Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Moralizujące wizje nie pomogą

Ks. prof. Tomáš Halík podczas odbierania Medalu Świętego Jerzego 23 listopada 2019 roku w Krakowie. Fot. Adam Walanus/adamwalanus.pl

Owoców rozwoju zachodniego społeczeństwa ostatnich kilku pokoleń zdecydowanie nie należy zastępować kopiowaniem fundamentalistycznych relacji ze Starego Testamentu.

Kazanie wygłoszone 27 grudnia 2020 r., w Święto Świętej Rodziny

Moi Mili, Święto Świętej Rodziny to już tradycyjnie taki dzień, w którym głoszone kazania dla wielu są tak trudne do wytrzymania, jak kiedyś dla mnie. Przyznaję też, że dla mnie głoszenie kazania tego dnia nie jest zadaniem łatwym. Najchętniej bym to swoje miejsce zwolnił dla kogoś, kto jest ojcem czy matką nie w znaczeniu metaforycznym, duchowym, ale w sensie naturalnym, biologicznym i społecznym.

Jeszcze lepiej by było, gdybyśmy ten trudny temat, jakim jest rodzina, przenieśli do formy rozmowy czy debaty, a nie klasycznego kazania – to jednak jest w obecnym czasie z technicznych powodów niemożliwe.

Zdecydowanej większości biblijnych tekstów, w których jest mowa o życiu rodzinnym, nie da się dziś proponować ludziom jako wzorców do naśladowania

ks. Tomáš Halík

Udostępnij tekst

Przez lata słyszałem wiele kazań, w których kaznodzieje słodko rozpływali się nad idyllicznym obrazkiem Świętej Rodziny. I ja z przerażeniem uświadomiłem sobie, że do tego kazania projektuję własne wyobrażenie patriarchalnej, mieszczańskiej rodziny z XIX wieku. Rodziny, jakiej nie ma sam kaznodzieja, w jakich nie żyją jego słuchacze i w jakiej nie żyła na pewno Święta Rodzina dwa tysiące lat temu w Nazarecie.

Ówczesne stosunki społeczne możemy sobie przybliżyć na podstawie etnograficznych badań odtwarzających życie Żydów w Cesarstwie Rzymskim, ale naprawdę trudno się do tamtych czasów przenieść i traktować tamtą rodzinę jako nasz wzór. Obawiam się, że zdecydowanej większości biblijnych tekstów, w których jest mowa o życiu rodzinnym, nie da się dziś proponować ludziom jako wzorców do naśladowania. Tamtego modelu, opartego na bardzo dominującej roli mężczyzny i podporządkowanej mu, posłusznej żonie i dzieciach, karconych i skłanianych do posłuszeństwa często za pomocą bicia miotłą, dziś już nie da się przywrócić. Jakkolwiek wielu chrześcijan stara się podobny model utrzymać, to jednak nierzadko kończy się to rodzinnymi tragediami.

Przeciwnie, należy z wdzięcznością przyjąć wiele z tego, co od tamtego czasu uległo radykalnym zmianom. Uświadomienie sobie pełnej godności kobiety, przestrzeń dla jej pełnej samorealizacji w życiu społecznym i zawodowym, współczesne rozumienie równoprawnej, partnerskiej relacji między małżonkami, a nie posłuszeństwa i poddania małżonki mężowi jako fundamentu związku – to są wszystko owoce rozwoju zachodniego społeczeństwa w ciągu ostatnich kilku pokoleń. Zdecydowanie nie należy ich zastępować kopiowaniem fundamentalistycznych relacji, które opisuje Stary Testament.

Przecież nawet, kiedy uważnie czytamy Pismo Święte, widzimy, że to rodzinne życie też nie zawsze było tak idylliczne i poukładane, jak to relacjonują wspomniane na początku kazania. Przypomnijmy, że w jednym z rozdziałów Ewangelii św. Łukasza czytamy o tym, jak Jezus się zgubił oraz o konflikcie, który to wywołało w Świętej Rodzinie. „Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie” – mówią rodzice do Jezusa, którego odnaleźli w świątyni. A Jezus nie mógł wyjaśnić rodzicom, co robi, ani dlaczego to robi, bo w tym momencie nie byliby w stanie tego zrozumieć.

