W świetle prawa kanonicznego ja, osoba pokrzywdzona, jestem świadkiem, a nie stroną procesu. Nie mam więc prawa dowiadywać się, czy proces się toczy, czy może o nim zapomnieli albo może już się zakończył.
Kiedy kochasz, jesteś w stanie zrobić rzeczy niewyobrażalne. Decydujesz się iść do końca, bo wiesz, że zaraz potem wydarzy się coś dobrego, z czego ten, którego kochasz, będzie mógł skorzystać. Dlaczego Jezus poszedł na krzyż? Odpowiedź jest prosta: bo kochał.
Ale ja nie jestem Chrystusem. Nie umiem tak kochać – szczególnie tych, którzy mnie skrzywdzili. Co innego powiedzieć krzywdzicielowi „Życzę ci wszystkiego dobrego” i sobie pójść, a co innego stanąć przed sądem.
Gdy prawie 2 lata temu zdecydowałam się złożyć zeznanie w kurii o wydarzeniach sprzed prawie 20 lat, wiedziałam, że nie będzie łatwo. Już byłam silniejsza i bardziej gotowa, aby zmierzyć się z tym w sądzie. Jednocześnie wcale nie czułam, żeby to było konieczne dla mnie jako osoby. Już byłam po wielu latach terapii, miałam wsparcie w bliskich, przyjaciołach, którzy pomagali mi odczarować mój obraz Boga. Żyło mi się już naprawdę całkiem dobrze, bez wiecznego lęku i bólu.
Kiedyś umówiłam się z Bogiem, że w tym temacie żadnej decyzji nie będę podejmowała sama, że każdy krok będziemy stawiać razem, bo to jest zbyt duże i ważne, zbyt bolało przez lata, żebym mogła sobie teraz pozwolić na błędy i potem przechodzić samotnie przez kolejne dramaty. I tak w marcu 2019 r. zdecydowałam się powiadomić władze kościelne o mojej krzywdzie.
Czuję się tak, jakbym miała stawać po raz kolejny do walki. Kiedyś to była walka o godność, potem o sprawiedliwość. A teraz? O siebie? Już nie, teraz to walka o Kościół. O mój Kościół – żeby był bardziej Chrystusowy
Wiedziałam, że to właściwy kierunek – dzięki Inicjatywie „Zranieni w Kościele” pojawili się ludzie, bez których nie dałabym rady na drodze prawnej, w kręgach kościelnych jeszcze nie huczało od tego tematu, ale już można było przeczuć nadchodzący czas oczyszczenia. Dużo rozmawiałam z Bogiem na ten temat i wiedziałam, że to, co zamierzam zrobić, ma znaczenie nie tylko dla mnie, ale i dla całego Kościoła.
Podczas przesłuchania kanonicznego było ciężko. Trwało to kilka godzin. Atmosfera, a szczególnie sposób przesłuchania, dalekie były od podmiotowego traktowania. Nawet nic do picia mi nie zaproponowano. Ale najważniejsze, że udało mi się nie wpaść w rolę ofiary. To było dla mnie coś niesamowitego. Wróciłam silna.
I teraz, po prawie dwóch latach – najpierw zbierania danych, potem dokumentów wędrujących pomiędzy Polską a Watykanem, w końcu przesłuchań ludzi… – wciąż nic. W świetle prawa kanonicznego jestem świadkiem, a nie stroną procesu. Nie mam więc prawa dowiadywać się, czy proces się toczy, czy może o nim zapomnieli albo może już się zakończył, ale wyrok znany jest jedynie sędziemu, oskarżonemu, jego adwokatowi i biskupowi. Mówiąc ściśle: mam prawo pytać, to zawsze mogę, ale czy ktoś na to odpowie, skoro nie jestem stroną procesu?
Próbowałam… Co prawda, papież Franciszek otworzył pewną furtkę w motu proprio „Vos estis lux mundi”, ale w praktyce niewiele się zmieniło. Przynajmniej ja – przez dwa lata procesu – tego nie doświadczyłam.
Czuję się tak, jakbym miała stawać po raz kolejny do walki. Kiedyś to była walka o godność, potem o sprawiedliwość. A teraz? O siebie? Już nie, teraz to walka o Kościół. O mój Kościół – żeby był bardziej Chrystusowy.
Mogłabym odpuścić i żyć sobie dalej spokojnie, zamknąć oczy i nie patrzeć. Ale chyba już tak nie umiem – lata pracy nad sobą zrobiły swoje…
Ostatnio przyjaciel mi powiedział:
– Tu jest Chrystus ukrzyżowany.
– Ale On kiedyś zmartwychwstanie? – zapytałam.
– Z tym Zmartwychwstaniem to wiesz, nieuniknione.
Wiem, że sama z siebie nie umiem pokochać tak jak Chrystus i sama dalej nie pójdę, ale jest On, który kocha za nas oboje i razem pójdziemy wszędzie.
Przeczytaj też: Niestety mam pamięć. Moja krzywda i moje postulaty do biskupów
Dziekuje Pani za te slowa, dziekuje za Pani odwage!
Dla nas ludzi żyjących tu i teraz ważne jest aby sprawiedliwość zatriumfowała tu i teraz, a nie kiedyś tam. Postawa kościoła instytucjonalnego jest niezmienna od setek lat. Trudno się spodziewać jakiejkolwiek sprawiedliwości od tak skompromitowanej instytucji jaką jest Kościół Katolicki. Wszelkie deklatacje i zapewnienia hierarchów kościelnych są tylko pustymi słowami. Takie wnioski wynikają z butnej i pysznej postway hierarchów kościelnych.