Na polnych i leśnych rozstajach wskazywały właściwą drogę w terenie, a czasem nawet w życiu. Krzyże błagalne wyrażały prośby, wotywne – dziękczynienia, a pokutne – skruchę za ciężkie przestępstwa. Ich kolejne inkarnacje stoją często na tym samym miejscu od kilkuset lat.
Wiosną 2020 roku, na początku pandemii koronawirusa, w Biłgoraju i kilku innych miejscowościach województwa lubelskiego wierni postawili krzyże morowe, a pod kilkoma takimi, jeszcze stojącymi przy drogach, figurami zapalali świece; rzeczowy artykuł o „dziwnych krzyżach” zamieścił „Kurier Lubelski”, a przedrukowała popularna „Angora”. To wydarzenie społeczne zachęciło mnie do napisania okazjonalnego szkicu o zjawisku, praktyce czy rytuale, jakim było i jest stawianie figur przydrożnych.
Swoje zainteresowanie zacieśniłem do kilku sąsiadujących ze sobą wsi w gminie Kurów w powiecie puławskim; tam są moje korzenie. Wioski te leżą na wschód od nowej szosy Lublin-Warszawa, w peryferyjnej części tej gminy i powiatu, wśród lasów; piaszczystą drogę do jednej ze wsi, i to tylko do jej połowy, nota bene „do figury”, utwardzono dopiero w ubiegłym roku.
Są to wsie tradycyjnie rolnicze, ale dziś moje „Dzień dobry, Panie Gospodarzu” odbierane jest jako żart, z roli żyje już niewielu mieszkańców, krowę trudno tu zobaczyć, a z wielu coraz ładniejszych domów ten, kto może, pracuje w mieście. Życie wspólnotowe i kulturalne, przed wojną bujne, dziś jest tu wątłe, frekwencja wyborcza jest niższa, a poparcie dla partii i polityków „swojskich” – wyższe niż we wsiach położonych bliżej szosy i miasta.
Teksty na krzyżach nie są społecznie przypadkowe – są produktem zbiorowego myślenia i negocjacji społecznych, wyrażają reprezentacje zbiorowe i opinię kolektywną społeczności
W ostatnich dekadach ze wsi tych zniknęły trzy szkoły oraz urząd pocztowy, pozostały tylko sklepy, powstała jednak nowa parafia i stanęły dwa kościoły. Tutejsza religijność ma charakter „ludowy”, ale nie dewocyjny; o takich, co się „modlą pod figurą”, mówią tu, że „mają diabła za skórą”.
*
Przydrożne figury są wyjątkowo stałymi punktami w terenie. Często ich kolejne inkarnacje stoją na tym samym miejscu od kilkuset lat, od czasu powstania wsi. Prawie wszystkie krzyże z opisanej okolicy, naniesione na „Mapę kwatermistrzowską”, przygotowaną jeszcze przed powstaniem listopadowym, stoją tam, gdzie wtedy stały. Niektóre dzisiejsze krzyże widać nawet na kolorowych mapach Galicji Zachodniej (po trzecim rozbiorze tereny te zagarnęła przejściowo Austria), musiały więc one stać tam już in tempore regum, za królów.
Figury są też ważnym elementem krajobrazu kulturowego. Były wyrazami chrześcijańskiej tożsamości, chroniły od Złego, dawały poczucie opieki boskiej, były znakami granicznymi i punktami orientacyjnymi; na polnych i leśnych rozstajach wskazywały właściwą drogę w terenie, a czasem nawet w życiu. Krzyże błagalne wyrażały prośby, wotywne – dziękczynienia, a pokutne – skruchę za ciężkie przestępstwa. Były też miejscem zbiorowych modlitw i dorocznych uroczystości święcenia pól.
Miejsce pod krzyżem było „poświęconą ziemią” i w sytuacjach wyjątkowych grzebano tam zmarłych. W 1943 roku pod krzyżami pochowano spaloną żywcem rodzinę i partyzantów zabitych w pacyfikacji wsi Barłogi, a pod figurą na środku wioski Marianka ma wciąż leżeć jakiś zabity żołnierz niemiecki, może maruder.
