Bez starości człowiek byłby jak inne ssaki, które funkcjonują w dwupokoleniowym modelu reprodukcji.
Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 10/2005
W XX wieku długość życia w Stanach Zjednoczonych wzrosła z 49 lat do 77, czyli o ponad 50 proc., i ciągle rośnie. Podobnie jak w Europie, starzeje się tu powojenny wyż demograficzny. Daleko odeszliśmy od czasów, kiedy ludzie czterdziestoletni określani byli jako staruszkowie.
Szesnaście tysięcy nursing homes, przeznaczonych do opieki nad ludźmi starymi i niedołężnymi, ma chronić społeczeństwo amerykańskie przed tymi, którzy już nie są w stanie żyć o własnych siłach – nie bez sarkazmu stwierdza William Thomas, lekarz, autor książki „What Are Old People For? How Elders Will Save the World” („Po co są starzy ludzie? Jak starsi ocalą świat”; VanderWyk and Burnham 2004). Wskazuje również na znamienną tendencję: w XX wieku nastąpiło w USA odejście od instytucjonalizacji, co sprawiło, że dzieci i dorośli z upośledzeniami rozwojowymi oraz chorzy umysłowo zostali „przywróceni” do społeczeństwa – ci ostatni nie bez konsekwencji często przykrych dla otoczenia. Dziś zamknięci są tylko przestępcy i… staruszkowie.
Społeczeństwo nie przyznaje obecnie szczególnych przywilejów sędziwemu wiekowi. Gorzej – w dobie pretensji i roszczeń łatwo znajdą się powody, żeby odchodzące pokolenie winić za jego grzechy i pomyłki. Poczucie wyrządzonej krzywdy jest znacznie częstsze niż wdzięczność. Upieramy się, że wiek sędziwy nie jest ani wartościowy, ani potrzebny. Samo słowo „sędziwy” nie bardzo już funkcjonuje w naszym języku i coraz rzadsza jest chyba świadomość, że jego etymologia wiąże się z cenną umiejętnością trafnej oceny, osądu rzeczywistości.
Darwinizm społeczny w połączeniu ze skrajnym utylitaryzmem mniej lub bardziej otwarcie sugeruje, że starzy ludzie drenują zasoby społeczne i zabierają młodszym schedę, która słusznie im się należy. Zdarzają się opinie, że tym dostatniej będzie się żyło danej wspólnocie, im mniej w niej będzie ludzi starych. Chciałoby się przypomnieć: starość nie radość. Wedle słów Bette Davis, legendy Hollywood, która przeżyła 81 lat, niemal do końca pracując: starość nie jest dla mięczaków. Aktorka wiedziała, co mówi – przeszła wiele chorób wieku podeszłego.
Przymus wiecznej młodości
Z badania socjologów z Yale („Journal of Social Issues” z 28 czerwca 2005) wynika, że im więcej ludzie starsi oglądają telewizję, tym bardziej utwierdzają się w przekonaniu o negatywnych stronach starzenia się. Biorący udział w badaniu Amerykanie między 60 a 92 rokiem życia stwierdzili, że w telewizji ludzie starsi konsekwentnie przedstawiani są zgodnie z negatywnym stereotypem. Jeśli w ogóle się pojawiają, są zazwyczaj przedmiotem kpin i dowcipów. Zaobserwowano, że w godzinach największej oglądalności starzy ludzie reprezentowani są w mniej niż 2 proc., mimo że ta grupa wiekowa obejmuje 12,7 proc. populacji. Nie może więc dziwić, że ludzie ci zamierzają oglądać telewizję jeszcze rzadziej.
W interpretacji dzisiejszej kultury starzenie stało się czymś poniżej ludzkiej godności. Oznacza ono przecież podupadanie prowadzące do ostatecznego upadku. W kulturze masowej samo wspominanie starości grozi tym, że jej potencjalni odbiorcy odejdą zniechęceni.
Spójrzmy na definicję starości zaczerpniętą z polskiego internetu: „Starzenie się to zmniejszenie zdolności do odpowiedzi na stres środowiskowy, które pojawia się w organizmach wraz z upływem czasu, naturalne i nieodwracalne nagromadzenie się uszkodzeń wewnątrzkomórkowych, przerastające zdolności organizmu do samonaprawy. Starzenie się powoduje utratę równowagi wewnętrznej organizmu, co zwiększa ryzyko wystąpienia chorób. Prowadzi do upośledzenia funkcjonowania komórek, tkanek, narządów i układów; zwiększa podatność na choroby (np. choroby krążenia, Alzheimera, udar mózgu czy nowotwory), wreszcie prowadzi do śmierci. (…) Wpływ środowiska może znacznie zmienić długość życia większości organizmów. Usunięcie negatywnych czynników z otoczenia oraz zmiany w fizjologii mogą znacznie wydłużyć oczekiwany wiek, w którym dany osobnik umrze ze starości. Przykładem może być wydłużenie życia ludzi w XX wieku oraz eksperymenty dokonane na długowiecznych nicieniach”.
