Decyzja brytyjskiego sądu w sprawie Polaka z uszkodzeniem mózgu jest trudna do jednoznacznej oceny, i to nawet z katolickiego, chrześcijańskiego, dość konserwatywnego punktu widzenia.
Długo nie wypowiadałem się na temat Polaka w Wielkiej Brytanii, który decyzją sądu ma zostać odłączony od aparatury podtrzymującej życie. Ta sprawa, wbrew medialnym opiniom, jest bardzo skomplikowana i z wielu powodów nieoczywista. Bez odpowiedniej wiedzy – zarówno neurologicznej jak i bioetycznej – nie da się jej nawet do końca zrozumieć, o jakichkolwiek rozstrzygnięciach czy twardych opiniach nie wspominając.
Tych kilka uwag nie ma zatem na celu rozstrzygania czegokolwiek, a jest jedynie naszkicowaniem „pola problemowego”, zakresu niepewności, wskazania na to, co nie jest oczywiste w całej tej sprawie.
Odżywianie i nawadnianie to czynności pielęgnacyjne, ale na tyle fundamentalne, że nie mogą być uznane za terapeutyczne. Nikt nie ma prawa, niezależnie od tego, w jakim stanie znajduje się pacjent, podejmować decyzji o jego stopniowym zagłodzeniu
Zacznijmy od tego, co się wydarzyło. Mężczyzna doświadczył ciężkiego i nieodwracalnego, związanego z długotrwałym niedotlenieniem uszkodzenia mózgu. Brytyjscy lekarze przekonują, że nie tylko nie ma żadnej możliwości poprawy jego stanu, ale że jego mózg w istocie nie działa, a podtrzymywanie go w tym stanie jest nie tylko daremną, ale i uporczywą terapią.
Czy tak jest? Bez znajomości szczegółowych badań i dokumentacji klinicznej, ale i bez wiedzy neurologicznej, nie możemy tego rozstrzygnąć. Może być zarówno tak, że lekarze mają rację, a podtrzymywanie go w obecnym stanie jest uporczywą terapią (a to oznacza, że także moralnym złem), albo że nie jest.
Z tą niewiadomą związana jest nierozerwalnie druga. Otóż wielu (także cenionych przeze mnie duchownych, choćby Dariusz Piórkowski SJ) pyta, dlaczego lekarze, skoro nie chcą podtrzymywać terapii, to nie chcą również zgodzić się na transport do Polski. Na to pytanie nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć (a tym bardziej ocenić, czy ich stanowisko jest eutanazyjne i eugeniczne, czy wynika z troski o pacjenta) bez szczegółowej znajomości stanu pacjenta, a także bez wiedzy z zakresu neurologii.
Dlaczego? Bo jeśli terapia stosowana wobec pacjenta jest uporczywa, a transport wiązać by się mógł z dodatkowym cierpieniem, to wówczas powinien on zostać odrzucony jako niepotrzebne przedłużanie cierpienia w sytuacji, gdy należy pozwolić pacjentowi odejść. Jak jest w tym przypadku? Tu odsyłam do pierwszej części moich rozważań: nie jesteśmy – bez dostępu do dokumentacji i bez odpowiedniej wiedzy – w stanie tego ocenić.
I wreszcie kwestia trzecia, wydaje się jedyna w miarę oczywista, czyli zaprzestanie odżywiania i nawadniania. Część bioetyków uznaje, że w pewnych okolicznościach one także są terapią, i można uznać za uzasadnione ich przerwanie, ale z mojej perspektywy jest inaczej.
Odżywianie i nawadnianie to czynności pielęgnacyjne, ale na tyle fundamentalne, że nie mogą być uznane za terapeutyczne. Jeśli zaś tak jest, to nikt nie ma prawa, niezależnie od tego, w jakim stanie znajduje się pacjent, podejmować decyzji o jego stopniowym zagłodzeniu.
W tej sprawie nie mamy do czynienia z dylematem dotyczącym terapii, jej daremności albo celowości, ale z podstawowym pytaniem: czy pacjent – osoba – ma pewne prawa, w tym prawo do troski i pielęgnacji? Odpowiedź twierdząca pozwala jasno wskazać, że akurat w tej sprawie wydaje się, iż brytyjski sąd nie ma racji.
Tyle w tej kwestii. Zastrzegam, ten tekst nie jest ani uznaniem, że rację mają brytyjscy sędziowie i lekarze, ani że jej nie mają. To próba sproblematyzowania kwestii, pokazania, jak bardzo jest ona trudna – bez odpowiedniej wiedzy medycznej i bioetycznej – do jednoznacznej oceny, i to nawet z katolickiego, chrześcijańskiego, dość konserwatywnego i klasycznego punktu widzenia.