„Święty” był, oczywiście, sam krzyż. Emilia Kuna z Barłogów, urodzona w 1918 roku pamiętała, że gdy jako dziecko cierpiała na „egipskie” zapalenie oczu, to matka okadzała ją dymem z mchu zdrapanego z przydrożnej, starej jak widać figury. Zniszczenie krzyża było świętokradztwem. Starszy gospodarz z Marianki opowiedział mi, że gdy przed laty rolnik z innej, bardziej „nowoczesnej” wsi zaczął tu uprawiać swoje zakrzaczone pole, urżnął i przeciął na pół stojący tam krzyż i zabrał jedną połową do domu, to potem zachorował na nogę i musieli mu ją urżnąć w połowie; na wsi mówili, że Bóg go skarał.
„Figurzyska”, miejsca, w których od dawna stały figury są lokalnymi „miejscami pamięci”, pamięć zbiorowa tam umieszcza różne dramatyczne wydarzenia, niekoniecznie zaszłe dokładnie w tych miejscach. Na przecięciu polnych dróg za wsią Choszczów stoi pod lipą stary krzyż. Miejsce to nazywane jest Szubienicą, podobno w 1863 roku Rosjanie powiesili tam wziętych do niewoli powstańców, ale na pewno w 1943 roku znaleziono tam w żytach zwłoki dwóch braci, bandytów, zlikwidowała ich partyzantka lub wyeliminowała konkurencja.
Podobno w latach dwudziestych XX wieku, na przecięciu dróg na polach wsi Kłoda pewien wyrodny syn próbował zastrzelić ojca, ale na pewno w 1943 roku nieco dalej, koło krzyża pod wsią Olempin żydowscy partyzanci zastrzelili uprowadzonego z domu wójta gminy Markuszów. Przy drodze przez Kozi Bór stał kiedyś wysoki jak maszt słup. Z góry na dół biegł napis JAKO I MY ODPUSZCZAMY NASZYM WINOWAJCOM, spróchniałe ramię krzyża już opadło, zapewne było na nim ODPUŚĆ NAM NASZE WINY. Ciekawe, za jakie to winy ktoś chciał przebłagać Pana Boga akurat w środku lasu.
W każdej tutejszej wsi zachowały się krzyże na obu jej końcach, a w niektórych także na środku. Pod figurami na brzegu wsi odbywało się jeszcze niedawno zbiorowe pożegnanie zmarłych. Przed „wyprowadzeniem” przez wieś „chodził krzyżyk” – znak, że czas zbierać się w domu zmarłego. Sąsiad stukał krzyżykiem w okno i zostawiał go na progu, a ktoś z domu szedł z nim dalej. Po pogrzebie krzyżyk zostawał pod figurą, przez kilka lat przypominał o zmarłym, by z czasem razem z nim obrócić się w proch. Ten piękny, choć smutny obyczaj zniknął wraz z upowszechnieniem się na wsi „nowoczesnych” form pogrzebowych.
Od początku pandemii koronawirusa świece palą się przed figurą na środku wsi Barłogi. Do bardzo już zniszczonego przez czas słupa świadomi historycznej wartości figury gospodarze dosztukowali poprzeczną belkę. Na słupie jest też wcięcie po drugiej, niższej belce i tabliczka z napisem POMNIK KULTURY DUCHOWEJ. Ta niepozorna figura to dawna karawaka, podwójny krzyż morowy, a raczej przeciw-morowy. Według dawnej opowieści Antoniny Struskiej, urodzonej w tym miejscu w 1884 roku, figura stała w ich „numerze” od zawsze, a postawiona była od „zarazy”, czyli od cholery.