Zostawmy tu nicienie, zauważmy natomiast, że – jak ostatnio ogłoszono w piśmie „Science” – uczonym amerykańskim z ośrodka uniwersyteckiego w Dallas (Southwestern Medical Center przy University of Texas) udało się zidentyfikować hormon, który przedłuża życie myszy o 20-30 proc. Ponieważ – mimo głosów pełnych entuzjazmu – istnieją wątpliwości, czy odkrycie to da się zastosować do ludzkiego życia, negowanie starości jest znacznie łatwiejsze.
Zaprzeczanie całej, nie tylko naskórkowej czy nawet fizjologicznej prawdzie o ludzkim starzeniu się jest intratnym biznesem. Na pierwszej linii mamy tu poradniki liczące na finansowy sukces. Dużą popularnością cieszą się książki głoszące nieśmiertelność w połączeniu z wieczną młodością. Wraz z Terrym Grossmanem („The Baby Boomers Guide to Living Forever” – „Poradnik dla pokolenia wyżu demograficznego: Jak żyć wiecznie”; Hubristic Press 2000, czy „Fantastic Voyage: How to Benefit from Cutting Edge Science and Add Years to Your Life” – „Fantastyczna podróż. Jak korzystać z najnowocześniejszej nauki i wydłużyć sobie życie”; Rodale 2005) czekamy, że postęp i krionika, czyli zamrażanie ciała, raz na zawsze wyeliminują starość.
Bywają stanowiska mniej radykalne. Już parę lat temu do Polski dotarła książka „Prawdziwy wiek. Czy jesteś tak młody, jak mógłbyś być?” Michaela F. Roizena, lansująca „redukowanie wieku”, po to, byśmy mogli poczuć się co najmniej o dwadzieścia lat młodsi. Mamy nie myśleć o zapobieganiu chorobom, tylko o zapobieganiu starości. „Kiedy troszczysz się o zdrowie ciała, czas biegnie wolniej” – przekonuje Roizen.
Pogoń za młodzieżową witalnością postuluje zdrowe żywienie, ćwiczenia fizyczne i optymistyczną postawę. Nie byłoby w tym nic zdrożnego, gdyby na tym się nie kończyło, tymczasem tu chodzi o cały program. Reklama podsuwa nieustannie obraz wyidealizowany. Dręczy nas tyrania wizualności: chcemy się podobać i sprostać kryteriom, jakie stanowi uroda młodości. A kryteria te są surowe! Wydawcy kolorowych pism przyznają, że nawet zdjęcia najpiękniejszych modelek poddawane są drobiazgowej obróbce i retuszom.
Zaprzeczanie prawdzie o ludzkim starzeniu się jest intratnym biznesem
Patrząc na dawne obrazy przekonujemy się, że kult piękna istniał zawsze. Nie mylmy jednak piękna z urodą, oznaczającą przede wszystkim atrakcyjność ciała! W pracy „It: A History of Human Beauty” („To: Historia ludzkiego piękna”; Hambledon and London 2004) Arthur Marwick zauważa, że dopiero pod koniec XIX wieku pojawił się postulat pedantycznej wręcz troski o urodę kobiecą i podkreślania jej poprzez rozmaite zabiegi kosmetyczne. Brak starań o fizjonomię uważany jest dziś za coś gorszącego. Dbanie o siebie ma nie tylko ukazywać osobowość, która czasem wydaje się ograniczać do wyglądu zewnętrznego – ale powinno dawać osobnikowi i jego otoczeniu błogie uczucie zadowolenia. Widok ludzi młodych i atrakcyjnych budzi przecież optymizm. W przeciwnym razie grozi nam przygnębienie!
O siwym mężczyźnie ze zmarszczkami mówi się jednak, że ma wygląd „godny i dostojny”, kobietom natomiast raczej nie daje się takiej szansy – to one najwięcej tracą na stosowaniu wysokich standardów co do wyglądu i wieku. Nie można się zatem dziwić, że to feministki podjęły jako pierwszekrytykę ageismu,czyli dyskryminacji wobec ludzi starych. Chyba najbardziej znane argumenty zawarte są w książce „W sile wieku” (1970) Simone de Beauvoir i „The Fountain of Age” („Tajemnica lat wieku”; 1993) Betty Friedan.
