Jesień 2024, nr 3

Zamów

Pytania wyrzucone za drzwi. „Tygodnik Powszechny” żegna się z Wiślną

Korytarz w redakcji „Tygodnika Powszechnego”. Kraków, 2007. Fot. Jakub Halcewicz

W „Tygodnikowym” powietrzu była ludzka serdeczność, zapach kawy, papierosów i kurz ze starych książek. Tu ludzie nie bali się zadawać Polsce trudnych pytań.

Kraków, Wiślna 12, redakcja „Tygodnika Powszechnego”. Dla kilku pokoleń intelektualistów to miejsce szczególne. Na jakich jeszcze redakcyjnych korytarzach i na jakich łamach spotykali się Jerzy Pilch, Czesław Miłosz, ks. Józef Tischner, Władysław Bartoszewski, Karol Wojtyła, Zbigniew Herbert, Stefan Kisielewski, Wisława Szymborska czy Stanisław Lem?

W tej samej redakcji przy Plantach Adam Bujak zaczynał jako goniec, Leopold Tyrmand pracował w administracji, a Marcin Świetlicki był korektorem…

Ostatnio w polskim Kościele bardzo głośny stał się nurt wykluczający coraz to nowe grupy ze wspólnoty, zamykający dyskusję, gardzący wyrażającymi wątpliwości

Joanna Podsadecka

Udostępnij tekst

Przez dziesięciolecia po skrzypiących schodach wchodzili tu ludzie o różnych temperamentach i zainteresowaniach, birbanci i asceci, wierzący i agnostycy. Niemała w tym zasługa Jerzego Turowicza – założyciela „Tygodnika”. Jego otwartości, kulturze i wiedzy zawdzięczamy powstanie środowiska autorów dzielących to samo marzenie – o piśmie podejmującym tematy, na które nie można milczeć; piśmie, które wyraża wątpliwości, ból, gniew i zachwyt swoich czytelników. I traktuje poważnie ich poszukiwania. Turowicz otworzył łamy dla ludzi, którzy nie bali się zadawać Polsce trudnych pytań.

Świadczenie prawdom oczywistym

Medioznawcy, gdy opisują rolę „Tygodnika Powszechnego” w czasach komunizmu, nazywają go „jedynym niezależnym pismem między Łabą a Władywostokiem”. W 1953 roku, po śmierci Stalina, „Tygodnik” odmówił opublikowania pochwalnego tekstu na temat radzieckiego dyktatora. Spowodowało to odebranie pisma prawowitym właścicielom na trzy i pół roku.

Drugi raz „Tygodnik” został zamknięty w stanie wojennym (do maja 1982). Według statystyk przez cały PRL zajmował pierwsze miejsce pod względem liczby konfiskat, choć i tak na tysiące sposobów udawało mu się przemycić zakazane treści między wierszami. Niejednokrotnie obcinano mu nakład za działania sprzeciwiające się władzom. To na tych łamach ks. Tischner pisał: „Ten przetrwa, kto wybrał świadczenie prawdom oczywistym. Kto wybrał chwilową iluzję, by na niej zarobić, ten przeminie wraz z iluzją”.

Redaktorzy z Wiślnej konsekwentnie sprzeciwiali się antysemityzmowi, który zaprowadził ludzkość do Auschwitz. To z publikowanego tu słynnego tekstu ks. Stanisława Musiała „Czarne jest czarne” pochodzą słowa: „Po tym wszystkim, co się stało na naszej ziemi, dokonane rękami nazistów, wciąż brak społecznej świadomości, że antysemityzm ze swej natury i w każdej swej formie jest śmiercionośny, choć najczęściej nie wprost i nie od zaraz”.

