Po Życińskim została wielka dziura – mówi Katolickiej Agencji Informacyjnej ks. prof. Michał Heller.
Krzysztof Tomasik (KAI): Jak z perspektywy 10 lat wspomina Ksiądz Profesor swojego przyjaciela, Józefa Życińskiego?
Ks. prof. Michał Heller: To już dziesięć lat… Wydawało się że jest niezastąpiony, a tymczasem… świat toczy się swoim torem. Nie jest rzeczą ważną, jak ja go wspominam; ważne jest, jak zapamiętają go ci, co przyjdą po nas. Myślę, że powinni go zapamiętać jako: filozofa i teologa, pisarza i publicystę. Także jako pisarza i publicystę – miał świetne pióro, niepowtarzalny styl i żyłkę polemisty. Łączył cięty dowcip z błyskotliwą ripostą. Czy któryś z naszych literaturoznawców zainteresował się jego twórczością?
Jego główne obszary zainteresowań, o których musimy pamiętać?
– Dopiero po jego śmierci, przeglądając jego publikacje, zorientowałem się, że jego poglądy, rozrzucone po licznych artykułach i książkach, układają się w całkiem spójną całość. Nie w system. On nie lubił systemów filozoficznych. Uważał, że filozof powinien rozwiązywać problemy, a nie tkać systemową sieć, którą sam się potem oplata.
Spróbuję wyróżnić pewne elementy, tworzące jego „całość”. Po pierwsze – swoiste jest jego spojrzenie na filozofię nauki. To on, we wczesnym etapie swojej działalności, zaszczepił w Polsce, a w każdym razie w środowisku krakowskim, znajomość anglosaskiej filozofii nauki (wówczas gdy oficjalną filozofią był tylko marksizm), a z czasem stał się jej wytrawnym znawcą. Ale nie biernym „receptorem”. Miał oryginalne przemyślenia. Ten wątek jego dorobku doczekał się wnikliwego opracowania przez jego byłego ucznia, ks. Zbigniewa Lianę [por.: Zagadnienia Filozoficzne w Nauce 46, 2019, 147-199; 48, 2020, 117-184] i potrafił je wykorzystać do komponowania własnej „całości”. Dowodził, na przykład, że nie ma jakiegoś uniwersalnego typu racjonalności (episteme), lecz jedynie wiedza skuteczna, choć tylko prawdopodobna (doxa), a wszystkie typy racjonalności są przejawem ontycznej racjonalności świata.
Jako hierarcha w sprawach duszpasterskich miał inne spojrzenie od swoich kolegów. Często robił to, na co innych nie było stać
Następnie zajmował się odnową metafizyki. O ile wiem, nigdzie nie użył tego określenia, ale wyraźnie dążył do tego celu. Istotne jest tu jego, niesłusznie zapominane, dzieło „Teizm i filozofia analityczna” [Znak, Kraków, tom I: 1985, tom II: 1986]. Odnowa metafizyki miałaby się dokonać dzięki wykorzystaniu metod filozofii analitycznej, ale tę ostatnią Życiński rozumiał wybiórczo. Jego zdaniem tylko te elementy filozofii analitycznej można wykorzystać do odnowy teistycznej metafizyki, które gwarantują: realizm poznawczy, realizm ontologiczny i ontologiczną racjonalność świata. Metody analityczne umożliwiają dialog międzysystemowy, bez którego nie można myśleć o racjonalnym podejściu do metafizyki.
Zajmował się też elementami filozofii Whiteheada. Życiński pozostawał pod silnym wpływem tej filozofii, a także pod wpływem pewnej jej poetyczności. Uważał, że myśl Whiteheada należy twórczo rozwijać, m.in. przez stosowanie metod analitycznych. Widział w niej także pewien potencjał do wzbogacenia teistycznej metafizyki.
Niewątpliwie zwornikiem całej myśli Życińskiego była idea racjonalności. Racjonalność przejawia się w matematyczności świata. Na pytanie o wyjaśnienie skuteczności matematyki w badaniu świata można zareagować na trzy sposoby: twierdząc, że jest to pytanie bez sensu (pozytywizm), że skuteczność matematyki ma swoje źródło w strukturze poznania ludzkiego (kantyzm). Sam Życiński był zwolennikiem odpowiedzi typu platonizującego: po prostu pewne struktury matematyczne konstytuują strukturę świata. W związku z tym Życiński mówił niekiedy o „matrycy świata” lub „polu racjonalności”.