Epidemie „moru”, „powietrza” i „zarazy” pojawiały się na ziemiach polskich jeszcze w końcu XIX wieku. Ich śladem w krajobrazie są „mogiłki”, ustronne cmentarze dla ofiar, a ich pamiątką w języku są przekleństwa. W czasach, gdy „psiakrew” była przekleństwem ciężkim, „cholera” była bardzo ciężka i dotrwała do dziś, ale straszne kiedyś wyzwiska w rodzaju „cholernik” „zaraza”, „powietrznik” zostały już zapomniane, tak samo jak przezwiska diabelskie („piekielnik”, „diablica”, „diabelskie nasienie”). O tym, jaki lęk budziły epidemie, świadczą słowa suplikacji: „od powietrza, głodu, ognia i wojny zachowaj nas Panie” – „powietrze” pojawia się na pierwszym miejscu!
Słowa te wycinano kiedyś na krzyżach przydrożnych, ale gdy na założonym około 1990 roku cmentarzu pod Choszczowem wierni postawili krzyż, to wyryli na nim tylko OD GŁODU, OGNIA I WOJNY ZACHOWAJ NAS PANIE – widać w ich zbiorowym wyobrażeniu zaraza przestała być jednym z czterech jeźdźców Apokalipsy. Podobnie na postawionym w 2020 roku krzyżu morowym w Wierzbicy k. Chełma wierni opuścili w suplikacji słowo „głodu”, zostało „od moru, ognia i wojny”, ciekawy znak czasu. Byli w tym podobni do wyspiarzy Oceanii ze sławnych badań Bronisława Malinowskiego: gdy ci łowili wewnątrz atolu, na spokojnej lagunie, wystarczała im technologia, ale gdy wypływali na otwarte i kapryśne morze, gdzie technika nie wystarczała, dla zapewnienia sobie udanych połowów i bezpieczeństwa, sięgali po praktyki magiczne. Magia to działania symboliczne podejmowane w celu wywołania zmian materialnych.
Tradycja krzyża podwójnego wywodzi się z Hiszpanii, z miasta Karawaka. W XIII wieku miasto było w posiadaniu Saracenów. Islamski władca zapragnął zobaczyć katolicką mszę, lecz ksiądz-niewolnik nie miał krzyża. Wtedy dwaj aniołowie mieli mu przynieść z samej Jerozolimy krzyż tamtejszych patriarchów, z drzazgami z Krzyża Świętego. Władca tak się wzruszył, że przyjął wiarę chrześcijańską. Pod wpływem opowieści o tym i kolejnych cudach krzyż ów rychło zaczął być czczony dla jego mocy uzdrawiającej, a sanktuarium w Karawace stało się popularnym celem pielgrzymek, z których pątnicy przynosili małe krzyżyki, noszone ze sobą na zdrowie i szczęście amulety. Z czasem krzyż podwójny rozpowszechnił się w katolickiej Europie. W XVII wieku jako remedium przeciw zarazie i innym powietrznym plagom (burze, śnieżyce) pojawił się w Polsce, stawiano go na granicach miejscowości, na rozstajach dróg, a nawet w szczerym polu.
Krzyż karawacki, choć rzadki, nie zginął całkiem z polskiego krajobrazu, rzadko są to krzyże stare, częściej ich nowsze i mało udane kopie. Figura w Barłogach jest oryginalną pamiątką dawnych trwóg, dawnej wiary i magicznych funkcji religii. Karawaki i specjalne modlitwy pod nimi odprawiane, rzecz dla epidemiologii oczywista, nie odpędzały powietrza morowego, ale zmniejszały lęk, dawały nadzieję, a i trochę pomagały – jeśli uczulały ludzi na higienę i czyniły ich ostrożnymi w kontaktach, podobnie jak obraz św. Agaty i kapliczka ze św. Florianem chroniły przed pożarami – jeśli stale przypominały „ostrożnie z ogniem!”
