadczeniu.

Każda z Was pracując nad tematem śmierci z innej perspektywy – Angelika stara się oswajać z doświadczeniem śmierci, zanim się wydarzy; Ty, Anju, pracując z osobami, których śmierć dotknęła – mniej, lub bardziej osobiście.

Jak rozmawiać otwarcie o śmierci? I jak wygląda nasza społeczna umiejętność jej oswajania?

Angelika Kuźniak: Słowo i czas – to dwie rzeczy, które można podarować drugiemu człowiekowi. Powiedział mi to „ten, który czyta baśnie”, jeden z bohaterów „Soroczki”. Czas to też cierpliwość. W słuchaniu, w byciu razem. Uczę się tego ciągle.

Pierwszą zawodową lekcję odebrałam już w 2000 r. Pracowaliśmy wtedy z Włodkiem Nowakiem nad tekstem „Noc w Wildenhagen”. To historia z drugiej wojny światowej. W małej wiosce Niemki ze strachu przed Rosjanami powiesiły się na strychu. Przeżyła jedna dziewczynka, wtedy kilkuletnia Adelheid, Rosjanie zdążyli odciąć sznur. Spotkałam się z nią po latach.

Na początku słuchałam nieumiejętnie. Przerywałam, zadawałam mnóstwo pytań. Narracja się rwała. Czułam zniecierpliwienie Adelheid. Dziś już wiem, że trzeba dać rozmówcy poczucie bezpieczeństwa. Dać opowiedzieć swoją wersję zdarzeń. Pomału, słowo za słowem. Dopiero potem można dopytywać. Szukać szczegółów, które zbudują emocje i opisywany świat.

Tak jest z każdym trudnym tematem. Rozmawianie o śmierci, moim zdaniem, pozwala nam się z nią oswajać. Kiedy się czegoś boimy, karmimy strach. Strach w nas puchnie, wypiera inne myśli. Również takie, które przyniosłyby ukojenie.

Anja Franczak: Mam wrażenie, że dużo osób boi się nie tylko śmierci, ale też rozmowy o niej. Jak gdyby sama rozmowa sprawiła, że od razu ktoś umrze. A przecież tak nie jest.

Oswajanie lęku przed śmiercią to chyba zadanie na całe życie. Jednak lęk przed rozmową da się pokonać, jest to moim zdaniem przede wszystkim kwestia ćwiczenia i przyzwyczajenia się. W ostatnich latach przeprowadziłam niezliczoną ilość rozmów o śmierci i żałobie, i nauczyłam się czuć komfortowo w takich rozmowach. Staram się mówić prostym, bezpośrednim językiem, bez eufemizmów. Można nazywać rzeczy po imieniu w sposób czuły i empatyczny.

Na ile nasze relacje ze zmarłym czy z innymi bliskimi – którzy razem z nami przeżywają śmierć bliskiej osoby, choć może inaczej niż my – mają wpływ na przeżywanie żałoby? Myślę tu o niedokończonych rozmowach, konfliktach czy nieprzepracowanych doświadczeniach.

AF: Na proces żałoby ma wpływ wiele czynników. Znaczenie ma nie tylko to, kim w naszym życiu była i nadal jest osoba zmarła, ale też kwestia, jak wyglądała nasza relacja z nią, czy były w niej szacunek, miłość i autentyczna więź, czy była zdominowana przez konflikty, które może nie zostały rozwiązane. Znaczenie mają również okoliczności śmierci, czy była wynikiem długiej choroby, czy nastąpiła nagle – może wręcz w sposób traumatyzujący najbliższych.

Żałobę każdy przeżywa po swojemu. W samotności, w tłumie. W krzyku, w ciszy. Pewne jest jedno: trzeba dać sobie czas na pożegnanie

Angelika Kuźniak

Udostępnij tekst

Żałoba może być dodatkowo utrudniona w sytuacjach, w których mamy do czynienia za społecznym tabu, jak np. w przypadku samobójstwa, kiedy osoby w żałobie często spotykają się z ostrą oceną ze strony innych. Patrząc na różne czynniki, które trzeba brać pod uwagę, jasne jest to, że żałoba jest procesem indywidualnym, który wygląda inaczej u każdego człowieka.