Czy naukowa spuścizna, jaką pozostawił, to rozdział zamknięty?
– Niestety filozoficzne dzieło Życińskiego pozostało niezakończone. Z chwilą gdy został biskupem tarnowskim, a potem arcybiskupem lubelskim, po prostu nie miał czasu na bardziej systematyczną pracę naukową. Podejmował już tylko tematy, i to raczej na sposób publicystyczny, do których mogły mu wystarczyć lektury czytane w przerwach między zajęciami duszpasterskimi, na przykład w samochodzie, jadąc z jednej parafii do drugiej. Tematy te sprowadzały się głównie do polemik z różnymi współczesnymi irracjonalizmami, np. z postmodernizmem i przeciwnikami teorii ewolucji.
Czy jest dziś „zapotrzebowanie” na Życińskiego?
– Tu już nie mówię od siebie. Słyszę to wszędzie wokół siebie: „Brak arcybiskupa Życińskiego”. Została po nim wielka dziura. Bywają sprawy tej wagi, co praworządność, w których nie można milczeć. On by nie milczał…Arcybiskup Życiński czasem powtarzał: „Psy szczekają, karawana idzie dalej…”. Czy jeszcze idzie?
Żegnając w 2011 r. abp. Życińskiego w Tarnowie powiedział Ksiądz Profesor, że był nieprzeciętnym człowiekiem. Na czym polegała Jego nieprzeciętność? Czym ujmował ludzi?
– Jeśli ktoś jest nieprzeciętnym człowiekiem, to wie się o tym już po kilku z nim spotkaniach, a czasem nawet po pierwszym. Józek miał w sobie tę iskrę nieprzeciętności, która jednych zjednywała do niego, a inni jakoś nie potrafili jej sprostać.
Moje pierwsze z nim spotkanie było dosyć prozaiczne. Kiedy jeszcze był studentem, poprosił mnie o recenzję jego pracy licencjackiej. Czytając ją zauważyłem tę wyjątkową iskrę, że jest to człowiek o nieprzeciętnych zdolnościach i trzeba na niego zwrócić uwagę.
Jaki był w przyjaźni?
– Bardzo konsekwentny i – co się bardzo rzadko zdarza – bardzo w niej troskliwy. Bardzo się troszczył o swoich przyjaciół. Starał się im służyć i pomagać w trudnościach. Potrafił dostrzec wiele rzeczy trudnych do zobaczenia.
Przypomina mi się jeden fakt. W Belgii mieliśmy wielką przyjaciółkę Polski, a była nią pani Françoise, która z ramienia belgijskiego episkopatu zajmowała się pomocą dla Kościołów z Europy wschodniej. Organizowała m.in. stypendia dla młodych księży. Jednym z nich byłem ja, a potem też był Józek. Była to pani, która niespecjalnie dbała o siebie, a nawet była w pewnym sensie abnegatką, która nic nie robiła dla siebie, lecz całkowicie była oddana innym. Obdarowywała swoich podopiecznych rzeczami, których wówczas w Polsce brakowało. I raz się chyba zdarzyło, że ktoś z Polski przywiózł jej prezent i to dość niebagatelny. Tą osobą był właśnie Józek Życiński, który zauważył, że chodzi ona w zimie w jakimś marnym płaszczyku i przywiózł jej z Polski – kożuszek. To był cały Józek, który troszczył się o przyjaciół i wielu innych ludzi.
Łączyły was nie tylko ludzkie więzi przyjaźni, ale też przyjaźń intelektualna. To rzadkie, aby dwóch wybitnych specjalistów od filozofii i kosmologii napisało wspólnie tyle książek. Co tak was wspólnie fascynowało? Zgłębianie tajemnic Wszechświata?
– Nie wiem, czy tylko zgłębianie tajemnic Wszechświata. Na pewno nasza przyjaźń nie ograniczała się tylko do płaszczyzny osobowościowej, ale także dotyczyła naszych naukowych fascynacji. Ta intelektualna więź była bardzo ważna. Gdy był jeszcze wykładowcą, a później dziekanem na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie, mieszkał na Azorach, przeciętnym komunistycznym osiedlu blokowisk. Przychodziłem do jego mieszkania, aby omawiać pewne sprawy organizacyjne, przygotowania seminarium, sympozjów czy wspólnych publikacji. Nasze spotkania zamieniały się zazwyczaj w intelektualne dyskusje, z których później powstawały nasze wspólne książki, czy artykuły. To była wielka rzecz i olbrzymia przyjemność. Rzadko zdarza się w życiu taka intelektualna przygoda i dlatego tak dobrze pamiętam moje wizyty u Józka na Azorach.