Zatem – także w tej Świętej Rodzinie mogło być coś takiego, jak nieporozumienie i konflikt. Świętość rodziny nie polega na tym, że w niej nie istnieją żadne konflikty, ale raczej na tym, jak członkowie rodziny do tych konfliktów podchodzą. Na przykład w tym, czy rodzice są zdolni zdobyć się na uszanowanie tajemnicy swojego dziecka. Albo w tym, że dorastający człowiek, czując powołanie do rzeczy, które przekraczają rodzinny horyzont, nadal w tej rodzinie żyje, zamiast ojca i matkę nieustannie ranić i prowokować. Czy też w tym, że obie strony są zdolne do ustępstw, do spojrzenia na problem oczyma tego drugiego.

Słyszymy cały czas, że w społeczeństwach Zachodu trwa ogromny kryzys rodziny. Na pewno wielu z nas znalazłoby na to dowody, nie tylko w socjologicznych naukowych studiach, ale w bezpośrednim, bliższym czy dalszym otoczeniu, a często także we własnym doświadczeniu życiowym. Nic dziwnego, że Kościół, często ustami papieży apeluje do wierzących o utrzymanie stabilności życia rodzinnego.

Przyznajmy jednak, że jest to zadanie znacznie trudniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Przyznajmy, że nie pomogą nam w tym moralizujące wizje ani nawet nasza dobra wola. Że istnieją czynniki społeczne, które też musimy brać pod uwagę. Naprawdę żyjemy w cywilizacji, która w wielu aspektach nie sprzyja życiu rodzinnemu. I nie mam tu na myśli tych wielokrotnie wyklinanych przez kaznodziejów strachów, jak hedonizm, egoizm, materializm, konsumizm – ten wykaz grzechów współczesności stał się mocno nadużywaną kościelną kalką i podobnych narzekań już nikt nie traktuje poważnie, jakkolwiek są to naprawdę zjawiska poważne.

Co więcej, nie jest to cała prawda o przyczynach kryzysu rodziny. W konflikty z wymaganiami życia rodzinnego wchodzą zjawiska z całą pewnością pozytywne, jak na przykład potrzeba wykształcenia albo wspomniana już emancypacja kobiet. Dochodzi do tego cały szereg socjalnych i ekonomicznych zagadnień, jak kwestia zapewnienia mieszkań, konieczność przenoszenia się z miejsca na miejsce itd.

Kiedy kaznodzieja dziś przedstawia słuchaczom obraz idyllicznej rodziny z przeszłości, a przy tym wspaniałomyślnie pomija problemy, z jakimi boryka się dzisiejsza rodzina – jest to kaznodzieja nieodpowiedzialny.

Być może w przyszłości będzie inaczej, wręcz jest prawdopodobne, że stosunki społeczne ulegną zmianie w ciągu najbliższych dekad i to tak radykalnie, jak zmieniały się w ciągu XX wieku. Prawdopodobnie zaniknie ten typ zatrudnienia, który znamy, gdzie zatrudniony chodzi do pracy na osiem godzin pięć dni w tygodniu i przez całe życie ma jednego pracodawcę. Dzięki upowszechnieniu technik informatycznych coraz więcej ludzi będzie pracować z domu, będą mieć nieregularny czas pracy, a często będą pracować dla różnych organizacji. Być może też zatrzyma się migracja do wielkich miast, bo fizyczna bliskość z powodów zawodowych już nie będzie tak istotna. Być może w efekcie znów rozwinie się życie w małych gminach, gdzie ludzie będą żyć spokojniej i zdrowiej?

