W kwestii szkolnych lekcji religii biskupi zmarnowali ostatnie trzydzieści lat.
Wydana przez „Więź” książka „Ostatni dzwonek” to niezwykle ciekawa rozmowa dziennikarza Dawida Gospodarka z ks. Damianem Wyżkiewiczem CM, charyzmatycznym katechetą z warszawskiego zespołu szkół im. Konopczyńskiego (liceum i technikum). Duchowny został wyróżniony w ogólnopolskim konkursie Nauczyciel Roku 2019, zorganizowanym przez „Głos Nauczycielski” i Ministerstwo Edukacji Narodowej (takie wyróżnienie dla nauczyciela religii to rzecz niesłychana!).
Książka nosi podtytuł: „Rozmowy o przyszłości lekcji religii”. Temat ten jest mi dobrze znany, sam przez dwa sezony byłem nauczycielem religii w jednym z warszawskich liceów. Od tamtego czasu minęło już dwadzieścia lat, niestety przekonuję się jednak, że wyzwania stojące przed katechetą i w ogóle pytania o obecność religii w szkole publicznej nie tylko nie zmieniły się, ale jeszcze bardziej wyostrzyły.
Przyznaję, to była dla mnie wzruszająca lektura. Damian Wyżkiewicz dzieli się bowiem swoim konkretnym doświadczeniem, co przypomina mi wiele z tego, co sam przeżyłem.
„Dobry nauczyciel – mówi ks. Damian – to przede wszystkim dobry pedagog. I nieważne, czy uczy religii katolickiej, chemii czy biologii. Ale bycie dobrym pedagogiem to sztuka. Dobry pedagog uwzględnia w swojej pracy sposób myślenia, przekonania i postawy uczniów, ukształtowanych przez współczesną kulturę, w tym również media elektroniczne. Traktuje uczniów z szacunkiem, okazuje im przyjacielskie zainteresowanie, którego młodzież tak bardzo potrzebuje. (…) Trzeba słuchać. To jest podstawa i konieczność!”.
Kościół wciąż nie wypracował koncepcji, czym ma być właściwie szkolna katecheza: przekazywaniem wiedzy o religii czy inicjacją do życia sakramentalnego?
Można tylko pozazdrościć tym chłopakom i dziewczętom, którzy trafili na takiego nauczyciela religii – z zacięciem pedagogicznym i uniwersyteckim wykształceniem (oprócz studium teologii ukończył filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim, pisał pracę z Heideggera, a obecnie robi doktorat w PAN), a przede wszystkim – z pasją słuchania i rozumienia młodych. Jego przykład pokazuje, że nawet w trudnych warunkach katecheta może nawiązać z młodzieżą dobry kontakt i zrobić coś dobrego.
Ale ilu jest takich katechetów – z talentem pedagogicznym, a jednocześnie z odpowiednim wykształceniem? Jako tako wygląda to jeszcze na poziomie nauczania początkowego, gdzie z dziećmi pracują mądre siostry zakonne i panie katechetki, coraz gorzej – na poziomie szkół średnich. Młodzi księża delegowani przez proboszczów, słabo wykształceni, niedojrzali emocjonalnie, często zupełnie nie dają sobie rady, a świeccy katecheci uciekają, zrażeni kiepskimi warunkami płacowymi. Przez trzydzieści lat nie udało się wypracować modelu podobnego do tego sprzed wojny, kiedy w gimnazjach pracowali specjalnie przygotowani, świetnie wykształceni księża prefekci. Mamy więc narastający problem braku kadr do nauczania religii.
Równie istotny jest jednak inny problem. Kościół wciąż nie wypracował koncepcji, czym ma być właściwie szkolna katecheza: przekazywaniem wiedzy o religii czy inicjacją do życia religijnego, czyli sakramentalnego? Wielu badaczy twierdzi, że tej drugiej funkcji nie da się w ogóle zrealizować w przestrzeni szkolnej. W rezultacie przekaz wiedzy jest byle jaki, a inicjacja – żadna.