To tutaj cieszące się ogromną popularnością felietony publikował Stefan Kisielewski, a potem m.in. Jerzy Pilch. Ten drugi dzielił się z czytelnikami swojej książki „Bezpowrotnie utracona leworęczność” wspomnieniem: „Największą, wyznam z całą pychą, z moich satysfakcji była ta, że gdy pewnego razu zdarzyło mi się napisać stosunkowo jadowity tekst, Jerzy Turowicz przeczytawszy maszynopis i znalazłszy w nim jakieś nie zauważone przez korektę literówki (nie tylko w tej dziedzinie bywa on sprawniejszy od ludzi, co mogliby być jego prawnukami), otóż Turowicz przyniósł mi ten felieton, położył na biurku, pokazał poprawione przez siebie błędy, w oczach pojawiły mu się osobliwe błyski, spojrzał jeszcze na pierwszą stronę i powiedział radośnie: – Będzie samobójstwo, zachichotał z lekka diabolicznie i obrócił się, i poszedł sobie korytarzem pomiędzy naszymi boksami”.

Szalona chęć, żeby być razem

Zastępca Turowicza, Krzysztof Kozłowski, którego klasę wielu jeszcze pamięta, o redakcyjnym postrzeganiu misji pisma mówił tak: „»Tygodnik« – przynajmniej ten Turowiczowski – nigdy nie chciał być gotową receptą na wszystko; raczej skłaniać człowieka do myślenia. Bo to, że ktoś przeczyta coś i powtórzy potem, ma niewielkie znaczenie. Natomiast, jeżeli przeczyta, pomyśli i sam dojdzie do pewnych konkluzji, jest ważne i w ogóle najważniejsze. Jeśli się zastanawia, czegoś wciąż nie jest pewien – to bardzo dobrze, bo znaczy, że szuka. Boję się ludzi, którzy nigdy nie mają wątpliwości. Czasem trudno człowiekowi sformułować pytanie. A bez niego ciężko znaleźć odpowiedź. Trzeba zacząć od precyzyjnego pytania. I takie pytania »Tygodnik« starał się zadawać czytelnikom”.

Z estymą o tym krakowskim piśmie opowiadali mi ludzie z bardzo różnych środowisk, jak choćby prof. Andrzej Szczeklik, Adam Michnik czy artyści Piwnicy pod Baranami. Również Janina Ochojska przyznaje, że miało ono ogromny wpływ na kształtowanie się jej postawy, światopoglądu, chęci społecznego zaangażowania. Szefowa PAH-u wspomina młodzieńcze podróże z Torunia do Krakowa: „Pamiętam pierwsze spotkanie oko w oko z Jerzym Turowiczem: byłam na Wiślnej po »bibułę«, którą odbierałam od Tadzia Konopki. Pan Jerzy przeszedł wtedy obok mnie i uśmiechnął się tak, jakbym była jego dobrą znajomą. Potem w Toruniu opowiadałam o tym przyjaciołom, a oni chcieli, bym opisywała każdy detal, opowiedziała, jak Tam jest i jaki On jest. Pewnie trudno to dziś zrozumieć… »Tygodnik« po prostu w nas żył”. 

Ci, którzy czują się jakkolwiek związani z pismem z Wiślnej – niezależnie od tego, czy pracowali w nim przez chwilę, czy przez całe życie – przyznają, że to doświadczenie było dla nich formacyjne. Naznaczyło ich. Stało się czymś nie do wymazania, choć tak trudnym do opisania – zarówno przygodą intelektualną, jak i smakiem relacji zrodzonych w tym, jak to pisała Ewa Szumańska, „niepowtarzalnym Tygodnikowym powietrzu, w którym była ludzka serdeczność, zapach kawy, papierosów i kurz ze starych książek”.

Bo na Wiślnej ścierały się poglądy, powstawały teksty, dojrzewały przyjaźnie. Krzysztof Kozłowski opowiadał: „Przez te kilkadziesiąt lat obchodziliśmy razem wszystkie imieniny, urodziny, rocznice ślubu – i trudno byłoby wybrać najmilsze z tych wydarzeń. Każdy pretekst był dobry, by się spotkać. A często żadnego pretekstu nie było trzeba. Po prostu tkwiła w nas szalona chęć, żeby być razem”. Członkowie redakcji wyjeżdżali wspólnie na wakacje i świętowali wspólnie narodziny kolejnych dzieci. „Rodzina redakcyjna się powiększała. Jedni się żenili, inne wychodziły za mąż, potem rodziły się dzieci. Uczestniczyliśmy w swoim życiu. To był jeden z ogromnych darów, któreśmy w życiu dostali – naszą przyjaźń zbiorową” – wspominała Józefa Hennelowa