AK: Każdy z nas w życiu coś stracił, coś zyskał. O czymś zapomniał. Każdy z nas ma jakieś niedokończone sprawy, niewypowiedziane słowo „przepraszam”, niewypowiedziane wyznanie. Żałobę każdy przeżywa po swojemu. W samotności, w tłumie. W krzyku, w ciszy.

Myślę, że pewne jest jedno: trzeba dać sobie czas na pożegnanie. To zrozumiałe, że mniej nas dotyka śmierć osoby, której nie znamy. Zauważamy ją, może na chwilę przystajemy, ale raczej nie cierpimy miesiącami czy latami.

Każda śmierć jednak, nawet ta anonimowa, może nas czegoś nauczyć. Może spowodować refleksję nad swoim własnym życiem. O tym jest też moja książka. O tym, że warto być tu i teraz, blisko z tymi, którzy są obok. „Co zostaje po człowieku? Nie to, co zgromadził, zebrał, tylko to, co rozdał” – pisał Natan Gross do Janusza Stępińskiego. I dodawał, że Wisława Szymborska, bo jej dotyczył list, „umiała rozdawać”.

Angeliko, Twoim rozmówcom zdarza się, że ich – wyrażana zawczasu – wola dotycząca spraw związanych z pochówkiem, jest dla ich bliskich, najczęściej dzieci, trudna do przyjęcia. Zastanawiam się, na ile to postawa obronna, mająca na celu niedopuszczenie myśli o śmierci bliskiej osoby, a na ile odsunięcie w niepamięć tego, co wydarzy się prędzej czy później. Napotykacie w Waszej pracy na opór rozmówców, zaprzeczenie, że lepiej o tym nie mówić, nie kusić losu?

AK: Niektórzy ludzie traktują słowo „śmierć” jak samospełniającą się przepowiednię. Lepiej je zmilczeć, wtedy śmierć nie przyjdzie. A na pewno nie już, nie zaraz. Tyle że śmierć jest. I będzie. „Śmierć każdemu w końcu w oczy zaglądnie. Każdemu zdarzyć się musi. […] Idzie do piachu stary, idzie ten, co dopiero zaczął życie”. – mówi w „Soroczce” „ta która śni”. I przestrzega: „Zobaczysz pani, przyjdzie jeszcze taki czas, że żywi będą płakać, że nie mogą być przy umierających. Nikt nigdy nie znał takiej samotności”.

Nie chodzi o to, żeby o śmierci myśleć ciągle. Nie można jednak o niej zapominać. Nie bójmy się jej, nauczmy się o śmierci rozmawiać.

AF: Ja nie spotykam się z oporem, ponieważ ludzie, którzy przychodzą do mnie, robią to z własnej woli i właśnie z głębokiej potrzeby otwartej rozmowy. Jednak często słyszę o tym, że wśród swoich bliskich nie są w stanie rozmawiać na tematy związane ze śmiercią i żałobą. Czasami łatwiej jest rozmawiać z obcą osobą.

Jeżeli chodzi o rożne opinie na temat pochówku i konflikty np. między rodzicami i dorosłymi dziećmi, to pojawia się dla mnie podstawowe pytanie: dla kogo jest ceremonia pogrzebu? Dla osoby zmarłej, więc trzeba dostosować się do jej życzeń? Czy dla tych, którzy zostają, więc pogrzeb powinien przede wszystkim być wsparciem w żałobie?

Na te pytania nie ma jednej odpowiedzi, wygląda to inaczej w każdej rodzinie. Rozwiązanie można znaleźć tylko przez rozmowę, w której brane są pod uwagę potrzeby wszystkich członków rodziny. Problem polega na tym, że często tych rozmów nie ma. W Anglii lub Kanadzie przy takich rozmowach może pomóc doula umierania – zawód jeszcze prawie nieznany w Polsce.