Pisał o tym już bardzo dawno bp Kazimierz Nycz, jako specjalista od katechezy, a nie tak dawno Andrzej Czaja, biskup opolski, zgłosił na forum episkopatu konkretną propozycję, by jedna z dwóch lekcji religii tygodniowo odbywała się nie w szkole, lecz w parafii, w przestrzeni sakralnej, blisko wspólnoty wierzących. Niestety, reszta biskupów na to nie poszła, można się domyślać, że ze względów finansowych (pensje księży katechetów wypłacane przez państwo zmalałyby wtedy o połowę).
Ks. Damian Wyżkiewicz przyjął w praktyce takie właśnie rozwiązanie jak proponował bp Czaja: jedna lekcja tygodniowo odbywa się przy kościele – i w ten sposób przyciąga młodych do świątyni, do praktyk religijnych. Niewierzących uczniów też zaprasza – by zobaczyli, jak wygląda Kościół z bliska.
„Ostatni dzwonek” to zresztą wymowny tytuł. Ciekawe przemyślenia księdza Damiana powinny trafić do rąk katechetów, a także do kanonu obowiązkowych lektur w seminariach duchownych – dla wielu mogłyby okazać się pomocą i inspiracją. Obawiam się jednak, czy nie jest już za późno. Bo pogłębiający się kryzys autorytetu Kościoła i gwałtowna sekularyzacja społeczeństwa, zwłaszcza młodego pokolenia, sprawiają, że kurczy się liczba zainteresowanych lekcjami religii w szkole, a politycy otwarcie już głoszą hasło rozdziału Kościoła i państwa. Nastał czas mało sprzyjający spokojnej refleksji, dyskusji i gruntownym reformom.
Moim zdaniem, wyłączną odpowiedzialność za obecny opłakany stan rzeczy ponoszą hierarchowie, którzy zmarnowali trzydzieści lat – zapatrzeni w dawno nieaktualne już wzory, ukołysani sukcesem pielgrzymek papieskich, oderwani od rzeczywistości. Takiej niefrasobliwej postawy biskupów dwukrotnie doświadczyłem osobiście.
Otóż kiedy byłem katechetą w liceum, zdarzyła się wizytacja biskupia w miejscowej parafii. Ksiądz biskup (jeden z pomocniczych warszawskich, skądinąd bardzo poczciwy) zażyczył sobie odwiedzić nasze liceum (a była to placówka państwowa). Poprzedniego dnia dyrekcja ogłosiła uczniom, że kto nie chce, może tego dnia nie przyjść do szkoły.
W dużej sali gimnastycznej biskup przemówił do wyselekcjonowanej młodzieży, opowiadając o niedawnej pielgrzymce papieża do Kazachstanu, której towarzyszył. Potem zajrzał na kwadrans do pokoju nauczycielskiego, gdzie dobrotliwie wyrzekł kilka zdań do ciała pedagogicznego. Byłem rozczarowany, nie zapytał bowiem nikogo, o nic.
„Księże Biskupie – odezwałem się. – Wyznam, że zaledwie 50 procent z moich lekcji mogę uznać za udane”. Biskup spojrzał na mnie zaskoczony i jakby z politowaniem. „Może więc ktoś powinien panu pomóc?” – odpowiedział…
Tymczasem zatelefonował proboszcz, zapraszając mnie wieczorem na spotkanie księdza biskupa z dyrektorami szkół mieszczących się na terenie parafii i ze wszystkimi katechetami, a było nas pięcioro. Oho, pomyślałem, skoro nas zaprasza, to wreszcie będzie okazja do rozmowy.
Spotkanie miało charakter wystawnej uczty. Biskup siedział na honorowym miejscu. Kiedy podano mięsiwo, sobie nałożył jako pierwszy, potem łaskawie posunął półmisek do siedzącej obok pani dyrektor. Po zakończonej konsumpcji otarł usta serwetką i zaczął opowiadać… o swoim pobycie z papieżem w Kazachstanie. A kiedy skończył, wstał, by się ze wszystkimi pożegnać. Ani jednego pytania, jakie są nasze problemy czy trudności. Nikogo nie dopuszczono do głosu. Zrozumiałem, że wspólny obiad z księdzem biskupem u proboszcza miał być dla nas, świeckich, po prostu zaszczytnym wyróżnieniem.