Oprócz krzyżów na wsiach stały figury na ważnych rozwidleniach i przecięciach traktów handlowych, dróg polnych, a nawet leśnych. Przynajmniej od początku XIX wieku figura stała np. koło Barłogów, na skrzyżowaniu gościńca baranowskiego i „podborniej drogi”. Gościniec był fragmentem ważnego traktu z Lublina na Podlasie, a droga prowadziła, „pod borem” od strony Michowa do Końskowoli i Puław. Ostatni krzyż stojący na tym miejscu miał napis OD POWIETRZA, OGNIA, GŁODU i WOJNY WYBAW NAS PANIE. Pochylał się, aż w końcu zawadzony furą zboża, przewrócił się w przydrożny dół po piachu w latach 50. ubiegłego wieku i wtedy nikt go nie podniósł. Ks. Jan Rząd, proboszcz z Paluchowa, teraz części wsi Dęba, musiał jednak czuć wagę miejsca, skoro w 2015 roku na tym martwym już przecięciu dróg umieścił na drzewie kapliczkę z artystycznym świątkiem Chrystusa Frasobliwego.
Inaczej potoczył się los drewnianego krzyża na „figurzysku” pod wsią Łąkoć, jego znak widnieje już na Mapie kwatermistrzowskiej. Po szczęśliwym powrocie z wojny tureckiej (1877-1878) postawił tam kolejną figurę lejbgwardzista Paweł Struski. Miał za co Panu Bogu dziękować, bo w górach Bałkanu o trawie i rosie przetrwał trzytygodniowe okrążenie, a nim przyszła odsiecz, z wycieńczenia i chorób połowa roty wymarła. Ściskając w Petersburgu kończących służbę ocalałych żołnierzy, ich dowódca mówił do nich „Umirat’ budiesz, wospominat’ budiesz”. Pułkownik znał wojnę i jej psychologię, bo gdy przeżywszy czterech carów (i Lenina), w 1927 roku Paweł Struski umierał, jeszcze wyrzucał z siebie to, dziś by się powiedziało, traumatyczne doświadczenie.
Jego bratanek Józef, spaliwszy starą, postawił tam wtedy nową figurę. Wątpliwe, czy coś było wyryte na starym XIX-wiecznym krzyżu, ale na nowym dał słowa WZYWAJ MNIE W DZIEŃ UTRAPIENIA, A JA CIĘ WYBAWIĘ I CZCIĆ MNIE BĘDZIESZ, można w nich usłyszeć echo „utrapienia”, o którym całe życie opowiadał jego stryj. Pod koniec ubiegłego wieku figurę przekopano na skraj bocznej drogi, by zrobić miejsce dla solidnego krzyża żelaznego. Drewniany powoli „wrastał w ziemię” i obrastał krzakami, w końcu zniknął. Do końca jednak zachowały się na nim głęboko wyryte słowa biblijnego psalmu, oryginalne ramiona i przybity trzema gwoździami od wiejskiego kowala Corpus Christi. Siła wdrukowanych przez kulturę obrazów sprawiała, że widziało się tam całą postać Jezusa, dopiero po chwili dostrzegało się, że to tylko przebite ręce do łokcia i stopy, i że to nie głowa człowieka, lecz łeb bretnala.
Starych, zmarniałych figur nie zabiera się na opał, lecz pali się je rytualnie lub przestawia, zwykle obok nowego krzyża. Na skraju lasu przy drodze do Marianki można zobaczyć taki umierający krzyż, bez śladów napisu, a kilkadziesiąt kroków dalej – krzyż nowszy, z zachowanymi słowami ZA NAMI, przeniósł go tu gospodarz z Choszczowa, gdy przed domem postawił krzyż żelazny. Stary krzyż zwieńczony jest krzyżykiem z żelaza, widać w Mariance takie stawiano, bo na środku wsi do lipy przybity jest krzyżyk, który wieńczył drewnianą figurę, kiedyś tutaj stojącą.
Dobrze byłoby wiedzieć, czy i co na dawnych krzyżach było napisane. Takie napisy sto lat temu radził zbierać sławny etnograf i socjolog Jan Stanisław Bystroń. Teksty na krzyżach nie są społecznie przypadkowe – są produktem zbiorowego myślenia i negocjacji społecznych, wyrażają reprezentacje zbiorowe i opinię kolektywną społeczności.