Wszystko to może mieć ogromny wpływ na całe społeczeństwa, łącznie ze stylem życia rodzinnego. Przy stereotypowych, kościelnych jeremiadach na współczesne czasy nie powinniśmy zapominać o wariantach alternatywnych, które już się miejscami wykluwają i wcale nie muszą być to warianty katastroficzne.

Wróćmy jednak z przyszłości do współczesności. Studia gender, które tylu ludzi Kościoła z ambon przeklina, choć nigdy ich nie czytało, ukazują nam historyczne przemiany rozumienia rodziny i wywracają naiwne wyobrażenie o tym, że możemy ahistorycznie mówić o jakiejś wiecznej, niezmiennej, naturalnej rodzinie. Jaki model rodziny mają ci ludzie na myśli? Historyczne i kulturowe kręgi znają takich modeli ogromną ilość.

Pierwsze, co trzeba sobie uświadomić, to na przykład fakt, że oczywiste dla nas wyobrażenie o tym, że ludzie się pobierają z wzajemnej miłości i wzajemnej relacji uczuciowej jest wynalazkiem dziewiętnastowiecznego romantyzmu. Małżeństwo przez setki lat wcześniej, oczywiście łącznie z czasami biblijnymi, było budowane na czymś zupełnie innym niż uczuciowa sympatia dwóch jednostek. Nie było tak, że np. w średniowieczu nie istniała romantyczna miłość, ale jakoś dziwnie nie była łączona z małżeństwem. Partnerów małżeńskich wybierali najczęściej rodzice, często biorąc pod uwagę głównie interesy ekonomiczne. Młoda para była skazana na to, aby się do siebie po prostu przyzwyczaić. Nic jednak nie wskazuje na to, aby tamte małżeństwa były szczególnie bardziej nieszczęśliwe czy mniej stabilne od współczesnych.

Proszę mnie dobrze zrozumieć: nie chcę tego spojrzenia w przeszłość przedstawiać jako ideał. Ja tylko czasem tym doświadczeniem minionych tysiącleci, nadal traktowanym jak oczywistość w zdecydowanej większości kultur niezachodnich, chętnie bym się podzielił z tymi rozwiedzionymi małżeństwami, które za oczywistość uważają, że rozwód jest rozwiązaniem sytuacji, w której przez jakiś określony czas sami do siebie wzajemnie już nic nie czują. Czy naprawdę stan naszych emocji niezależnie od okoliczności ma mieć zawsze decydujące znaczenie?

Przypominam też, że przez tysiąclecia rodzina była oparta o współżycie wielopokoleniowe. Współistnienie pokoleń jest dziś zagrożone bardziej niż cokolwiek innego. Wręcz wyobrażam sobie, że konflikt pokoleń w tym stuleciu zastąpi wiele konfliktów socjalnych, rasowych i etnicznych, które tak mocno naznaczyły wiek miniony. Ponieważ w zachodnich społeczeństwach cały czas wydłuża się ludzkie życie, a jednocześnie rodzi się coraz mniej dzieci, coraz trudniejsze jest zatem utrzymanie społeczeństwa, w którym coraz mniejsza grupa aktywna ekonomicznie była w stanie utrzymać rosnącą grupę emerytów.

Dochodzi do tego utrata szacunku dla starości, która była tak ważna w tradycyjnych społeczeństwach, a z którym spotkałem się niedawno w Japonii. Szczególnie w roku 1968 na Zachodzie zwyciężyła moda na młodość, co w efekcie spowodowało, że na starość patrzymy jak na jakiś brak, chorobę czy kalectwo, które musimy starać się ukrywać. Straciliśmy poczucie piękna starości, bo przecież starość ma swoją własną wartość i jakość estetyczną. Wspomnijmy choćby na piękno starych twarzy na rycinach Dürera albo płótnach Rembrandta. Starość dla rodzin nie musi być przede wszystkim ciężarem.