Doktryna kultu młodości chce nam wmówić, że to co niedojrzałe, jest lepsze od dojrzałego. Psycholog James Hillman w książce „The Force of Character: And the Lasting Life” („Siła charakteru a długie życie”; The Ballantine Publishing Group 1999), będącej krytyką takiej ideologii, zastanawia się nad tym, co tracimy, starając się manipulować wiekiem naszej twarzy, tworząc iluzję młodości. Cytuje nawet Marilyn Monroe, która rzekomo powiedziała: „Chciałabym postarzeć się bez liftingu, bo on pozbawia twarz życia, charakteru. Chcę mieć odwagę zachować lojalność wobec twarzy, którą stworzyłam”. Ciśnie się na usta uwaga, że najlepszym sposobem uniknięcia zmarszczek jest śmierć w młodym wieku.
Jak dobrze się starzeć
Na rynku wydawniczym pojawiają się także prace autorów, którzy chcą przyzwyczajać nas do myśli o starości. Na często słyszane lamenty: „nie chcę się starzeć”, odpowiadają: postawmy sprawę inaczej – zapobiegajmy nieudanej starości. Podsuwają sugestie, jak starzeć się najlepiej. Przede wszystkim – i jest to podejście par excellence amerykańskie – nie należy zdawać się na los, trzeba nim pokierować. Można powiedzieć, że króluje hasło: bądź kowalem swojej starości, albo jeszcze lepiej: bądź reżyserem swojej starości. Z kowalami byłoby łatwiej – wymagało się od nich fachowości. Natomiast sztuka, ta masowa, nie ma wiele wspólnego z solidnym warsztatem. Zeszła na drogi swobodnej kreatywności, gdzie wszystkie chwyty są dozwolone.
W większości pism prac spod znaku pop-psychologii prędzej czy później pojawia się reguła numer jeden: kochaj siebie, nie zważaj na opinie innych i na swoje niedoskonałości. Nie bez pewnej słuszności zaleca się tu optymizm: ktoś ubolewający nad utratą młodości skazuje się na wieczną frustrację. Mając czterdziestkę rozpacza, że przestał być dwudziestoletnim młokosem. Czy mając lat sześćdziesiąt będzie doceniał czas, kiedy miał ich czterdzieści? Raczej nie, bo już wtedy czuł się nieszczęśliwy. Lekarstwem na to powinno być akceptowanie siebie niezależnie od wieku. Zgoda na upływ czasu pozwoli „pogodzić się ze sobą”. Będziemy wtedy mogli zająć się czymś innym poza własną osobą .
Może i dobrze, że pojawiają się też rady dotyczące zachowania wśród ludzi. Jeśli wcześniej o tym nie myśleliśmy, spróbujmy teraz – w imię optymistycznej wiary, że nie jest jeszcze za późno… Bądź uprzejmy i miły dla otoczenia, stawiaj sobie cele i zadania, nie absorbuj nikogo sobą, staraj się być twórczy, pomagaj innym. Próbujmy starzeć się z klasą, z godnością, elegancko, ze stylem, ale – i tu pojawia się trudność – do tego potrzeba, żeby godność, elegancja, styl były w danej kulturze wartościami.
Ludzie w wieku sędziwym mają dzisiaj szerokie pole do działań użytecznych. Amerykański Związek Emerytów AARP posiada wiele programów dla swoich członków. Tak jak Peace Corps dla młodych, tak Senior Corps jest organizacją dla emerytów. Szczyci się tym, że przez jej szeregi przeszło pół miliona osób. Wystarczy w internecie wystukać www.volunteermatch.org oraz własny kod pocztowy, aby pokazały się wszystkie możliwości wolontariatu w najbliższej okolicy.
O siwym mężczyźnie ze zmarszczkami mówi się, że ma wygląd „godny i dostojny”, kobietom natomiast raczej nie daje się takiej szansy – to one najwięcej tracą na stosowaniu wysokich standardów co do wyglądu i wieku
W ramach akcji „Emeryci-ochotnicy” osoby starsze mogą dalej wykorzystywać swoje zainteresowania i kompetencje zawodowe. W programie „Dziadkowie zastępczy” zobowiązują się ofiarować dwadzieścia lub więcej godzin tygodniowo pracując jako mentorzy, nauczyciele pomagający w nauce dzieciom i młodzieży specjalnej troski. W zamian za to otrzymują minimalny, niepodlegający opodatkowaniu zarobek na pokrycie kosztów dojazdu, posiłków podczas pracy, okresowych badań lekarskich oraz ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej.