Jak scharakteryzowałby Ksiądz Profesor tą waszą więź intelektualną?
– W takich przyjaźniach konieczne są na pewno wspólne cechy charakteru i wspólne zainteresowania. Musi zaistnieć jakiś rezonans dwóch psychik. Ale potrzebna jest też różnorodność. Gdybyśmy obaj byli tacy sami, to po co byłby ten drugi. Józek był do mnie podobny, ale i też bardzo różny, dlatego chyba tak dobrze uzupełnialiśmy się.
Często spieraliście się?
– Nie pamiętam, czy w ogóle spieraliśmy się, ale chyba nie. Na pewno mieliśmy różne zdania w wielu kwestiach, ale nie dochodziło między nami do dzisiejszych kłótni w stylu politycznym.
Byliście autorami wielu wspólnych inicjatyw. Wymieńmy choćby sympozja w Castel Gandolfo z udziałem Jana Pawła II, czy seminaria interdyscyplinarne w Krakowie. Która z nich najbardziej zapadła Księdzu Profesorowi w pamięci?
– Trudno uznać, która z naszych wspólnych inicjatyw była szczególnie ważna. Ważna była współpraca i wciągnięcie w jej orbitę innych ludzi. Razem inicjowaliśmy i prowadziliśmy intelektualne projekty, ale to, że udało się wciągnąć w nie innych ludzi, to w 90 proc. było zasługą Józka. On potrafił ściągać ludzi. Na jego seminaria przychodziły tłumy i to nie tylko studentów. Wielu z nich przychodziło na początku tylko go posłuchać, a później pozostawali u niego na stałe.
To, że miał silny charakter i w niektórych sprawach był bezkompromisowy, nie ułatwiało mu życia, a nawet je skróciło. Choć jak trzeba było, to był też dobrym i zręcznym politykiem
Ponadto uprawiał trochę łatwiejszy styl filozofowania niż ja. Ja na przykład wymagałem pewnej znajomości nauk ścisłych, a to ludzi trochę odstraszało. Józek miał dar humanistycznego mówienia o rzeczach trudnych. Kiedy został biskupem i przyjechał do Tarnowa, mogliśmy w miarę blisko współpracować, gdy jednak odszedł do Lublina, bardzo nam go brakowało m.in. jako „ściągacza” nowych talentów.
Abp Życiński jako filozof był czytany i dyskutowany, co już Ksiądz Profesor wspomniał, gromadził na swoich wykładach tłumy słuchaczy…
– Józek przede wszystkim miał pasję. Ludzi z pasją jest wielu, ale jest czymś niedobrym, gdy pasja obraca się w złym kierunku. U niego skierowała się w dobrym kierunku, gdyż połączyła się z otwartością. Dla filozofa i naukowca otwartość i szerokość spojrzenia na stanowiska odmienne od swojego to bardzo ważna cecha. Józek jednego nie znosił i na to nie był otwarty – gdy ktoś próbował go nabierać i gdy widział nieuczciwość intelektualną.
Gdy został biskupem, zmienił swoje zainteresowania?
– Wtedy jego zainteresowania filozoficzne skierowały się w stronę bardziej praktyczną, przede wszystkim na te zagadnienia, które były mu potrzebne w duszpasterstwie. W duszpasterstwie widział negatywne wpływy filozofii postmodernistycznej i różnych dziwacznych odmian nurtu new age. Bardzo krytykował w swoich publikacjach filozoficznych postmodernizm. Był przekonanym antypostmodernistą. Z tym wiązała się inna dziedzina jego działalności intelektualnej, mianowicie zwalczał zwalczanie teorii ewolucji w Kościele. Był przeciwnikiem religijnego fundamentalizmu.
Czy filozof Życiński pozostawił po sobie jakieś niedokończone dzieła?