Nie chcę straszyć, ale przeraża mnie, co się może stać, jeśli ta wartość starości będzie się nadal dewaluować. Jakby w przyszłości mogła zostać nadużyta legalizacja eutanazji, o którą pewne lobby starają się także u nas.

Muszę jednak wspomnieć o jeszcze jednej sprawie. Obawiam się, abyśmy my, chrześcijanie, a szczególnie kaznodzieje, w uczciwym pragnieniu obrony wartości rodzinnych nie zaczęli rodziny ideologizować. Nie tylko w tym znaczeniu, że wszystkim wierzącym, bez brania pod uwagę ich indywidualnych uwarunkowań, wmuszać idealistyczne wyobrażenie rodziny katolickiej z siedmiorgiem czy dziesięciorgiem dzieci. Mam też na myśli to, aby kładąc akcent na rodzinę, nie stracić z oczu także tych, którzy z rozmaitych powodów rodziny nie mają. Tych, których małżeństwo się rozpadło. Tych, którzy zostali opuszczeni przez partnerów. Tych, którzy mają inną orientację seksualną, a przecież mają też naturalną potrzebę partnerstwa i intymności. Czy tych, którzy nie mieli dość zdecydowania do zawarcia małżeństwa albo po prostu nie spotkali odpowiedniego partnera.

Takich ludzi wśród nas, także w społeczności kościelnej, jest coraz więcej. Nie możemy dopuścić do tego, aby wśród nas czuli się jak ludzie gorszej kategorii. Powinniśmy my, kaznodzieje, pamiętać o nich także dziś, w dniu Świętej Rodziny, abyśmy ich swoimi tyradami o „świętości rodziny” nie miażdżyli, bo jeśli sama kościelna społeczność ma być rodziną, to ta rodzina musi być otwarta także dla nich.

Jestem niezmiernie wdzięczny papieżowi Franciszkowi, że o nich myśli i ich broni przed współczesnymi faryzeuszami i uczonymi w Piśmie, którzy z powodu przywiązania do litery Prawa lekceważą ludzkie problemy i boleści. Którzy ludziom w niestandardowych, niezmiernie ciężkich sytuacjach nakładają brzemiona, których sami nie dotknęli nawet palcem. Tych współczesnych faryzeuszy gniewa postępowanie papieża Franciszka. Jeden z nich napisał nawet o nim pamflet „Miłosierdzie bez prawdy?”. Na to sugestywne pytanie musimy odpowiedzieć pytaniem przeciwnym: „Prawda bez miłosierdzia?”.

Krytycy papieża Franciszka przypominają tu przyjaciół biblijnego Hioba, o których Richard Rohr napisał: „Historia Hioba pokazuje, że Bóg nie może być poznany tylko za pomocą prawa i teologii. Przyjaciele Hioba mają dobrą teologię, ale nie mają żadnego doświadczenia. Mają wiele myśli o Bogu, ale nie mają miłości do Boga. Wierzą w swoją teologię, ale Hiob wierzy w Boga ich teologii. A to jest wielka różnica: to pierwsze, to informacja. A to drugie – mądrość”.

Wesprzyj Więź

Myślmy, przyjaciele, nie tylko w to święto – o rodzinie. Módlmy się za rodziny. Pomagajmy rodzinom, w duchy miłości, mądrości, a także miłosierdzia.

Amen.

Tłumaczenie Tomasz Maćkowiak

Podziel się

79
22
Wiadomość

Bardzo ciekawe kazanie, sklaniajace do przemyslen. Dzieki! Jedna sprawe bym tylko troche inaczej przedstawil: starosc nie musi byc sama z siebie przedmiotem szacunku. Na pewno powinna byc przedmiotem naszej uwagi i wyrozumialosci. Ale szacunek sam z siebie nie znajduje we mnie entuzjazmu. Spotkalem wystarczajaco duzo starszych ludzi, ktorzy naprawde nie mieli nic ciekawego do powiedzenia… Ani o swiecie, ani o innych, ani o sobie samym…