Program pod kryptonimem „Starszy Towarzysz” to indywidualna pomoc osobom starszym i chorym. W jej zakres wchodzi robienie zakupów, dowożenie na wizyty lekarskie, pomoc w płaceniu rachunków i inne drobne zadania, wynikające z sytuacji. Wiąże się z niewielkim nieopodatkowanym wynagrodzeniem. Popularna jest także ochotnicza pomoc w hospicjach oraz przy budowie domów i ośrodków dla najuboższych.
Praktyczne poradniki pod hasłem „jak dobrze się starzeć” radzą niekiedy myśleć o czymś takim jak „drugie dzieciństwo”. A dzieciństwo – wiadomo – to okres czarowny, kiedy nie brak ciekawości świata. Pojawiają się hasła: ucz się czegoś nowego, i trudno nie przyznać racji tym specjalistom, którzy zwracają uwagę na pielęgnację umysłu. W Stanach nietrudno znaleźć kursy i zajęcia edukacyjne dla ludzi w wieku emerytalnym. Istnieją one przy wyższych uczelniach, szkołach i organizacjach lokalnych. Celem jest aktywizacja intelektualna, psychiczna i fizyczna przez włączenie osób starszych do systemu kształcenia ustawicznego. W teorii Polska nie pozostaje w tyle – Uniwersytety Trzeciego Wieku mają u nas trzydziestoletnią tradycję. Pierwszy powstał z inicjatywy prof. Haliny Szwarc w 1975 r. w Warszawie przy Centrum Medycznym Kształcenia Podyplomowego.
Nauczyciele trudnego człowieczeństwa
W dzisiejszych czasach nastąpiło rozciągnięcie okresu dorosłości kosztem dzieciństwa i starości – twierdzi William Thomas we wspomnianej wcześniej książce. Dzieci i staruszkowie nie są jak dawniej sprzymierzeńcami, ale zostają sobie przeciwstawieni. Tworzy się fałszywy konflikt pokoleń. Dzieciństwo z każdym dniem jest bardziej okrojone, kurczy się nadal. Nie miejsce tu, żeby mówić o tym, jak dzieci wtłaczane są w tryby świata dorosłych z ich pogonią za sukcesem, a także w etos konsumpcji. Nie chodzi tylko o to, że dzieciom odbiera się niewinność i beztroskę. W najlepszym razie – jak dorośli – muszą być wiecznie zajęte działaniem. Owo napięcie między działaniem i bytem jest szczególną cechą dzisiejszej kultury. A przecież oba te pojęcia są nierozłączne, jak dwie strony medalu, tymczasem my zdecydowane pierwszeństwo przyznajemy działaniu.
Bardzo młodzi i starzy wydają się bezproduktywni. W wiek średni, wiek działania, trzeba wejść jak najszybciej i jak najdłużej w nim pozostać. Witalność gloryfikowana jest do tego stopnia, że coraz częściej mamy do czynienia z absolutyzowaniem żywotności fizycznej pojmowanej jako najwyższa wartość życiowa.
Strach przed starością w przeważającej mierze wypływa z obaw przed uzależnieniem od innych, brakiem swobody i cierpieniem. Wiek średni jest czasem niezależności. Wedle utrwalonego w kulturze przekonania bycie niezależnym polega na wyzwoleniu się z wszelkich zależności od innych. Krytycy dzisiejszej kultury uważają natomiast, że wartość niezależności oznacza swobodę współpracy z innymi. Rodząca kobieta, na przykład, wcale nie ceni sobie niezależności, a pomocy udzielanej w tym momencie nikt nie uznałby za uwłaczającą godności czy zbędną. Przez stulecia uważano, że poród z jego bólem jest karą za grzechy i traktowano go jako coś wstydliwego. Dziś mamy do czynienia z zupełnie innym podejściem, a przecież fizjologia porodu nie uległa zmianie. Podobnie jak rodzenie wymaga pomocy położnych, analogicznie powinna zostać powołana podobna forma pomocy w starości.