Jedna z bohaterek „Soroczki” mówi, że po śmierci już w domu nie trzymają – czy to oznacza, że nie mamy już czasu ani ochoty towarzyszyć zmarłym w odchodzeniu? Rozmówcy Angeliki wydają się osamotnieni w swoich przygotowaniach, a Ty, Anju, mówisz w jednym z wywiadów: „niecierpliwość społeczna jest krzywdząca”. Czy to znaczy, że takimi działaniami, obojętnością i odsuwaniem śmierci na dalszy plan – tej która czeka każdego z nas, i tej, która dotyczy naszych bliskich – najbardziej krzywdzimy samych siebie?

AK: Dziś „w domu nie trzymają” ze względów sanitarnych. Jest to po prostu zabronione. Dawniej, głównie na wsiach, do trzeciej doby po śmierci nieboszczyk leżał w domu. Tu przychodzono na czuwanie, modlono się. Ludzie śpiewali pieśni pustonocne. Myślę, że moi rozmówcy nie tyle są osamotnieni, co nie zaprzątają całemu światu sobą głowy. Są pogodzeni z tym, co nieuchronne. Dziś – jak mówi ta, która śni – „ludzie psują nawet umieranie. Udają, że śmierci nie ma. Że nigdy się z nią nie spotkali. Matka, ojciec umierają w szpitalach za parawanem. A jak w domu, to często samotnie”. Nie myśląc o śmierci, tracimy część życia. Siebie i drugiego człowieka. Nie myśląc o śmierci, żyjemy tak, jakby świat miał poczekać. A nie poczeka.

AF: Społeczną niecierpliwość widzę przede wszystkim w kontekście żałoby. Osoby po stracie bliskiego często odczuwają presję ze strony otoczenia, żeby jak najszybciej wrócić do „normalności”, żeby się już nie smucić. Takie porady często wynikają z własnego poczucia bezradności, które większość z nas odczuwa, kiedy jesteśmy świadkami czyjegoś bólu.

Natomiast w kontekście towarzyszenia osobom umierającym, moim zdaniem, dominującym uczuciem jest lęk. Boimy się, bo nie wiemy, jak to wygląda, zwłaszcza w wymiarze fizjologicznym. Wiedza, która jeszcze kilka generacji wstecz była w każdej rodzinie, zniknęła z kolektywu. Śmierć zniknęła z naszych domów. Dzisiaj większość ludzi spędza ostatnie swoje dni w szpitalu, gdzie umieranie jest traktowane jako proces medyczny, a nie jako jeden z rozdziałów indywidualnej historii życia.

Jedną z inspiracji do powstania „Soroczki” były wspomniane już przez Angelikę pieśni pustonocne, które śpiewało się podczas pustych nocy, czyli pożegnania zmarłego jeszcze w domu, nim odprowadzi się go na cmentarz. Dziś jest to już, nawet na wsiach, rzadki rytuał. Przywykliśmy do szybkich pożegnań z tradycyjnym schematem – kościół, cmentarz, trumna, ciężki kamień i stypa, na której zresztą bardziej pogłębiamy swój smutek, niż wspominamy zmarłego. To nie jest najlepszy sposób na zastąpienie spokojnego przejścia przez ból żałoby, jaki mogły dawać wspomniane puste noce. Czym zastępujemy dziś rytualne pożegnania? I czy możemy jeszcze nazywać je w takiej formie, w jakiej je przeżywamy, rytuałem?

AF: Z mojej perspektywy we współczesnej formie obcowania ze zmarłymi, dotyczy to zwłaszcza dużych miast, za mało jest miejsca na smutek.