Kiedy biskup podszedł do mnie, podjąłem jeszcze rozpaczliwą próbę, by mu zakomunikować, jak trudna jest służba katechety w szkole średniej, atakowanego bądź olewanego przez młodzież – jakby żołnierza na pierwszej linii frontu. „Księże Biskupie – odezwałem się. – Wyznam, że zaledwie 50 procent z moich lekcji mogę uznać za udane”. Biskup spojrzał na mnie zaskoczony i jakby z politowaniem. „Może więc ktoś powinien panu pomóc?” – odpowiedział…
Innym razem – było to bodaj w roku 2002 – znalazłem się wraz z żoną na przyjacielskim spotkaniu u pana Winfrieda Lipschera, radcy Ambasady RFN, który po wielu latach kończył swoją misję w Warszawie. Obok mnie siedział przy stole abp Stanisław Gądecki, wówczas przewodniczący Komitetu Episkopatu ds. Dialogu z Judaizmem, obecnie przewodniczący episkopatu.
Chciałem podrzucić jakiś ciekawy temat konwersacji, a ponieważ byłem świeżo po dwóch latach pracy w liceum, podzieliłem się refleksją, jak trudno jest prowadzić katechezę dla kilkorga chętnych uczniów, gdy reszta klasy, pochodząca z rodzin niepraktykujących, jest obojętna religijnie i wymaga raczej głoszenia kerygmatu, a najpierw – zaciekawienia w ogóle kwestią wiary. Ksiądz biskup stanowczo zaprzeczył: „Religia w szkole funkcjonuje bardzo dobrze, nie widzimy takich problemów”.
Najwyraźniej nie chciał ze mną rozmawiać. A może naprawdę tak myślał?
Przeczytaj też: Na skrzydłach megalomanii
Fajny artykul. Trafil Pan nim w dziesiatke. A podobnych”spotkan” z biskupami tez doswiadczylem i do dzisiaj mnie po nich otrzasa!
W mojej szkole kiedyś gościł biskup pomocniczy naszej diecezji.
Tak chyba wyglądały w XIX wieku w Afryce spotkania białego bwana kubwa z małymi Murzynkami. ….
To porownanie z Bwana Kubwa jest dobre! 🙂 Ale mysle tez, ze takie wynoszenie biskupa na piedestal jako “arcypapy diecezji” to wypadkowa dwoch postaci klerykalizmu. Jedna z nich to klerykalizm biskupa, ktory plawi sie w wlasnym blasku, a druga postawa jest nasz oddolny klerykalizm, ktory tak wlasnie biskupom holduje. No i wtedy mamy to, co mamy…
Chętnie powitałbym w szkole biskupa jako naukowca, jako mądrego człowieka, który przyjedzie do liceum z ciekawym wykładem z filozofii, z etyki dla wszystkich, wierzących i nie wierzących, który potem odpowie na pytania, wysłucha żalów, spróbuje wytłumaczyć.
Tylko to może zaburzyć biskupowi spokój i trawienie…
Zresztą czy on, wielki człowiek jest od takiego zniżania się?
No wlasnie 🙂
Nigdy przez 25 lat pracy nie zostałam zaproszona na obiad z biskupem, nigdy nie byliśmy zapraszani po bierzmowaniu.. podczas rekolekcji wielkopostnych kiedy zziebnięci warowaliśmy pod kościołem nikt nie pomyślał o herbacie..
a była to wyrazista okazja integracji grona..wstydziłam się za tę nieczułość..
więc nie oplakujmy tego co martwe, może być tylko lepiej
🙂
Z Bogiem
Pozdrawiam wszystkich..
Mysle o Kosciele intensywnie i z niepokojem….
To norma, niestety. Dziękuję Autorowi. Trzeba takie rzeczy nagłaśniać.
Nauczanie religii to dzisiaj źródło pensji i emerytur. Wobec tego meritum nie ma znaczenia. Jedynym ratunkiem mogą być tylko rządy lewicy, która wyprowadzi religię ze szkół. Znów meritum się wtedy będzie mogło odrodzić.