– Po śmierci Józka w jego komputerze znaleziono szereg niewykorzystanych notatek. Tu należy wspomnieć o wielkiej zasłudze jego ostatniego sekretarza, ks. Tomasza Adamczyka, który ocalił je od komputerowego zapomnienia.
Z tych ocalałych tekstów powstały dwie książki opublikowane pośmiertnie. Jedna nosi tytuł „Bóg i stworzenie. Zarys teorii ewolucji”. To książka popularnonaukowa wydana przez Wydawnictwo Archidiecezji Lubelskiej i zamierzona jako pomoc dla katechetów. Bardzo ważna publikacja.
Druga książka nosi tytuł „Świat matematyki i jej materialnych cieni”. Była ona prawie napisana. Po jego śmierci podjąłem się jej ostatecznej redakcji. Powstała na podstawie notatek, jakie przygotowywał sobie do wykładu monograficznego dla studentów matematyki i filozofii przyrody KUL. Książka, wydana przez „Copernicus Center Press”, przedstawia filozofię matematyki widzianej przez pryzmat jego filozofii. Zawiera także wiele jego przemyśleń z dziedziny metafizyki. Przypomnijmy, że w filozofii matematyki był platonikiem. Uważał, że struktury matematyczne istnieją w świecie platońskim obiektywnie. Dla wszystkich zainteresowanych myślą Arcybiskupa jest to bardzo ważna książka – ostatni głos filozofa Życińskiego.
Czy Ksiądz Profesor i najbliżsi współpracownicy nie żałowaliście, że prof. Życiński został biskupem? Nie „zmarnował się” jako naukowiec, sprawując ten kościelny urząd?
– Bardzo trudno powiedzieć. Na pewno jako filozof zdziałałby dużo więcej. Również jako publicysta. Był świetnym publicystą, czasem „za dobrym”, gdyż ostro antagonizował swoich oponentów. Bez wątpienia zdziałałby wiele w obu tych dziedzinach, ale nie wiem czy by zdziałał więcej w sensie globalnym.
Przypomnijmy, że pozycja biskupa w Kościele katolickim jest bardzo ważna. I tak Józek jako filozof, będąc biskupem, robił bardzo wiele, abstrahując nawet od tego, że jako hierarcha w sprawach duszpasterskich miał inne spojrzenie od swoich kolegów. Często robił to, na co innych nie było stać. Będąc jeszcze księdzem cieszył się już sławą jako filozof, a gdy został biskupem, jego nazwisko stało się znane na całym świecie. Gdyby był tylko filozofem, byłby na pewno znany w Polsce i może gdzieś tam jeszcze. Do biskupa-filozofa ściągali ludzie z całego świata. Jeździli do Lublina jak z pielgrzymkami.
Biskupem chyba też nie łatwo było mu być?
– Nie było łatwo. Gdy ktoś w jakiejś dziedzinie jest wybitny, nie jest mu łatwo, gdyż odstaje od środowiska. To nie jest łatwe. To, że miał silny charakter i w niektórych sprawach był bezkompromisowy, nie ułatwiało mu życia, a nawet je skróciło. Choć jak trzeba było, to był też dobrym i zręcznym politykiem.
Był atakowany przez niektóre środowiska, także kościelne. Czy przejmował się tym bardzo?
– Był przedmiotem ataków. Nie pokazywał szczególnie, że się nimi przejmuje, ale sądzę, że bardzo je przeżywał.
Nie lubiano go nie tylko za cięty język polemisty, ale także nie zgadzano się z jego wizją Kościoła….
– Wizję Kościoła abp. Życińskiego można scharakteryzować w dwóch określeniach: wierność źródłom oraz otwartość na współczesność i przyszłość. On to potrafił godzić, tak jak wielu wielkich ludzi w Kościele. Wielu innych nie potrafi tego godzić. Tu przypomina mi się metafora Stanisława Lema o historyku, który tak był zapatrzony w historię, że tyłem wjeżdżał do współczesności. Życiński nie wjeżdżał tyłem do współczesności.
Inna kwestia, która dotknęła bardzo abp. Życińskiego to sprawa „TW Filozof”. Czy rozmawialiście na ten temat?