Tekst ukazał się na Facebooku. Tytuł od redakcji
Przeczytaj też: Za życiem, byle konsekwentnie
Owszem, zgoda, po stronie obrońców życia jest często więcej emocji niż racjonalnego namysłu, ale … . Ale dlaczego Autor dywaguje, jakie mogą być motywy lekarzy brytyjskich stojące za odmową oddania leczenia pacjenta innym lekarzom nie stawiając również oczywistego pytania, czy nie dlatego, że gdyby inni go wyleczyli, reputacja Anglików ległaby w gruzach, a rodziny tysięcy podobnych pacjentów doprowadziłyby brytyjską służbę zdrowia pozwami (których nie pochwalam) do bankructwa? Innymi słowy, czy nie decyduje zamiast dobra pacjenta interes lekarzy i ichniego NFZu, czyli kasa? Brak poruszenia tego aspektu czyni dla mnie ten artykuł stronniczym. Mnoży wątpliwości obu stronom sporu, ale nie jednakowo. Odrzucam tezę, że trzeba mieć głęboką wiedzę o tym przypadku, by oddać pacjenta, a my biedni dostępu do niej nie mamy. Owszem, wiedzę trzeba mieć, ale mam prawo sądzić, że Brytyjczycy nią się nie kierują, czego od nas wymaga Autor. Otóż to jest reguła stosowana przez brytyjski system w każdym przypadku, gdy rodzina chce pacjenta przenieść poza system brytyjski – chyba jeszcze ani razu się nie zgodzili na takie przeniesienie, nie analizują poszczególnych przypadków odrębnie, jakby nakazywała etyka. Przypomnijmy przypadek Alfie Evansa, którego chciał leczyć rzymski szpital pediatryczny Bambino Gesù, a lekarze brytyjscy też się temu skutecznie oparli. Mam zero zaufania do tamtego systemu, bo nic mi nie wiadomo, by co jakiś czas w podobnych kontrowersjach stawał po stronie życia, jakby nakazywała nawet statystyka. A wszystko to obwarowane skomplikowanymi kodeksami etycznymi, które lekarzom odciążają sumienia.
Dziękuję. Bardzo dobry komentarz.
Nie rozumiem, dlaczego z góry zarzucać brytyjskiej stronie złą wolę? Bardziej prawdopodobne jest chyba to, że żona i córki pacjenta, które już się zgodziły na przerwanie terapii, nie zgadzają się na przeniesienie do Polski, które z kolej aprobują siostry i matka pacjenta. Tu w grę na pewno wchodzą także i rodzinne sprawy, o których nie wiemy.
To, że rodzina jest w tej sprawie podzielona nic nie ma do tematu artykułu – to inna dyskusja. Artykułowi zarzucam to, że stawia trudniejsze pytania jednej ze stron, a drugą ciut oszczędza. Owszem, nie wykluczam złej woli systemu brytyjskiego. I pokazuję, jak zakwestionować moje stanowisko. Przez podanie przypadków zgody na leczenie pacjenta poza systemem brytyjskim. Inaczej mam prawo sądzić, że system uważa siebie za nieomylny, a więc jest omylny i stara się to zakamuflować.
Proszę pamiętać, ze transportowi pacjenta do Polski sprzeciwia się jego zona, która mieszka w Anglii
Dzisiaj właśnie rozmawiałam ze znajomą pielęgniarką o etyce i umieraniu, zaznaczę, że z kobietą głęboko wierzącą, udzielającą się w Kościele. Dodatkowo, pracuje ona w hospicjum z pacjentami w stanie agonalnym i powiedziała mi, że jednym z pierwszych objawów bliskiej śmierci jest to, że pacjent albo świadomie odmawia jedzenia, albo organizm przestaje to jedzenie przyjmować (nawet karmiony sondą, zwraca pokarm). Określiła to w ten sposób, że organizm się wyłącza i do umierania pokarm nie jest już potrzebny. Karmienie na siłę (nawet kroplówką) takiego pacjenta uważa za nieetyczne, jest to jej zdaniem i męczenie pacjenta ale również niegodzenie się z wolą Boga, próba przeciwstawienia się temu co nieuchronne. Nie wiem i pewnie nikt z nas nie wie w jakim stanie jest pacjent z artykułu, ale akurat skojarzyła mi się dzisiejsza rozmowa.
Tylko, że w przypadku Polaka w Anglii nie było mowy o świadomym odmówieniu jedzenia i o tym, że jego organizm przestał przyjmować pokarm. Na dodatek nasz rodak sam oddycha i nie potrzebuje respiratora. Tak mówił prof. Maksymowicz z kliniki “Budzik”. Dlatego Pani komentarz zupełnie nie pasuje do przypadku p. Sławomira z Wielkiej Brytanii.
Panie Tomaszu, to jest wojna z cywilizacją śmierci, wszystkie chwyty (prócz grzechów) nie tylko dozwolone, ale i konieczne – a Pan rozmywasz. Nieładnie. Pozdrawiam.