Doświadczając nieżyczliwości, starość schodzi ze sceny. A powinna na niej pozostać, dzielić się swoją mądrością i nade wszystko być sobą, a nie udawać kogoś innego
Pojawiają się też głosy (Elkhonon Goldberg: „The Wisdom Paradox: How Your Mind Can Grow Stronger as Your Brain Grows Older” – „Paradoks mądrości. Starzenie się mózgu nie musi oznaczać słabnięcia umysłu”; Gotham Books 2005) starające się przemycić prawdę, że ze starością nierzadko wiąże się mądrość. To prawda, że za mądrość płaci się starzeniem, ale przecież sama mądrość jest bezcenna. Takiemu właśnie podejściu do starzenia się zawdzięczamy to, że słowo „mądrość” nie znika całkowicie z ringu kultury popularnej. Medycyna i nauki przyrodnicze natomiast nie posługują się tym pojęciem.
Przywoływane są przypadki wybitnych starców: Goethe wydał pierwszą część „Fausta” w wieku 59 lat, drugą zaś, kiedy miał 83 lata. Był płodnym twórcą przez całe życie, a jego talent ani władze umysłowe – jak widać – z wiekiem nie malały. Hildegarda z Bingen – wybitna postać średniowiecza znana z wszechstronnej twórczości – działała do późnego wieku. A Czesław Miłosz czy Jan Paweł II? Płodni w zaawansowanym wieku bywają również przedstawiciele nauk ścisłych. Norbert Wiener (1894-1964), filozof i matematyk, który uważał, że matematyka jest domeną ludzi młodych, wydał swoje dzieło „Cybernetics” („Cybernetyka”) w wieku 54 lat, a „God and Golem, Inc” („Bóg i Golem SA”), kiedy skończył lat siedemdziesiąt.
Doświadczając nieżyczliwości i wymagających wysiłku trudności, starość, mniej „przebojowa” z każdym dniem, schodzi ze sceny. A powinna na niej pozostać, dzielić się swoją mądrością i nade wszystko być sobą, a nie udawać kogoś innego. W naszej zachodniej kulturze nie ma Konfucjusza, o szacunek dla starości muszą zatem zadbać przede wszystkim sami ludzie starzy. Autorytet trzeba sobie na ogół wyrabiać, nie przychodzi z namaszczenia. I tu zaczynać trzeba znacznie wcześniej.
Obserwacje psychologiczne potwierdzają pogląd, że starsi ludzie na ogół lepiej radzą sobie z emocjami, z konfliktami oraz z samotnością. Posuwanie się w latach cechuje stabilność większa niż we wcześniejszym okresie życia. Chodzi jednak o to, żeby nie zamieniła się ona w stagnację. Starych ludzi charakteryzuje lepsze samopoznanie oraz mniejsze niż w przypadku młodszych skupienie na sobie. W sferze relacji międzyludzkich u ludzi starszych obserwuje się zmniejszenie zainteresowania powierzchownymi kontaktami. Skoro nie muszą już zabiegać o pozycję i prestiż, stać ich na większą bezinteresowność i hojność. Częstsze jest również poczucie, że dobra materialne nie mają bezwzględnej wartości, a mogą człowieka zniewolić.
W interpretacji dzisiejszej kultury starzenie się jest czymś poniżej ludzkiej godności
Starość to czas darowywania tego, co wcześniej osiągnęliśmy. Sytuacja życiowa pozwala na wyzbycie się konformizmu i przywiązania do konwenansów. Zacierają się ostre granice czasu i przestrzeni. Coraz bardziej naglące staje się pytania o to, co potem.
Pomimo tak wielu pozytywnych aspektów zaawansowania w latach, nie mamy poczucia, że starość jest błogosławieństwem. A przecież bez starości człowiek byłby jak inne ssaki, które funkcjonują w dwupokoleniowym modelu reprodukcji. Celem życia jest wzrost, jak przez całe życie uczyła Elizabeth Kübler Ross, światowej sławy lekarz tanatolog. Ci, którzy tęsknią za młodością, wciąż nie uchwycili sensu życia – mówi wyraźnie bohater„Wtorków z Morriem”, znanego i w Polsce bestselleru amerykańskiego pisarza Mitcha Alboma.
Dziś na szczęście coraz więcej mówi się o tym, co młodsi mogą dać starym, ciągle jednak za mało o tym, co starzy mogą dać innym. Sędziwy człowiek, świadomy swojej roli ogniwa w sztafecie ludzkich losów, powinien być dawcą mądrości i nauczycielem trudniejszego człowieczeństwa. Powinien zwracać uwagę na sprawy, które młodszym umykają z pola widzenia. Powinien czynić pokój – w sobie, w rodzinie, w świecie. Powinien dążyć do pozostawienia po sobie dobrej pamięci.