Na najdawniejszych, XIX-wiecznych figurach było ich zapewne niewiele, bo choć stawiano je masowo, to ludzie na wsi dopiero uczyli się pisać, a ponadto rosyjskie władze gubernialne, obawiając się, że napisy przydrożne zbudzą w głowach myśli buntownicze, niechętnie wydawały zgodę na krzyże z inskrypcjami. Andrzej Biernat w książce „Dziewiętnastowieczne napisy epigraficzne na ziemiach Królestwa Polskiego” (Ossolineum 1987) wyliczył, że w latach 1867-1899 urząd gubernatora lubelskiego wydał zgodę na postawienie we wsiach i przy wiejskich drogach 396 krzyży bez napisów i tylko 70 z napisami. Krzyże stawiano i napisy ryto także bez zgody rosyjskiej władzy. O tym, co pisano później, już w XX wieku, informują zachowane krzyże ze wsi Dęba.
Sądząc z liczby krzyży zaznaczonych na dawnych mapach i świętych obrazów w starych chałupach, Dęba była wsią bardzo religijną, a skądinąd wiadomo, że dawna wieś Czartoryskich była też światlejszą od wsi sąsiednich, należących kiedyś do ciemnych jaśniepanów; przed wojną działał tu teatr ludowy i „uniwersytet niedzielny”. Główna figura stoi na środku wsi, a żelazne krzyże stoją, na miejscu drewnianych, na obu jej końcach. Figury stoją też przy wjeździe ze wsi do obu okalających ją lasów. Do Dęby prowadziło wiele dróg, ale na każdej spotykało się figurę, ci co wchodzili i wracali do wsi, musieli mijać krzyż, zdejmowali czapki i żegnali się. Na niektórych z nich są napisy, z których dowiadujemy się czegoś o samych krzyżach, o ludziach, którzy je postawili i o czasach, w których żyli.
Znaczące, że w 1904 roku w całej gminie Kurów nie postawiono żadnej figury upamiętniającej historyczne uwłaszczenie chłopów. Ku niezadowoleniu władzy gubernialnej niepokorna gmina była jedyną w powiecie, która nie chciała świętować „ustania pańszczyzny” z woli ruskiego cara. W rok potem natomiast przy wjeździe z Dęby do Koziego Boru stanęła drewniana figura, a na jej słupie i ramionach wyryto słowa z pieśni pasyjnej PRZE TWJE RANY KRULU ИA ИEBJE PROSEMY ĆEBJE RATUJ ИAS W KAZDY POTRZEJBJE i datę 1905 ROK.
Zachowana na słupie (belkę wymieniono na nową) prawie pełna inskrypcja pokazuje, z jaką trudnością miejscowi ludzie uczyli się pisać litery, ale i z jaką determinacją je stawiali, cała figura była „zapisana”. Najważniejsza w inskrypcji jest data. „Piaty rok” był w tej okolicy czasem akcji miejscowej „bojówki” PPS, rąbania majorackiego lasu i poruszenia społecznego, młode jeszcze uczucia narodowe mieszały się niepewnością, niepokojem i lękiem. Takie napięcia koją wspólnotowe rytuały – poświecenie krzyża mogło być jednym z nich. Krzyż dotrwał do naszych czasów, i choć po stu latach osłaniający go strzelisty jałowiec już usechł, to nadal stoi pewnie na skraju ciemnego boru.
Drugim zabytkowym krzyżem na Dębie jest figura na środku wsi ze starannie wyrzeźbionym napisem PAMIĄTKA LAT WOJNY i KRÓLOWO KORONY POLSKIEJ MÓDL SIĘ ZA NASZĄ DROGĄ ZIEMICĄ. Postawiona została w krótkim prześwicie między wojną światową a wojną bolszewicką, jej postawienie lub tylko napis miał zaproponować już polski nauczyciel Edward Martuszewski, „Galicyjok”; przyszedł tu uczyć prosto ze szpitala wojennego, z twarzą poszarpaną odłamkiem.
Latem 1920 roku, gdy wisiała nad Polską inwazja bolszewicka, Józef Próchniak, socjalista, bojowiec, a potem Sybirak w wielkim pośpiechu dodłubał na krzyżu słowa BOZE ZBAW POLSKE OD NAWAŁY MOSKEWSKY. 5 LYP. 1920 R. Fotografia pokazuje, jak pisał niektóre litery. Można sobie wyobrazić strach przed powrotem Moskali, ale do Dęby „Mochy” nie doszły, doszło tylko dudnienie polskich armat zza Wieprza.
