Ograniczenie aborcji jest uzasadnione pod warunkiem, że kobietom udziela się skutecznej pomocy – mówił prof. Adam Strzembosz w książce „Między prawem i sprawiedliwością”.
Fragment książki prof. Adama Strzembosza i Stanisława Zakroczymskiego „Między prawem i sprawiedliwością”, Wydawnictwo Więź, Warszawa 2017
Prof. Adam Strzembosz: (…) Chciałbym, dla pełności obrazu, opowiedzieć panu inną historię związaną z moimi kontaktami z Kościołem instytucjonalnym w latach dziewięćdziesiątych.
Stanisław Zakroczymski: Proszę uprzejmie.
– W początkowym okresie rządów AWS, kiedy byłem jeszcze pierwszym prezesem SN, pan Stanisław Iwanicki, który później został ministrem sprawiedliwości, zaprosił mnie na spotkanie z pewnym arcybiskupem. W salce siedziało wielu przedstawicieli władz sejmowych i rządowych. Arcybiskup zaczął wszystkich po kolei pytać, co uczynili w kwestii prawnej ochrony życia poczętego.
Pana to chyba nie powinno martwić… Jest Pan zdecydowanym przeciwnikiem aborcji.
– Ale mnie w pewnym sensie zbulwersowało, że ksiądz arcybiskup czuje się uprawniony, aby żądać ode mnie, w związku z pełnioną przeze mnie rolą, sprawozdania w tej kwestii.
Ależ był Pan niekonsekwentny. Najpierw podał Pan w kampanii prezydenckiej Kościołowi palec, a potem się dziwił, że ten chciał wziąć całą rękę…
– Może naiwnie sądziłem, że Kościołowi nie będzie zależało na takim wpływaniu na władzę publiczną…
Rzeczywiście naiwnie. Co Pan odpowiedział arcybiskupowi?
– Dość zdecydowanie odparłem, że owszem, problem ochrony życia jest mi bardzo bliski, ale po pierwsze jako pierwszy prezes Sądu Najwyższego mam tu niewiele do powiedzenia, a po drugie, że owszem, ograniczenie aborcji tak daleko, jak to jest możliwe, jest moim zdaniem uzasadnione, ale pod bardzo poważnym warunkiem.
Jakim?
– Że równocześnie kobietom, które rezygnują z aborcji, udziela się skutecznej pomocy. Jeżeli każda parafia będzie miała pełne rozpoznanie sytuacji kobiet, które są w tak ciężkich warunkach, że ze względów społecznych myślą o aborcji, i będzie wiedziała, jak tym kobietom pomóc, to wówczas Kościół będzie mógł oczekiwać daleko idących restrykcji prawnych. W przeciwnym razie prezentuje postawę etycznie wątpliwą.
Faryzejską?
– Może nawet faryzejską. Ja aborcję z przyczyn społecznych uważam za niedopuszczalną, ale odpowiedzialność moralna za jej dokonywanie spoczywa także na społeczeństwie, a szczególnie na chrześcijanach.
Co na to ksiądz arcybiskup?
– Wydaje mi się, że nic mi nie odpowiedział.
Chciałbym móc twierdzić inaczej, ale wydaje mi się, że to typowa postawa w polskim Kościele.
– Niewątpliwie polscy biskupi zbyt duży nacisk kładą na regulację prawną, a zbyt mały na oddziaływanie na konkretne postawy wiernych.
Jeżeli każda parafia będzie miała pełne rozpoznanie sytuacji kobiet, które są w tak ciężkich warunkach, że myślą o aborcji, i będzie wiedziała, jak tym kobietom pomóc, to wówczas Kościół będzie mógł oczekiwać daleko idących restrykcji prawnych. W przeciwnym razie prezentuje postawę etycznie wątpliwą
Ale tu Pan Profesor też chyba nie był do końca konsekwentny.
– Dlaczego?
Ponieważ rok wcześniej, kiedy rząd SLD postanowił zliberalizować ustawę antyaborcyjną i wprowadzić możliwość dokonania aborcji ze względów społecznych do 12. tygodnia ciąży, wystąpił Pan z mównicy sejmowej z ostrym potępieniem tych propozycji.
– Zupełnie inna jest sytuacja, w której rozmawiam z kościelnym hierarchą, a inna, kiedy występuję na forum sejmu.
W sejmie obowiązuje inna moralność?
– Nie. W sejmie jest na pewno inny kontekst wypowiedzi. Żeby była jasność, ja nie twierdzę, że katolicy powinni zupełnie powstrzymać się od wpływu na system prawny. Bo dlaczego forsowanie poglądów jawnie ateistycznych miałoby być bardziej dopuszczalne? Sądzę, że jest rzeczą niepożądaną, kiedy system wartości, na którym oparte jest prawo, dramatycznie rozmija się z systemem moralnym wyznawanym przez większość społeczeństwa. Poza tym trudno oczekiwać od posła czy senatora katolika, że będzie z premedytacją głosować wbrew nauczaniu Kościoła. Chodzi mi o to, aby oddziaływanie poprzez prawo nie było jedynym sposobem wprowadzania chrześcijańskiej moralności.
Na koniec powiedzmy, że chodzi tu o życie ludzkie, którego istnienie od poczęcia jest faktem niepodlegającym dyskusji światopoglądowej.
Odmalujmy więc szerzej wspomniany przez Pana kontekst tej wypowiedzi sejmowej z 1996 roku. Rozumiem, że Pan był i jest zwolennikiem tak zwanego kompromisu aborcyjnego z 1993 roku?
– Dlaczego „tak zwanego”?
Wiele jest głosów, zwłaszcza z lewej strony, że jedną z najbardziej restrykcyjnych regulacji w tej kwestii w Europie trudno nazwać kompromisową. Co bardziej radykalne uczestniczki Czarnego Protestu krzyczały nawet: „To nie kompromis, to kompromitacja!”.