Rozmawiamy teraz o dwóch różnych etapach – z jednej strony o rytuale czuwania nad zmarłymi, a z drugiej o rytuałach ceremonii pogrzebowej. Rytuał czuwania, bycia we wspólnocie z innymi w obecności osoby zmarłej, jest przestrzenią na przeżywanie i wyrażanie emocji. Kiedy ludzie razem siedzą, śpiewają i opłakują swoją stratę, mogą czuć się w tym bezpieczni, ponieważ to jest czas i miejsce, w którym istnieje społeczne pozwolenie nie tylko na małą łezkę, ale na autentyczny wyraz uczuć. Kiedy natomiast od razu przyjedzie zakład pogrzebowy i zabiera zmarłego, bliscy zostaną z pustką, która może być nie do zniesienia.

Jeżeli natomiast chodzi o rytuał ceremonii pogrzebowej, to jestem bardzo ciekawa jego rozwoju w najbliższych latach. W dużych miastach widzimy wzrost ceremonii świeckich. Osoby, które je prowadzą, trafiły do tego zawodu na różne sposoby. W Polsce nie ma żadnych szkoleń dla mistrzów świeckich ceremonii pogrzebowych. W innych krajach istnieją kursy, którzy przygotowują profesjonalistów, przekazując np. wiedzę z obszarów retoryki, antropologii, dramaturgii i pedagogiki. Może taki rodzaj edukacji pojawi się również w Polsce.

Jeden z bohaterów książki Angeliki zauważa, że ważne jest nie tylko to, w co ubrać się do trumny, ale i w czym niesione będzie ciało. Dziś coraz częściej szuka się rozwiązań innych niż tradycyjny pochówek na cmentarzu, w dębowej trumnie. W książce znajdujemy zaskakującą, zważywszy wiek rozmówczyni – „tej, która patrzy” – pragnienie pochówku w lesie cmentarnym. Sama pierwszy raz usłyszałam o tym miejscu od Anji. Taka forma wydaje się dość współczesną, wydawałoby się, że biorą ją pod uwagę raczej ludzie młodzi. W planach rozmówców Angeliki pojawia się także balsamowanie zwłok (mówi o tym „ten, który czyta baśnie”) – to już zupełne kuriozum, i pojawiające się tu w kontekście lęku przed jadem trupim. W obliczu tych wszystkich trumien czekających na śmierć i tych, którzy w nich spoczną, poduszek i koronek – pochówek w lesie to dość nietypowe rozwiązanie.

AK: Mówiąc „kuriozum” już wartościujemy. A nie powinnyśmy. I dlaczego kontrowerysjne? Skoro istnieje taka piękna możliwość. Każdy ma prawo wyboru. Rzecz w tym, żeby ci, którzy będą nas chować, uszanowali naszą wolę.

Jeśli mówimy o prawie wyboru i uszanowaniu woli, to jak reagują rodziny zmarłych, kiedy proponuje się im nowe, inne niż przyjęte formy pochówku?

AF: To na razie są rozmowy hipotetyczne, ponieważ alternatywne formy pochówku obecnie nie są w Polsce możliwe. Polskie prawo cmentarne, tzn. ustawa o chowaniu zmarłych pochodzi z 1959 roku i pod wieloma względami nie odpowiada na współczesne potrzeby społeczeństwa i realia branży funeralnej.

Prawie wszystkie osoby, z którymi rozmawiam, mają koncepcje miejsca, w którym znajdują się zmarli. Rzadko spotkam człowieka, który twierdzi, że nasz materialny świat jest jedyną rzeczywistością

Anja Franczak

Udostępnij tekst

Z jednej strony zawiera za mało regulacji, np. jeżeli chodzi o kwestie, jakie kwalifikacje są potrzebne, żeby otworzyć i prowadzić zakład pogrzebowy, a z drugiej strony rygorystyczne są reguły dotyczące np. obcowania z prochami, które w Polsce można pochować wyłącznie w grobie na cmentarzu. W wielu krajach na świecie rodzina może odebrać prochy z krematorium i robić z nimi dosłownie, co chce. Może je trzymać w domu, rozpraszać w naturze albo pochować pod drzewem na cmentarzu leśnym. W Polsce to wszystko jest nielegalne i traktowane jako zbezczeszczenie zwłok, za które grozi kara pozbawienia wolności do dwóch lat.