Pan Bóg w Polsce może liczyć głównie na swoich przeciwników. …
Doświadczyłem podobnych przeżyć przez wiele lat prowadząc tzw. kursy przedmałżeńskie i spotkania z młodzieżą licealną jeszcze w salach katechetycznych. Miałem, jak to ładnie sformułował pewien proboszcz, “coś tam powiedzieć”, inny na moje niepokoje i uwagi stwierdził autorytatywnie, że “Duch Święty to wyrówna”. I tak to było, kursy stały się symbolem obciachu, księża nie kryli niezadowolenia, że takimi głupstwami zawraca się im głowę , a kursanci podstawiali papierek do podpisu. Śluby odbywały się bez przeszkód, ksiądz czuł się ważny udzielając Sakramentu, kasa płynęła, a dzieci się rodziły. Chrzest św. wprawdzie dość często był w niedługim czasie po weselu, ale kto by się tam tym przejmował. Aż nagle się okazało, że ten ślub sakramentalny niekoniecznie jest potrzebny, że najpierw “na próbę” aby się “dopasować, a potem się zobaczy. W międzyczasie w urzędach stanu cywilnego uroczystość też zrobiła się bardzo ładna, a jak ktoś miał fantazję i pieniądze, to ten ślub mógł sobie zrobić w pałacu. Tym samym para młodych nie potrzebowała głównej nawy kościoła by się ładnie pokazać. Czy gdyby lekcje religii i kursy przedmałżeńskie były prowadzone inaczej, to byłoby inaczej. Nie jestem hurra optymistą, ale do licha przecież po to jest edukacja, po to jest duszpasterstwo aby wychowywać, kształtować i zmieniać. Jeżeli tak nie jest, to obsadźmy pole ziemniakami i je uprawiajmy. No chyba, że “religia w szkole funkcjonuje bardzo dobrze, nie widzimy takich problemów”, czyli jak mówił śp. biskup Pieronek:” Nihil novi sub sole – albo jeszcze gorzej”
Szanowny Panie Rafale, a nie zastanawiał się Pan może, że katecheza nie działa, bo nie może działać? Bo określone założenia religii, w imię której prowadzi Pan zajęcia, nie są akceptowane i nie mogą być dziś akceptowane? Że religia współcześnie nie dodaje już nic, a raczej zabiera i ogranicza? Że w praktyce społecznej nie jest potrzebna do tego, żeby być dobrym i porządnym człowiekiem? I że jeśli ktoś chce wierzyć, może sam wypracować sobie jakąś synkretyczną wiarę, której założenia – a jestem pewien, że co do tego się Pan zgodzi – pod względem prawdy i zgodności z rzeczywistością nie różni się niczym od religii, którą w szkole wspiera państwo polskie w imieniu Kościoła Katolickiego, a może lepiej odpowiada potrzebom wierzącego, bo np. nie posługuje się figurą wszechwiedzącego i wszechmocnego, ale w praktyce nienawidzącego swojego stworzenia Ojca? Dyskusja o religii w szkole nie powinna być dyskusją o jej efektywności, ale o tym, czy wiara, którą ma kształtować, ma jakąkolwiek wartość dodaną.
Tak, to doktryna jest winna, bardziej niż biskupi
Biskupi nie mają tu nic do gadania, oni nic nie mogą. Po prostu trudno przekonać nastolatków, że od urodzenia są winni zerwanej grzechem pierwszych rodziców łączności z Bogiem, że jedyny godziwy seks musi się kończyć wytryskiem w pochwie i że Wojtyła był Największym z Rodu Słowian, który mimo to nic nie wiedział o Degollado – żeby tylko wspomnieć o zagadnieniach dla katolicyzmu polskiego najważniejszych.
Odpowiem krótko – jestem osobą wierzącą, to że wiara dla niewierzących jest głupstwem i nawet zgorszeniem, trudno przyjmuję to do wiadomości i… wierzę dalej.
Głupstwem nie, ale zgorszeniem – jak najbardziej. Pozdrawiam.
Cytat z innego artykułu na Więzi.
” Niewątpliwie polscy biskupi zbyt duży nacisk kładą na regulację prawną, a zbyt mały na oddziaływanie na konkretne postawy wiernych.” A katecheza mogła być okazją do rozmowy o wierze – naprawdę.
Ale tak było i będzie łatwiej – prawem. Jako rodzice widzimy to w wychowywaniu dzieci – kary i nagrody działają tylko czy o taką motywację nam chodzi: strach i opłacanie się.