Krytyka – z miłości do Kościoła

W Polsce buduje się dziś więcej murów niż mostów. Coraz śmielej artykułuje się tęsknoty za jednorodnością, próbuje wymuszać jedynie słuszne poglądy, nie dostrzegając, jak jest to niebezpieczne. Jak zauważa reżyser Krystian Lupa: „Ludzie niepotrafiący usłyszeć innej racji, ludzie niepotrafiący otworzyć się na argumenty i perspektywy innych cierpień, innych losów i inaczej zbudowanych ludzkich godności są zawsze ekstremalnie groźni”. 

97-letni Stefan Wilkanowicz, który przez lata specjalizował się w „Tygodniku” w dialogu międzykulturowym, w kontakcie z innością widzi szanse, a nie zagrożenia: „Spotkanie z inaczej myślącym człowiekiem pozwala uciec od mentalnego dogmatyzmu, każe nam rewidować własne poglądy. W efekcie – wzbogaca nas, upiększa”.

Jakże musi być zdziwiony, obserwując, że coraz więcej w przestrzeni publicznej tych, których nie obchodzi katolicyzm stawiający zbyt wiele pytań, niezainteresowanych słuchaniem ludzi, którzy uczciwie opowiadają o swoim dokopywaniu się do prawd najważniejszych. 

Turowicz przez całe życie konsekwentnie przypominał, że nieszczęśliwi, cierpiący, uciśnieni, prześladowani i bezsilni powinni być w Kościele otaczani szczególną troską. Pisał w latach 70.: „Prawdziwe wartości człowieka to jego rozwój wewnętrzny, duchowy i kulturalny, to radość, miłość, życie w prawdzie i służbie drugim, nie zaś posiadanie i potęga”.

Gdy oburzano się, że piętnuje pewne zjawiska, dowodził, że jest to krytyka, która płynie z miłości do Kościoła, z troski o jego miejsce i skuteczność. W 1996 roku w ankiecie „Więzi” pt. „Rachunek sumienia Kościoła w Polsce” zauważał: „Ludzie Kościoła na ogół bardzo nie lubią przyznawać się do błędów, w oparciu – jak się zdaje – o przekonanie, że skoro Kościół jest święty, to nie może błądzić. Dlatego też władze kościelne na ogół nie reagują na jakieś niefortunne czy nawet gorszące wystąpienia osób duchownych czy katolików świeckich, które idą na »rachunek« Kościoła. (…) Przyznanie się do błędu, wyraźne stwierdzenie, że dany czyn czy słowo ludzi Kościoła są ze stanowiskiem Kościoła niezgodne, zwiększają tego Kościoła wiarygodność”.

Ks. Adam Boniecki, redaktor senior, przypomina: „Turowicz żywił przekonanie, że pytań stawianych przez nasz czas, na które nie ma bezpiecznych odpowiedzi, nie można omijać”. Boniecki uważa, że siłą pisma z Wiślnej jest odwaga podejmowania ryzykownych problemów i uczciwości w ich traktowaniu.

Pytania nie znikają

Gdy w 1945 roku w Krakowie powstawał „Tygodnik Powszechny”, pod skrzydła wziął go metropolita książę Adam Stefan Sapieha. Potem jednym z autorów pisma i jego przyjacielem został Karol Wojtyła. Dziś metropolita krakowski abp Marek Jędraszewski po 76 latach wypowiada redakcji umowę najmu lokalu. Trzeba spakować wspomnienia i przenieść je gdzieś indziej.

Jakże symboliczna jest ta przymusowa przeprowadzka. To zamknięcie drzwi przed katolikami otwartymi (jak nazywa się reprezentantów tego środowiska); przed osobami chętnymi do dyskusji o zmianach zachodzących w świecie, o potrzebach i intuicjach wiernych, o powodach, z jakich ludzie odchodzą z Kościoła, osobami doceniającymi rolę sztuki w duchowym rozwoju człowieka. Niestety, ostatnio w polskim Kościele bardzo głośny stał się nurt wykluczający coraz to nowe grupy ze wspólnoty, zamykający dyskusję, gardzący wyrażającymi wątpliwości.