Pamiątkowy krzyż z obydwiema inskrypcjami, opleciony gałęziami lip, przetrwał w dobrym stanie do dziś, do stulecia wojny 1920 roku. Na rynkach okolicznych miasteczek zachowały się znaki pamięci o zwycięskiej ofensywie znad Wieprza, a na kościołach – tablice z nazwiskami poległych parafian. Nie wiem, czy gdzieś w Polsce zachowała się podobna do krzyża w Dębie pamiątka ówczesnej trwogi.
Trzecia związana z wielką historią figura na Dębie stała przy nieuczęszczanym już wjeździe ze wsi do lasu Dębina, parą lat temu przewróciła ją burza. Gospodyni z sąsiedztwa opowiedziała mi, że figurę postawił jej ojciec w 1939 roku, kiedy zaczęli mówić, że będzie wojna. Ojciec miał gater, maszynę do cięcia kłód drzewa, więc mógł to łatwo zrobić. Jeszcze około 2000 roku dało się odczytać na krzyżu, że była na nim napisana inwokacja podobna do słów psalmu z opisanego już krzyża na figurzysku pod Łąkocią.
Rok 1905, 1918, 1920, 1939. To z pewnością nie przypadek, że w Dębie akurat wtedy wystawiano nowe krzyże przydrożne. Były to lata wzmożenia uczuć kolektywnych, które potrzebowały jakiegoś ujścia – wyrażano je w języku religijnym. Po zakończeniu drugiej wojny światowej i nastaniu władzy komunistycznej nie pojawił się w Dębie krzyż z napisem, który by wyraził i utrwalił w pamięci stop radości i goryczy tamtego czasu.
W niedalekiej Woli Osińskiej natomiast jeden z gospodarzy postawił w ogródku przed domem figurę z napisem ZMIŁUJ SIĘ NAD NAMI I NAD TYMI, CO NIE WRÓCILI DO KRAJU – nie wracali akowcy wywiezieni do łagrów NKWD. Podobnie było po roku 1989, po upadku władzy komunistycznej i bolesnym szoku gospodarki rynkowej. Nigdzie nie stanęła figura ze słowami OJCZYZNĘ WOLNĄ POBŁOGOSŁAW PANIE, a wolni obywatele nie dopisali na krzyżu RATUJ NAS W POTRZEBIE, stawiali już krzyżyki na kartkach wyborczych – przeciw „Balcerowiczowi” i „Unii”, a za Wałęsą i Samoobroną.
Najstarsza figura w okolicy stała do niedawna przy gościńcu, naprzeciwko kościoła w Paluchowie. W tym centralnym miejscu, na styku dóbr końskowolskich, markuszowskich i kurowskich figury, tak jak i karczmy, stały „od zawsze”. Kilkanaście lat temu na tyle tej figury niespodziewanie znalazłem wyraźną datę 1817 (!) i już nieczytelne słowa wypisane krojem z epoki, z pewnością wyrył je ktoś nietutejszy. Szkoda, że nie dało się ich odczytać, może by powiedziały coś o ludziach styku epoki napoleońskiej i kongresowego Królestwa Polskiego.
Oprócz oryginalnego kształtu, krzyż ten miał szereg małych otworków w słupie. Starszy gospodarz z sąsiedztwa wyjaśnił mi, że krzyż przetrwał dwa wieki, bo zrobiony jest z twardego rdzenia pnia sosny, a dziurki pozostały po serii z niemieckiego automatu. W 2015 roku, po dwustu latach od wystawienia figury, „dla bezpieczeństwa” wycięto zdrowe drzewo, które ją osłaniało i wrażliwy na historię proboszcz zastąpił ją wierną kopią. Krótki napis na nowym krzyżu wyjątkowo zwraca się nie do Boga, lecz do wiernych; do parafian i przejezdnych woła dramatycznie z perspektywy teologicznej wieczności: RATUJ DUSZĘ SWOJĄ.