A biskupi wciąż zadowoleni. Naprawdę .Nic nie widzą ? Ciekawe w co oni grają? No gratulacje – kolejna złota klatka
Książka ks. Damiana Wyżkiewicza i Dawida Gospodarka zawiera wiele inspirujących wątków i myśli, zasługujących na osobne podjęcie. Co zamierzam jeszcze uczynić na moim blogu. Np. zupełnie kluczową tezę, że nauczanie św. Jana Pawła II skierowane do młodych zostało w polskim Kościele źle zinterpretowane. Kto przeczyta książkę, na pewno trafi na to miejsce. Sprawa jest poważna i dlatego na razie tylko ją sygnalizuję. Zasługuje ona na głęboki namysł i szerszą dyskusję. Kupujcie i czytajcie “Ostatni dzwonek”!
Nauczanie JPII nie mogło być zrozumiane, bo nie o krytyczne zrozumienie chodziło, a o ślepy kult Naszego. Mentalność plemienna wzięła górę nad jakąkolwiek refleksją. Do tego papież zwalniał z myślenia nie przyzwyczajonych do niego, zwalniał z działania leniwych, był wszechwyjasnieniem, a dowolnie dobrany cytat Najwyższą Instancją.
Niestety, negatywne skutki tego pontyfikatu określą jeszcze sytuację Kościoła w Polsce przez kolejne dziesięciolecia.
Dzieki! Moje przemyslenia takze ida w tym kierunku… A nasz Wielki Papiez sekowal kazdego (Küng, Boff, teolodzy wyzwolenia), kto inaczej myslal jak on…
Z mojego punktu widzenia jako materialisty-marksisty przedstawiona w artykule kwestia kryzysu w jakim znalazło się nauczanie religii w szkole winna budzić zadowolenie. Jednak tak nie jest. Pytanie dlaczego? Patrząc bowiem z mojego doświadczenia, to poznanie podstaw wiedzy o chrześcijanstwie na lekcjach religii/w salach katechetycznych, gdy religia nie była przedmiot w szkole i zakończenie jej na poziomie liceum/i chęć zweryfikowanie tego, co się dowiedzialem na lekcjach religii spowodowała u mnie zapoznanie się z poglądami sprzecznymi z tą nauka. Przecież najważniejszą dla młodych ludzi rzeczą jest zdobywanie wiedzy pochodzącej z różnych źródeł i zbudowaniu w oparciu o tą wiedzę własnej, nie narzuconych przez innych, tożsamości.
W ciągu ostatnich 30 lat podejmowałam kilka razy próby wytłumaczenia tych spraw biskupom, kapłanom i wydawcom katolickim. “Pani Beato, skąd taki pesymizm? Więcej optymizmu, nie jest tak źle, Duch święty działa w Kościele, będzie dobrze”. No i mamy dobrze, nieprawdaż?
Po prostu Duch Święty nie działa.
A może właśnie działa i chce oczyścić ten Kościół z plemienności, małości, obsesji seksualnej, strachu przed każdym, kto Inny?
Może właśnie chcę skrusżyć obecną, coraz bardziej wyschniętą i odstającą od żywego ciała skorupę kultu tubylczych bóstw i bóstwek aby ci, którzy przejdą próbę wrócili do powszechnego, katolickiego kultu Boga, a nie JPII, Wyszyńskiego, Faustyny itp.?
@Marek2
Całkiem możliwe bo dziś jak dla mnie KK tak daleko zabrnął od pierwotnego przesłania Ewangelii, że na pewno przydałby się powrót do źródeł.
Różne kulty rozwinięto to rozmiarów wręcz infantylno-śmiesznych.
Wyobrażenia o wierze, religii, Eucharystii są często magiczne. Dyskutuję z takimi postawami ale te osoby są odporne na wszelkie argumenty więc to jest de facto taka dyskusja pro-forma bo wiadomo jaki będzie skutek – żaden.
Podpieranie się w każdej decyzji w KK tym, że “tak zadziałał Duch Św.” także często sprawia wrażanie odwrotne od zamierzonego. Tak jakbyśmy mogli stwierdzić z całą stanowczością że to Duch Św. a nie np. przypadek, demokratyczny wybór, nasze błędy… czy cokolwiek innego.