Na właściwym brzegu
Lars Tornstam, szwedzki socjolog gerontolog, stworzył niedawno termin „gerotranscendencja”, który oznacza zmianę perspektywy życiowej ludzi starych – od światopoglądu materialistycznego i racjonalnego do kosmicznego i transcendentalnego.
Franciszkanin Richard Rohr („US Catholic” z sierpnia 2005), znany pisarz katolicki, dzieli się z nami teorią dwóch połówek. W pierwszej połowie życia wypracowujemy tożsamość, granice działania. Jesteśmy bardzo zajęci sobą, budujemy swoją indywidualność. Jest to czas, w którym powinniśmy zadać sobie pytania: czy jestem kochany, wybrany, a nie tylko: czy mam rację. W tej części życia na pierwszy plan wysuwa się troska o samo naczynie, w drugiej zaś o treść, zawartość naczynia. Rzecz jednak w tym, że często nie przechodzimy z pierwszego etapu życia do drugiego, zbyt mocno bowiem koncentrujemy się na sobie. Tymczasem żeby móc z siebie zrezygnować – trzeba siebie posiąść.
Według Rohra przejście do drugiego etapu wiąże się najczęściej z głębokim doświadczeniem traumy. Musi być jakiś kamień, o który się potykamy, jak to było w przypadku św. Piotra czy Pawła. Cały po ludzku ułożony świat powinien się rozsypać. Potrzebne jest cierpienie, niepowodzenie lub upokorzenie. Pasmo sukcesów zatrzymuje w pierwszej części życia. Z cierpieniem należy się zmierzyć w sferze duchowej, a nie wyłącznie świeckiej. W sferze świeckiej nie znajdujemy płaszczyzny transcendencji dla zrozumienia cierpienia, staramy się raczej zrozumieć je, uśmierzyć, zdobyć nad nim kontrolę, znaleźć winnego. Zdobyta w ten sposób wiedza i ewentualne techniki znieczulenia niczego nas nie uczą. Jeśli natomiast wprowadzimy nasze cierpienie w przestrzeń transcendencji – pomyślimy o Bogu, spróbujemy utożsamiać się z Jego cierpieniem, wejdziemy na teren mistyki.
Jednak bardzo trudno mówić o zbawieniu komuś, kto nie wierzy nawet w to, że umrze. Łatwiej w tym względzie dogadać się z jakimś prymitywnym ludem z tropikalnej puszczy – to doświadczenie znanego katolickiego pisarza, jezuity Williama J. O’Malleya („US Catholic” z sierpnia 2005). „Dawniej – pisze– pragnąłem zbawiać dusze od ognia piekielnego. Dziś chcę je zbawiać od atrofii”. Zadaniem Kościoła teraz jest zaszczepienie życia, ognia, pasji. Trzeba tej pasji przede wszystkim młodym, ale może nigdy nie jest za późno o niej świadczyć. „Nie chcę – dodaje O’Malley – żeby ludzie umierali nie wiedząc, po co żyli. Nie chcę, żeby myśleli, że mają dusze (jak zbędny wyrostek robaczkowy), chcę, żeby wiedzieli, że są duszami i że to właśnie dusza czyni każdego z nas niepowtarzalną osobą”.
Dowodem na to, że jesteśmy już w drugiej fazie – nazwijmy ją po imieniu: w fazie dojrzałości – jest, zdaniem Rohra, to, że posiedliśmy zrozumienie i cierpliwość wobec ludzi pozostających w pierwszej fazie. Wydaje się, że ci ostatni powinni być urzeczeni ludźmi, którzy wkroczyli w drugą fazę, tak się jednak w naszej kulturze nie dzieje. Dla tych, którzy mają obsesję na punkcie swojego naczynia, ludzie zajęci treściami wydają się absurdalniedziwaczni.
W obu procesach czynnikiem działającym jest czas – może on powodować kwaśnienie czy gorzknienie albo życiodajną wytrawność. Druga część życia, kiedy już nie trzeba krygować się przed światem, powinna być wypełniona miłością, radością i pokojem. Nie możemy jednak ich osiągnąć licząc jedynie na własne siły. Dlatego Jezus mówi o znaku Jonasza. W brzuchu bestii popadamy w ciemność, ale Bóg może nas „wypluć” na właściwym brzegu.
Przeczytaj też: Starość, czyli młodość