W naszej kulturze bywa często tak, że już same cmentarze stanowią temat tabu – jest wiele przykładów także w ludowych wierzeniach, które utrwaliły się we współczesnym, miejskim społeczeństwie, dotyczących miejsc pochówku. Większość z nich podszyta jest nieuzasadnioną obawą przed tymi miejscami. Uczestniczyłam w lipcu w bardzo ciekawym spotkaniu z Małgorzatą Żerwe i jej książką „Życie grobowe” – fotografowanie cmentarzy to ciągle w naszej kulturze jeszcze kontrowersyjny temat. Czy taki brak oswojenia z miejscami pochówku ma duży wpływ na przeżywanie żałoby?

AF: Szczerze mówiąc, nie zauważyłam w Polsce wielkiego tabu wokół cmentarza. Może większość ludzi nawiedza cmentarz tylko w listopadzie, ale znam wiele osób, które regularnie odwiedzają groby swoich bliskich.

Bohaterzy „Soroczki” zdają się być bardziej oswojeni ze śmiercią – może to wynika z ich wieku?

AK: Cmentarze chętnie odwiedzamy. Szukamy tam ukojenia, spokoju. Zdarza się przecież, że tam prowadzi się ostatnie, „przegapione” rozmowy z tymi, ktorzy odeszli. Choć rzeczywiście często słyszałam od moich rozmówców, że to, co przynależy śmierci, powinno zostać przy niej. Stawia się granice: życie – śmierć. Nie sądzę jednak, że to wszystko wynika jedynie z wieku rozmówców. Raczej z ich emocjonalnej dojrzałości.

Wracając do przygotowań: podczas spotkania dotyczącego książki Tomasza Ponikły „Tischner – nadzieja na miarę próby” wspomnieliśmy o testamentach życia. To kolejny trudny temat – przygotowania do własnej śmierci.

W „Soroczce” takim testamentem wydają się wspomnienia. To, co miało być rozmową o odchodzeniu, o przygotowaniach do śmierci stawało się często rozmową o życiu, wybuchem wspomnień. Pojawiają się w nich artefakty – stare książeczki do nabożeństwa, różaniec, z którym bohaterowie są szczególnie związani czy nawet notatki nieżyjącego dziecka. To istotne dla rozmówców przedmioty, którym pierwszeństwa zabrania ich do trumny muszą czasem ustąpić konieczne przecież ubrania. Świadczy to z kolei o tym, że antropomorfizujemy śmierć, a do życia po śmierci – niezależnie od stosunku do wiary i Boga – odnosimy się magicznie, traktując trochę trumnę jako wehikuł przenoszący nas do tamtego świata. Śmierć jest dla nas pustką czy przejściem do innego świata, innego „życia”?

AK: Czym jest dla mnie śmierć? Na pewno nie myślę o spotkaniu z Panem Bogiem. Cenię węgierskiego pisarza Sandora Maraia i często cytuję jego słowa. Twierdził, że śmierć „to po prostu inne pomieszczenie tego samego mieszkania”.

AF: Na to pytanie chyba każdy ma swoją własną odpowiedź.

A widzicie różnice w rozmowach o śmierci i w podejściu do tego, co nieuniknione, w zależności od wieku i doświadczeń?

AF: Obserwuję potrzebę otwartej rozmowy o śmierci wśród wielu młodych ludzi. A dzieci raczej nie boją się tego tematu, póki dorośli nie nauczą ich lęku wobec śmierci. Z mojego doświadczenia, większe problemy z rozmową nie tylko o śmierci, ale ogólnie o tematach związanych z emocjami, obecnie mają ludzie w średnim wieku.

Anju, zapewne widzisz różnicę w przeżywaniu żałoby. Chyba istotne znaczenie ma tu wiek zmarłego bliskiego i rodzaj jego śmierci.