Wiemy lepiej niż sam Bóg (sic!) kiedy Bóg działa a kiedy nie działa (vide uznawanie albo nie uznawanie sakramentów udzielonych przez osoby które rzekomo nie miały ważnego Chrztu… bo ktoś raczył powiedzieć “My ciebie chrzcimy” zamiast “Ja ciebie chrzczę”). Wiele wydarzeń świadczy o tym że KK stał się sam w sobie jak faryzeusze, ważniejsze są słówka, forma od treści !
Mniej jest ważna miłość, okazanie serca drugiemu człowiekowi niż to aby być wiernym w jakimś drobiazgu Tradycji…
Ostatnio ktoś na deon napisał, że kościół to nie instytucja charytatywna czy MOPS i nie ma się zajmować pomaganiem ludziom… tylko prowadzeniem do zbawienia…
Popatrzmy do czego to nas doprowadziło. To jest jakaś aberracja. To jest wprost niewiarygodne.
Przestępstwa, obłuda, hipokryzja, gonitwa za pieniądzem, alkoholizm, dewiacje seksualne, aktywne życie seksualne (zarówno hetero- jak i homo-), tolerowanie/ukrywanie przestępców (tak, przestępców a nie grzeszników!) wśród duchownych.
To się normalnemu człowiekowi nie mieści w głowie. jak to więc możliwe że biskupom się jednak mieści ?
Wobec takiego kryzysu jaki mamy w KK dziwienie się że młodzież ma “wywalone” na religię w szkole nie powinna nikogo myślącego dziwić. To jest skutek.
Osobiście uważam, że religia w szkole jest nie do uratowania, pierwszy lepszy lewicowy rząd ją stamtąd usunie co paradoksalnie będzie miało dobry wpływ na nią a nie zły.
A może jednak działa, ale nie tak, jak Pan chce. Może Duch nie chce oczyszczać Kościoła z plemienności i małości? Tak jak nie chce interweniować podczas rzezi i chorób, tak jak w bezczynności przyzwala na cierpienia niewinnych? Może Pan się myli co do intencji Ducha? Piszę o tym bez ironii i złośliwości, naprawdę.
Może. Pięknem i zarazem słabością wszelkiej wiary jest jej nieweryfikowalność. W usta Boga, Ducha, Absolutu możemy bez problemu włożyć to, co nam w duszach gra……..
~Jerzy2, ~karol,~Marek2: Panowie, bardzo mi jest z Waszymi myslami po drodze… Wszystkimi…
~Jerzy2, ~karol,~Marek2:, Konradzie: Dziekuje Wam za to, że dzielicie sie swoimi myślami, pytaniami, nawet gdy niekiedy budzą we mnie pragnienie wyrażenia sprzeciwu czy polemiki. Ale przecież mówi Bóg: “Moje mysli nie sa waszzmi myślami, a moje drogi – waszymi drogami”. Mamy prawo pytać, wątpić, gniewac się. “Nie wiem, czy wierzę, ale wiem, że wątpię” – takie zdanie wypowiada stary mądry Tag w “Austerii” Juliana Stryjkowskiego. Jest mi z Waszymi myślami po drodze, jak pięknie powiedział Konrad.
Dziekuje Panu za aktywny udzial w dyskusji! To znak wielkosci ducha…
Może chciałby Pan poruszyć na łamach Więzi problem jakości polskiej teologii? Chętnie poczytałbym o tym w kontekście czarów, jakie minister Czarnek odprawia nad periodykami z KULu. Być może jest jakieś powiązanie generowaniem ‘prac naukowych’ z cytatów z Karola Wojtyły a jakością wykładu podczas ‘lekcji’ religii.
Skoro jest pragnienie sprzeciwu albo polemiki to należy się sprzeciwiać albo polemizować.
Tragedią polskiego Kościoła jest głuche milczenie a nie nadmiar polemiki.
Nie oszukujmy się, biskupi to kasta oderwana od rzeczywistości, żyjąca w realiach powiedzmy lat 90-tych. Ogólnie biskupi śpią, ewentualnie zajęci są “umacnianiem swojej pozycji” i zauważą że coś jest nie halo, jedynie gdy rano siostra zakonna nie przyniesie im codziennej kawy.