Akurat ks. Tomáš Halík zrobil dla chrzescijanstwa w Czechach wiecej niz ktokolwiek inny. Przed 1989 rokiem dzialal w kosciele podziemnym, przez Jana Pawla II zostal mianoeany konsultantem ds. dialogu z niewierzacymi, wsrod ktorych ma zreszta w Czechach duzy autorytet (co sie w Czechach ogolnie zdarza niewielu ksiezom – inny przyklad to bp. Václav Malý, ale juz zdecydowanie nie kardynal Duka), jego kosciol jest przy kazdej mszy pelny po brzegi i on osobiscie ochrzcil setki osob (jezeli nie wiecej, z racji parafii to raczej dorosli). Jak na jedno z najbardziej sekularnych spoleczenstw swiata to naprawde niezly wynik. Rozumiem, ze nie musi on komus pasowac i to jest absolutnie w porzadku, kazdy ma inny gust. Ale jest tez bardzo wiele osob, ktore sie czuja w jego kosciole dobrze (w tym ze mna, msze w tym kosciole sa nieporownywalne z praktycznie czymkolwiek, co doswiadczylem w Polsce), wiec go prosze z automatu nie odrzucac.

A od kiedy to liczba wiernych na Mszy Świętej odprawianej przez danego księdza to wyznacznik sukcesu ewangelizacyjnego i dobra dusz? Co to znaczy: „czują się w jego kościele”? Jak kościół, na litość Boską, może być kościołem jakiegoś księdza czy biskupa!? To nie jest teatr ani restauracja, którą się wybiera w zależności od tego, kto wystawia sztukę albo kto gotuje potrawy! Jeśli nie chodzi o Jezusa Chrystusa, o Jego Najświętszą Ofiarę, to nie chodzi tak naprawdę o nic i te tłumy ludzi i te chrzty mogą nie przynieść żadnego owocu. Bo w centrum jest jakiś ksiądz i jego sposób bycia, a nie Zbawiciel. I znów argument „janopawłowy”. Czy to, że coś zrobił Jan Paweł II, oznacza automatycznie jakieś Boże potwierdzenie? Tomasz Halik to marksista, chciałem napisać w sutannie, ale nie pasuje, to inaczej – Tomasz Halik to ksiądz w krawacie, a do takich zawsze należy podchodzić z rezerwą, bo za krawatem idzie teologia (proszę sobie wyobrazić reakcję żony, gdyby pewnego dnia jej mąż wrócił do domu z pracy w czarnej koszuli pod koloratką i oznajmij, że wyrzucił obrączkę ślubną do szamba, bo to tylko stereotypy – byłaby jasna, a reakcja wiernych na księży, którzy robią to samo, jasna już nie jest). Wcześniej krawatu używali Rahner, Balthasar, Koeng, Ratzinger i dziś praktykowanie ich teologii zafundowało nam Kościół o kulach, których traci tożsamość i wiernych wszędzie, a zwłaszcza w krajach, skąd ci „wybitni” teologowie wyszli. „Więcej zrobił dla chrześcijaństwa w Czechach niż ktokolwiek inny”. Ksiądz nie ma robić dużo dla chrześcijaństwa jako jakiegoś konstruktu ziemskiego. Ksiądz ma robić dużo dla zbawienia dusz nieśmiertelnych. Ile w tej materii robi Halik wygadując tyle bredni z ambony w tak trudnym czasie dla ludzi, osądzi Bóg, który jest sędzią sprawiedliwym za dobre wynagradzającym, a za złe karzącym.