AF: Wiek – zarówno nasz własny, jak i wiek osoby, która zmarła – jest jednym z wielu czynników, którzy kształtują proces żałoby. Ale tak samo ważne są np. nasze cechy charakteru, nasz sposób zachowania się w sytuacjach stresujących i nasze strategie radzenia sobie z problemami.

Jedni trzymają się myślenia racjonalnego, inni mają łatwiejszy dostęp do swoich emocji. Jedni wolą skonfrontować się bezpośrednio, inni potrzebują dużo czasu, żeby krok po kroku zbliżyć się do tematu, którego się boją. I to wszystko jest w porządku, nie ma lepszego lub gorszego sposobu. Nie można zmuszać nikogo do tego, żeby się skonfrontował świadomie ze swoją śmiertelnością lub żałobą. To musi wynikać z własnej chęci. Jeżeli ktoś chce unikać tych tematów, ma do tego prawo. Jednak trudniej je ignorować kiedy, np. bliska nam osoba choruje. Albo kiedy jest pandemia.

Wydaje się, że katolikom pożegnanie powinno przychodzić łatwiej – wierzą przecież, że zmarły idzie do domu Pana. Tymczasem to katolickie pogrzeby i cmentarze są jednymi ze smutniejszych. Dobitnie pokazuje to wspomniana książka „Życie grobowe”, gdzie znajdujemy zdjęcia z kolorowych cmentarzy pełnych świętujących osób, członków rodzin tam pochowanych. Od spotkania z książką „Tischner. Nadzieja na miarę próby” wraca do mnie pytanie, jaki wpływ na nasze przeżywanie śmierci bliskich i żałobę po nich ma wyznawana przez nas religia. I jeszcze jedno ważne pytanie: czy przygotowanie się do własnej śmierci jest różne w zależności od wyznawanej wiary?

AF: Wydaje mi się, że większość ludzi w coś wierzy, niezależnie od tego czy są wyznawcami poszczególnej religii, czy nie. Prawie wszystkie osoby, z którymi rozmawiam, mają koncepcje jakiegoś innego miejsca, w którym znajdują się zmarli. Rzadko spotkam człowieka, który twierdzi, że nasz materialny świat jest jedyną rzeczywistością.

A jednak prawie wszyscy boimy się śmierci, więc wiara niekoniecznie jest antidotum na lęk. Może nie chodzi o to, żeby ten lęk pokonać, tylko żeby się z nim przyjaźnić. Przecież lęk przed nieznanym jest jak najbardziej ludzki. Misterium śmierci, w moim odczuciu, polega na tym, że ona jest fundamentalnie inna od wszystkiego, co znamy. Nie jesteśmy w stanie opisać jej w strukturach naszego codziennego myślenia. Śmierć jest poza naszym językiem. Ale cóż – prędzej czy później wszyscy jej doświadczymy.

Angeliko, z Twojej książki wynika, że z większością, jeśli nie wszystkimi rozmówcami nawiązałaś bliższą relację…

AK: Bliższa relacja to za duże słowo. Nie zaprzyjaźniliśmy się. Ale na swój sposób byliśmy sobie bliscy. Zwierzenia, rozmowy łączą. Myślę, że wzajemnie coś sobie daliśmy. Ja ich wysłuchałam. Bez zniecierpliwienia, poganiania. Oni dali mi życiową mądrość, dojrzałość i spokój, z jakim godzą się na nieuniknione.. „Starość to czas dawania – mówi „ta, która śni”. – „Stoję przed panią jak drzewo jesienią, jeszcze nie wszystkie liście opadły. Gdzieniegdzie nawet jabłko się trafi. Pani weźmie z tego, co będzie chciała”.

A czy Ty, Anju, także nawiązujesz takie relacje z osobami, które prowadzisz przez żałobę?