Bliźniacza kopia figury stanęła nad niedaleką „stópką”, kamieniem z wgłębieniami, w których mocno wierzący mogli dojrzeć odciski stopy Matki Boskiej. To hierofania, przedmiot, przez który w materialnym świecie ujawnia się sacrum. Musi to być bardzo dawne miejsce kultu, gdyż to zapewne od „stópki” pochodzi nazwa starej, XVI-wiecznej wioski Paluchów. Miejsca hierofaniczne sprzyjają „widzeniom” i innym intensywnym przeżyciom religijnym. Ale pamięć zbiorowa nie zachowała wspomnienia żadnych prywatnych objawień pod „stópką”, ani nawet nabożeństw majowych tutaj odprawianych.
Chroniąca krzyż i kamień starodawna lipa pod koniec lat 70. XX wieku została bezmyślnie ścięta na fali dendrofobicznej wycinki drzew przydrożnych, co przesądziło o losie figury, przewróciła ją burza. W 1982 roku, w roku stanu wojennego, stanęła nowa, z wyjątkowo neutralną inskrypcją BŁOGOSŁAW BOŻE PLONY NASZEJ PRACY i symbolem Serca Jezusowego; wyjątkowym był też dzień postawienia lub poświęcenia krzyża: 22 lipca, Święto Odrodzenia Polski, i nie była to niedziela!
Historia nie była więc tak jednoimienna, jak ją dziś malują. Po upływie pokolenia, w 2015 roku, figura ta została zastąpiona przez solidny krzyż obecny, postawiony na sto lat. Stoi między kościołem a cmentarzem, przy ostatniej drodze zmarłych, proboszcz położył na nim napis JEZU UFAM TOBIE, przemyślnie związany z wcześniejszym wezwaniem do żywych, by ratowali swoje dusze. „Wydaje się – wyjaśnił mi – że ten napis może być »gotową ufną modlitwą« o ubłaganie Miłosierdzia dla zmarłego”.
Sam kamień, wcześniej ledwie wystający z ziemi, został wykopany, pozbawiony tajemniczości i ukazany w całej okazałości głazu polodowcowego; takich głazów było tu kiedyś wiele, największe podpierają dziś świątynię Sybilli w Puławach. Takie kamienie, jak ten spod Paluchowa, nazywają się „bożymi stópkami” i rozsiane są po Polsce i po świecie, zwłaszcza w krainach Azji, po których wędrował Budda.
*
W opowieści o figurach przydrożnych nie znalazło się miejsce na krzyże żelazne – od kilkudziesięciu lat stawia się je na miejscu zjedzonych przez czas lub obalanych przez burze figur drewnianych. Na niektórych wsiach nie ma już żadnej takiej figury. Krzyże robione z szyn, rur i prętów, są dziś tańsze niż figury dębowe, uchodzą też za bardziej nowoczesne; tego, czy są trwalsze, czas jeszcze nie zdążył pokazać. Pozbawione historii i inskrypcji, nie mają jednak duszy.
Na przekór tej tendencji, figury drewniane, pomniki kultury duchowej i składniki dziedzictwa kulturowego, powinny być chronione tak samo jak pomniki przyrody i elementy środowiska naturalnego.
Małe kapliczki z figurką lub obrazkiem zawieszone na drzewach w lesie spotyka się w Puszczy Swiętokrzyskiej. Mój przyjaciel Michał Płoski, malarz ikon z Kielc, ma drewniany domek-pustelnię na skraju Puszczy i zauważył, że w trakcie rabunkowej eksploatacji lasu oszczędzane są przez prywatnych właścicieli te drzewa, na których wisi taki „obrazik”. Zaczął więc sporzadzać obraziki z ikonkami malowanymi przez siebie i zawieszać je na drzewach otaczających jego pustelnie
Bardzo piękne. Dziękuję.
Piękna opowieść, brawa dla autora. Więcej takich!
Piekny i pouczajacy tekst; Trzeba powrocic do religii ludowej, bo „biskupia” przestala sie sprawdzac …