Wesprzyj Więź

Wiadomość o tym, że krakowska kuria wypowiada „Tygodnikowi Powszechnemu” umowę najmu lokalu, spowodowała lawinę komentarzy w sieci. Czytelnicy zdają sobie sprawę, że nie chodzi tylko o to, iż redaktorzy „Tygodnika” będą musieli opuścić pomieszczenia przy Wiślnej i znieść walizki pełne wspomnień po skrzypiących schodach pamiętających kroki Turowicza czy Tischnera. 

Chodzi przede wszystkim o szacunek dla ważnej części polskiej historii. Dla dziedzictwa ludzi, którzy w czasach komuny wykazywali się wielką odwagą, którzy potem wspierali budowę rodzącej się w Polsce demokracji, przez dziesięciolecia odkrywali i promowali twórców, którymi ten kraj się szczyci. Dzięki rozeznaniu i gustowi naczelnego oraz jego redakcyjnych przyjaciół na łamach pisma z Wiślnej publikował student medycyny Stanisław Lem, trzydziestokilkuletni Czesław Miłosz czy młody Zbigniew Herbert (który po latach napisze do Turowicza: „Byłeś moim literackim ojcem chrzestnym, podobnie jak dla wielu bezdomnych kolegów mego pokolenia…”).

Zasług „Tygodnika Powszechnego” dla polskiej demokracji, Kościoła i kultury nikt nie jest w stanie umniejszyć. Cokolwiek w najbliższym czasie będzie mówione. Albo przemilczane. Pytania stawiane przez to pismo nie znikają, nawet jeśli ktoś zamknie drzwi, by ich przypadkiem nie usłyszeć.

Podziel się

188
13
Wiadomość

Oto TP doświadcza tego, czego doświadcza większość mediów. Oczekiwanie stabilności w imię tradycji i pod „opieką” kurii to jakaś fanaberia z przeszłego wieku. To bardzo wartościowe pismo i nie wydaje się, żeby przeprowadzka miała być rewolucją. A jeśli, to każdy krok kierujący to pismo w przestrzeń świecką i niereligijną byłby bardzo cenny 🙂 Katolicyzm już od wieków nie dodaje niczego do analiz naukowych i społecznych.

szkoda tylko, że Autorka wspominając osobę Karola Wojtyły, nie napisała nic o liście, który już jako Jan Paweł II skierował do Jerzego Turowicza z okazji 50lecia TP…a był to list, w którym nie były zawarte tylko same pochwały i miłe słowa

jp3 – nie mylże wypowiedzi (przekonań, opinii czy poglądów) – wypowiadających się tutaj osób z próbami decydowania i władzą . Wszyscyśmy tutaj razem z Tobą – malutkimi niezabudkami w internetowym lesie i nie dostrzegłem, aby ktoś miał jakieś śmieszne parcie na jakąkolwiek „władzę” oprócz Ciebie (patrz Twój wpis z 7 stycznia 2021 22:04 ). Sen o potędze na sienniku ?

Wygląda na to że polski KK zmierza do celu jaki wyznacza Ordo Iuris. Odszedłem z Kościoła dzięki takim ludziom jak Jędraszewski i nie żałuję tego, ale żal mi prawdziwych chrześcijan bo ci co popierają Jędraszewskiego i Rydzyka nimi nie są. Jeśli kto nie oglądał serialu Opowieść Podręcznej polecam żeby zrobił to zobaczy do czego prawadzi fundamentalizm religijny i polityczny. Do czegoś podobnego dążą Rydzyk, Jędraszewski i Ordo Iuris.