– Sprawa ta wypłynęła, gdy został arcybiskupem w Lublinie. Wtedy widywaliśmy się bardzo rzadko i nie rozmawialiśmy na ten temat. Miałem do niego absolutne zaufanie. Przyglądałem się jego działalności w stanie wojennym, gdy blisko współpracowaliśmy w Krakowie. Prowadził rozległą działalność solidarnościową, miał wiele odczytów. Przypomnijmy, że wtedy było wielkie zapotrzebowanie na odczyty nawet wśród robotników. Chętnie słuchano jego wykładów filozoficznych. Józek wiele jeździł i działał. Nie miałem najmniejszych wątpliwości, co do jego uczciwości. Wiedziałem, że był inwigilowany.
Rozmawialiście o tym wówczas?
– Oczywiście. Nawet nieraz wskazywał mi ludzi, którzy go śledzą. Nie było to między nami przedmiotem żadnego tabu.
W mowie pożegnalnej powiedział Ksiądz Profesor o nim: utalentowany pisarz, poetycka dusza….
– Pisarzem to on był bardzo utalentowanym. Gdyby się wysilił na jakieś dzieła literackie, powieść, na pewno byłaby to świetna rzecz. On miał doskonały i niepowtarzalny styl. Znam ludzi, którzy bardzo za to Józka cenili, nawet osoby filozoficznie i światopoglądowo odległe od niego. Dla rozsmakowywania się w stylu czytali Życińskiego. Miał wielki talent. Pewne zwroty chętnie powtarzał. Od razu wiedziało się, że to jego tekst. Trudno się nie powtarzać, a przecież jako biskup musiał wiele razy oficjalnie występować, udzielać wywiadów, czy wygłaszać referaty. Znam to z własnego doświadczenia
Abp Życiński kochał poezję, szczególnie Herberta….
– Kochał poezję. Uwielbiał czytać książki. Będąc biskupem potrafił się zamknąć nawet na cały dzień i oddawać się lekturze. Ciekawe, że czytał wiele książek z literatury ascetycznej. To było mu potrzebne, aby zapłodnić swoją myśl do kazań. Na przykład na jego klęczniku w prywatnej kaplicy w Tarnowie, a potem w Lublinie, zawsze leżało kilka książek ascetycznych. Przed Mszą św. tam przebywał, czytał i medytował, co bardzo mu pomagało w układaniu kazań.
Kolejny rys abp. Życińskiego: „subtelnie niosący pomoc Samarytanin”. Chyba mało kto o tym wie?
– On to robił niezwykle dyskretnie. Nawet najbliższe osoby o tym nie wiedziały. Przypominam sobie, że już na początku naszej współpracy w Krakowie, gdy wyjeżdżał na Zachód, zawsze zbierał tam pieniądze, z których fundowane były stypendia dla studentów. Nie było żadnych formalności, po prostu dawał pieniądze potrzebującym. Była to taka szeroko działająca „fundacja” bez biurokracji. Zresztą w tamtych czasach nie można było działać inaczej.
Wizję Kościoła abp. Życińskiego można scharakteryzować w dwóch określeniach: wierność źródłom oraz otwartość na współczesność i przyszłość
Jako dziekan podobnie spieszył wielu studentom z pomocą materialną. Co więcej znam takie przypadki, że nawet absolwentom naszej uczelni potrafił znaleźć pracę. Taki był Józek. Gdy został biskupem w Tarnowie, dbał niezwykle o księży. Robił to w sposób wyjątkowy. Do księdza, który nie miał odwagi poddać się operacji, potrafił pojechać i zawieźć go do kliniki. I tym samym uratować mu życie. Robił to dyskretnie – tak, że o tym nie wiedziano.
Zapadło Księdzu Profesorowi w pamięci jakieś szczególne wydarzenie związane z abp. Życińskim?
– Takich momentów było wiele. Opowiem jedno z tysiąca anegdotycznych wydarzeń. Życiński pojechał do USA i nie było go kilka miesięcy w kraju. Gdy bywałem w Krakowie, zatrzymywałem się u mojej siostry i on czasami do mnie dzwonił. Niekiedy jej dzieci odbierały telefon. Oczywiście dobrze znały Józka. Podobnie jak wielu ludzi nazywały go „Żyto”. Miał wrócić z zagranicy i czekałem na telefon od niego. Nie było mnie w domu i kiedy wróciłem jeden z moich siostrzeńców poinformował mnie, że dzwonił do mnie „Żyto”, dodając: „Ale on się bardzo zmienił w tej Ameryce. Rozmawiał z nami i ani razu nie zażartował”. Odpowiedziałem z niedowierzaniem: „Jak to możliwe?” Potem okazało się, że dzwonił brat Józka, który ma podobny do niego głos, ale inny temperament.