– Nie chcę się wdawać w polemikę z uczestniczkami protestu, gdyż reprezentują na tyle dalekie od mojego stanowisko, że raczej się nie spotkamy. Szczerze muszę przyznać, że częścią haseł, które się na nim pojawiały, byłem po prostu zniesmaczony.
Wracając jednak do meritum: niewątpliwie ustawa z 1993 roku zakłada pewien kompromis między wartościami, jakie stanowią życie płodu i życie matki, dopuszczając trzy wyjątki od normy zakazującej przerywania ciąży.
Przypomnijmy, te wyjątki to: zagrożenie życia lub zdrowia matki, uzasadnione podejrzenie gwałtu oraz „duże prawdopodobieństwo cięż‑ kiego i nieodwracalnego uszkodzenia płodu”. Pana te rozwiązania zadowalały?
– Niewątpliwie mam problem z trzecim wyjątkiem, czyli tak zwaną aborcją eugeniczną. Ze statystyk wynika zresztą jednoznacznie, że tych aborcji jest najwięcej. Natomiast przyjmuję argument, że kompromis nikogo w pełni zadowalać nie może, nawet w tak fundamentalnej kwestii.
W interesującym nas momencie, czyli w październiku 1996 roku, SLD przywrócił możliwość przerywania ciąży z przyczyny trudnych warunków życiowych kobiety. Przepis obwarowywał jednak tę możliwość koniecznością konsultacji lekarskiej, psychologicznej i potrzebą odczekania trzech dni od decyzji do zabiegu. Pan bardzo energicznie zaprotestował przeciwko temu rozwiązaniu. Czemu?
– Z kilku przyczyn. Po pierwsze miałem w pamięci to, co się działo w PRL, kiedy to właściwie aborcja stała się powszechnie używanym środkiem antykoncepcyjnym.
Sądzę, że jest rzeczą niepożądaną, kiedy system wartości, na którym oparte jest prawo, dramatycznie rozmija się z systemem moralnym wyznawanym przez większość społeczeństwa
Mieliśmy zresztą osobiste doświadczenia w tej kwestii. Kiedy moja żona dość niespodziewanie, po kilkuletniej przerwie, zaszła w ciążę po raz czwarty, lekarze oficjalnie doradzali jej przerwanie, bo „po co pani czwarte dziecko?”. Byłem świadkiem sceny, kiedy na korytarzu szpitalnym położna, śmiejąc się, żegna młodą dziewczynę, która na to: „No to do zobaczenia za pół roku”. Dla nas było zupełnie oczywiste, że chodzi o spotkania przy okazji zabiegów aborcyjnych… Uważałem, że powrót do aborcji z przyczyn społecznych będzie de facto powrotem do takich gorszących praktyk.
Pomimo wspomnianych obwarowań i konsultacji?
– Pomimo. Myślę, że pamięć okresu PRL w służbie zdrowia była wówczas jeszcze na tyle silna, że po prostu uznano by przywrócenie aborcji z przyczyn społecznych za zwykłe przywrócenie status quo ante.
Poza tym uważałem, że o ile jako katolikowi wolno mi się zgodzić na kompromis w tak ważnej kwestii, jeśli podwyższa on wymagania moralne w stosunku do stanu poprzedniego, o tyle powinienem protestować, jeśli te wymagania próbuje się obniżyć, co miało miejsce w tym przypadku.
Właśnie. W opublikowanym przy okazji tamtej debaty artykule na łamach dziennika „Rzeczpospolita” zatytułowanym znamiennie „Czym ma być prawo w III Rzeczpospolitej” twierdził Pan, że dopuszczenie aborcji z przyczyn społecznych będzie równoznaczne z dopuszczeniem do sytuacji, w której prawo będzie niemoralne. Nie za ostro Pan pisał?
– Nie, mam pełne przekonanie, że w sytuacji, w której dyskutuje się, kiedy życie ludzkie się zaczyna, powinniśmy chronić je w możliwie najwcześniejszej fazie.
Ale zdaje sobie Pan sprawę z tego, że to nie jest jedyny społecznie reprezentowany pogląd? Dziś ma on, owszem, poparcie większości społeczeństwa, ale w latach dziewięćdziesiątych liczba osób, które dopuszczały moralnie przerywanie ciąży, była podobna do liczby osób, które takiego zabiegu nie dopuszczały.
– Zdaję sobie z tego sprawę, ale dane, które pan przytacza, dowodzą, że obowiązywanie zakazu prawnego ma wpływ na zmianę postawy opinii publicznej. I bardzo dobrze.
Prawo ma wychowywać społeczeństwo?
– Do pewnego stopnia tak. W kwestiach podstawowych, a do takich zaliczam ochronę życia, prawo powinno stawiać społeczeństwu wysokie wymagania. Uważam, że jest to ważne szczególnie dziś, kiedy w Europie panuje kult łatwizny, dążenie do wyeliminowania z życia jakiegokolwiek cierpienia.
Co Pan ma na myśli?
– Myślę, że Europejczycy próbują oszukać samych siebie i uważają, że można żyć bez jakichkolwiek wyrzeczeń, a co za tym idzie – również i odpowiedzialności za własne czyny i decyzje. Obawiam się więc że gdybyśmy dopuścili aborcję ze względów „społecznych”, to za chwilę takimi względami mogłoby się okazać na przykład, że mama chciała pójść na studia podyplomowe albo ojciec chciał kupić nowy dom, a w związku z narodzinami dziecka nie będzie to możliwe.
Tytuł od redakcji Więź.pl
Przeczytaj też: Okołoaborcyjna gra w szachy