No to, przepraszam, Biblia czy tylko Listy Pawła? Bo widzę znowu frazes człowieka, który chce być demonstracyjnie „tradycjonalistyczny” bez żadnej własnej refleksji. Już samo to, że najpierw każe skupić się na Biblii, a zara potem nagle partykularnie na Listach Pawła już o czymś świadczy. Biblia jest kompilacją najrozmaitszych tekstów, historycznych, prawnych, metaforycznych, pisanych na przestrzeni setek lat. Jak ją interpretować? Tak jak Mirosław? Trudno ją bowiem traktować literalnie, jeśli poszczególne fragmenty traktowane literalnie przeczą sobie nawzajem. Ks. Halik właśnie odnosi się jak najbardziej do Biblii. Tyle że zdobywa się przy tej okazji na refleksję. Gdyby nie to, w dalszym ciągu i nas obowiązywałyby nakazy i zakazy żywieniowe, odzieżowego i higieniczne z ST. Czy naprawdę aż tak trudno się nad tym zastanowić. Już chociażby oderwana od życia idealizacja rodziny, o której wspomina ks. Halik, jest czymś zupełnie prawdziwym i istniejącym w Kościele, natomiast nie wynika z Biblii jako takiej traktowanej całościowo.

Świat się zmienia i nauka kościoła również powinna iść z czasem tych zmian co nie znaczy, że w każdym aspekcie. Jezeli te zmiany nie krzywdzą innych ani nie obrażają Boga, są do przyjęcia.

Czasem odnoszę wrażenie, że niektórzy ludzie w głębi duszy czują się „lepsi”, chowając swoje ego za parawanem tradycji (nomen omen, też będącej dziełem ludzkim), fundamentalizmu i wyrywkowego cytowania Biblii…

Wiedząc jak boleśnie zsekularyzowanym społeczeństwem są Czesi obecność i działalność takiej indywidualności jak ks prof Halik może tylko radować i budzic otuchę. Niestety wśrod Czechów ale i niestety i wśrod Polaków w niepokojąco dużym procencie horyzont Krolestwa Niebieskiego jest niedostępny. Dlatego piszę o bólu sekularyzacji, bo ,,wyzwolenie” się człowieka z wizji sacrum nie czyni go szczęśliwszym, jest żeódlem niepokoju i egzystencjalnej niepewności, całkowitej bezbronności w sytuacji granicznej ktorą opisał i literalnie wprowadził do naszego myślenia niereligijny ale absolutnie uczciwy filozof Karl Jaspers – czlowiek nauki swego czasu, neurolog i psychiatra, jedyny nieprodesjonalny filozof na katedrze filozofii. Pod pewnym wzgledem Neandertalczyk mjał w sobie wiecej mądości niż my – przedstawiciele gatunku Homo sapiens, ktorzy nawet nie potrafimy dokonać pochówku zwłok naszych bliskich. Słyszę, że na czeskich cmentarzach bez większej czci stoją swobodnie urny z prochami zmarlych… U nas tez nie wszystkie odbiera sie z krematoriów. A przy szczątkach naszych archaicznych ,,kuzynów” odkryto pyłki po kwiatach…
Owszem mam pewne zastrzezenie do kazania ks Halika – nie szukałbym usilnie nawiazań do ,,fundamentalistycznych” (cóż za słowo) wzorców z Biblii – raczej zgłębiał przeslanie wiary że oto Duch Boży ponownie ,,wtargnął” – tak wyrażnie od czasu Abrahama czy potem Mojżesza w naszą ludzką historię i ,, osłonił” tę Rodzinę w sposób, ktorego skutki są dotykalne także dla nas, ludzi XXI w. Jak tego nie zatracić ?
Niestety, studia gender są konstruktem myślowym możliwym jedynie w warunkach ery postmodernistycznej i z punktu widzenia EBM – evidence based medicine – są po prostu nienaukowe, a jak sie pokazuje – niebezpieczne w procesie formowania orientacji psychoseksualnej u ludzi naszych czasów i potęgowaniem cierpień zamiast je łagodzic. Jaspers miałby co robic w tej sprawie jako terapeuta i myśliciel.
Szacunek i najlepsze życzenia dla ks. prof Halika i redakcji ,,Więzi”