Przypomnijmy, że był człowiekiem niezwykle dowcipnym…
– Lubił opowiadać dowcipy. Gdy przeczytałem jego pierwszą książkę, miałem mu nawet trochę za złe, że za dużo w niej anegdot. Kochał anegdoty i umieszczał je gdzie tylko się dało.
Abp Życiński chyba wyprzedzał swoje czasy….
– W wielu punktach swojej działalności wyprzedzał swoje czasy. Może dlatego jego życie było takie trudne. Wielu ludzi dostawało przy nim zadyszki, gdy chcieli za nim nadążyć.
Co chciałby Ksiądz Profesor, aby pozostało po przyjacielu Józku?
– Józek nie miał ucznia, dla którego byłby mistrzem i który w jakiś sposób kontynuowałby jego dzieło. Wielu ludzi ściągnął do nauki i dał im impuls do jej uprawiania. Dlatego najbardziej chciałbym, żeby ci ludzie, których on wykształcił, skierował na drogę nauki, aby oni, a może ich następcy, niekoniecznie rozwijali myśl Życińskiego – bo to się pewnie nie da – ale żeby szli w tym kierunku, który on im ukazał i byli twórczy. Gdyby jeszcze żył, byłoby to dla niego samego czymś najbardziej pożądanym. Na pewno z tego najbardziej by się cieszył.
Ks. Michał Heller – ur. 1936, polski duchowny katolicki, teolog, profesor nauk teologicznych specjalizujący się w filozofii przyrody, fizyce, kosmologii relatywistycznej oraz relacji nauka–wiara. Pierwszy i jedyny polski laureat Nagrody Templetona. Dyrektor, fundator i pomysłodawca Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych w Krakowie. Kawaler Orderu Orła Białego.
Przeczytaj też: Józef Życiński – humor naukowca i pasterza
Hmm, czy zasada, by o zmarłych nie pisać krytycznie uchyla prawdę? Ja najbardziej zapamiętałem abp Józefa Życińskiego z dwóch przykrych wydarzeń, w których ocenie miał rację, ale za łatwo tracił cierpliwość i wypowiadał się autorytarnie. Pierwsze, to sprawa „buntu” betanek z Kazimierza Dolnego. Druga to sprzeciw wobec zaproszenia przez KIK lubelski z wykładem publicysty S.Michalkiewicza z Najwyższego Czasu (a potem próba odebrania klubowi miana „katolicki” z nazwy). No i ta bezkrytyczność wobec Gazety Wyborczej. Deficyt postaw otwartych w episkopacie starał się nadrabiać niefortunnie.
Tym razem mnie Pan zdumiewa tym, że akurat takie dwie rzeczy Pan pamięta jako kluczowe z życiorysu takiego człowieka. Dobrze choć, że przyznaje Pan, iż w obu sprawach Życiński miał rację.
Biskupami powinni zostawiać raczej wspaniali duszpasterze ( z ewentualnym doktoratem, który przyda im inteligenckiego autorytetu), aniżeli wspaniali , ,,nieprzeciętni” naukowcy. Ci drudzy bowiem z racji biskupich obowiązków duszpasterskich, nie mają dość czasu na to, by poświęcić się systematycznej pracy naukowej. Tym samym nauka traci więcej, aniżeli zyskuje duszpasterstwo. Warto więc może, aby w sytuacji jawiącej się dziś potrzeby wypracowania nowych form duszpasterskich, brać to pod uwagę przy ,,rekomendacjach” na biskupów!
Przepraszam wszystkich w to zaangazowanych, ale mam duzy problem z tym wywiadem. Ciagle jest podkreslana w nim przyjazn p. Profesora z bpem Zycinskim: przyjazn intelektualna, ontologiczna, metafizyczna itp. Ale gdyby moj przyjaciel byl oskarzany na podstawie konkretnych dokumentow o wspolprace z UB, to bym nie mogl usnac, zanim bym go nie zaprosil na piwo, zeby to wyjasnic. A tu takie zwyczajne – „nie rozmawialem z nim o tym”. Ja w kazdym badz razie rozumiem inaczej przyjazn…