Znaczy to jedno, panie Mariuszu, że NIC Pan nie zrozumiał z nauczania i bycia chrześciajaninem,bo ja zostaję, bo przy całym pojawieniu się brudów w moim Kościele, to nie duchowni są przedmiotem kultu, mój Kościół jest Ciałem Jezusa. Szkoda tylko, że w większości „nasza góra” się nie udała- piszę o naszych wielu biskupach. Bo za św. Teresą z Avili powtarzam sobie:
„Niech nic cię nie smuci,
niech nic cię nie przeraża.
Wszystko mija,
lecz Bóg jest niezmienny.
Cierpliwością osiągniesz wszystko,
a temu, kto posiadł Boga, niczego nie braknie.
Bóg sam wystarczy”.

jp3 – ” Z punktu widzenia zbawienia ” czyli Pana Boga (?) a także TP – poniekąd zbawiennego dla iluś czytelników – dobro Polski, różnie pojmowane, ma znaczenie. Tyle że Twoje opinie bądź zdanie , jak to nie omieszkasz innym namiętnie przypominać, również nie mają znaczenia.

Jestem warszawianką i nie rozumiem, że Kraków pozwala Jędraszewskiemu wyrzucić Tygodnik Powszechny na bruk. Przecież nawet szanowny abp powinien liczyć się ze zdaniem mieszkańców/wiernych. Gdzie reakcja Krakowa?

Tygodnik na pewno znajdzie nowy lokal, tak jak od wielu lat znajduje miejsce w naszych umysłach i sercach, zaś po Jędraszewskim zostanie „złom żelazny i głuchy śmiech pokoleń”. Tadeusz Borowski kierował te przejmująco smutne, tragiczne wręcz słowa, do swoich rówieśników uwikłanych bez swojej winy w dramat wojny i okupacji. Pasują jednak też do Jędraszewskiego, który w odróżnieniu od okupacyjnego pokolenia, z własnej woli pakuje się w moralne błoto. Tamci mieli i przeżywali dramaty na miarę tragedii greckiej, on cieszy się głupkowatym, pełnym pychy samozadowoleniem.

Więcej osób niż Gazetę Polską 😉 „Tygodnik Powszechny” (26 518 egz.; wzrost o 5,58 proc. -), „Gazeta Polska” (23 554 egz.; + 0,66 proc.) (za październik 2020). BTW czy wiesz, że umiłowany przez hierarchię i promowany w parafiach 'Gosć Niedzielny” nie jest juz od dawna liderem sprzedazy tygodników? Ochrzczeni nie chcą czytać konfesyjnej prasy?

@ jp3 —A to ci zwycięstwo TP nad Gazetą Polską … Aż dziw że na bratni organ Gazety Wyborczej i postkomunistycznej Polityki, jest tak niewielu chętnych do czytania spośród otwartych na oścież katolików ?

Aż dziw że w 2019 r. w niedzielnej mszy św. uczestniczyło 36,9 proc. (w 2018 – 38,2 proc.) a do komunii świętej przystępowało 16,7 proc. (w 2018 – 17,3 proc.) zobowiązanych katolików 🙂

Do Jacek Tak. Czytamy. Tak myślałam, że znów się podzielimy. Na tych co się martwią i tych co się cieszą.
Jak my rozmawiamy?
Do Pana Grzegorza – https://www.tygodnikpowszechny.pl/historia-pewnego-klamstwa-151679

oraz fragment z artykułu Oczy szeroko zamknięte.
https://www.tygodnikpowszechny.pl/oczy-szeroko-zamkniete-165763

Tak. Po liście papieża na 50-lecie „Tygodnika Powszechnego”, tego z wyrzutem, że Kościół w Polsce nie czuł się przez redakcję „Tygodnika” kochany, napisałem do Dziwisza właśnie o tym, ile w efekcie tego listu niesprawiedliwych i okrutnych ciosów spadło na chorego już wówczas Jerzego Turowicza. Jan Paweł II zaprosił mnie na kolację. Byłem sam. Przy nakryciu papieża leżał mój list do Dziwisza. Zapytał, jak może naprawić sytuację. Ustaliliśmy, że podczas nadchodzącej pielgrzymki do Polski papież spotka się w Krakowie na moment z redakcją „Tygodnika”. Ale potem Dziwisz mnie powiadomił, że to absolutnie nie zmieści się w programie. Co najwyżej papież może się gdzieś spotkać z redaktorem naczelnym, Jerzym Turowiczem – i tak to się skończyło.