AF: Głębokie, często emocjonalne rozmowy o egzystencjalnych tematach są w naturze mojej pracy. Czasami ludzi dzielą się ze mną myślami, których nie mówią nawet swoim bliskim. Nie znaczy to jednak, że jesteśmy przyjaciółmi. Więź, która powstaje między nami, potrafi być intensywna, ale istnieje przede wszystkim w chwili obecnej, w teraźniejszości. Jest to relacja autentyczna, ale profesjonalna. Przez jakiś czas pojawia się w moim życiu cudowna osoba, z którą mam zaszczyt pracować, a w pewnym momencie się żegna. Dla mnie osobiście to też lekcja przemijalności.

Czy doświadczenia, jakie zebrałyście w pracy – nad przygotowaniami do książki czy w IDS –spowodowały, że same już nie boicie się śmierci?

AF: Jasne, że się boję, ale też jestem bardzo ciekawa, jak to będzie. Oswajanie lęku przed śmiercią dla mnie jest zadaniem na całe życie. Szczerze mówiąc, kiedy ktoś stanowczo twierdzi, że w ogóle nie boi się śmierci, to trudno mi w to uwierzyć.

AK: Nawet, jeśli dziś powiem „nie boję się”, to w tej jednej chwili (jeśli będę tego świadoma) ten strach z pewnością poczuję.

Anju, niedawno rozpoczął działalność powołany przez Ciebie Instytut Dobrej Śmierci, który nazywasz przestrzenią dialogu i edukacji o przemijaniu. Możesz przybliżyć ideę i cele przedsięwzięcia, którego jesteś inicjatorką? Skupiasz w nim wielu wspaniałych ludzi – skąd taka potrzeba budowy Instytutu?

AF: Od kiedy piszę blog „Sprawy Ostateczne”, poznałam wiele wspaniałych ludzi, którzy w swojej pracy codziennej mają styczność z śmiercią i traktują ją jako normalną część życia. Spotkałam się z profesjonalistkami i profesjonalistami z branży funeralnej, ze świata psychologii, medycyny oraz opieki paliatywnej, a także z artystkami i artystami, którzy poruszają temat skończoności w swojej pracy twórczej. Stwierdziłam, że powinniśmy połączyć siły, i w taki sposób powstała interdyscyplinarna inicjatywa pt. Instytut Dobrej Śmierci. Jest to nieformalne stowarzyszenie, w ramach którego możemy się spotkać, poznawać, wymieniać doświadczeniami oraz dzielić się swoją wiedzą z innymi. Łączy nas przekonanie, że przemilczenie i tabuizowanie śmierci nie służy ludzkiej kondycji. Chcemy mówić o śmierci i żałobie w sposób czuły, świadomy i wspierający.

Czytelnik „Soroczki” dowie się, skąd pomysł na temat w niej poruszony – właściwie to kilka pomysłów, taki warkocz zdarzeń. Ale może też poczuć niedosyt. Czy rozmowy przeprowadzone do „Soroczki” zaowocują kolejnymi spotkaniami?

AK: Ufam czytelniczkom i czytelnikom. Lubię zostawiać im przestrzeń do refleksji. Myślę, że każdy przepracuje te historie po swojemu. Pewne jest, że – tak jak w wierszu Urszuli Kozioł z tomiku „Znikopis” – „z niczym tu przyszłam / i odejdę z niczym / i wkrótce będzie jakby mnie nie było”.

Wesprzyj Więź

Angelika Kuźniak – biografistka, reporterka, autorka między innymi opowieści biograficzno-reporterskich „Marlene”, „Papusza” oraz nominowanej do Nagrody Literackiej Nike „Stryjeńska. Diabli nadali”. W październiku 2020 ukazał się reportaż o życiu i umieraniu „Soroczka”.

Anja Franczak – ur. 1984. Kulturoznawczyni, towarzyszka w żałobie, pomysłodawczyni i założycielka Instytutu Dobrej Śmierci, którego działania mają na celu oswojenie tematu umierania, śmierci i żałoby, autorka bloga Sprawy Ostateczne.

Przeczytaj też: Wyjście ku nieznanemu. Śmierć jako wydarzenie sakramentalne

Podziel się

7
1
Wiadomość